Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2011, 12:27   #537
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Derrick odprowadził wzrokiem bardkę, a potem przywołał do siebie karczmarkę.
- Co to za napis o demonach rozpusty, tam na kartce, na palisadzie? O zarazę rozpusty, co z Myvy idzie?
- O demony, jak tam pisze. O inkuby i sukuby oczywiście
- Mieliście tu problemy z sukkubami? Inkubami?
- spytał Derrick.
- A mieliśmy, mieliśmy. Chyba nawet dalej mamy.
- Grasują? Po nocach? Jak wyglądają?
- Ja sama żadnego nie widziałam
- lojalnie odpowiedziała karczmarka. - Ale w mieście wiele się o nich mówi. Wykorzystują samotnych, jak to lubieżne demony.
- A próbowaliście... jakiejś fachowej pomocy? Kapłanów albo łowców demonów?
- Mamy tutaj w mieście kapłankę Melitele, ale niczego jej się nie udało wskórać. A dlaczego po łowcę żadnego nie posłano, to nie wiem
- odparło niewinnie dziewczę.
- Przykro mi, ale na tym się nie znamy - stwierdził Derrick. - Dziękuję bardzo.
- Trudno. Na pewno ta sprawa się jakoś w końcu wyjaśni. Ale lepiej jest uprzedzić przyjezdnych, bo się jeszcze jakieś nieszczęście gotowe stać.
- Czy może mi pani jeszcze powiedzieć, jak wygląda droga przed nami?
- spytał Derrick.
- A na wschód, czy zachód od miasta pan jedzie? - zapytała dziewczyna.
- Na wschód - odparł Derrick. - Przynajmniej na razie.
- To w takim razie na sam początek przez przecinkę w lesie. Będzie to konno na przynajmniej pięć godzin drogi, a może być i więcej jak na drogę coś się zwaliło. U końca przecinki jest osada drwali, ale z towarzyszkami pańskimi to ja bym się tam nie zatrzymywała
- przestrzegła. - Potem trasa jest już otwarta i sobie można górki pooglądać. Jakieś wioski idzie tam odwiedzić, ale do najbliższego miasta na wschód to będzie z dwa dni drogi.
- Nocleg pod gołym niebem można zrobić, to nie problem. Jakieś jedzenie na dwa dni, dla naszej kompanijki małej, dostalibyśmy? Żeby z głodu
- uśmiechnął się lekko - nie paść, zanim do miasta dojedziemy. A jak je zwą, to miasto?
- Kowary, panie.
- Gospody jakieś, kłopoty większe, ciekawsze rzeczy?
- Czy tam zaraz kłopoty
- odparła wymijająco dziewczyna. - Trochę podupadło miasto ostatnimi czasy, jak większość handlu z Carbonem przejęło Aedirn. Ale gospody tam przecież są.
- Dach pod głową się zatem znajdzie i coś dla głodnych żołądków moich kompanów. Jakąś by pani poleciła?

- Nigdy tam nie byłam, to i trudno mi polecać - odpowiedziała z uśmiechem.
- A plotki, co podróżni mówili, coś radziły? Ludzie zwykle coś powiedzą, porównają.
- Jeśli wiadomości z drugiej ręki panu wystarczą, to dobrze mówiono o Synogarlicy i Kowadle
- uczynnie poinformowała Diana.
- Dziękuję bardzo. - Derrick odpowiedział uśmiechem. - W takim razie do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia panu - odparła i dygnęła.

Po tej krótkiej rozmowie ruszył do swego pokoju, gdzie spotkał się oko w oko z niezbyt zachwyconą Liliel.
- Czyżby cię odprawiła z niczym, medyku? - spytała głosem w którym sympatii nie było za grosz.
- Ano, widocznie - odparł Derrick, nie przejmując się ani tonem, ani rzuconym mu spojrzeniem. - Czy teraz, gdy jej nie widzisz w moich ramionach, możesz się rozchmurzyć nieco?
Uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę.

Kobiety są dziwnymi stworzeniami.
Gdyby spędził upojne chwile z Mariposą, Liliel zrobiłaby mu karczemną awanturę lub pozbyła się rywalki raz na zawsze. Razem z niewiernym kochankiem być może.
Teraz, gdy się okazało, że jej zazdrość nie ma podstaw, była zapewne tak samo zła. Obrzuciła Derricka ponurym spojrzeniem i wyszła, zamykając drzwi w niezbyt delikatny sposób.
Medyk pokręcił głową, a potem umył się i poszedł spać.


Z głębokiego snu wyrwał go czyiś krzyk.
Na bosaka, w spodniach, z bronią w ręku wybiegł na korytarz. Drzwi do pokoju Mariposy były lekko uchylone i to właśnie stamtąd po raz kolejny rozległ się, tym razem stłumiony krzyk.
