Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2011, 19:01   #108
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Wyprawa na Tioram była dla Valstroma trudna i nie pomagała nawet obecność Ronwyn, która spokojnie jechała u jego boku na pożyczonej klaczy. Spotkanie z boginią twarzą w twarz, tak realnie - nie we śnie, gdzie można było na wpół przypisać je nocnym majakom - napawało go obawą i nabożnym lękiem. Nie rozumiał jak inni mogą być tak spokojni, traktując wyprawę bardziej pragmatycznie - by nie powiedzieć wręcz: interesownie. Zrozumiał to dopiero w trakcie rozmowy, we wnętrzu lodowego pałacu. Spotkanie nie miało w sobie nic z poddańczych lub natchnionych modłów w przejrzystej świątyni; przypominało raczej handlowe negocjacje. Ty mi dasz to, ja ci udostępnię tamto. Jedyną różnicą była postawa Pani, która dzieliła się tylko tymi informacjami, którymi chciała i nie byli w stanie - czy raczej nie chcieli - nic na niej wymusić. Może to właśnie dlatego - mimo że wiele pytań i wątpliwości kłębiło im się w głowach - rozmowa trwała relatywnie krótko.

- Jak ma się wulkan do legendy o pokonanym potworze i boskim podarunku? - zapytał Robert, gdy po pytaniach Megary zapadła dziwnie niezręczna cisza. Skoro Pani oczekiwała od nich pytań (wyglądało wręcz, że bawiła ją zrozumiała przecież niewiedza ludzików) nie miał zamiaru rezygnować z tej szansy. A on chciał wiedzieć czy Elandone i pozostałe zamki zostały zbudowane na tragedii elfów.
- Historia o ognistym potworze to dziwaczna parafraza opisu wybuchu wulkanu. Ludzie lubią zmieniać prawdę o wydarzeniach. Tu coś dodadzą od siebie, tam nie opowiedzą i tak przez wieki opowieści żyją swoim własnym życiem.
Na twarzy Brana odmalowało się wpierw zaskoczenie, a później rozczarowanie. Alto skinął w zamyśleniu głową, pokrywało się to z tym czego dowiedział się w klasztorze. Ukrył twarz w kapturze i przypatrywał się blond dziewczynie przy boku Srebrnookiej, rozmawiającej cicho z Ragnarem. W końcu spytał, kierując wzrok na boginkę.
- A drowy? Szukały tam tylko diamentów, czy ich obecność i chwila przybycia, tuż przed czasem erupcji nie była przypadkowa?
- A druga część mojego pytania?
- nacisnął równocześnie Robert. Akurat na to co powiedziała Pani wpadłoby nawet dziecko.
- Chcesz wiedzieć jak przodkowie władców pobliskich zamków weszli w posiadanie klejnotów? - Pani popatrzyła na Roberta - No cóż... ta historia nie jest ani tak bohaterska jak przedstawiają to w swych opowieściach ludzie, ani tak krwawa jak mówią o tym elfy. Rzeczywiście otrzymali te kryształy po śmierci syna Raena i i Kareny, ale nie zabili go jeśli o to pytacie. Z drugiej strony można powiedzieć, że ich niefrasobliwość przyczyniła się do jego śmierci.
Co do drowów... -
spojrzała na Alto - dopiero przed trzema laty udało im się odnaleźć złoża diamentów, ale na początku ich działalność nie była tak destrukcyjna. Kiedy jednak wulkan zaczął przejawiać aktywność, maksymalnie spotęgowali wydobycie, zdając sobie sprawę z ograniczeń czasowych.
- W jaki dokładnie sposób zadziałają kryształy, czy potrzebny będzie jakiś specjalny rytuał, przedmioty, czynności...
- Alto zawczasu chciał się dowiedzieć czy coś będzie jeszcze potrzebne by powstrzymać wybuch wulkanu. Część magiczną, na której się nie wyznawał ni w ząb zostawiał czarodziejce, ale przygotowania w których ewentualnie mogliby jej pomóc interesowały go jeszcze. - Jak długo kryształy będą musiały pozostawać w tych miejscach o których mówiłaś wcześniej?
- Ustawione na właściwej pozycji kryształy stworzą pole, które zatrzyma i wchłonie wszystko co zetknie się z jego powierzchnią. Efekty erupcji wulkanu, wyrzucane siłą odśrodkową napotkają barierę i zostaną zniwelowane. Muszą pozostawać na swoim miejscu aż do końca wybuchu, czyli około kilku dni.

- Moglibyśmy poznać ową historię w całości? - Valstrom nie dawał za wygraną. Obawiał się, że po erupcji elfy wcale nie będą chętne do zwrotu kamieni. Jak zaś można negocjować z kimś nie znając pełnego obrazu sytuacji? Pani przez chwilę spoglądała przed siebie bez słowa, a potem powiedziała:
- Elfy były strażnikami tej doliny przez tysiąclecia, ale kiedy przybyli tu ludzie postanowiły się wycofać. By jednak miejsce to nie zaginęło postanowiły pozostawić opiekunów. Ich zadaniem było przechowywanie starych tajemnic i ochrona Ziem A'or Midith, jak nazywali tę krainę. Ostatecznie pozostało tutaj dwoje druidów z synem Teraanem. Chłopak był młody i samotny. Pewnie dlatego ciągnęło go do przygód i do ludzi... Wraz z Johnem Wildborowem, Matiasem Kintalem i Gawinem ap Gruffyddem postanowił dostać się do mitycznego skarbu spoczywającego na dnie jeziora. Nie mieli pojęcia, ze został on magicznie zabezpieczony. Niestety to właśnie Teraan otrzymał śmiertelne uderzenie i mimo pomocy rodzicieli nie przeżył tego spotkania. Ponieważ elfy zostały bez nadziei na dalsze potomstwo, a mimo długowieczności nie są wieczne, ktoś musiał przejąć opiekę nad kryształami. Powiązanie ludzi z magicznymi kamieniami istot starej rasy wymagało rytuału krwi. Ponieważ elfy nie chciały się zgodzić na udostępnienie swej mocy ludziom, za moją namową wasi protoplaści wykradli ciało Teraana i dopełnili rytuału. Tego ani Raen ani Karena nigdy nie wybaczyli ani im, ani ich potomkom ani mnie. Teraz jednak nie mają oni żadnej władzy nad kamieniami i do zrobienia tarczy są im niezbędni ludzie posiadający ją. - Zakończyła wzruszając ramionami. Robert pomilczał chwilę, przeżuwając informację i rzekł:
- Czy wiesz, Pani, czemu rodzina DeLaney tak bruździ Kintalom? Chodzi tylko o kryształ, czy raczej o coś jeszcze - chyba nie bez powodu lady Ashbury została skazana na życie w tej formie?
- DeLaneowie są jej najbliższymi krewniakami. Nie powiedziała wam o tym? Mathias Ashbury, ojciec Shannon poślubił w 1208r. Elisę DeLaneya. To była matka Shannon. Emrys był synem jej starszego brata i ponad wszystko pragnął stać się mężem dziewczyny i panem na Elandone. Mathias nie zgodził się na ten mariaż ze wzgledu na bliskie pokrewieństwo, ale także na dość ponure plotki, które krążyły na temat Emrysa. Kiedy młody DeLaneya został odrzucony postanowił się zemścić.
- I jego zemstą było uwięzienie Shannon na wieczność w tej formie; do tego za decyzję, która była decyzją jej ojca?!
- Valstromowi nie mieściło się w głowie takie okrucieństwo.
- Uwięzienie Shannon nie było zaplanowane. Emrys chciał ją porwać i zmusić do ślubu. Nie miał pojęcia, że naszyjnik miał być jej ochroną. Kiedy się zorientował, że dziewczyna mu się wymyka zerwał klejnot z jej szyi, ale było już za późno na przerwanie zaklęcia. Po za tym ona sama także nie chciała go poślubić. O tym jednak powinniście rozmawiać z nią osobiście.
Robert nie miał zamiaru podejmować tego tematu z Shannon - interesowały go przyczyny zwady, nie odczucia lady do martwego (miał nadzieję, że tym razem już permanentnie) kuzyna. Zresztą dziewczyna miała teraz większe problemy niż przeszłość - nareszcie była o krok od swojej przyszłości!
- A czy jest jakiś sposób, by zdjąć klątwę z ap Guddryfów? - zapytał jeszcze. Co prawda niezbyt go to obchodziło, ale Kenneth zdawał się miłym młodzieńcem, to i nie zaszkodziło spróbować. Może komuś jeszcze zdołają tego dnia odmienić życie. Nie mógł się tylko opędzić od myśli, że koniec końców cudowne kryształy sprowadzały na każdego właściciela nieszczęście. Czyżby sprowadzanie tu Poli było błędem?
- Oczywiście, przecież Kenneth zna odpowiedź. Nie jest ona tajemnicą. Jeśli w związku opartym na miłości urodzi mu się córka klątwa straci swą moc.
- Chodziło mi o jakiś inny sposób. Sam Ragnar powiedział, że zawsze istnieje wiele dróg do jednego celu - Robert skinął głową w stronę kapłana.
- Jeśli istnieją będzie musiał sam je odkryć. - Pani czasami potrafiła być wyjątkowo irytująco enigmatyczna. Robert wzruszył ramionami. Nie jego sprawa, choć warto było spróbować. Nieco zdziwił się, że Wildborrowowie milczeli, za to Kenneth nie przyjechał wcale.
Odjeżdżając pomyślał jednak, że była to rozsądna taktyka - zapewne Pani tak czy inaczej udzieliłaby im niezbędnych informacji. Jej celem było utrzymanie tych ziem w idealnym stanie - bo jak inaczej wyjaśnić nagłe i cudowne odnalezienie wszystkich trzech kryształów na raz akurat wtedy, gdy były potrzebne? Mężczyzna przypomniał sobie małe rybki-czyściki, które obgryzały statek kapitana Vermeesza gdy stał na kotwicy. Oni też byli takimi czyścikami, kręcącymi się po okolicy, wykonującymi niezbędne prace by całość mogła istnieć w znośnym stanie. Oni, Wildborrowowie, ap Gudryffowie... Strzegący skarbu który nadal spoczywał w jeziorze... lub czegokolwiek na czym tu zależało Pani. Gdy oddalili się już znacznie od wyspy mężczyźnie przeszło przez myśl, że bogini Tioram - jeśli owa kobieta na prawdę nią była - jest strasznie przyziemną istotą.
 
Sayane jest offline