Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2011, 17:44   #25
Shooty
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
18 czerwca 2005 roku, Ghotan Maro, AFO Tabun, Michael "Brutal" Moore

- Będziesz żyć, stary, nie bój się – uspokoił Roach’a Brutal, dokładnie obandażowując przestrzeloną stopę towarzysza. – Na pewno będzie piec, tego nie unikniesz. Musiałem usunąć pocisk, aby ograniczyć ryzyko późniejszych powikłań, więc póki co będziesz czuł, jakby we wnętrzu stopy pływały ci jakieś świństwa. Na szczęście to minie. Staraj się też zbytnio nie obciążać nogi, kieruj ciężar ciała na drugą, o ile nie chcesz paść z bólu.

Wykonywaną czynność przerwał mu Flyer, który wydał rozkaz przygotowania się do wyjazdu. Przy okazji poprosił go na bok w celu skomunikowania się z dowództwem. Rozmowa radiowa przebiegła bez większych problemów, więc kilkanaście minut później drużyna była gotowa skierować się na wschód. Brutal podniósł tylko swojego kałacha i wsiadł do pojazdu, znajdując sobie miejsce na tyle.


Jazda się dłużyła, a w samochodzie było cicho, toteż Michael mruknął do Ducha:

- Włącz radio, może coś ciekawego znajdziemy.

Towarzysz tylko cicho westchnął coś cicho w odpowiedzi, ale uruchomił urządzenie. Jak na komendę z głośnika wydobyły się afgańskie pieśni transmitowane przez jedną z narodowych stacji. Po dłuższej chwili przerywanej od czasu do czasu szybkim przełączaniem kanałów, wrócili na ten sam i przez resztę drogi wsłuchiwali się w mocno religijne przyśpiewki radiowych chórków. Nikt nie był tym zachwycony.

Na szczęście po kilkudziesięciu minutach męki dla uszu w polu widzenia grupy pojawił się charakterystyczny wojskowy jeep spuszczany zwykle przez amerykańskie chinooki. Tym razem stał sobie, ot tak, bez żadnej eskorty z racji tego, że był to kawałek ziemi, który rzadko odwiedzali jacykolwiek goście, czy to talibowie, czy marines.

W samochodzie nie znaleźli nic oprócz uzupełnień amunicji do swoich karabinów, wbudowanego gps’a z wyznaczoną trasą oraz nowego karabinu snajperskiego dla Roach’a. Szczególnie ten ostatni wzbudził lekkie poruszenie wśród drużyny, bo specjalna broń mogła oznaczać specjalną misję, a te były dla żołnierzy prawie jak medale za odwagę.

Brutal spojrzał pytająco na Flyer’a, po czym wyjął wojskowe radio i podał dowódcy.

- Tu baza, odbiór.

- Flyer, dowódca AFO Tabun. Dotarliśmy do oznaczonego pojazdu, znaleźliśmy odpowiedni sprzęt, gps działa sprawnie. Jakie jest nasze zadanie?

- Odnajdziecie podane współrzędne, dojedziecie na miejsce i przeprowadzicie szybki rozstaw snajperski. Na przeciwległej górze usadowili się talibowie z moździerzami, to wasz cel. Macie ich zlikwidować, najlepiej po cichu i użyjecie do tego znalezionej w samochodzie snajperki. Jest to niezbędne dla bezpiecznego przejazdu AFO Hordy, więc postarajcie się zadanie wykonać jak należy. Bez odbioru.



18 czerwca 2005 roku, baza wojskowa w Afganistanie, Richard Nether

Richard od godziny nie mógł opędzić się od telefonów co kilka minut. Dowództwo parło na niego jak jeszcze nigdy dotąd, nie miał się nawet kiedy załatwić. Było to jednocześnie irytujące i pozytywne. Niewątpliwie czekała go stała podwyżka.

Oczywiście, pułkownik Greggs nie ułatwiał mu pracy.

- I co z tym zasranym starcem ze Skoczka? Uspokoił się choć trochę?

- Niestety nie. Nadal jest w dużym szoku i pragnie odejść z wojska. Nawet próbuje przekonać innych żołnierzy do swoich racji.


- Co? – Greggs aż zachłysnął się ze strachu o swoją pozycję. W końcu bunt wojskowych przeciw dowódcy nie wyglądałby dobrze w raporcie. – Teraz to zaszło już za daleko. Tym razem pierdolony staruch oberwie.

Widocznie pułkownik nie wiedział, jaką sympatią Livio darzy Skoczka, bo nawet nie próbował zahamować rozpędu wypowiadanych słów. Richard w myślach modlił się o to, by jego przyjaciel nie wybuchł, jednak – jak się po chwili okazało – nadaremnie.

Z biurka obok dobiegł do nich odgłos łamanego ołówka.

- Jedynym pierdolonym staruchem, którego znam i który pracuje w mojej branży jesteś ty – mruknął czerwony ze złości.

Greggs spojrzał na niego z rozbawieniem.

- No proszę, nasz Włoszek wreszcie zdecydował się odezwać. Dalej, Włoszku, nie wstydź się.

Livio odwrócił się. Całą jego twarz pokryła purpura, a mięśnie groźnie się naprężyły. Niewątpliwie nie był to już ten „dobry” Włoch.

- Skoczkowi by nie odbiło, gdyby nie rozkazy takich popieprzonych fajfusów jak ty. Zginął jego przyjaciel i nic dziwnego, że cały gniew tego człowieka został skierowany przeciwko tobie. Jesteś podłą świnią, która wystawiła pilota na śmierć.

Pułkownik wstał, teraz również czerwony na twarzy. Wolnym krokiem podszedł do Livia i stanął nad nim, prężąc klatkę piersiową.

- Avatar zginął przez swoją własną głupotę! Kto zdrowy na umyśle wystawia się na otwarty ogień z wyrzutni rakiet?!

- Dobrze wiedziałeś, że one tam były! – Włoch odrzucił krzesło za siebie i podniósł się. Sprawiło to o wiele lepsze wrażenie niż kroki Greggsa, bo były żołnierz był od niego wyższy i postawniejszy. Ich kłótnię obserwowało już całe centrum dowodzenia. – Dobrze wiedziałeś, że była to strefa niezwykle niebezpieczna, tylko że, kurwa, nie chciało ci się wysłać tam większej floty! W końcu co to byłby za raport, prawda?! Masz w dupie życie swoich podkomendnych, o ile samemu na tym zyskasz, pierdolony lizusie! Rzygać mi się chce tobą i twoim dupolizostwem! Jesteś pojebanym chujem i mam nadzieję, że będziesz umierał tak, kurwa, długo, że aż ci wszystkie wyruchane kończyny poodpadają!

Po tych słowach wściekły Livio szybkim krokiem wyszedł z Sali, trzaskając na do widzenia drzwiami. W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Nikt nawet nie próbował parsknąć śmiechem, ani pociągnąć nosem. Po chwili Richard usłyszał wypowiadany przez zęby rozkaz Greggsa:

- Nether… Kiedy Horda skończy zajmować lotnisko… Wyślij ich do wioski, w której zginął Avatar. W tym samym czasie przygotuj oddział marines. Ruszą do akcji w chwili, gdy AFO zlikwiduje obecne w miejscowości wozy z amunicją… Oddział wchodzi otwarcie, bez podchodów. Wykonać.

Po raz pierwszy Richard zawahał się przed wypełnieniem polecenia.


18 czerwca 2005 roku, lotnisko wojskowe w Bagramie, US Army Rangers, Robert Evans

Siedzieli na zimnych krzesłach w wojskowej poczekalni. Żaden z nich póki co nie znał swojego przeznaczenia. Wiedzieli tylko, że jeszcze dzisiaj gdzieś polecą. Być może po raz ostatni…


Nikt się nie odzywał, nikt nie próbował zacząć rozmowy. Wszyscy czegoś się obawiali. W powietrzu krążyły jakieś dziwne emocje… Strach, nienawiść, złość, smutek. Multum nastrojów tworzących niezbyt ciekawą, nieprzyjemną ciszę, której nikt z nich nie chciał przerywać. Wojna to wyniszczające zwierzę. Dzikie, wściekłe i nieokiełznane.

Do pomieszczenia wszedł Shepherd, jak zwykle nienaturalnie wyluzowany i sprawiający wrażenie szczęśliwego powierzoną mu misją:

- Dobra, chłopaki. Znam szczegóły. Mamy po prostu wylądować tuż przed wejściem do pewnej niemiłej dla dowództwa wioseczki, a następnie głośno i szybko zrównać ją z ziemią. Trupów nie liczymy, jeńców nie bierzemy, zabijamy kogo wlezie. A co do kobiet i dzieci… To już tylko zależy od waszej moralności. Pozostawiam wam wolną rękę, o ile będziecie się mnie słuchać i wypełniać moje rozkazy. Nic więcej nie wymagam.

Nagle, niespodziewanie dobry nastrój dowódcy prysnął, jak bańka mydlana przebita wykałaczką. Shepherd opadł na pierwsze z brzegu metalowe krzesło i ukrył twarz w dłoniach.

- Mam dzieci… - zaczął. – Większość was pewnie też… Nie będę owijał w bawełnę – poprzedni agresor zginął śmiercią tragiczną. Pilot myśliwca został trafiony przez fanatyka z rpg, a jego towarzysz, również „powietrznik” ledwo uszedł z życiem… My również możemy tego nie przeżyć. I jest na to duża szansa. Dlatego, jeśli chcecie wrócić do swoich domów w pełni sił i samemu poinformować rodzinę o waszym zdrowiu, to dajcie z siebie wszystko… Tyle ode mnie… No cóż, szykujcie się i powodzenia.

A więc Robert miał rację. „Tylko śmierć ostatecznie zbawi człowieka”. Jednak to nie czyni jej łatwą.
 
Shooty jest offline