Derrick nie trudził się pukaniem, tylko ramieniem pchnął drzwi, przekraczając próg i otwierając je na oścież.
Niewyraźny kształt oddzielił się od miejsca, z którego dochodziło zduszone łkanie, po czym ruszył w kierunku stojącego w drzwiach Derricka. W chwili gdy blask lampy wiszącej w korytarzu padł na twarz napastnika, medyk zdał sobie sprawę, że nie po raz pierwszy widzi tego człowieka. O ile wzrok go nie mylił był to jeden z czwórki, którą spotkali w lesie.
W mętnym świetle wpadających przez okno promieni księżyca błysnął wyciągany przez tamtego nóż.
- Rzuć to! - w wykonaniu Derricka spotkało się ze słabym odzewem.
Mężczyzna zatrzymał się tylko na krótką chwilę gdy dostrzegł rapier w dłoni medyka. Chwila ta wystarczyła by Mariposa zerwała się z łóżka i chwyciwszy ostrze leżące na stoliku wymierzyła cios w plecy napastnika. Jako że czynowi temu nie poświęciła ani jednej myśli, ze zdziwieniem poczuła jak stal wnika w ciało. Momentalnie puściła rękojeść, po czym cofnęła się przerażona. Ugodzony wydał z siebie jęk będący połączeniem zaskoczenia i bólu, po czym odwrócił się w stronę elfki. Rozpaczliwym ruchem sięgnął w stronę pleców na chwilę zapominając o Derricku.
O czym wtedy myślał, tego Derrick się nie dowiedział. Być może chciał wyciągnąć ostrze z pleców, jednak ręka nie dotarła do celu. Otworzył usta, chcąc coś rzec, może przekląć swoją zabójczynię, lecz strużka krwi było jedynym, co z tych ust się wydostało.
Blask oczu zgasł gwałtownie, a nieproszony gość zwalił się łóżko. Drgnął jeszcze, a potem znieruchomiał.
Mariposa przez chwile trwała w miejscu wbijając spojrzenie w ciało spoczywające na jej łóżku. Nie mogła uwierzyć, że właśnie zabiła człowieka. Przerażona zrobiła pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy. Z płaczem podbiegła do Derricka po czym rzuciła się w jego ramiona oplatając mu szyję własnymi.
Nie była to pierwsza niewiasta, która rzucała się Derrickowi na szyję, jednak pierwsza, która zrobiła to w takich okolicznościach. Pozostawało tylko przytulić ją do siebie i czekać, aż emocje nieco opadną. A potem napoić dziewczynę jakimś uspokajaczem, by mogła przespać się do rana bez koszmarów i wpatrzonych w nią oczu człowieka, którego zabiła.
- Co tu się... Do pioruna... - Niezbyt zgodny dwugłos świadczył o tym, że zajście, a przynajmniej jego końcówka, miała innych świadków poza Derrickiem.
Trzask otwieranych drzwi świadczył o tym, że za chwilę świadków będzie więcej.
Liliel przepchnęła się obok Derricka i Mariposy i podeszła do leżącego by sprawdzić, czy nie żyje.
- Całkiem nieźle jak na początek - powiedziała. - A mówiłam, żeby wziąć jeden pokój - mruknęła pod nosem.
- Derricku, zabierz ją do siebie, a ja zawołam karczmarkę. - Wypchnęła Mariposę i Derricka z pokoju i pchnęła w odpowiednią stronę. Zamknęła drzwi. - Drunin, nikogo nie wpuszczaj, aż nie wrócimy.
Gdy tylko znaleźli się poza pokojem, Mariposa odsunęła się od Derricka i przylgnęła plecami do ściany.
- Nie chciałam... - wyszeptała zerkając niepewnie w stronę zebranej na korytarzu grupy.
I cóż odpowiedzieć na takie zadziwiające stwierdzenie. “Tak, tak, oczywiście”? I jeszcze protekcjonalnie poklepać po ramieniu...
A może powiedzieć “Nic się nie stało, będą następni”?
- Chodź, proszę - powiedział cicho Derrick, wyciągając rękę do Mariposy.
Wielkiego wyboru nie miała więc posłusznie podała mu swoją dłoń, a potem ruszyła za nim do jego komnaty. Ledwo Derrrick zdążył zamknąć drzwi ciałem Mariposy zaczęły wstrząsać dreszcze Wbrew sobie oraz całej sytuacji zaczęła się śmiać. Był to dziwny śmiech, całkiem nie podobny do normalnego, jakim nieraz wybuchała. Przyłożenie dłoni do ust niewiele pomogło. Chichotanie bowiem uparcie trwało, sprawiając że z trudem łapała powietrze.
Najszybszym sposobem na histerię jest zdzielenie delikwenta parę razy po buzi, najlepiej z całej siły. Sposób prosty, skuteczny, lecz uznawany za dość brutalny i nie polecany w stosunku do delikatnych kobiet. Delikatniejsze poklepanie po policzku mogło nie przynieść skutku, a czekanie...
Derrick złapał Mariposę za ramiona i energicznie potrząsnął.
- Przestań - chciała krzyknąć, a wyszedł jej tylko słaby pisk, jednak przestała się śmiać. - Naprawdę nie chciałam zabić tego człowieka... Tylko że on pojawił się znikąd... I ta poduszka... A później nóż jakoś tak sam... I... Tatko mnie zabije... - zamilkła gdyż przed oczami stanęła jej twarz ojca w momencie, w którym dowiaduje się co nawyczyniała jego córeczka.
- Nikt ci nic nie zrobi, ani ja, ani rada tego miasteczka - odparł Derrick. - Ani nawet twój tata, do którego wieści o tym całym zdarzeniu z pewnością nie dotrą. Ale nawet on nie chciałby, by jego córeczka... - Nie dokończył.
- By co? - zapytała odruchowo, próbując jednocześnie wierzyć w słowa Derricka, które nieco gryzły się z tym co słyszała niemal od urodzenia.
Derrick przez sekundę lub dwie zastanawiał się się, czy Mariposa faktycznie chce usłyszeć parę brutalnych słów.
- A jak sądzisz? - spytał. - Przyszedł z wizytą towarzyską? Złożyć wyrazy uszanowania?
- Nie jestem głupia!
- Tym razem krzyk wyszedł jej znacznie lepiej. - Ludzie nie składają wyrazów uszanowania przyciskając poduszkę do twarzy. Przyszedł mnie zabić...
- Prawdopodobnie.
- Głos Derricka był całkowicie obojętny. - Czy z tego wynikało, że masz mu na to pozwolić?
- Oczywiście że nie... Znaczy, chyba nie... Nie powinnam?
- zapytała niepewnie.
- Jeśli nie planowałaś samobójstwa przeprowadzonego w ciekawy sposób - stwierdził Derrick - to z pewnością nie.
- Niektórzy mają na ten temat inne zdanie
- mruknęła odgarniając włosy z twarzy.
- Ty? - przerwał jej Derrick. - Ty masz takie zdanie?
- Nie, oczywiście że nie ja ale słyszałam... Słyszałam opowieści. Różne opowieści... Nie powiesz chyba, że sam ich nie słyszałeś. Przecież takich jak ja powinno się unikać, a zabicie to wcale nie grzech.
- Nie mogła uwierzyć, że nigdy nie doświadczył nienawiści dzielącej ich rasy, szczególnie podróżując w takiej gromadzie.
- Różne głupoty opowiadają - Derrick nie wyglądał na wzruszonego tym wykładem - i co z tego?
- Nic
- odparła uświadamiając sobie nagle, że przecież ma do czynienia z człowiekiem więc nie powinna oczekiwać z jego strony zrozumienia.
Ton wypowiedzi był... ciekawy.
- Cóż... - Derrick uśmiechnął się. - Niespecjalnie ci wyszło to ‘nic’. Jakby z pewnym brakiem wiary w siebie, tudzież w to, co mówię.
- Nie tyle braku wiary w pańskie słowa, co w brak zrozumienia -
odpowiedziała uprzejmie, zastanawiając się przy tym jaką musi być osobą skoro tak szybko doszła do siebie po zabójstwie.
- Uważasz, że nie rozumiem twojej sytuacji w szczególności - odparł Derrick - a elfów i innych nieludzi w ogóle? Cóż, panno Mariposo, jesteś w błędzie. Ale ponieważ i tak mi nie wierzysz i nie masz zamiaru uwierzyć, zatem nie mamy o czym rozmawiać.
- Wyciąga pan nazbyt pochopne wnioski, panie Derricku. Nigdy nie powiedziałam, że panu nie wierzę. Jedynie zarzuciłam brak zrozumienia
- poprawiła go uprzejmie po czym podeszła i usiadła na łóżku. Dłuższe stanie zdawało się być ponad jej siły. - Uznaję, że mogę się mylić gdyż zdaję sobie sprawę, że nie znam tego świata. Jedyną wiedzę czerpię z opowieści, a te nie nastrajają zbyt ufnie do ludzi.
Czuła się źle, chciała wrócić do domu jednak to oznaczałoby poddanie się, a ona nie chciała się poddawać po tygodniu. Tylko że wszystko tak się skomplikowało, że zaczynała wątpić czy ma odwagę na więcej.
- Jeżeli cię uraziłam, przepraszam - dodała.
- Nie poczułem się urażony - odparł Derrick. Nie takie rzeczy słyszał w życiu. - Ani nawet dotknięty. Jest rzeczą oczywistą, iż zdarzają się różni ludzie, więc twoje podejście do tej akurat rasy wcale mnie nie dziwi.
O tym, że nie tylko wśród ludzi zdarzają się rasowe niechęci czy nienawiści, wolał nie wspominać, bo i po co.
- Gdybyś mógł o tym nie wspominać innym byłabym wdzięczna - poprosiła. - Jak myślisz, czy pozostali też będą chcieli spróbować swego szczęścia? - zapytała po dłuższej chwili.
- Pozostali? Tamta trójka? - spytał Derrick.
Skinęła głową potwierdzając jego domysły.
- Nie można tego wykluczyć, ale ja bym nie brał tego aż tak poważnie do serca - odparł. - Wystarczy, że przez jakiś czas odrobinę będziesz na siebie uważać. Tacy jak oni zazwyczaj nie są zbyt wytrwali. Ale prosiłbym, żebyś przez kilka najbliższych godzin pamiętała o jednym. Wbij sobie do głowy, że on wcale nie przyszedł do twego pokoju po twe dziewictwo czy życie.
- W takim razie po co? Nic innego, co stanowiłoby dla mnie jakąś wartość nie mam. No może lutnia ale nie powiesz mi chyba, że to po nią przyszedł.
- Bardowie, niektórzy przynajmniej, mają pewne zasoby w brzęczącej monecie
- uśmiechnął się Derrick. - A gdy pokażesz zawartość swojej sakiewki, to wszyscy najwyżej będą się zastanawiać, skąd on to wiedział.
- Jeżeli po to przyszedł to musiał być zdesperowany
- odpowiedziała niezbyt wesołym głosem. - Więcej by zyskał na kradzieży lutni niż mojej sakiewki.
Derrick zastanawiał się, skąd na tym świecie wziął się taki naiwny bard. Może z wiekiem jej to przejdzie? Kto wie...
- Ty to wiesz, ja to wiem, ale nikt inny. I po co ma wiedzieć? - spytał. - Pójdziesz i powiesz, że jesteś goła i bosa?
- Oczywiście że nie
- fakt iż w istocie była bosa i niemal goła postanowiła przemilczeć. - Zatem mam im rzec, że chciał mnie okraść?
- Ja im to powiem
- odparł Derrick - a ty potwierdzisz. Nikt nie przepada za złodziejami, szczególnie w tak małym i zacisznym miasteczku.

Ku zdziwieniu Mariposy Derrick miał trochę racji.
Bez większych problemów uznano, że obcy przybysz zjawił się tylko w tym jednym celu - by napełnić puste kieszenie. To, że mógł tu przybyć powodowany chęcią (jak by to określiła Mariposa) uszczknięcia kwiatu dziewictwa, nikomu jakoś nie przyszło do głowy. Może dzięki temu, że Mariposa jakoś zapomniała wspomnieć o wcześniejszej wizycie w Myvi.
Ciało zabitego zostało zabrane z pokoju, który szybko uprzątnięto. Mariposa bowiem ani myślała dzielić pokoju z Liliel. Skoro wynajęła swój to żadne niespodzianki jej z niego nie wykurzą. Poza tym wolałaby nie mieć świadka w osobie półelfki gdyby przypadkiem ponownie się rozkleiła. Kobieta miała już wystarczająco złe mniemanie o niej by trzeba było dokładać kolejne do takowego powody. Stanowczo zamknęła drzwi przed pozostałymi.
Ranek przywitał drużynę piękną pogodą i markotną bardką, której humor bynajmniej się nie poprawił po tym jak zapłaciwszy za pokój i kolację, ujrzała dno sakiewki. To oznaczało posiłki z łaski i noclegi w stodołach czy przygodnych szopach.
Jedyną pocieszającą rzeczą było to, że wyjeżdżającej grupki nie potraktowano nawet jako tymczasowej atrakcji.
No i, być może, to, że nie musiała, przynajmniej na razie, jechać sama.
- Rozchmurz się, bardko - powiedział Drunin. - Deszcz nie pada, to jest najważniejsze.
- Padać nie pada ale znając moje szczęście jak nic przed zmrokiem zacznie.
- Mimo ponurych słów obdarzyła krasnoluda lekkim uśmiechem. - Masz jednak rację. Nie ma co się chmurzyć skoro dzień piękny nam się trafił. Co będzie to będzie...
- Nie przejmuj się. Jak nam zaczniesz przynosić pecha, to cię utopimy po drodze w jakimś strumyku
- powiedziała Liliel.
Mariposa w odpowiedzi pokazała jej język.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 11-04-2011 o 19:22. Powód: Rozmowa z karczmarką
Kerm jest offline