Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2011, 15:21   #203
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Show, jaki zafundowano nam wieczorem miał wiele zalet i jedną wadę. Najważniejszymi spośród tych pierwszych były niewątpliwie tańczące artystki, których widok wydobywał mnie z otchłani ponurych rozmyślań. Wadą było to, że nie było mowy o jakiejkolwiek rozmowie w tym zgiełku. Cóż, tancerki i dobrze schłodzony alkohol musiał mi wystarczyć. Porozmawiać z innymi udało się dopiero na śniadaniu, na które dowlokłem się z prawdziwym trudem po niespokojnym, zbyt krótkim śnie. Mimo wszystko warto było czuwać, choćby by stwierdzić jak długo poza hotelem przebywał studenciak. Zanim usiadłem do stołu, porozmawiałem z uroczą recepcjonistką, która z wrodzoną gadatliwością opowiedziała mi o błocie, które dopiero co zdążyli pościerać w głównym hallu.

Rozmowa w restauracji przyniosła pewne ustalenia i obserwacje, ale gdyby nie Emily, byłaby w końcowym rozliczeniu dość nudna. Może w innych okolicznościach droczenie się z nią sprawiałoby mi nawet przyjemność, ale w tym popieprzonym kraju miałem ważniejsze rozrywki na głowie.



* * *


- Jeśli jest przystojny, to możesz zagrać na tym. - zmrużył oczy Garrett - Żaden który taki facet nie będzie przekonywał sam siebie, że zaproszenie na kolację od kobiety nie świadczy o autentycznym zauroczeniu.
Wyraz jej twarzy świadczył o szczerym rozbawieniu, uniosła brwi, kpiącym wzrokiem mierząc detektywa.
- Zatem ok. Posiłek z Drenenbergiem.
Tym razem to spojrzenie Garretta wydawało się zawierać w sobie kpinę.
- Świetnie. Proponuję tylko takie miejsce, w którym nie ważyliby się raczej uderzyć. W miarę blisko dworca, by móc w ostatniej chwili zdążyć na pociąg, skacząc na czekające już tam walizki. Wymeldowanie wszystkich z hotelu też powinniśmy zsynchronizować i odwlec do ostatniej chwili.

- Nie liczyłbym na to, iż zabójca lub jego zleceniodawcy nie znają kogoś z nas. - odezwał się wreszcie Hiddink, zajęty chyba bardziej jedzeniem niż słuchaniem - Zostaliśmy dokładnie obfotografowani. jeśłi weźmiemy osobny wagon, może drań użyć poprzedniego patentu i nas odłączyć. Jedyny sposób to wyruszyć najszybciej jak się da, by nie miał czasu czegoś zorganizować.
- Osobny wagon ma być jedynie przykrywką, Herbercie. Zasłoną dymną. Wyjezdżamy dziś wieczór.
- Wybacz. Zamyśliłem się nad podejrzanym zachowaniem Lyncha i umknęło mi to.
- Nic takiego - uśmiechnęła się. - Ale chyba nie wierzycie we współpracę chłopaka z tamtymi?
Luca już zabierał się do wygłoszenia takiego zapewnienia, ale ubiegł go Garrett.
- Coś ci powiem. - Dwight pochylił się nad stołem - Mówisz właśnie do człowieka, którego syna, za pomocą czart wie jakiego prania mózgu, przerobiono na sterowaną i podległą czyjejś woli kukiełkę. Skoro zrobili to z nim, dlaczego nie mieliby zrobić czegoś podobnego z Lynchem?! Zapytaj Herberta, czy spodziewał się że jego własne dziecko będzie chciało przegryźć mu gardło.
- Proszę nie robić ze mnie idiotki, Garrett. Wiem jak zachowywał się przed wyjazdem mój ojciec. Z waszych opowieści wiem, jak zmienił się ten... Prood. Zmiany zachodzące na skutek ‘prania mózgu’ są zauważalne. Lynch jest wprawdzie trochę dziwny, ale nie nosi znamion tego samego szaleństwa, co mój ojciec i wasz przyjaciel.
- Jest Panienka psychiatrą? - zapytał Dwight, odsuwając się z powrotem na krzesło - Zresztą, nie chodzi już o naturę tego zjawiska. Jeśli o mnie chodzi, to powiem wam jedno: bardziej obawiam się w tej chwili tego gówniarza, niż owego brodatego sukinsyna który wygląda jakby mógł złamać kark bykowi zagryzając przy tym sandwicha.
- Tak czy owak powinniśmy go obserwować, żeby nie zrobił krzywdy, obojętne sobie samemu czy nam.
- Ja już to robię, od miejsca wypadku. Wam też radzę zrobić to, co mówi Panna Emily. Innymi słowy...
Detektyw zaciągnął się głęboko dymem.
- Nie odwracajcie się do niego plecami.

Luca, który jeśli jeszcze przez ostatnie minuty sprawiał wrażenie jakby chciał coś powiedzieć, po ostatnich słowach Garretta osunął się na oparcie krzesła, wsparł łokcie na oparciach i zza zapleciaonych palców przyglądał detektywowi oraz miss Vivarro bardzo nieładnym wzrokiem.
Widok Garretta nie był specjalnie zajmujący. Po wyrzuceniu z siebie tych kilkunastu zdań mężczyzna siedział milczący, chciwie, raz po raz zaciągając się papierosowym dymem. Oczy miał podkrążone, widać było że tej nocy nie zaznał, mimo niebiańskich wygód u “Maharadży”, wiele ożywczego snu. Od czasu do czasu palec detektywa stukał cicho o blat stołu, z rzadka zataczał nim też po powierzchni małe kółeczka.
Po chwili milczenia jakie zawisło nad stołem i siedzącymi przy nim ludzi, Luca wstał i bez słowa odszedł od stołu.

Dwight Garrett posłał za nim tylko jedno spojrzenie, krótkie, ale pełne zastanowienia.



* * *


Mimo niewyspania musiałem tego dnia się sporo uwijać. Pakowanie, ustalanie szczegółów, upewnianie się czy nie pozostawały jakieś zadania które nie są przyporządkowane do nikogo. Gdzieś w międzyczasie przyszedł krzepiący telegram w sprawie Amandy, który zdjął mi z piersi pewien ciężar. Znaliśmy już nawet godzinę przyjazdu rekonwalescentki. Zaproponowałem, by w związku z planami wieczornego wyjazdu, zawinąć ją od razu na dworcu w dalszą drogę. Na wyjaśnienia było potem mnóstwo czasu, a dziewczyna nawet nie musiałaby się rozpakowywać. Nikt nie zgłosił zastrzeżeń.

Deszcz.

Jeszcze przed południem sprawdziłem, jak chwyciła rozrzucona poprzedniego dnia zanęta. Poświęcone rupie zrewanżowały się, z obchodu wróciłem do hotelu bogatszy o parę ciekawych informacji. Niestety, większość z nich nie napawała optymizmem. Można uciec przed wścibskimi oczyma wielu ludzi, ale nie wtedy gdy obserwuje cię całe miasto. Po tym, co usłyszałem nie miałem wielkich nadziei na udaną akcję arcycichego opuszczenia hotelu, ale i tak należało przynajmniej próbować. Parę imion i terminów zanotowałem sobie w moim kapowniku do dalszego sprawdzenia, bo językowe łamańce zapewne szybko wyparowałyby z mojej i tak już parującej z niewyspania, oraz kaca, głowy.

Pozostał jeszcze jeden problem. Chodzący, gadający, popatrujący we mnie tymi ślepkami. Problem, którego do końca nie mogłem rozgryźć. Mogła być to pułapka. Mógł być to też ktoś na wagę powodzenia albo nawet przeżycia. Nie chciałem przeciąć do końca tego wątku, pozostawiłem więc odpowiednie do ryzyka wynagrodzenie. Powiedziałem, że mogę obiecać jedynie podróż do najbliższego miejsca w które się udajemy, a potem się zobaczy. Nie podałem oczywiście żadnych szczegółów, a tylko miejsce i czas w którym ma się stawić jeśli się zdecyduje.

Jeszcze więcej deszczu. Przed samym powrotem połamał mi się parasol, który ze złością wrzuciłem do ścieku. Na szczęście nie trzeba było długo szukać okazji do kupienia kolejnego. Już w Marzeniu Maharadży powiedziałem obecnym, że prawdopodobnie jesteśmy pod dużo lepszą obserwacją niż sądziłem.
Już dużo po obiedzie miała jeszcze miejsce rozmowa z powracającym z miasta Choppem. Po krótce można było się dowiedzieć z niej o ciekawych ścieżkach, którymi chadzał dziś Lynch. Ja jednak ostrzegłem Waltera i zapewniłem mu dobry opis tego faceta, na którego miał zwracać szczególną uwagę jeśli zależało mu na własnej dupie.

O umówionej wcześniej wieczornej porze odbyła się, z większymi lub mniejszymi niedociągnięciami, akcja przerzutu większości osób prosto na dworzec. Niestety, nie wszyscy pojechali razem - ale i tak pewnie zbyt wiele oczu obserwowało hotel, by zrobić to całkiem niezauważenie. Mogliśmy tylko zadbać o porządny, szybki transport na który być może śledzących nie było stać.

Aha, żeby opowiedzieć w pełni co działo się do momentu wyjazdu, trzeba jeszcze wspomnieć o szopce. Szopce, która miała się odbyć podczas wizyty w Fundacji, gdzie ruszyłem tego dnia razem z Panną Vivarro. Właściwie, pierwszy jej akt odbył się jeszcze przed wejściem - choć kosztowało mnie to nieco wcześniejszych zabiegów plus jedną butelkę wódki, udało mi się zainteresować tematem paru miejscowych pismaków. Nie byliśmy może oblegani przez media, ale i tak po czymś takim łochy z Fundacji musieliby mieć nie po kolei w głowie by dobrać się do nas we własnym gniazdku. Pozostawało mieć nadzieję, że razem z czytającymi jutrzejsze gazety szef oddziału Fundacji uwierzy, że dopiero zaczęliśmy przygotowania do wyjazdu.



* * *


Nie było mi po drodze z bleskami fleszy, a już po raz kolejny w krótkim czasie strzelano do mnie z aparatów jak do królika. Tym razem jednak, wystawianie się na widok publiczny było zamierzone. Prężąc się dumnie na tle budynku Fundacji, popisowo świeciliśmy z Emily zębami udzielając krótkich, ale przemyślanych wcześniej informacji dla prasy.

- Czy po tym, co się stało, nadal jesteście w stanie uwierzyć kolejom że będziecie bezpieczni w dalszej podróży?!
- Tak. - pokazywałem dłonią siedzibę Złotych Indii - Bo tym razem zwróciliśmy się o pomoc do tej oto instytucji, która ma wielkie doświadczenie w logistyce wypraw wgłąb lądu. Pan Drenenberg, którego mam nadzieję dziś poznać, pomoże nam w załatwieniu odpowiedniego i bezpiecznego wagonu. Fundacja będzie czuwać nad całą naszą wyprawą, więc jeśli chcieliby się Państwo dowiedzieć, co się z nami aktualnie dzieje - pytajcie właśnie tutaj.
- Od kiedy jest pan członkiem ekspedycji?! - wyrywał się inny pismak, za plecami tamtego.
- Poznaliśmy się w pociągu. A dogadaliśmy się już w hotelu - uśmiechnąłem się w kierunku Emily - ...traf chciał, że udajemy się w podobnym kierunku. My, podróżnicy, musimy się trzymać razem.
- Kiedy wyruszacie?!
- Za trzy dni. - ogłosiłem donośnie - Równo za trzy dni.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline