Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2011, 00:10   #100
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, okolice Gheliboru:

Vernar:

Podróż przez zwierciadło nie była ani na jotę niekomfortowa. Raczej neutralna.
Nie było to przyjemne czy bolesne, lecz... zwykłe jak przejście z jednego pomieszczenia do drugiego.

Z tą różnicą, że zamiast przejścia z sieni do kuchni, miał przetransportowanie z Wyzimy wprost do Redanii. W góry, znajdujące się o pół godziny od miejsca, w którym stał.

Niedaleko, pomiędzy wysokimi trawami, uginanymi wiatrem, znajdowała się trawa pogięta przez koła wozów oraz stopy ludzi.
Wydeptana ścieżka prowadziła z północy na południe, wnioskując po masywie znajdującym się dokładnie po prawej stronie wampira.

Na południu musiał znajdować się szlak prowadzący z Ard Carraigh, stolicy Kaedwen, aż do Ghelibolu i dalej, do rozwidlenia, gdzie podążając na północ wędrowiec trafiłby wprost do samego Blaviken.

To tam, jak głoszą opowieści ludowe oraz potwierdza to pseudonim, Geralt z Rivii dokonał pogromu terroryzującej miasto grupy.
Rzeźnik z Blaviken. Tak go nazywali.

Niemniej jednak Vernar nie przypominał sobie, by istniało jakieś większe miasto na północ od Ghelibolu, zaś ślady kół wyglądały na świeże, a sama trasa na uczęszczaną.
Musiała gdzieś prowadzić, jak wskazywały żelazne prawa logiki.
Nikt od tak sobie nie jeździł na pola.

Może to był jakiś ślad?
Przynajmniej istniało wysokie prawdopodobieństwo dojścia do osady. Może nawet do samej siedziby, lecz było to wielce wątpliwe.

Ścieżka nie przynosiła oczekiwanych rezultatów.
Przynajmniej przez ponad kwadrans, kiedy to piekielna kula zawieszona na nieboskłonie, wydająca się być duszą płomieni, ich niedoścignionym, demonicznym mistrzem, stała się towarzyszem istoty nocy.

Spośród traw, w miarę ucieczki wydeptanej trawy spod stóp Vernara, wyłonił się domek.
Zwykła chatka pokryta strzechą, otoczona lichym płotem złożonym z kilku palików powbijanych w ziemię, połączonych dwoma długimi, poziomymi dechami znajdującymi się przy szczycie i ziemi.
Jak znoszone ubranie, w wielu miejscach połatane niechlujnie - połamane w pojedynczych miejscach złączone zostały krótszymi deskami.

Jedynie wąski przesmyk, stanowiący wejście do zabudowy, nie został zamknięty.

Zdawało się, że chwilowo nikogo nie było w domu, zaś właściciel nie odszedł daleko.

Pomimo zamkniętych drzwi i okiennic, osłaniających wnętrze domu przed ciekawskim wzrokiem mocno ewentualnego przechodnia, na sznurze rozpiętym między ścianami budynku wzniesionego na planie litery L, wisiały poprzypinane lniane portki wraz z koszulami, a także prześcieradło, już nie pierwszej świeżości.

-Psia jucha. Same niech grabie bioro, jak takie mundre!-warknął ze zmęczeniem wyraźnie odznaczającym się w tonie głosu dobiegającego zza chatki.

-Taaa... Najprzód ci je w rzyć wsadzą-odparł drugi mężczyzna, lecz ten był wyraźnie zrezygnowany.

-Niech tylko spróbujo, to skórę jak z królika zedrę i pasztet zrobię!-rzekł pierwszy z nich.

Wampir był już na tyle blisko, iż mógł dostrzec dwóch mężczyzn w średnim wieku z lekką nadwagą.
Tłuste, długie do ramion włosy układały się każdy w inną stronę, finalnie opadając na brudne, lniane koszule.

Obaj stali z grabiami, zdecydowanymi ruchami stawiając położoną raz trawę, do pionu, co było nie lada wyzwaniem.

-Niechaj tu przylezo, to jak chyce za kose, to łby się posypio! I jucha się...!

-Zamknij się Janis-odparł ze zgrozą w głosie ów "drugi", dostrzegł wychodzącego zza rogu wampira.

-Czego mie uciszasz?! Zara sierpa i kose ostrzyć będ...-pochwycił wzrok kolegi wieśniaka.
Nagle odwrócił się i podskoczył ze strachu.

