Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2011, 12:10   #536
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Droga do miasteczka minęła im w niemal kompletnej ciszy. Mówienie bowiem było zabronione. Mariposa od czasu do czasu z niezadowoloną miną zerkała na półelfkę. Kto to bowiem widział żeby zabraniać rozmów. Przecież pan Drunin nie chciał krzyczeć w niebogłosy, a jedynie poglądy kulturalnie powymieniać. Jednak nie odważyła się sprzeciwić.

Gdy pan Derrick czarował strażnika, co po prawdzie do jej zadań należeć powinno bowiem tatko wiecznie jej powtarzał iż dla jej uśmiechu każdy w ogień gotów skoczyć, Mariposa ograniczyła się tylko do ciekawego zerkania to na nieznajomego, to znów na karteczkę przyczepioną do palisady. Co też się tu działo, że takie restrykcje wprowadzono? Trzeba będzie zasięgnąć języka...


Karczma nosiła wdzięczną i zachęcającą nazwę “Tłusta gąska”. Nazwa z pewnością nie miała związku z właścicielką, która była bardzo zgrabna i nie wyglądała na głupią.


- Witam szanownych państwa w naszych progach. - Rozpromieniła się na widok wchodzących. Widać nie przeszkadał jej ani skład osobowy, ani rasowy zgromadzonego towarzystwa. Może dlatego, że stoły w karczmie nie były zbyt gęsto obsadzone. Sześciu klientów, mieszkańców miasteczka sądząc po ubraniach, siedziało nad kuflami pełnymi (lub już nie) piwa.
- Kolacja i nocleg? Kąpiel może? - pytała, prowadząc gości do największego stołu, przy którym zmieściłaby się nie tylko ich piątka, ale i dwa razy tyle osób.
- Mamy kaszę z sosem, warzywa, chleb, ser, piwo, wino...
- Wszystko -
zadysponował Drunin. - Na początek dla pięciu osób, w razie czego wezmę dokładkę.
- I nocleg, oczywiście -
dodała Liliel. - Trzy pokoje.
- Dla mnie też pokój, mały jeśli można prosić i...
- Mariposa przez chwilę zastanawiała się czy starczy jej na coś dodatkowego, co całkiem zmyłoby wspomnienia skrzyni i czwórki mężczyzn. - Kąpiel byłaby chyba dobrym pomysłem. Zaś do jedzenia... - kolejna chwila zastanowienia - kaszę z sosem i wino. - Obdarzyła karczmarkę uroczym uśmiechem chcąc zrobić odpowiednio dobre wrażenie na przyszłość. Miejsce to nieco przypominało karczmę jej ojca. Było tu spokojnie i przytulnie. W sam raz by odpocząć po długiej podróży. W oknach wisiały białe firanki, panował porządek, nawet ogień w kominku płonął jakby przyjaźniej niż w innych karczmach. Goście nie krzyczeli ani się nie awanturowali. Miała nadzieję, że nikt nie będzie się sprzeciwiał gdy zapyta o pozwolenie na umilenie wieczoru paroma pieśniami.
Liliel obrzuciła Mariposę dość dziwnym spojrzeniem, kiedy ta zamówiła osobny pokój.
- Ze mną z pewnością nie będzie ci zbyt ciasno - powiedziała. - Ale jak wolisz.
- To nie tak...
- bardka zaczęła się bronić bo po prawdzie nawet nie pomyślała o tym żeby dzielić pokój z Liliel. - Nie chciałam przeszkadzać.
Liliel wbiła wzrok w bardkę, a po chwili spytała:
- W czym miałabyś mi przeszkadzać?
- W... -
odruchowo przeniosła wzrok na medyka. - W zażywaniu leczniczego snu.
Drunin parsknął śmiechem, który nie umilkł nawet pod piorunującym spojrzeniem półelfki.
- Więc ile tych pokojów? - spytała karczmarka, stojąca niczym uosobienie cierpliwości.
- Cztery - oznajmiła Mariposa rzucając przy tym nieco gniewne spojrzenie w stronę półelfki. Skoro ta chciała dzielić z nią pokój mogła wcześniej powiedzieć.
Liliel obdarzyła ją obojętnym spojrzeniem
- Cztery w takim razie - powiedziała.
Bardka miała przedziwne wrażenie, że szanse na to by między nią, a tą kobietą zapanowały nieco cieplejsze stosunki, są bliskie zeru. Liliel najwyraźniej wolała pozostać nieprzyjazną, obojętną i wiecznie niezadowoloną osobą. Dla Mariposy takie postępowanie było pozbawione sensu. Odczekała aż karczmarka oddali się by zarządzić przygotowanie dla nich posiłku po czym odsunęła nieco krzesło by mieć więcej wolnego miejsca i chwyciła lutnię w dłoń. Spokojne, łagodne dźwięki, które jej zwinne palce wydobyły z instrumentu pozwoliły odpędzić nieprzyjemne wrażenie jakie na dziewczynie zrobiła nowa znajoma. Po chwili cichym głosem zanuciła piosenkę, którą zwykle śpiewał jej ojciec gdy była mała.

Pomiędzy blaskiem a cieniem,
jawą a błogim snem
dom ma swój Maripene,
nad nocą, okryty dniem.

Oczu ma kolor błękitny,
włosy jasne i lśniące,
usta jej aksamitne
a cała skąpana jest w słońcu.

Przy niej łąki kwieciste,
rzeki złotem mieniące,
stawy całe przejrzyste
trawy wokół patrzące.

Nigdy jej noc nie okrywa,
czasami odwiedza ją wiatr,
mieszka tak wieki szczęśliwa,
bo skryty przed ludźmi jej świat.


Gdy przebrzmiała ostatnia zwrotka, przymknęła powieki pozwalając palcom na swobodne pląsanie po strunach.

Widać jej piosenka niezbyt przypadła tubylcom do gustu, bowiem jeden z nich spytał:
- Dziewuszko, nie znasz czegoś przyjemniejszego dla ucha? Czegoś żywszego?

Drgnęła wyrwana ze swojego świata gubiąc na chwilę melodię. Pospieszny przegląd zrobiła pieśni, które znała po czym wybrała tą, która wydała się jej odpowiednia dla tak “wymagającej” publiczności. Palce nieco szybciej po strunach przebiegły, a z ust popłynęły słowa pochwalne dla dzielnego wojaka co to po świecie wędrując liczne przeszkody pokonywał by na koniec miłość wybranki pozyskać. Lekka, nieco zabawna historia z rodzaju tych, którymi zwykle gości karczm się zabawia.

Długo występ nie trwał, chociaż tym razem aplauz był większy, ale karczmarka, Diana - tak przynajmniej zwali ją tutejsi - postawiła na stole zamówione jedzenie.
Mariposa odłożyła lutnię skinieniem głowy i wdzięcznym uśmiechem dziękując za uznanie po czym zabrała się za konsumowanie podanego posiłku.
Nie ona jedna. Krasnoludy rzuciły się na jedzenie jakby głodowały od tygodnia. Liliel i Derrick okazali więcej opanowania, ale również nie udawali, że im nie smakuje. Derrick nalał wina Liliel i Mariposie, zaś Drunin i Gurd ochoczo raczyli się piwem z ogromnych kufli. Ku zdziwieniu Mariposy Derrick ograniczył się do czystej wody, co - to również ją nieco zdziwiło - nie spotkało się z żadnym komentarzem ze strony krasnoludów. Widać już przywykli do takiej fanaberii.
Miała zamiar go o to zapytać jednak po chwili namysłu uznała, że lepiej się wstrzymać do momentu gdy trafi się okazja by rozmowę w cztery oczy przeprowadzić. Liliel zapewne po raz kolejny spojrzałaby na nią bykiem. Nie było sensu psuć sobie przyjemności z posiłku tylko po to by dać upust nadmiernej ciekawości. Szkoda tylko, że tej zasady nie trzymała się częściej.
Kolacja minęła więc w cichej atmosferze. Gdy jedzenie zniknęło z talerzy, a wino z kielicha, ponownie sięgnęła po lutnię. Obserwując jak krasnoludy wlewają w siebie kolejne porcje złocistego trunku, trącała struny raz smętną to znów wesołą melodię wygrywając. Od czasu do czasu rzucała przy tym spojrzenie w stronę pozostałych gości, chcąc po ich reakcjach rozeznać się w tym co lubili, a czego nie. Nie było dla niej wielkim zaskoczeniem gdy się okazało, że wesołe melodie większą popularność mają. Któż bowiem chciałby słuchać smętnych, o prawdziwym życiu opowiadających historii.
- Dobrze się już czujesz? - spytał Derrick, zwracając się do grającej. - Nie masz żadnych stłuczeń, odbić, sińców?
Przeniosła wzrok na medyka i ignorując Liliel, wdzięcznie się do niego uśmiechnęła.
- Nic czego nie dałoby się przeżyć, panie Derrick’u. Jestem pewna, że wystarczy chwila odpoczynku w wygodnym łóżku by znikły wszelkie ślady po tej przygodzie.
Na słowo ‘łóżko’ na twarzy Liliel pojawił się przelotny uśmiech, ale półelfka nic nie powiedziała.
- W tak małej grupce jak nasza formalności są zbędne, więc mów mi po imieniu, Mariposo - powiedział Derrick. - Gdybyś jednak po kąpieli odczuwała jeszcze jakieś dolegliwości - wrócił do poprzedniego tematu - to powiedz. Postaram się coś na to zaradzić.
- Korzystaj póki możesz - wtrącił się Drunin. - Drugiego takiego medyka ze świecą nie znajdziesz.
- W takim razie gdyby takowa potrzeba zaszła z chęcią z usług medycznych skorzystam. Skoro pan Drunin tak zachwala. - Teraz uśmiechem obdarzyła krasnoluda, lekko głową przy tym skinąwszy.
- Drunin - poprawił ją krasnolud.
- Dobrze zatem, teraz jednak wybaczcie, czas bym nieco cierpliwość tutejszych na próbę wystawiła swą wątpliwą sztuką. - Wstała, skłoniła się prześlicznie całej drużynie po czym ruszyła w stronę kominka przy którym ława stała, a które to miejsce zwykle najczęściej bardowie wybierali.
Liliel westchęła tylko, a potem podniosła się.
- Idę do siebie - powiedziała. - Nie narozrabiajcie czasem, jak mnie nie będzie.
- My? Rozrabiać? - Drunin zdawał się być uosobieniem niewinności.
- Derricku, dopilnuj ich - rzuciła na odchodnym. Mała dziewuszka, dziesięcioletnia najwyżej, ruszyła przed nią by pokazać pokój.
Derrick usiadł wygodniej, bardziej obserwując otoczenie, niż występującą bardkę.
W gospodzie pojawiło się parę nowych osób, ale i tak więcej było pustych miejsc, niż zajętych.
- Zawsze tu tak cicho i spokojnie? - spytał Dianę, gdy ta stawiała na stole kolejny dzban z piwem.
- Prawie - odparła karczmarka. - Od czasu do czasu ktoś z kimś się pobije, ale to się zdarza nie częściej niż raz na miesiąc.

Zajęta występem Mariposa nie zwracała zbytniej uwagi na to co działo się przy stole jej przypadkowych towarzyszy. Próbując wczuć się w gusta tutejszej gawiedzi testowała coraz to nowsze melodie i słowa by na koniec dojść do wniosku, że te najbardziej popularne, wszystkim znane przyśpiewki karczemne sprawdzają się najlepiej. Widać tylko w gronie sobie podobnych mogła swobodnie smętne, tęskne pieśni śpiewać. Kolejna lekcja do zapamiętania.
Gości przybywało i ubywało w miarę jak mijały godziny. Gdy poczuła lekkie drapanie w gardle uznała, że na dzisiaj dość już było śpiewania. Dokończyła melodię, którą wcześniej zaczęła po czym odłożyła instrument. Z żalem musiała pogodzić się z faktem, że wielkiej atrakcji jej śpiew nie wywołał. Co prawda odezwało się kilka oklasków i głośnych pochwał, jednak wiwatów i hymnów pochwalnych na jej cześć raczej nie miała co oczekiwać.

Wracając do stolika przy którym ostał się już tylko Derrick miała lekkie problemy z ukryciem markotnej miny. Po festynie i Myvie spodziewała się podobnego przyjęcia w każdej karczmie. Widać dobre złego początki...
- Dobrej nocy panie Derricku - mruknęła w jego stronę podnosząc przy okazji worek z podłogi i rozglądając się za karczmarką co by o kąpieli przypomnieć.
- Dobranoc, panno Mariposo - odpowiedział uprzejmie Derrick. - Miłych snów życzę.
Skinęła mu pospiesznie głową gdyż właśnie w tej chwili wypatrzyła karczmarkę wychodzącą z kuchni.
- Gdyby coś mi dokuczało po kąpieli to zapukam - oznajmiła i nie czekając na odpowiedź podbiegła do kobiety.

Pokoik, który wynajęła okazał się co prawda mały, jednak całkiem przytulnie urządzony. Wąskie łóżko zasłano czysta pościelą, a okno ozdobiono firanką. Szafa oraz mały stoliczek stanowiły całe jego wyposażenie, jednak Mariposie to w zupełności wystarczyło.
Wbrew temu co powiedziała Derrickowi, ani myślała pchać się medykowi do pokoju z powodu byle siniaków i otarć. Dopiero by jej Liliel dała popalić gdyby się dowiedziała. Zamiast tego, jak na grzeczną elfkę przystało, położyła się do łóżka by odpocząć. Wykąpana, najedzona i przyjemnie rozleniwiona zapadła w lekki, w pełni zasłużony sen.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline