Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2011, 17:31   #23
Shooty
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
- Jak ty się tu właściwie dostałeś? – zapytał zaciekawiony Drake, spoglądając na Ricka. Pędzili właśnie samochodem po drodze, zmierzając ku granicy miasta. Atmosfera była luźna, obecność mężczyzny w dziwny sposób uspokajała nastolatka.

- No… Tak ogólnie to opowiem kiedy indziej, ale faktem jest, że nie miałem się gdzie udać i byłem zmuszony wędrować po ulicach miasta.

- A co na to rodzice? Nie próbowali cię zatrzymać?

- Proszę nie naciskać… Naprawdę, o tym opowiem przy innej okazji – odparł zniecierpliwiony Rick, rumieniąc się lekko. Nie zamierzał zwierzać się osobie, którą ledwo co poznał.

Drake fuknął ze złością. Widać było, że nie znosił odmów. Mimo to nie zamierzał dać za wygraną. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy uprzedziła go jego córka.

- Tato, daj spokój. Rick nie chce o tym mówić i ma do tego prawo.

- Nie wtrącaj się, mała – mruknął dryblas, poprawiając lusterko. – Już pomijając to, że niepełnoletni chłopak chodzi sam po ulicach niebezpiecznej dzielnicy, to jak udało ci się przeżyć? Wątpię, że nie słyszałeś o rozróbach, które ostatnio się u nas dzieją. Latynosi normalnie nie liczą się z ofiarami, byleby wreszcie dopiąć swego.

- No cóż… Bezbronny nie jestem – odpowiedział zwięźle Rick i wyciągnął z plecaka swojego wiernego Beretta 92. Używał go podczas ćwiczeń na strzelnicy, kiedy jeszcze na nie uczęszczał. Co prawda, dawno się nim nie posługiwał, ale podstawy pamiętał. A to, że nigdy w życiu nie odważyłby się strzelić do innego człowieka, mógł przecież zachować dla siebie.


Niestety, Drake to zauważył.

- Chłopie, wierz mi, że widziałem w swoim życiu mnóstwo chłopaków w twoim wieku, ale ty jesteś spośród nich zdecydowanie najmniej skory do bitki – zaśmiał się mężczyzna, wyszczerzając swoje perłowo białe zęby.

Rick również odpowiedział mu uśmiechem, samemu jednak pozostając przy lekkim wykrzywieniu warg ku górze. Kolor zębów nie był jego najmocniejszą stroną, a nie zamierzał odsłaniać wszystkich swoich słabości już na początku znajomości. Nagle jego uwagę przykuł widok z prawego lusterka. To co tam zobaczył nie należało do najprzyjemniejszych. Gonił ich jakiś samochód. I jeśli wzrok go nie mylił, na fotelach siedzieli Latynosi.

Pierwsza odezwała się Megan.

- Gaz do dechy, tato, mamy kogoś na ogonie – odparła, jakby od niechcenia dziewczyna, wychylając głowę do tyłu. Rain od zawsze zazdrościł jej odwagi i pewności siebie.

Mężczyźnie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przycisnął gaz, tym samym wprowadzając pojazd w lekkie wibracje, po czym skręcił na pierwszym lepszym skrzyżowaniu w prawo. Niestety goniący ich samochód ruszył za nimi. Drake z szaleńczą maską na twarzy kręcił kierownicą to w jedną, to w drugą stronę, starając się omijać porozkładane na drodze wraki samochodów. Niestety Latynosi nie dawali za wygraną i starali się za wszelką cenę dopaść ich, zanim uciekną z miasta. A do tego ostatniego nie mogli za nic w świecie dopuścić. Rick z natury był tchórzem i wolał już szybko i bezboleśnie dać pożreć się zombiakom niż przeżywać męczarnię w torturach u czarnych. Zresztą, kto by nie wolał? W tej samej chwili samochodem potężnie zadygotało, kiedy Drake w ostatniej chwili wyminął ustawione wyjątkowo blisko jezdni kosze na śmieci. Jasne. Drake.

- Trzymaj kierownicę, młody – mruknął mężczyzna, samemu chwytając za leżącą przy skrzynce rozdzielczej broń.

- Zwariowałeś? – prawie krzyknął Rick. – My tu pędzimy kilkadziesiąt kilosów na godzinę, a ty zamierzasz bawić się w policjantów i złodziei? To nie jest żaden pieprzony film akcji!

- Stul dziób i utrzymuj nas przy życiu – odszczeknął się Drake, po czym wychylił rękę zza szyby i koordynując jej pracę za pomocą lewego lusterka, starał się trafić jednego z doganiających ich kierowców.

Udało mu się wystrzelić kilka naboi, kiedy Rick musiał gwałtownie skręcić w lewo z powodu zbytnio wysuniętego samochodu. Niestety, nie był to dobry pomysł, gdyż Drake, uderzając głową o ramę drzwi, wypuścił z ręki trzymanego gnata. Ten kilka razy odbił się od ziemi, z każdym uderzeniem tracąc część modelu, aż w końcu eksplodował plastikiem, nadziewając się na opony wrogich samochodów.

- Coś ty do jasnej cholery zrobił? – wydarł się wściekły dryblas, wciągając głowę z powrotem do środka pojazdu i zabierając chłopakowi kierownicę. Rick zauważył, że w środku wesołego i sympatycznego mężczyzna czai się takie alter ego, ciemna strona mocy.

- To nie moja wina – próbował się bronić Rain. Kłótnia z postawnym i umięśnionym mężczyzną zdecydowanie mu nie leżała. – Musiałem skręcić, inaczej zostałaby z nas krwawa miazga. Wątpię, czy przy tak wysokiej prędkości mielibyśmy jakiekolwiek szanse przeżycia tego uderzenia.

Na szczęście pędzący za nimi agresorzy źle wymierzyli odległość i ich pojazd nadział się na wystający przód wraku. Samochód bezwładnie zaczął kręcić się wokół własnej osi. Rick zauważył, że kierowca próbuje jeszcze zapanować nad rozkołysanym wehikułem, jednak nieudolnie. W końcu samochód zatrzymał się gwałtownie, trafiając na betonowy mur działki z supermarketem. Uderzył w nią idealnie bokiem, więc Rain wątpił czy któremukolwiek z pasażerów udało się przeżyć. Mimo to woleli nie ryzykować, toteż Drake wyrównał tor jazdy i przycisnął pedał gazu do spodu. Po kilkuset przejechanych metrach odetchnęli z ulgą.

- Udało się – Megan wysapała to, co wszystkim chodziło po głowie.

Udało się. Wyjechali z miasta.

 
Shooty jest offline