Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2011, 13:38   #148
BoYos
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Po rozmowie z Szajelem Urizjel skierował się do karczmy. Chciał się wygrzać. W pewnym momencie, gdy podniósł wzrok ujrzał Yuego machającego mu ręką tuż przed nią. Pokutnik dosyć drętwo odwzajemnił gest, sam nie wiedział czy ma ochotę na kolejną rozmowę. W ogóle siebie nie poznawał. Przecież już dawno wyszedł z tej przeklętej rozpaczy, a teraz? Ach...
-Cześć- przez chwilę zastanawiał się czy nie przeprosić za wcześniejsze zachowanie, ale uznał, że przeprosiny są szczere tylko jeśli się planuje tego nie powtórzyć, a aktualnie sam nie uważał się za poczytalnego.
- Yo. Wszystko w porządku? - zapytał stając tak by zagrodzić mu dalszą wędrówkę (gdyby miał na taką iść)
-Dobrze, źle... jestem żołnierzem. Moje samopoczucie jest bez znaczenia...
- Dobra, przy mnie nie musisz udawać. - powiedział szczerze chłopak. - Przyda Ci się rozmowa. - dodał i zrobił krok za niego po czym obrócił głowę za siebie. - Idziesz?
Pokutnik wzdrygnął się na propozycję dalszej drogi... już zdążył przemarznąć na kość.
-Pozwolisz, że przedtem wypiję coś ciepłego. Zmarzłem potwornie- skrzywił się gdy dotarło do niego, że nie ma pojęcia jak dogadać się z miejscowymi
-Chrzanić to... Chodźmy. Tylko nie za długo. Nie lubię zimna...
Yue spojrzał na niego. W rękach pojawiła się kula lodu, która poleciała w stronę Pokutnika. Rozwineła się w coś, co przypominało płaszcz i wylądowała na jego plecach. Była troszkę ciężka.
- Powinno pomóc.
-Dzięki...- powiedział owijając się nim
-Więc...co tak naprawdę sprawia, że dźwigasz takie brzemie? - zapytał.
-Daj mi chwilkę...- odpowiedział marszcząc brwi zastanawiając się jak dobrać słowa. Po jakiejs minucie przerwał milczenie
-Co widziałeś gdy ten mentat uwolnił swe skrzydła?
- Kłótnię między bratem i ojcem. Portret matki...Tylko, że przywykłem do tych scen. Nie było to dla mnie żadną nowością. Zżyłem się z nimi w mojej świadomości. Widzę je niemal zawsze, gdy ćwiczę. - odparł. - Czemu pytasz? Doświadczyłeś czegoś strasznego?
-Pytałeś mnie czemu pokutuję... ja... doprowadziłem do upadku Davela i Sarhi... mojego najlepszego przyjaciela i moją kobietę... - zaczął oddychać głębiej, jak podczas biegu. Z każdym słowem wydawał się słabszy... Otworzył usta chcąc kontynuować ale zamkną je gdy zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie wydać z siebie normalnie brzmiącego słowa...
- Jak doprowadziłeś? Wstrzyknełeś im magię, czy popełniłeś samobójstwo na ich oczach? - zapytał.
Wyraz twarzy Urizjela momentalnie się zmienił.
-Kpisz ze mnie?!- Wywarczał przez niemal zaciśnięte zęby, a w jego głosie słychać było furię
- Ja kpie z Ciebie? Doprowadziłeś do upadku. Ty wiesz co to jest Upadek? Ile Ty masz lat? Chyba nie stało się to tydzień temu, nie? Poinformuj mnie więc, jak przyczyniłeś się do Upadku.
-Chwila!- Warkną odchodząc kilkanaście metrów na bok. Stał tam chwilę masując twarz dłońmi. Starał się uspokoić. Odsunąć wściekłość. Po chwili wrócił.
-Tak, wiem czym jest upadek. Mierzę się z nim w każdej chwili. Mówiłem ci. Kroczę na krawędzi. Podczas uwolnienia wpadam w niego. To ostrze jest nim przesiąknięte. Wiem czym jest upadek znacznie lepiej niż bym chciał i znacznie lepiej niż komukolwiek bym życzył!- dobra... w zasadzie postąpił jak dzieciak. Zwyczajnie odpyskował. Ale coś takiego sprawiało, że jakaś prymitywna część świadomości poczuła się lepiej. Nie był już tym opieprzonym, tylko kimś na równi. W ten sposób łatwiej było uspokoic Gniew.
-Kilka lat temu do Minas’Drill wdarli się upadli. Byłem wtedy w Królewskiej Akademii. Szkoliłem się by zostać Szarym Strażnikiem. Powiedziano nam o tym i kazano bardzo uważać. Zorganizowałem drużyne i zapolowaliśmy na nich... - Urizjel zaniemówił zbierając się w sobie... dawno mu się znudziło bycie twardym tajemniczym milczkiem... na dłuższą metę to bardzo męczy- Było ich czterech. My poszliśmy w sześciu. Najlepsi uczniowie. Dwóch upadłych zabiliśmy natychmiast. Nie daliśmy im szansy na jakąkolwiek reakcję. Ale pozostała dwójka... Ja i Sarhi walczyliśmy z Leberrisem. Davel, Lisa, Kaguriel i Lenerus z Nevei’Rii... Przegraliśmy...- znów doszedł do swojej granicy gdy nie był w stanie wydać z siebie słowa...

Urizjel odwrócił głowę i przetarł prawe oko. Nie rozumiał. Jak pokazać? Z resztą... nie znał się na magii. Może miał taką możliwość...
-Nie... mój umysł to moja sprawa...- a na prawdę nie chciał by przypadkiem zobaczył w jakim jest stanie jego psychika. Nie wiedział czy coś takiego nie było możliwe...
-Przegraliśmy. Połowa z nas zginęła. Mieli szczęście. Davel, ja i Sarhi zostaliśmy złapani. Nie byliśmy w stanie im się oprzeć. Najpierw nam opowiadali. O wielkiej mocy. Dostępnej nam, nieskończonym, a przekraczającej moc bogów. Kazali czytać stare grimmuary. Pokazywali dowody. Ale potrzebowali naszej pomocy. Pomocy kogoś kto zna Minas’Drill. Nie przekonało nas to. Więc zaczęli tortury... Davel i... ona... wytrzymali dwa długie tygodnie. Wiesz ile trwa godzina nieustannego, potwornego bólu? Wiesz ile trwa dzień gdy nie masz możliwości jakiegokolwiek mierzenia czasu? Po kolejnym tygodniu sam byłem na krawędzi. Dorzucili jeszcze czarną magię... Jak w opowieściach. Uratowano mnie w ostatniej chwili. Gdy przekraczałem granicę uśpiono mnie. Jednak Davel, Leberris i Sarhii.. Oni nie byli w Bastionie. Wyszli dzień wcześniej. Nie udało się ich odnaleźć. Po wszystkim moje ciało było zniszczone. Nie byłem w stanie nic zrobić. Nie miałem władzy w kończynach. Wykorzystano bardzo potężną magię, a i tak dochodziłem do zdrowia miesiącami... Wtedy też narodził się Gniew. Nienawidziłem ich. To pozwoliło mi się oprzeć, przeżyć. Nienawiść wypełniała całą moją jaźń. Przez pierwsze miesiące byłem warzywem. Nie ruszałem się z pokoju, nie rozmawiałem z nikim, jadłem dopiero gdy umierałem z głodu, nawet myć mnie musiał kto inny. Gdy apatia ustąpiła okazało się, że nienawiść nie odeszła. Kolejne miesiące spędziłem na walce z samym sobą. Z początku byłem sługą Gniewu. To on mną władał. Robiłem co chciał. Nauczyłem się go ograniczać, ale dopiero Pentakl Ojca na mojej piersi odwrócił rolę. On oddziela Gniew od mojego umysłu. Ten mentat pokazał mi bastion. Wyjątkowo paskudny moment bastionu...
Teraz wiesz czemu jestem tym kim jestem. Moja pokuta się nie skończy póki nie odnajdę Davela i Sarhi i nie ukrócę ich przeklętego żywota. Wszystko co robię, nawet ta misja, to jedynie krok w tę stronę...
Yue zamilkł.
- Odnalazł Cię mój brat, Mizure. Masz szczęście. Jest on dużo lepszym magiem ode mnie. Nigdy bym tego nie przyznał, ale teraz w rozmowie z Tobą, mogę być szczery. Za tą misję dostał od ojca mocny ochrzan, że nie uratował wszystkich. Teraz dopiero kojarzę ten fakt. Wszystko jest ze sobą powiązane...tylko...czemu chcesz ukrócić ich żywot. Straciłeś wiarę w to, że nie da się ich uratować? Straciłeś wiarę w to, że oni nie byli silniejsi od Ciebie? Z tego co rozumiem, żyją. Przynajmniej tak Ci się wydaje. Upadek to sprawka inwidualności. Ty zostałeś wytypowany na najsłabszego z nich, dlatego skupili się na Tobie. Istnieje szansa, że nie upadli. A jeśli upadli, to powinieneś szukać szansy, żeby ich odupadlić. Nosisz brzemię, którego nikt inny nie może sprostać. Mówiłem Ci, że jesteś wyjątkowy. A wyjątkowi ludzie cierpią. Ta magia, którą Cię potraktowali, jest rodzajem uszkodzenia duszy. Strasznie ciężki temat, nigdy w teorii nie byłem dobry. Powiem więcej - ledwo zdałem testy teoretyczne. Mocno mnie ratowała zarówno Chichiro, którą zdążyłeś poznać, jak i Agnes. Kurwa. Gdybym czytał więcej...byłbym w stanie zaradzić...- powiedział cicho. Spojrzał jednak na niego i kontynuował.
- Masz w sobie moc, która jest tak potężna...jeśli by pomyśleć...Twój Gniew zna odpowiedzi. Jeżeli to cząstka ich magii... - Yue gdybał. Powinien wiedzieć o tym wszystko. Przecież...przecież on to zna doskonale. Ale nigdy nie pytał Sashy o pochodzenie.
- Słyszałeś o Ostatecznym Podejściu? - zapytał.
-Nie.
- Tak myślałem. Jest to walka ze swoją duszę o panowanie. Jednak gdy przegrasz, już nigdy nie odzyskasz ciała. Gdy wygrasz, zyskujesz pełną kontrolę nad swoją duszą i bronią. Walka toczy się od 1 poziomu do 3 świadomości. Zależnie od tego, jak dogadasz się z mieczem. Bądź duszą. Gdybyś wygrał, mógłbyś dowiedzieć się wszystkiego o Twoich przeciwnikach, co robili lub mieli zamiar zrobić, ponieważ Twoja część duszy została prawdopodobnie otruta ich magią. Tak mi się przynajmniej wydaje...tak jak mówiłem...w teorii jestem cienki... - teraz dopiero zawstydził się, że wyszedł na kompletnego idiote jako maga.
Urizjel milczał przez chwilę analizując co usłyszał
-Nie jestem tego pewny, ale mnie się wydaje, że Gniew nie jest ich dziełem. Sam go stworzyłem potrzebując siły by się im oprzeć. Taka jest moja teoria. Nie znam się na magii. Teorii zupełnie nie znam. Jestem żołnierzem. Wiej gdzie wbić miecz by przebić serce. Jednak to nie ma znaczenia. Nie mam szans w starciu z nim. On jest znacznie silniejszy ode mnie. Dla tego potrzebowałem Pentaklu Ojca. I nie zrozumieliśmy się wcześniej. Oni upadli na moich oczach. Gdy przekroczy się granicę nie ma powrotu. Ja naginam tą zasadę, ale nie wiem jak to wykorzystać. Flamehowk też nie wiedział, a nie znam nikogo o większej wiedzy niż on. Z upadku nie ma powrotu. Skoro nie mogę wrócić nawet znad granicy, to jak można wrócić gdy się spadnie daleko za nią?
- Wiesz...mówisz, że byłeś torturowany. Wiesz jak działa iluzja? Jest to najpotężniejsza magia świata. Jej nie da się oszukać. Nie da się oszukać siebie. Psychomanipulacja. Manipulacja ludzkimi uczuciami, ludzkim światem. Ludzkim umysłem. Mogli poddać Cię tej magii, w celu byś uznał, że oni Upadli. Dzięki temu złamali Cię do końca. Przestań do cholery płakać, że tak się stało. Ogarnij się. Teraz nie na to czas. Jesteś wojownikiem...Więc...- nim dokończył w jego ręku śmignął tylko znak. Była to pieczęć, która odłączała układ nerwowy. Uderzyła mocno w pierś pokutnika. Nim jednak runął na ziemię, chłopak złapał go w locie w ręku tworząc lodowy bolec. Przystawił go mocno do skroni Pokutnika, dodatkowo przygniótł go kolanem do ziemii. Po chwili jednak go puścił, a sopel rozpadł się na kawałki.
- Jestem teraz Twoim Bogiem? Bo oszczędziłem Twe życie? - zapytał się oskarzycielsko.
- Czy zawdzięczasz mi życie? Czy jestem od Ciebie lepszy? - pytał go, jednak ten cały czas był nieruchomy.
Patrzył na niego. A w jego oczach widać było ogień pochodzący jakby nie od niego. Jego źrednice otoczyły się czerwonym kręgiem...
- Nie. Jesteś znakomitym wojownikiem, o wielkim sercu. Wojownikiem, który odnajdzie swoją ukochaną, przyjaciół, którzy żyją i napewno mają się dobrze, zamartwiając się o siebie. Nie daj sobą pomiatać. Jesteś nieskończonym, o wielkich możliwościach. Jeśli nie dasz rady sam, możesz zawsze liczyć na moją pomoc. Będę Twoimi plecami, gdy będziesz zachwiany. Jeśli chcesz, mogę pomóc odnaleźć Ci swoją ukochaną.
Yue podniósł się z Pokutnika. Pieczęć pękła. Yue wyciągnął rękę do Urizjela.
- Czy jesteś gotów nieść brzemię tak, by zyskać to, czego jesteś wart? - zapytał.
Urizjel wstał i... zdzielił Yuego w twarz. Nie mocno. Wierzchem zaciśniętej pięści, może niemal niezauważalnie spuchnie. Siniaka nie będzie.
-Nigdy więcej tego nie rób- powiedział, nie dało się rozpoznać czy mówi to z gniewem czy po przyjacielsku
-Nie rozumiem sensu tej całej sceny, ale to o plecach mi się podobało- uśmiechnął się... i nie był to ten smutny uśmiech który znał Yue z łodzi.- Dzięki.
Odwrócił głowę. Musiał uciec się do takich metod...to była jedyna droga według niego, do uratowania Urizjela.
- Wiesz...mimo, że nie znam Cie dobrze...masz dar przyciągania ludzi. Dobrze mi się przebywa w Twoim towarzystwie. Uważaj, by nigdy...przenigdy...nie zranić swoich towarzyszy, ani przyjaciół. To jest siła, która powinna zawsze zapanować nad gniewem.
-Gdybym był w stanie choćby w takich sytuacjach to połowa ciężaru spadła by mi z ramion. Podczas ostatniej rozmowy niewiele brakowało bym przebił naszego różowowłosego przyjaciela moją no-dachi. To jest najgorsza rzecz w Gniewie. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się z nim dogadać...
- Nie powinienes miec nadzieji, tylko to wiedziec. I nie dogadac a go zwyciezyc. Taka powinna byc Twoja postawa.
-Może. Jednak chciał bym kiedyś z nim normalnie porozmawiać. Udało mi się to raz... to było... wspaniałe. On nie jest zły. Tylko potwornie rozkapryszony. Jest jak dziecko które nie rozumie, że niektórych rzeczy zwyczajnie nie można, które chce zawsze podążać za swymi kaprysami.
- Kaprysy...musisz więc zachować się jak ojciec, który opieprzy owe dziecko i pokaże mu, na co wolno a na co nie wolno.
-Problem w tym, że ojciec w razie konieczności może sprać dziecko. Jak myślisz, jak by wyglądało wychowanie gdyby to dzieci były silniejsze od rodziców?
- Tego nie wiem. Chodz, wracajmy juz do środka. Zobaczymy co u reszty. - powiedział
-Zgoda. Chodźmy...
 
BoYos jest offline