Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2011, 13:53   #279
Hesus
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Piękne są, prawda? – Wypowiedziane niespodziewanie słowa starca o czarnych jak smoła oczach wyrażały więcej niż się mogło wydawać. Krył się w nich cały bagaż emocji mimo, że wypowiedziane zostały prosto i zwyczajnie. Bóg raczy wiedzieć jak długo tu był i je obserwował. Mike nie zaprzeczył, faktycznie, były piękne.

- Zabij je lub odejdź. Za tobą jest ścieżka. Kiedy się odwrócisz, dojdziesz tam, gdzie chciałbyś być.

I ten nagły dysonans. Wezbrała w nim złość, przez chwile powróciły stare nawyki a raczej odruchy policjanta. Najchętniej rzuciłby skurwiela na glebę. Miał jednak w pamięci i Mythosa i całe te cholerne okoliczności przez które tu trafił. Zacisnął tylko pięści i warknął.

- Co ty pierdolisz, kim ty kurwa jesteś?

- Nie wiesz, kim JA jestem? A wiesz, kim TY jesteś? - ciemność w oczach starca poruszyła się, niczym plama atramentu w ciemnej wodzie.

Mike przygryzł wargi, przez chwile rozważał o co facetowi chodziło. Zrezygnował chwile potem, nie bardzo wiedział co powiedzieć.

- Dobra, jak tam sobie chcesz, ale czemu do cholery mówisz mi o zabiciu tych dzieciaków? - Sytuacja była z gatunku tych, w których Hartman nie czuł się jak ryba w wodzie. Jakiś czarnooki starzec gada mu o morderstwie dzieci, sypie zagadkami a przecież to dopiero początek konwersacji. Tutaj gdzie był i kimkolwiek teraz był postanowił trzymać nerwy na wodzy. Czuł podskórnie, że dzieje się coś istotnego, coś czego nie rozumiał.
- Kim one są? - spojrzał na grupkę smarkaczy bawiących się beztrosko wokół małego drzewka.

- To proste, czemu ci to mówię - uśmiech starca był dziwnie ponury, w jakiś sposób działał na Hartmana niepokojąco. - Wszyscy, którzy tu trafiają chcą albo stąd wyjść, albo zniszczyć to, co tutaj jest. Założyłem, że jesteś jedną z takich osób.Zapewne możesz czuć się nieco zdezorientowany. To oczywiste. Umarłeś, pewnie jakąś gwałtowną i być może niespodziewaną śmiercią, a to, co wyznacza ciebie, to co ludzie nazywają duszą, błąka się teraz w tym miejscu. Ewentualnie przybyłeś tutaj, by zniszczyć to, co więzi ciebie i dziesiątki podobnych. Wiedz jednak, że może wiązać się to z samounicestwieniem.
- Moment, może faktycznie trochę się zdezorientowałem
- Mike wyciągnął dłoń w geście powstrzymania słowotoku starca. Facet niepokoił go dosyć mocno, w głowie biednego GSR-a kłębiło się mnóstwo pytań, jedno jednak wydało mu się niebywale istotne.

- Skoro ktoś już tu był to oznacza, że albo wybrał drogę za sobą - wskazał kciukiem za plecy - albo, no tą druga opcję. I pewnie nie wszyscy ruszyli posłusznie ścieżką co?
- Nie wszyscy, faktycznie. Ale większość.
- I co się z nimi stało? Bo jak widzę, nikomu się nie udało.
- Odeszli. Inaczej.

Mike wydawał się zbity z tropu. Odpowiedzi starca stały się lakoniczne i niewiele wnosiły.
- Ale co się z nimi stało? Próbowali zabić te dzieci? - na twarzy Hartmana pojawił się grymas obrzydzenia - Ty ich załatwiłeś?
- Nie musiałem. Sami to zrobili. Unicestwili się.
- Dobra dobra, powoli, bo nie rozumiem. Byli tutaj inni przede mną, niektórzy z nich chcieli zabić te dzieciaki i zgineli, tak?
-Mike dosyć mocno gestykulował rękoma - nie rozumiem tylko po co? Kim są te dzieci?
- Nikim, Lecz tamci uważali inaczej.
- Posłuchaj
- zawiesił głos patrząc w atramentowo czarne oczy starca - kimkolwiek jesteś.Mówiłeś, że jeśli chce zniszczyć to co nas więzi mam zabić dzieciaki a teraz mówisz mi, że to nie ma sensu. Nas więzi jakaś cholerna roślina.
- Czy niszczenie kiedykolwiek miało jakiś sens?


Qe? - Myśli Hartmana zapętliły się jak wokół jednego pytania - O co tu kurwa chodzi?
Spoglądał to raz na dzieciaki to na starca. Wydawało się, że nie ma żadnej broni, ale te oczy, czarne jak atrament jak u jakiegoś demona.
- Roślina - oświecenie strzeliło go jak piorunem - czym jest ta roślina?
- Nimi.

Czuł się tak jakby przysnął na jakieś ważnej lekcji, co w rzeczywistości mu się faktycznie zdarzało.- Jak? Jak to możliwe? Ta piekielna fasolka? Przecież?
Starzec milczał. Pewnie uznał, że to pytania retoryczne. Albo ich nie zrozumiał.

- A Mythos, ten jasnowłosy? Co on ma z nimi wspólnego?
- On nas stworzył. Ciebie też, skoro tutaj jesteś.
- Jak to mnie? Ten skurwysyn właśnie poderżnął mi gardło i pewnie w tej chwili morduje pozostałych regulatorów. A ja chcę im pomóc, rozumiesz?
- Tylko w jaki sposób chcesz to zrobić, skoro trafiłeś tutaj? - zapytał rzeczowym głosem.
- Może ty mi powiesz co?
- popatrzył z ukosa sam nie wierząc aby to było możliwe - ta roślina, niszczyliśmy ją jak jeszcze, no wiesz, nie byłem tutaj. Ale nic to nie dawało bo gdzieś jest ich matka. Jeśli ją zniszczę, może w ten sposób. Zresztą po co ja Ci to mówię, jesteś jego sługą.
- Nie jestem niczyim sługą. Jestem strażnikiem. Mam pilnować i pilnuję. Wybierz drogę, bo nie zostało ci zbyt wiele czasu. Przemoc i śmierć, czy odejście i życie. Sam zdecyduj.
- I to wszystko? Nie ma innych możliwości?
- Gdybyś je miał, pewnie byś już o nich wiedział, nie sądzisz? Ścieżka zaraz zniknie. Zostaną ci wtedy dwie nowe możliwości. Wybór, jakikolwiek podejmiesz, musisz podjąć szybko. Mówiłem - za sobą masz życie, tutaj masz walkę i koniec.
- Więc czego tu pilnujesz skoro są tylko dwie możliwości?
- Ich - wskazał dzieci.
-Żeby nie wyszły?
- Żeby nikt nie zrobił im krzywdy.


Tępe spojrzenie Mike’a wyrażało wszystko, to znaczy, że nic już nie rozumiał.

- Mogę z nimi porozmawiać?
- Jeśli zdołasz. Tylko pamiętaj... obserwuję cię.


Ruszył w kierunku bawiących się dzieci. Ukucnął w pobliżu i uśmiechnął się. Dzieciaki bawiły się beztrosko, nie mogły mieć więcej niż dziesięć lat.
- Cześć, jestem Mike.

Dzieciaczki pląsały wokół drzewa nie zwracając na ciebie uwagi. Ich twarze i oczy były niczym w transie. jakby nie wiedziały co się wokół nich dzieje. Z ust wydobywały się słowa jakiejś niezrozumiałej, lecz w dziwny sposób niepokojącej cię wyliczanki lub dziecięcej pioseneczki.

- Hej!! - Klasnął w dłonie. dzieciaki wydawały się nie zwracać na nic uwagi. Tylko ta ich piosenka, cholera wie co to było, ale plecach przeszły mu dreszcze niepokoju. Podniósł się ruszył w kierunku drzewka, chciał się znaleźć w zasięgu ich wzroku, zmącić ten dziwny ich dziwny trans.

Żaden z zabiegów nie przyniósł rezultatu. Dzieci pląsały, tak jak wcześniej. Wyczuwał jednak na sobie czujne, skoncentrowane spojrzenie starca.

Wyglądało na to, że pląsy, które wydawały się niewinna zabawą okazały się być jakimś piekielnym transem. Nic nie było w stanie zwrócić ich uwagi, sprawić aby na chwilę przerwały ten monotonny śpiew. Mógł spróbować chwycić jedno z nich i zmusić aby na chwile przerwało, ale miał obawy,m że starzec równie szybko zareaguje. odszedł do konara niewielkiego drzewa.

Oglądał drzewko z każdej możliwej strony. Bardziej przypominała brzozę niż piekielną roślinę. Na jej gałęziach wykwitły pąki przypominające kwiaty maku, krwistoczerwone płatki otwierające się na słoneczny blask. Konar nie był gruby, Mike potrząsał drzewkiem badając jak mocno jest zakorzenione. Dotykał je, oglądał. W końcu zaparł się mocno obejmując i pociągnął próbując je wyrwać. Cholerstwo trzymało się mocno. Spróbował jeszcze naprzeć barkiem by wywrócić. Fasolka nie fasolka, może chociaż w ten sposób wyciągnie dzieciaki z tego transu.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline