Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2011, 10:17   #277
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- ONE NIE ŻYJĄ!!!
Wycharczała, nie wiedzieć bardziej do siebie, czy innych.

Klęczała.
To musiał być kamień, bo było jej cholernie zimno. Czuła igły wbijające się jej w kolana.
Klęczała wśród własnej krwi, choć nie była ranna, jeszcze. Otaczały ją znaki. Splątany gąszcz symboli. Malowała własną krwią, modląc się jak nigdy dotąd.
Oczy zaszły jej mgłą – gdzieś niedaleko trwała zagorzała walka, ludzkie ciało jej kochanka przestawało z wolna dawać odpór Przybyszowi. Choć Gary i Emma walczyli teraz ramię w ramię, Mythos nie odpuszczał.
Nachyliła się nad znakami, aż mięśnie jej pleców zamieniły się w napięte do granic postronki. Musiała wykrzesać z tego więcej. Jeszcze więcej! Choć czuła, że sił ma coraz mniej. Kości i mięśnie miały ograniczoną wydolność, jeśli chodzi o kontakt z energią, do której człowiek nie powinien mieć dostępu. Obcowanie z duchami kosztowało i w tamtej chwili skulona mambo wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić za łaskę funtem własnego ciała. Co innego mogłaby zrobić? Nie było przecież wyboru. Nie zaplanowała dla siebie tej ścieżki, nie miała wpływu na to, kim się urodzi. Mogła jedynie pełnić wartę na Pograniczu, tak jak przed nią pełnił ją jej ojciec, babka i wielu przodków przed nią. Usłyszała dobiegający gdzieś z wnętrza jej własnej czaszki rytm. Doskonale znaną sekwencję uderzeń, którymi od pokoleń wprawiali się w trans. Jej krew śpiewała. Po to została stworzona.

Łapczywie wzięła oddech, zagarniając wyłuskane spomiędzy wszechobecnego oddechu śmierci połyskujące złoto loa. Jeszcze tylko to, jeszcze ten jeden raz!
Zacisnęła zęby z taką siła, że chyba popękało jej szkliwo.
Atribon Legba! Tu jestem! Pomóż mi oddzielić Martwe od Żywego!
Czuła się jak biegacz, biorący udział w wyścigu o własne życie. Z wysiłku płuca paliły żywym ogniem.
Teraz albo nigdy!

Wciąż podtrzymując izolację pomiędzy Mythosem a Rośliną, uwolniła duchy. Dokładnie ukierunkowaną falę, która miała odbić się od makabrycznie żywego, choć cuchnącego śmiercią pnia, i uderzyć w skąpaną w błękitnej posoce postać. Kupić walczącym choć kilka cennych sekund. Oszołomić go. Albo chociaż zdziwić. Wytrącić z równowagi, poplątać kroki. Dać im szansę.
Uderzyła, wkładając w to uderzenie wszystko, co jeszcze w niej zostało.
Krzyczała. Długo i straszliwie, aż z nosa i uszu puściła jej się krew.

Ofiara. Nie zastanowiła się dwa razy. Ich życie, życie Gary'ego i Emmy i Audrey za jej życie? Życie Londynu i świata w zamian za ofiarę złożoną z jednej niedużej Kubanki, która i tak nie potrafiła odnaleźć swojego miejsca na ziemi? Niech tak będzie.

Zamroczyło ją. Cisza wchłonęła wszystkie dźwięki. Ogień. Roślina musi spłonąć. Spalili ją przecież po dwakroć. W Sztolni. W elektrowni. Tutaj.
Tyle tylko, że nie mieli zapasu benzyny ani pancernego auta, którym można by znów wjechać do basenu. Co więcej, ona nie miała już nawet siły, by podnieść się z klęczek. Pełznąc na kolanach, unikała pędów. Choć ciało odmawiało jej posłuszeństwa, jeszcze się nie podobała. Wytrząsnęła z torebki garść śmieci. Te bardziej wysuszone upchnęła w korzeniach Rośliny, łodygę wokół nich oblała resztką gorzały. Zapalniczka pstryknęła. Rzucona na kupkę śmieci podpaliła to śmieszne ognisko.

Niech się zajmie! – zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim znów odpłynęła.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline