Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2011, 00:31   #204
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Walizka była o wiele cięższa niż w dniu, w którym meldował się w tym pełnym przepychu i luksusów hotelu... pałacu - poprawił sie w myślach Luca. Tak musieli spędzać życie książęta krwi, jeśli nie sami królowie. Luce niezwykle ciężko przyszło pogodzić się z myślą że musi opuścić Marzenie Maharadży, jego ucieleśnienie marzeń o życiu, jakiego nigdy nawet nie był w stanie wyobrazić sobie podczas wspólnych z chłopakami z ulicy leżakowań na dachu czynszówki Paola. Żal za dawnymi, dobrymi czasami na moment ścisnął gardło. Minęło... ile? Dwa miesiące! a on był o tysiące mil od domu, w obcym kraju, pośród obcych ludzi, którym po dzisiejszym śniadaniu w dodatku na nowo przestawał ufać...

To, co usłyszał Luca dzisiejszego ranka kolejny, sam już nie liczył który znowu raz przewróciło świat do góry nogami. Od czasu wyruszenia z Nowego Yorku Luca powoli i z właściwą sobie ostrożnością, małymi kroczkami poznawał ludzi, z którymi przyszło mu podróżować. Oswajał się z nimi. Stopniowo przełamał nawet trudną do wytłumaczenia niechęć do ruskich Vivarro, jak sobie na samym początku znajomości nazwał Miszę i Borię. Oswoił się i jak sądził nawet zaprzyjaźnił z Leonardem i Walterem. Hiddink i Garrett zawsze mieli go i wcale się z tym nie kryli, za szczyla... i to był dobry układ. Luca wychowany w tradycji poszanowania i respektu przed jasno określonym miejscem w rodzinie, jak sądził odnalazł się w ich gronie... rodzinie, razem chcąc nie chcąc tworzyli coś na krztałt rodziny... i zaakceptował swoje w niej miejsce.
Ale rodzina trzyma się razem. Stoi za sobą murem. Wspiera się i ochrania nawzajem. A tu co? Podejrzenia... Oskarżenia... Ostrzeżenia jednych przed drugim! Merda..! Źle się działo i Luca kiedy śniadanie ukazało straszliwą prawdę, poczuł się z nią... bardzo źle. Nagle z oczu spadły łuski i zobaczył wszystko to, czego dotąd nie dostrzegał. Podejrzliwość i obłudę Garretta. Obsesyjne pragnienie pędu miss Vivarro, melancholię Hiddinka. Nawet Walter wydawał się tego dnia jakiś inny, odmieniony. Nie topił się niczym wosk jak wcześniej w dłoniach Vivarro i nie próbował odgadywać jej zachcianek. Wszystko się zmieniło. Luca tylko nie zauważył kiedy. Wąż wślizgnął się między nich i sączył swój jad. A oni... oni spijali go chciwie mając za słodycz. Już zaczynali patrzeć na siebie wilkiem...

Chciał ostrzec Leo. Uprzedzić go, by był ostrożny. By nie dał się osaczyć i wciągnąć z pułąpkę, która jak Luca podejrzewał, prędzej czy później zostanie nań zastawiona. Pragnął mu pomóc. Tak samo jemu, jak i pewnie sobie, bo coś mu mówiło, że Leo nie będzie ostatnim. Jednak mimo, że spędził przy stole niewiele dłużej czasu, nie odnalazł go. Pokój Lyncha był zamknięty i głuchy na pukanie. Wyszedł? Sam? Co prawda mówił, że musi się rozejżeć, ale... Cóż, szukanie go, nawet jeśli opuścił hotel nie miało sensu, bo w tej chwili mógł być już wszędzie. Pozostało poczekać. Luca poszedł więc do swojego apartamentu i na długo zagłębił się w zadumie...

Obiad zamówił do pokoju. Przez te kilka dni zdążył już, z czego był niezmiernie dumny nauczyć się tego i owego o miejscowych, znaczy hotelowych obyczajach, oraz jak takie wykorzystywać. Garrett i Vivarro na to popołudnie zaplanowali wyjazd. Do tego miejsca, którego nazwy wypowiedzieć, a co dopiero zapamiętać nie potrafił. Należało ostatecznie pożegnać się ze zbytkiem i przygotować do drogi jeśli nie chciał zostać sam, bez środków do życia w kraju, co do którego nie był nawet pewny, gdzie leży na mapie. Nie przyszło mu to łatwo. Do luksusu przywyknąć łatwo, wyrzec się... szkoda gadać. Postanowił więc nie rozstawać się z nim ostatecznie. W walizce znalazły się jedna z wielu walających się po pokojach poduszek, parę butelek z alkoholem, złoty kurek z łazienki na gorsze czasy i choć za myciem nie przepadał mydełko. No i jeszcze papeteria. Nigdy nie wiadomo do czego mogła się przydać, ale nie zajmowała dużo miejsca. Pomny doświadczeń z pociągu nie miał zamiaru rozstawać się tym razem z karabinem, jednak przestrzeżony postanowił że niewinne zawiniątko nie zwróci niczyjej uwagi, a gustowny chodniczek z korytarza w sam raz się do tego celu nadawał. Owinięty sznurem z rolety nie rzucał się w oczy, jednak Luca nie lubił ryzyka, więc pozostawiwszy klucz do pokoju w zamku wymknął się tylnym wyjściem omijając recepcję. Było po czwartej po południu. Czasu sporo, ale nie chciało mu się drałować na piechotę. Walizka trochę ważyła, a poza tym wszyscy biali tak robili, więc już na sąsiedniej ulicy wdrapał się na rozklekotany wózek zaprzeżony w jakieś bydło i kazał wieżć na dworzec kolejowy. Po drodze uświadomił sobie że nie ma zapasu papierosów. "Taksówkarz" jak się okazało ledwo rozumiał po angielsku, a odpowiedzieć to już ni w ząb, więc Luca chcąc skłonić go do wskazania miejsca, gdzie może nabyć tytoń zmuszony był do gestykulacji. Szło opornie, ale się udało. Dopiero gdy pokazał hindusowi palce złożone w krztałt fajki, tamten w szczerym uśmiechu ukazał braki w uzębieniu i zawiózł chłopaka pod sklepik, gdzie wśród różnokolorowych worków pełnych suszu i po kolejnej pełnej gestykulacji rozmowie kupił tytoń. A nawet za niewielkie pieniądze figową fajkę.

Dworzec w niczym nie różnił się od czasu jak go zapamiętał sprzed trzech dni. Brudny, zapyziały, i pełny rozpaplanych, łążących we wszystkich możliwych kierunkach ludzi. Pociągu jeszcze nie podstawiono, ale bilet po kolejnej pełnej niedomówień rozmowie dostał. Tym razem facet u którego kupował znał język, jednak to Luca nie bardzo wiedział gdzie chce jechać. Po chyba dziesiątej śpiewnej nazwie wymienianej z cierpliwością świętego przez kasjera Luca był prawie pewien że chodzi właśnie o to miejsce. Siedem i pół dolca, jak sobie przeliczył, i to za drugą klasę. Nie potrzebował sypialki. I tak mimo całonocnej podróży nie miał zamiaru zmrużyć oka. Nie po tym, co potrafi się człowiekowi przytrafić, gdy podróżuje koleją po Indiach. O nie...
W sumie był z siebie zadowolony. Na dworcu był chyba pierwszy. Sam załatwił sobie bilet. Pozostało usiąść i cierpliwie poczekać na pociąg. Jak postanowił, tak zrobił. Znalazł ustronne miejsce pod dworcową ścianą i wygodnie rozwalony na walizce nabił sobie fajkę. NIGDY dotąd nie palił takiego tytoniu. Był jakiś... aromatyczny.... lekki... i ...dziwny.

Ludzieeee.... oni wcale nie... byli ...otdeeech staaał się... głęęębszyy... spoookoojniejszyy.... dźwięęękiii... wyyyraźne.... i ...kolooorowee.... drzewa gadałyy... liśśście szeptaaałyy... aoo...
rrrrraaani.... te całee... Innndiee... to w suumie.... baaardzoooo pszyjemmmnny krajjj....
 
Bogdan jest offline