Khadlin ruszył w stronę zagłębienia, przy którym stróżowały trzy gobliny. Mijając leżące na ziemi ciało zielonoskórego, kopnął je z nienawiścią. Gdy zbliżał się do dołu, usłyszał jakieś dobiegające z niego dźwięki. Ktoś lub coś szamotało się na dnie jamy. Krasnolud mocniej chwycił topór i spojrzał w dół.
W wykrocie leżały związane niczym baleron i zakneblowane brudnymi szmatami, dwie osoby. Młody, może dziesięcioletni chłopak o płowych włosach i poplamionym krwią ubraniu oraz nieco starsza od niego dziewczyna w burej, prostej sukience. Oboje z całych sił starali się uwolnić z krępujących ich więzów, wezwać pomocy i wydostać się z dołu, do którego cisnęły ich gobliny. Gdy padł na nich cień, stojącego na krawędzi krasnoluda, znieruchomieli. W Khadlina wpatrywały się dwie pary, zaczerwienionych od płaczu, przerażonych oczu.
Nie zastanawiając się długo, zeskoczył na dno i zabrał się do rozwiązywania jeńców. Dziewczyna, zaraz po uwolnieniu zachowała się iście po białogłowiemu. Skuliła się w kłębek i zaczęła szlochać. Chłopak natomiast przyglądnął się krasnoludowi, lustrując go od butów po czubek hełmu.
- Nie jesteś goblinem - powiedział z rozbrajającą szczerością, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - To Ty przepędziłeś zielonoskóre potwory, prawda? Jestem Johannes, a Ty jak się nazywasz?
Krasnolud pomógł dzieciom wyjść z dołu. Dziewczyna cały czas pochlipywała i zdołała wydusić parę słów podziękowania oraz przedstawić się jako Annika Bitz. Johannes gdy tylko wydostał się z jamy i zauważył leżące ciało, posmutniał nagle i już płacząc pobiegł w jego stronę.
- Tatusiu! Tatusiu! Co Ci się stało? - krzyczał przez łzy. Krasnoludowi zrobiło się żal dziecka. |