-Ja o świniokach mówił! O świniokach! Bo ja najlepsiejsze mięso chcem oddać! O świniokach!
I trawa ładna już, ino kawałek jeszcze leży! Przeca tyci tyci zostali!
-zaczął zasypywać gościa gradobiciem wymówek.


Nilfgaard, Schody Marandalu:

Teddevelien:

Nie obyło się bez buntów. Oburzeni najemnicy, z jawną pogardą spoglądający na wybrańców, powoli opuszczali lokal.
Jednakże nie wszyscy. Część domagała się lub wręcz żądała konfrontacji umiejętności z czwórką, mającą pozostać na swoich miejscach.

Wybuchł harmider, nakłaniający część osób, które przed kilkoma chwilami zamknęły drzwi z drugiej strony, do powrotu.

Blondynka jedynie uśmiechnęła się lekko. Czuła nadchodzącą burdę i nie kryła się, jawnie kładąc dłoń na rękojeści szabli.
Wyszła kilka kroków do przodu, zalotnie kręcąc biodrami, by finalnie przesłać "przegranym", całusa.

Jeden z mężczyzn zrobił gwałtowny wypad do przodu! Stal świsnęła w powietrzu!
Wrzask bólu i łomot ciała upadającego na podłogę!
Ciała... agresora?!

Ted widział jak najemnik wystrzelił w stronę kobiety, tnąc z taką siłą, iż trafienie niewątpliwie oznaczało przerąbanie szczupłej osóbki na dwie połówki.
Ta jednak zgrabnie przeszła pod mieczem, przez co napastnik stanął do niej bokiem.
W tym samym czasie dłoń oderwała się od rękojeści.

Jej lewa ręka błyskawicznie podparła potylicę, zaś dwa palce prawej brutalnie wbiły się w oczy, wchodząc aż do pierwszego stawu, po czym naprędce odskoczyła na wypadek kontry.
Nie doczekała się jej.

Stanęła spokojnie z uśmiechem przyklejonym do twarzy, zaś Teddevelien widział zakrwawione dwa palce oraz paznokcie dziewczyny.
Były krótkie, jak na kobietę, ale jednocześnie długie, jak na wojowniczkę. Miały około trzech milimetrów.

Pokaz zdecydowanie zniechęcił pozostałych ochotników do pojedynku, szczególnie z nieprzewidywalną kondotierką w roli głównej.
Wywarła tak silne wrażenie, iż część osób wycofała się do wyjścia, zaś za nimi nieśmiało podążali ci bardziej wytrwali.
W efekcie nie pozostał nikt. Litościwie wynieśli nawet oślepionego najemnika.

-Za niespełna trzydzieści godzin odbędzie się w południowym Kovirze publiczna egzekucja na bliskim przyjacielu Enid an Gileanna, przeprowadzona przez Zakon Białej Róży.
Odbijcie go, a sama Stokrotka będzie miała u was dług wdzięczności.


-To jakieś jaja-mruknął lancknecht. Przerwał na chwilę, by podjąć ponownie:

-Trzy kraje do przebycia w mniej niż trzydzieści godzin? Bez teleportu? Niewykonalne. Zajeździmy najlepsze konie na kontynencie, a i tak nie damy rady. Zmywam się stąd-rzekł, odwracając się.

-To nie koniec. Odbicie przyjaciela Stokrotki to nie jedyne zadanie. Przy okazji zabijcie kapłankę Pirentię i to twoje zadanie-wskazał jedyną przedstawicielkę płci pięknej w pomieszczeniu.

-Niby czemu ja mam podpadać samym bogom?-zapytała od niechcenia, jakby wcale jej to nie obchodziło.

-Reszta będzie miała opory-wyjaśnił starzec, a szczupły łachmyta parsknął pogardliwie w wyrazie zaprzeczenia.

-Kapłanka jest jedną z najzagorzalszych, w tamtych okolicach, prześladowcą nieludzi.
Razem z nią musi odejść Rozzer Geltr z jego lojalną świtą. Mają zginąć
-zaprezentował kolejny cel misji.

-Nie rozwiązuje to problemu czasu-zauważył postawny mężczyzna.

-Do Jarugi dotrzecie na pukaczach. Czterech. Tyle wam narazie wystarczy odnośnie planu podróżny.
Dzięki pukaczom dotrzecie na brzeg w jakieś półtotej godziny. Najwięcej. Jakieś pytania?
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline