Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2011, 21:22   #206
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdy ciepłe światło świtu zaczęło przesączać się przez ażurowe okiennice, Emily leżała już w łóżku z otwartymi oczyma. Zimne szpony strachu i niewyjaśnionym pochodzeniu zaciskały się kurczowo na jej gardle. Przyszedł jej do głowy ojciec- nie taki, jakim go znała. Nie ciepły, mądry, dobry i żyjący pasją człowiek, ale jego karykatura, w którą przemienił się tuż przed wyjazdem. Opowieść Teresy o tym, jak uderzył ją w gniewie, wspomniana teraz zupełnie niechcący, na nowo zmroziła krew w żyłach Emily. Niemal godzinę spędziła na rozmyślaniach. Czy jej życie jeszcze kiedykolwiek wróci do normy? Czy to możliwe, że tłuste, szczęśliwe lata minęły bezpowrotnie? Chciało jej się wyć. Wstać i w szale drzeć pościel, ale ograniczyła się do naciągnięcia na głowę prześcieradła.

Powróciła też wczorajsza ostra wymiana zdań z Garrettem i poprzedzające ją wydarzenia z udziałem Waltera Choppa. W głowie miała całkowity chaos. Walter nie krył się ze swoim zainteresowaniem. Przed oczyma miała jego zmartwioną twarz i pełne czułości gesty, podejrzane spod wpół przymkniętych powiek, gdy leżała na ulicy w centrum Kalkuty. Dotarło do niej, jak bardzo samotna jest w oceanie niezrozumiałych spraw. I jak bardzo przywiązała się do obecności tego człowieka. Ba, polubiła go nawet, choć byli tacy różni! Jego i te zupełnie nie przystające do rzeczywistości, w której funkcjonowali gesty w stylu posyłanych do pokoju kwiatów czy walca na pokładzie transatlantyku. Choć bez wątpienia troskliwy, nosił w sobie tajemnicę. Zalążek szaleństwa, który przeczuwała, choć nie chciała w niego uwierzyć. Kto nie osunąłby się w otchłań, bo takich przeżyciach, jakie przypadły w udziale temu człowiekowi? Czyja zbroja zachowałaby połysk? Emily nie sądziła, by człowiek, który zastał swoją żonę brutalnie zamordowaną we własnym łóżku mógł żyć jak kiedyś. To po prostu niemożliwe. Ona sama ulegała przemianie, a przecież nie miała dowodów na śmierć Teresy!

Wieczorna rozmowa z Ukraińcami nie pomogła jej uporządkować myśli – z ich słów wyzierała niechęć wobec księgowego. I jeszcze detektyw, ze swoją dziecinną uszczypliwością. Nie rozumiała jego zachowania – podczas rozmowy u Branda wywarł na niej wrażenie człowieka konkretnego. Chłodnego profesjonalisty o przenikliwym umyśle. A teraz? Teraz sama już nie wiedziała czy kredyt zaufania, jakim go obdarzyła nie został mu przyznany na wyrost.

W końcu usiadła na łóżku.
Strumień myśli był jedynie kontynuacją tego, który wczoraj ukołysał ją do snu. Tęskniła do czasów, gdy jej życie było proste. Gdy podróżowała z Grantem, z którym łączące ją relacje były uporządkowane i wiadomo było, czego się spodziewać. Och, bez przesady, wiedziała przecież, że kiedyś się to skończy. Małżeństwo, o którym kiedyś rozmawiali, miało być sposobem na przedłużenie szczenięcych lat. Ale wtedy nie sądziła jeszcze, że przyjdzie jej zmierzyć się z dżunglą w towarzystwie obcych ludzi. Że od niej zależeć będą losy całej jej rodziny. Katastrofa pociągu kazała jej wziąć pod uwagę najgorszą z opcji – że może z tej wyprawy nie wrócić.
Ta myśl na moment zatrzymała jej serce.

Nie możesz ulec strachowi, Emily. Zbyt wiele zależy od Ciebie. Nie jesteś tu sama, ci ludzie polegają na Tobie. Wierzą, że doprowadzisz ich do celu.
Rozsądek.
Szaleństwo.
Prawda i produkt przerażonego umysłu.
Musisz, musisz, MUSISZ wziąć się w garść!
To nic, że strach; że ból; że deszcz.


Zimny prysznic przywołał ją do rzeczywistości. Wymyślone tygrysy potrafiły być równie niebezpieczne, co te prawdziwe – to nie był najlepszy moment na paraliż woli. Ziemia usuwała jej się spod nóg, ale spolegliwie przeskakiwała z półki na półkę w rytmie dyktowanym jej przez niewidzialna orkiestrę. Nie zamierzała się poddać. A przecież zatrzymanie się w jednym miejscu choć trochę za długo przywiodłoby ją do ostatecznej kapitulacji.

*

Mogłaby przysiąc, że nad stołem Amerykan widać było tego ranka ciężką deszczową chmurę. Mimo niewątpliwie radosnej treści depeszy, która informowała, że Amanda dołączy do niech jeszcze dzisiejszego wieczora, rewelacje o nocnych wycieczkach Lyncha wzburzyły pomiędzy uczestnikami wyprawy kurz nieufności, który ledwie zdążył osiąść. Zaraz za chłopakiem z restauracji wybiegł Walter i nie zdążyła nawet zapytać go o nowy opatrunek na dłoni.
Dwight wzruszył z westchnieniem ramionami, a potem rozejrzał się po twarzach tych którzy pozostali, zwłaszcza po obliczach Emily i Hiddinka.
- Fundacja ma w mieście kogoś, kto już ma nas na oku. Mam na myśli zabójcę - wypalił prosto z mostu.
Emily zadała sobie niemało trudu, by nie opuścić szczęki na kolana. Luca nawet się nie starał.
- Zabójcę? Jesteś pewien? Jak to możliwe, że Lynch mógł wyjść z hotelu i -wrócić do -niego cało, skoro czeka na nas... zabójca?
- Właśnie. -odrzekł powoli - doskonałe pytanie, Panno Vivarro.
Odczekał trochę.
- Ten ktoś wyszedł za wami zaraz po wizycie w Fundacji.
- Jak to możliwe? - Próbowała przypomnieć sobie, czy widziała kogokolwiek, ale najwyraźniej wczorajsza złość z powodu jasełek Waltera Choppa zaburzyła jej spostrzegawczość. - Czy to ktoś, kogo...? Towarzyszy nam od dawna?
- Nie. Posłano go za wami po rozmowie, musieliście dać im powód. Sprawia wrażenie zawodowca. Opiszę go wam teraz.
Dwight krótko, ale dokładnie scharakteryzował Hindusa, dodając jeszcze na koniec parę cech szczególnych. Najwyraźniej uważnie go sobie obejrzał.
- Może nie jest świadom, że Leo jest członkiem naszej ekspedycji? Może nasze twarze to jedyne, jakie potrafi połączyć z wyprawą?
- Możliwe. - Dwight wypuścił dym - Ale to wciąż nie wyjaśnia jak, albo może raczej DLACZEGO przeżył Lynch. I co robił cała noc poza hotelem.
Zdania goniły jedne drugie, aż Luca zaczął sprawiać wrażenie jakby nie nadążał.
- To może go w łeb i związać? - zasugerował ponuro jeden z ochroniarzy. - A potem przepytać. Grzecznie.
- Jeśli puszczą go naszym tropem to...- spokojnie i cicho powiedział Garrett - pozostałbym nawet przy samym daniu w łeb.
- Zara, zara - wtrącił się nieoczekiwanie Luca - Hindusa czy Leo? O czym tu się gada?
- No właśnie. - powiedział jeszcze raz Garrett, wodząc wzrokiem po wszystkich - Gadamy o tych trudnych sprawach, czy przyglądamy się na siebie?!
- My tam nie lubimy gadać - mruknął Boria lub Misza. - Mówcie, co mamy zrobić działamy. Gadanie zostawiamy wam. A jak mamy dzisiaj jechać, miss Vivarro, to pójdziemy już i zajmiemy się aprowizacją. Za pozwoleniem....
- Chwila - Emily zaczynała być lekko poirytowana sytuacją. - Rozumiem, że skoro nikt się na ten temat nie wypowiada, ruszamy w dalszą drogę już dzisiaj. Doskonale. Myślę, że bez problemu dostaniemy bilety. Z dawaniem w łeb i przepytywaniem wstrzymałabym się do chwili, gdy będzie to naprawdę konieczne. Lub gdy będziemy pewni, że chcemy dać w łeb właściwym osobom. Możecie iść - odprawiła Braci.
- Ruszamy dzisiaj. - potwierdził Garrett - Im szybciej, tym lepiej. A do tego - im dyskretniej, tym lepiej. Przydałoby się, żebyśmy z jednej strony skonstruowali wiarygodną bajeczkę o wyjeździe o danej porze, a pojechali w ostatniej chwili zupełnie z zaskoczenia.
Popatrzył na Emily.
- Nie palę się wcale do walenia w łeb. Ale bylebyśmy w imię naszej poprawności nie oddali meczu walkowerem. Pilnowałem waszych pleców całą noc, i dalej będę to robił, ale jeśli ten ktoś będzie na tyle dobry - to może nie wystarczyć.
- Co zatem sugerujesz? Profilaktyczne porwanie?
- Jeśli będzie się kręcił w okolicy naszego pociągu...Trzeba by się upewnić, by do niego nie wsiadł. To wszystko.
- Czy jeśli pójdę dziś do Drenenberga z prośbą o zorganizowanie dla nas dodatkowego wagonu nie będzie zbyt oczywiste, że kombinujemy? To wszystko jest tak zapętlone, że mam problem z oceną co wygląda wiarygodnie a co nie - przyznała. - Z drugiej strony nie przychodzi mi do głowy prostszy pomysł jak go poinformować o terminie naszego wyjazdu.
- Mam dylemat. - zagryzł wargi Dwight - Pomysł z prośbą o zorganizowanie wagonu wydaje się być dobry, zwłaszcza jeśliby był poparty szopką o rzekomej bezradności ekipy w zakresie samodzielnie ustalanego wyjazdu. Tutaj...- uśmiechnął się do Emily - ...nie wątpię, że potrafisz być bardzo przekonująca i pomysłowa.
Bawił się papierosem, wciąż nie podnosząc go do ust.
- Tyle tylko, że za cholerę nie podoba mi się pomysł, by wchodzić jeszcze raz na zamknięty teren Fundacji. Podajemy się jak na tacy... Może zaproszenie dla Drenenberga na obiad na mieście?
- Prawdę mówiąc obiad to dużo więcej czasu nią planowałam mu poświęcić... Nie jest on jedyną osobą w Kalkucie, która może pomóc w zorganizowaniu transportu. Wagon wypadałoby faktycznie zamówić, jeśli chcemy stworzyć wiarygodne pozory. Może po prostu powinna wysłać mu list z podziękowaniem za pomoc i suchą informacją, że wyruszam za trzy dni.
- Są jeszcze inni. - Dwight rozejrzał się po podróżnikach - ...można podzielić się działaniami. A obecność na obiedzie, czy może nawet kolacji uwiarygodniałaby informację o odroczonym wyjeździe...
- Wspaniale - westchnęła. - Wyciąganie go poza siedzibę może wyglądać podejrzanie, ale trudno. Jeśli do tej pory nie uznał mnie za dziwaczkę, to pewnie niewiele jest w stanie zatrzeć dobre pierwsze wrażenie.
- Jeśli jest przystojny, to możesz zagrać na tym. - zmrużył oczy Garrett - Żaden który taki facet nie będzie przekonywał sam siebie, że zaproszenie na kolację od kobiety nie świadczy o autentycznym zauroczeniu.
Wyraz jej twarzy świadczył o szczerym rozbawieniu, uniosła brwi, kpiącym wzrokiem mierząc detektywa.
- Zatem ok. Posiłek z Drenenbergiem.
Tym razem to spojrzenie Garretta wydawało się zawierać w sobie kpinę.
- Świetnie. Proponuję tylko takie miejsce, w którym nie ważyliby się raczej uderzyć. W miarę blisko dworca, by móc w ostatniej chwili zdążyć na pociąg, skacząc na czekające już tam walizki. Wymeldowanie wszystkich z hotelu też powinniśmy zsynchronizować i odwlec do ostatniej chwili.

*

Po urządzonej przez Garretta szopce z reporterami, w końcu dotarła do siedziby Złotych Indii. Sir Drenenberg był tego dnia równie uprzejmy, co wcześniej. Szarmancki, uczynny i... co najważniejsze – nie wracał do incydentu związanego z Walterem. Nie zdążyła się nawet solidnie zastanowić, jak mogłaby usprawiedliwić jego wybryk, więc uprzejme pominięcie tematu było naprawdę zbawienne. Dopytywał natomiast o jej ojca. Choć sprawiał wrażenie naprawdę szczerze zainteresowanego, nie mogła mu przecież powiedzieć o swoich przypuszczeniach na temat obiektu ojcowskich badań. Kluczyła więc, z uśmiechem na ustach, starając się nie powiedzieć zbyt dużo.

Zaskoczył ją wtedy, gdy w ślad za obietnicą wysłania do Bhubaneswaru depeszy, zaproponował jej swoje towarzystwo w podróży. No, Emily. Nadszedł czas, by pokazać co z ciebie za dyplomatka.

- Moja przyjaciółka, która w wypadku miała mniej szczęścia w dniu jutrzejszym powinna przybyć do Kalkuty, więc nie będę zmuszona podróżować samotnie – oślepiła go najbardziej czarującym i smutnym uśmiechem na jaki było ją stać. - Propozycja jest bardzo miła, ale nie ma potrzeby, żeby pan zaniedbywał swoje obowiązki. Gdyby jednak udało się zorganizować kogoś na miejscu byłoby wspaniale. Gościna tutejszych pracowników Złotych Indii zmusza mnie do ponownego przemyślenia tematu wypraw badawczych w te strony.
- Zadepeszuję do mojego serdecznego przyjaciela, pana Alexa Golda. Niech pani powie o której ma pań oczekiwać. List który mi pani pokazała może stanowić doskonałą przepustkę do rozmów z Alexem.
- Wyjeżdżamy za trzy dni, wieczornym pociągiem. Mamy zamówiony wagon – pomyślała o rezerwacji, którą faktycznie zleciła Miszy.
- Doskonale poinformuję go o tym
- Myślę, że to bezpieczny okres czasu, żeby moja przyjaciółka dostatecznie doszła do siebie, choć z trudem przychodzi mi odnalezienie równowagi między jej dobrem a pośpiechem
- Czy dzisiejszy wieczór ma pani zarezerwowany, bo jeśli nie mam spotkanie tutejszym radżą, w jego pałacu odbywa się małe przyjęcie, będzie dość rzadko pokazywany teatr cieni... niesamowite przeżycie estetyczne. Może – zaczął nieśmiało, a Emily zaczęła się intensywnie zastanawiać nad przyczyną, dla której wszystkie odbywane ostatnio z mężczyznami rozmowy wymykały się jej spod kontroli - zechciałaby mi pani towarzyszyć, pani i ze dwie osoby. - Poprawił się by nie wyglądało ze jest za szybki.
Spanikowała. Przez jedną bardzo krótką chwilę chciała wybiec z jego gabinetu z krzykiem. Opanowała uderzenie krwi i rumieniec, który sir Kajetan zinterpretować mógł zgoła inaczej niż powinien, powrócił za kołnierz.
- Oczywiście, z przyjemnością, o której godzinie?
- Przyśle po panią powóz o szóstej, do hotelu Maharadża jak pisali w gazecie?
- Tak, do Marzenia Maharadży.
- Dobrze, zatem jesteśmy umówieni - uśmiechnął się czarująco.
- Nie mogę się doczekać - Emily odwdzięczyła się równie czarującym uśmiechem.
- Czy mogę jeszcze być w czymś pomocny? Znam nieco Kalkutę i panujące w niej układy.
- Właściwie mam chyba wszystko, co mogłoby mi być potrzebne, Marzenie Maharadży to prawdziwy pałac. chyba, że mógłby pan polecić lekarza, tutaj w Kalkucie chciałabym, żeby obejrzał Amandę zanim ruszymy dalej.
- Dobrze. Porozmawiam z panem Hopkinsem. To mój doktor i mam do niego zaufanie.
- Raz jeszcze dziękuję za okazane zainteresowanie i pomoc. Nie zabieram już panu cennego czasu. Do zobaczenia wieczorem?
- Będę czekał z niecierpliwością.

Wsiadła do czekającej przed budynkiem taksówki, wyrzucając sobie plan wystawienia Drenenberga do wiatru. Albo o niczym nie wiedział, albo zaiste była kłamcą doskonałym. Spotkanie przebiegało w miarę pomyślnie – prócz jednej, dotyczącej Hindusa gafy. Sądziła, że Singh był służącym, jednak mężczyzna wyprowadził ja z błędu. Współudziałowiec i znajomy jej ojca. Co za cholerne bagno!

*

Hotel opuściła jako jedna z ostatnich, dopilnowując, by Bliźniacy zabrali na dworzec wszystko, co konieczne. Wyposażony w zakupione w ostatniej chwili bilety Misza miał za zadanie przechwycić na dworcu Amandę, Borii zaś przypadło w udziale zajęcie miejsc.
Zanim opuściła podwoje Marzenia Maharadży, zostawiła na recepcji hotelu w zaklejonej kopercie wiadomość dla sir Drenenberga.

Cytat:
Proszę się na mnie nie gniewać. Jeśli będzie mi dane, wszystko Panu wyjaśnię. Przepraszam. EV
Taksówka, zdezelowany ponad wyobrażenie Ford, wlokła się tak, że Emily miała chęć wyskoczyć na ulicę i biec obok niej. W jej sercu wciąż tlił się niepokój.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline