Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2011, 23:18   #86
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Podział ról odbył się szybko Yasuro i Leiko ruszyli na zwiad, a Kohen z Sogetsu zostali na czatach, ukryci w lesie.
Dwie osoby przemykały polami ryżowymi. Dwa cienie przygarbione do ziemi i czujne.
I nie bez powodu. Już na polach ryżowych napotkali pierwszych wieśniaków. Uzbrojonych wieśniaków... martwych wieśniaków.
Samuraj kucnął z wysuniętym mieczem i jego czubkiem trącał ciała. Coś co zabiło tych wieśniaków nie było ludzkie. Olbrzymie szarpane koliste rany, ślady drobnych pazurów na ciele.
Ślady drobnych stworzeń, na ziemi... stworzeń nie większych od kota.

Ruszyli dalej do wioski, szybko i cicho. Yasuro nie był w tym tak biegły jak jego towarzyszka.
Przeskakiwali od jednej osłony do drugiej, coraz bliżej celu, jakim były pierwsze zabudowania.
Tam znaleźli kolejne trupy, kobiet, mężczyzn, starców i dzieci... zamordowane w ten sam sposób, leżące w kałużach własnej krwi. Byli też tu i bushi Hachisuka równie poszarpani jak pozostali nieszczęśnicy. Zginęli w boju z wyrazem bólu i przerażania na twarzach.
Dłuższe przyglądanie się trupom pozwoliło się upewnić, że zginęli, nie później niż wczoraj. Krew była jeszcze dość świeża, a padlinożerców nie było.O właśnie. Leiko i Yasuro zauważyli, że w okolicy nie było niczego żywego. Ani psa, ani kota, ani nawet drobnego ptactwa. Martwa cisza.
Prawie...
Bowiem, gdy zakradli się w głąb wioski dosłyszeli, rżenie konia.

Niewielka świątynia poświęcona lokalnym Kami. To przy niej uwiązany był koń. I nikogo przy koniu.
Zwierzę było lekko przestraszone dochodzącym do jego chrap zapachem krwi.
A w środku.
W środku było dwóch mnichów. Jeden żywy, drugi martwy. Ich kapelusze, przypominały ten noszony przez Jing-Fei. Musieli być z tego samego zakonu.


Żywy mnich zauważył ruch i w jego dłoni pojawił się wąski sztylet do rzucania. Ale zauważywszy Leiko i Yasuro, uspokoił się i zaczął coś mówić szybko w swym języku.
Gdy weszli... na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie. I przez chwilę znów coś mówił.
Ale Yasuro wskazał na siebie mówiąc.-Hachisuka.
To spowodowało uśmiech na twarzy mnicha i kolejny potok słów. Wskazał na ciało, potem na malunek zrobiony czerwoną farbą na podłodze świątyni.
Pod względem stroju martwy mnich nie różnił się za bardzo od żywego. Za to Leiko dostrzegła przy nim dziwaczny oręż.
Niestety obecność żywego mnicha nie pozwalała się jej przyjrzeć owemu orężowi u martwego.
A także jego ranom, choć... już było widać, że zabiło go to same stworzenie i że zginął tutaj.
Bo to jego posoka zasychała na malunku.
Miał też kilka innych ran, zadanych przez nieznaną Maruiken broń, aczkolwiek nie one były przyczyną jego śmierci.
Zginał bowiem od tych samych głębokich szarpanych ran, jakich nie zostawia normalne zwierzę. Od tych samych szarpanych ran, które były na ciałach, poprzednio znalezionych ofiar. Mnich zginął koło malunku, niewątpliwie powiązanego z magią.


Co jednak ów malunek oznaczał, tego Maruiken nie wiedziała. Ale zważywszy na skomplikowanie i staranność wykonania, to musiał być potężny rytuał.

Dwie osoby stały na wzgórzu, przyglądając się oddalającym się postaciom Yasuro i Leiko. Jedną z nich był Kohen Takami, drugą Sogetsu Kazama. Obaj nie czuli potrzeby ruszać wraz z Yasuro i Leiko. Nie byli odpowiednimi osobami do tej roli. Więc czekali, na ich wieści i powrót.
Zerwał się wiatr. Silny wicher, który pojawił się znikąd zaczął szarpać koronami drzew.
Wraz z wichrem pojawiło się wycie. Kohen i Kazama spojrzeli za siebie.
W ich stronę drogą zmierzały podobne do wilków bestie.


Podobne jedynie... Wyjątkowo chude, lecz nie wychudzone. Zupełnie jakby ich ciała składały się jedynie z mięśni. Potężne pazury, rozrywały siemię.Same kły wypełniały ich paszczę. Perfekcyjni zabójcy. I tylko zabójcy.
Stado zatrzymało się widząc dwójkę ludzi, stojących im na drodze. Dwanaście rosłych bestii, o szafirowych oczach, osaczających przeciwników.


Sogetsu odruchowo stanął pomiędzy nimi, a Kohenem dając temu drugiemu szansę przygotowanie i rzucenie zaklęć. Jounin sięgnął po miecz, a Jinbei reagował radośniej niż zwykle, na spotkanie z oni. Z licznymi oni. Ta walka mogła być trudna.
-Na waszym miejscu... Nie wyrywałbym się tak do bitki. Nie jesteście ich celem. Stoicie jedynie pomiędzy nimi, a drogą do ich celu.- gdzieś z koron drzew rosnącym na głowami.
-Daikun-sama?-wyrwało się zaskoczonemu yōjutsusha.
-Wydawało mi się, że twoja twarz jest mi znajoma.- odparł starczy skrzekliwy głos, z nieprzyjemnym dla ucha śmiechem. -Może kiedyś, porozmawiamy o tym. A na razie...- głos Daikuna wrócił do tematu mówiąc.-Te stworzenia, uosabiają gniew Kami otaczających wioskę lasów. W wiosce musi być coś, co poważnie zakłóca równowagę. Inaczej by się by nie pojawiły. Nie jesteście ich wrogami, dopóki nie stoicie pomiędzy nimi, a ich misją.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-04-2011 o 23:29.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem