Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2011, 11:30   #60
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Bree, Marzec 251 roku








Golin zmełł z ustach siarczyste przekleństwo słysząc podążającą za nim Deabrhail.

Po chwili było juz jednak za późno. Drogę zagrodziło im czterech groźnie wyglądających oprychów, którzy zastawili przejście dwukołowym wozem.

- A dokąd tak się spieszymy? – zapytał z szyderczym uśmiechem obijając o dłoń drewnianą pałkę ubrany najczyściej z bandy pozostałych oprychów w rękach których błyszczały noże.

- Odejdź. I zabierz ze sobą tę zgraję. – Golin powiedział cicho lecz bardzo wyraźnie.

- Ty odejdź przybłędo! No bo odejdziem jak załatwim co trzeba! Ale wpierw niech młoda wyskakuje ze złota! – zarechotał rzezimieszek. – Po dobroci grzeczniutko! Bo inaczej wyskoczy tez z tych zakutych cycek! – zbir szczerzył się odsłaniając zgniłe resztki uzębienia i poczerniałych dziąseł, zadowolony w własnego poczucia humoru pośród wtórującego śmiechu pozostałych drabów.

Golin zeskoczył z konia. To co stało się później trwało krótko. Nim pierwszy, najbardziej elokwentny z oprychów upadł twarz na bruk, dwóch pozostałych osuwało się po ścianach budynków zostawiając po sobie czerwone pasy krwi na szarych kamieniach. Z brzdękiem wypadły z wiotczejących uścisków noże. Czwarty z napastników rzucił się w stronę Dearbhail. Potężne kopnięcie Haselhoofa z tylnych nóg, który obrócił się zadem na nadbiegającego człowieka, wyrzuciło trafionego w pierś bandytę na kilkanaście stóp w powietrze. Upadł nieprzytomny wpadając na beczki ze śmieciami szybując ponad blokującym przejazd wozem jeden dom dalej.

Golin upewniwszy się, że czwórka napastników już nigdy nikogo nie napadnie, wycierając nóż w połę płaszcza jednego z martwych złodziei dosiadł konia i bez słowa przeskoczył przez przeszkodę. Ubodzony delikatnie łydkami Dearbhail Haelhoof podążył.










Tharbad, Kwiecień 251 roku





[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=biGP2BXVsYI&feature=related[/MEDIA]



Endymion z Kh’aadzem odjeżdżając spod domu zielarza na koniu Zarisa pędzili przed odskakujący na boki tłum. Ludzie tłoczyli się by zobaczyć co się stało. Jedni biegli z wiadrami wody, inni z kocami. Niektórzy przeklinali na wiatr, że rozniesie ogień, który zajmie okoliczne dachy. Byli i tacy, co cieszyli się, że sklep Gondorczyka poszedł z dymem. Strażnik z Khazadem zobaczyli przed sobą dwóch Dunlandczyków ze sklepu, którzy teraz przeciskali się przez gawiedź w ich stron. Jeden nie zdołał zbliżyć się biegnącego konia, powstrzymany przez biegnących ludzi w zamieszaniu ulicznym, lecz drugi z nich a jakże – doskoczył do uciekających z boku a w jego ręku błysnęło ostrze. Nim Endymion zdążył opanować niespokojnego, rozdrażnionego konia na tyle by ująć wodze w jedną dłoń a drugą sięgnąć po broń, krasnolud solidnym kopniakiem zdzielił napastnika prosto w twarz łamiąc mu nos. Poleciały za nimi śmiechy, gwizdy ale również i obelgi i kamienie oraz wściekły ponad wrzawą tłumu krzyk Dunlandczyków.
Z dyndającym się w worku orczym łbie zarzuconym przez Endymionowe ramię i walczącym o utrzymanie równowagi podczas szalonego galopu krasnoludem, koń Zarisa gnał na Zamek Tharbad.






Kiedy dotarli na wyspę minęło sporo czasu zanim zostali wpuszczeni na zamek, a i tam musieli dość długo czekać na konkretną odpowiedź w sprawie natychmiastowej audiencji z lordem Marroc, mimo potwierdzenia tożsamości profesji jeźdźca. Cóż mogło być pilniejsze od raportu Strażnika Królewskiego? Ich trwające w nieskończoność oczekiwanie przerwało pojawienie się w pomieszczeniu komnaty przeznaczonej im na tymczasowy odpoczynek młodego mężczyzny, w którym Endymion rozpoznał siostrzeńca Eldariona.

- Zostawcie tutaj oręż. – powiedział – Jesteście wezwani przed oblicze króla.

Jakby ich zdziwieniu było mało pod wielkimi wrotami czekał na nich Golin, równie zaskoczony widokiem Endymiona, w towarzystwie młodego Jeźdźca Rohanu. Nie zatrzymując się przekroczyli otwierające się podwójne drzwi do okazałej sali zamkowej o wysokim sklepieniu i zdobionych witrażami kolorowych oknach.










Byli w Tharbadzie juz kilka dni podczas których Dearbhail miała okazję nico bliżej poznać tajemniczego i małomównego Golina. W drodze zauważyła, że okazał się świetnym jeźdźcem. Zapytany przyznał się, że w siodle zarabiał kiedyś na chleb, cokolwiek to miało znaczyć. Miała również nadzieję zaspokoić palącą ciekawość w sprawie pierścienia, lecz jedyne co usłyszała za każdym razem, to że dowie się tego co ma sie dowiedzieć we właściwym czasie. Wdać czas nie nadchodził podczas tygodnia podróży, ani podczas niemal takiego samego czasu pobytu w pięknym choć smutnym tej wiosny Tharbadzie, mimo, że dziewczyna nie omieszkała upewniać się tego co jakiś czas. Kilkakrotnie do głowy przychodziło jej nawet aby dać sobie z tym spokój i opuścić towarzystwo Golina, lecz ciekawość ostudziła gorące zapędy decyzji rodzącej się z frustracji. Mężczyzna, który jak się Rohirimka domyślała pracował dla księcia Dol Amroth nie przejawiał zainteresowania rozmową i po kilku próbach wiedziała, że niewiele z niego wyciągnie, chyba, że tamten sam tego zapragnie. Niemniej być może jako kobieta mogła dostrzec w zachowaniu oziębłego towarzysza elementy żywej troski jaką przejawiał pod jej adresem. Pod kamienną maską jak jej się wydawało drzemało inne oblicze tajemniczego wybawiciela, którą tamten w wyuczony sposób nosił w życiu nie przyznawszy się do niczego takiego.

Pewnego poranka wracając z miasta stwierdził, że muszą natychmiast opuścić zajazd. Dearbhail, która już zdążyła przekonać się, że skoro tak powiedział, to tak się stanie, mimo wszystko zażądała wyjaśnień.

- Jedziemy na wyspę. Na lordowski zamek. Może dzisiaj jest dzień, w którym twoja cnotliwa cierpliwość sie skończy nagrodzona odpowiedziami. – odpowiedział pełnym, dość długim jak na jego gadatliwość zdaniem, a w kącikach ust mężczyzny zauważyła rozbawienie kiedy z życzliwością podawał jej czarny, obszerny płaszcz z kapturem.

O ile miasto było odkąd przybyli podenerwowane wydarzeniami, które miały miejsce w Rhuduarze a dotyczyły śmierci wodza Dunlandu, tego dnia na ulicach było wręcz gorąco. Wcześniej na własnej skórze poczuła rzucane pod jej adresem otwarte obelgi licznych Dnlandczyków, którzy wałęsali się po mieście. Nie czuła się jednak niebezpiecznie. Ze zdziwieniem stwierdziła tegoż poranka, że miasto podgrzewane żalem i nienawiścią tego dnia zagotowało się. Wdziała jak gromady ludzi wrzucały płonące pochodnie do domów. Jak bijący się na schodach sklepów ludzie sięgali po broń.




Krew spłynęła tego dnia rynsztokami, a Golin zręcznie lawirował pomiędzy budynkami przedzierając się w stronę wyspy. Widziała kupców z Rohanu ograbianych w biały dzień na głównej ulicy przy straży odwracającej głowy lub czmychającej jak najdalej z miejsca przestępstwa. Gdzieniegdzie strażnicy stawali na wysokości zadania, przeganiając tłumy, rozbrajając młodzież, aresztując winnych. Miasto jednak było bardzo daleko od bycia bezpiecznym. Wiatr rozwiewał kłęby dymów, jakie unosiły się nad dachami na tle czarnych chmur.










Zamek Tharbad



W długim stole suto zastawionym potrawami i dekoracjami naprędce przygotowanymi na cześć niezapowiedzianego przyjazdu Eldariona, na zamku w Tharbadzie siedziało kilku dostojnie odzianych lordów oraz dwóch podróżnych w ubraniach raczej skromnych.

- Jak to się stało? – zapytał spokojnie wysoki, długowłosy mężczyzna o szlachetnych rysach twarzy.

- Królu, Dunledingowie trąbią po mieście, że ich wódz Thurg zginął z ręki strażnika królewskiego. Takie też wieści doszły o mych uszu z Bree i Rhunduaru. – zaczął Marroc, lord Tharbad. – Jakby tego było mało, ten sam los podzieliło jego dwóch synów...

- Tak. Tyle to juz wiem Jak to się stało, że dopuściłeś lordzie do tego! – powiedział Eldarion w skromnym płaszczu podróżnym wskazując ręką w stronę okna od którego dochodziły odgłosy walki, szczęku oręża, jęków cierpienia, krzyków wściekłości, rozpaczy i triumfu.

- Panie... Lud podburzany był od lat przez Dunledingów, których krew płynie w żyłach większości mieszczan. Tego, że miłością do Gondoru i Minas Tirith nie pałają to lekko powiedziane... Na znak widocznie oczekiwali wszyscy, bo panie nikt nie wie o twej obecności. – tłumaczył lord Tharbad odstawiając kielich. - Podobno wszystko zaczęło się dzisiaj od podpalenia sklepu pewnego zielarza.

- Co o nim wiemy? – zapytał Derufin. – Dlaczego od niego?

- Wiemy tylko, że był specyficznym człowiekiem z Gondoru, który wiele lat życia spędził poza granicami naszego królestwa na ziemiach na południe od Mordoru. – wyjaśniał Marroc.

- W Dalekim Haradzie? – zdumiał sie Adrahilas.

- Tak. Dlatego ciężko określić jeszcze czy podgrzana atmosfera śmierci rodu Thurga wybuchła w mieście przez Godorczyków palących sklep zielarza z nienawiści i odwecie na Haradrimach i Eastelingach, z którymi zielarz handlował od lat, czy raczej z ręki wszystkich, którzy urazę mają do Gonodru. – ciągnął lord Tharbad. – Podobno widziano na ulicy przed sklepem zabójców Thurga. Podobno jeden z Dunledingów miał zostać pobitym przez krasnoluda. Za wcześnie by móc oddzielić prawdę od plotki. To sie stało kilka godzin temu. Wszystko jednak wskazuje, że poranny pożar wywołał lawinę innych pożarów, zamieszek, pobić, często śmiertelnych i napaści na sklepy i domy gondorskie. Cześć straży juz w pierwszych minutach zdezerterowała Panie. To nie jest tajemnica, że wielu Tharbadian podziela niechęć do Minas Tirith oraz Long Daer. Stąd pogromy. Z godziny na godzinę coraz więcej ludzi wychodzi na ulice. Miasto jest zamknięte, ale jak donoszą zwiadowcy, z południa nadciągają Dunledingowie w wielkiej sile. Musieli być w drodze od dłuższego czasu, bo nie są daleko. Trzeba podjąć decyzję.

- I dopiero teraz tego się dowiadujemy?! Myślicie, że odważą się otwarcie zaatakować miasto? – wtrącił Derufin.

- Pasowałoby ci to niechybnie! – powiedział głośniej jakby może tego sobie życzył Marroc.

- Zamiast walki w czym innym widzę Tharbad u boku Cadoca! – odgryzł się lor Lond Daer.

- Spokój! – Eldarion uciął podniesione głosy. – Do ich przyjazdu spokój w mieście ma być zaprowadzony! – rozkazał. – A do Bree, Fornostu i Lond Dear wysłać konnych o posiłki do wzmocnienia załogi w Tharbadzie.

- To nie jest konieczne... – zaczął Marroc lecz umilkł pod spojrzeniem króla.

- Panie, strażnicy królewscy przybyli. Proszą o wysłuchanie. – zakomunikował Argar, młody siostrzeniec Eldariona, dotychczas stojący w milczeniu pod kolumną obok olbrzymich wrót do sali.

- Niech wejdą teraz – odpowiedział król ręką odsyłając obecnych w kątach gwardzistów tharbadzkich, którzy w pospiechu opuścili pomieszczenie. – Harad stoi na ostrzu wojny domowej a teraz okazuje się, że Dunlandczykom zachciewa się własnej ojczyzny... Tharbad lada dzień może chwycić za broń i jeszcze wzmożona aktywność okultystów! – król nerwowo chodził po sali spoglądając na potężne drzwi. – I jeszcze niezałatwiona sprawa Belega! Zdajecie sobie sprawę co się stanie jak to wpadnie w ręce Herumora? – mimo wewnętrznego wzburzenia Eldarion zadał pytanie retoryczne nad wyraz spokojnie.

Chwilę później wrota otwarły się na nowo i do sali weszły cztery postacie. Dwóch strażników jak się domyślili zgromadzeni i których poznał od razu Eldarion oraz krasnolud i młody Rohirim.

- Golin, Endymion! Z czym do mnie przychodzicie? Jakie wieści? – król przemówił pospiesznie niemal dosłownie podnosząc z klęczek strażników.

- Panie natrafiłem na trop w sprawie Belega. - zaczął Golin podając Eldarionowi pierścień.

- On żyje? – doskoczył do nich wysoki Adrahilas, który odebrał z rąk króla sygnet rodowy dol Amroth i oglądając go z zdumieniu pytał. – Gdzie go znalazłeś?

- Nie wiem nic nowego o twoim synu panie – strażnik pochylił głowę. - Ta oto wojowniczka z Rohanu, Dearbhail, otrzymała tylko pierścień od umierającego krasnoluda w Fornoście. Ginara z Morii, którego z kuzynem Bofurem otruto. – wyjaśniał strażnik.

Słysząc to Kh’aadz poruszył się niezwykle, słuchając meldunku z szeroko otwartymi oczami, bo nie były mu obce imiona współbraci z Khazad-dum.

- Jestem na tropie zabójcy. Dzięki Dearbhail udało mi się jedynie ustalić, że morderca podróżuje jako wykwintnie ubrany fircyk i co dziwne nie skąpi na perfumy i aromaty. Podejrzewam, że udał się na południe wczesną zimą, która mogła odciąć go na szlaku swoją niespodziewaną gwałtownością. Ograbił krasnoludy jak podejrzewam z tego czego szukamy. Życie Rohirimki jest w niebezpieczeństwie.

- Dobrze zrobiłeś Golinie. – powiedział lord Long Daer. – Im mniej niepożądanych uszu wie o tym, że artefakt został odkryty i jest w Śródziemiu tym lepiej. Obawiam się, że nie masz większego wyjścia Dearbhail jak włączyć się do poszukiwań.

- A ty Endymionie z czym przybywasz? – zapytał król przenosząc wzrok na zapytanego, za którym stał krasnolud.










Perła z Andarasem opuścili zaułek kierując się w stronę karczmy. Wokół nich miasto o świcie tak senne i leniwe teraz wrzało. Przeciskając się przez tłumy biegających, wrzeszczących ludzi poruszali się dość sprawnie. Czasami musieli używać łokci. Nie jeden raz poczęstowali zapędy kogoś pięścią. Wielokrotnie musieli obchodzić ulice, które nie były przejezdne. Z niektórych okien leciały meble i przedmioty. Gdzieniegdzie płonęły domy i sklepy. Bijący się na ulicy ludzie pomiędzy tymi którzy uciekali lub próbowali ratować dobytek wraz z tymi co wodą polewali płomienie dopełniali chaosu, z którym straż miejska zdawała się jakoś słabo radzić.

O ile na ulicach było tłoczno, to w "Haradzkiej" było pustawo. Hasshim nie był zachwycony na widok elfa. Jeszcze mniej się ucieszył, gdy gość, który kilka godzin wcześniej wynajął pokój teraz zamiast spodziewanego wymeldowania się z przyczyn paniki jaka zaczęła ogarniać miasto, w pospiechu zamówił dwie kolejne izby. Widocznie karczmarz obawiał się, kolejnych nietuzinkowych towarzyszy elfa, a tego dnia w tolerancyjnym mieście Tharbad nie było dobrze otaczać się cudzoziemcami. Dopiero dość wysoki napiwek wymusił na ustach Hassima wesoły, zapewne wyuczony uśmiech. Po zamówieniu sporej ilości jedzenia i picia na okoliczność przybycia jego towarzyszy Andaras opisawszy markotnemu karczmarzowi wygląd tych, których miał się spodziewać wraz z Valamirem, milczącym podczas rozmowy półelfa z właścicielem karczmy, udali się w stronę portu.







 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 07-04-2011 o 11:36. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline