Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2011, 11:35   #103
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Każdy krok sprowadzał co raz to większe zwątpienie i niepewność. I to nie za sprawą strasznych krzyków, które umilkły zaraz po tym jak tylko opuścili gościnny cień rzucany przez konary wiekowego dębu. Dużo gorsza i bardziej przerażająca była świdrująca uszy cisza jaka zapadła w zasnutym cieniem lesie.

Gdy w końcu dotarli do granic feralnej polany, odgarniając ostatnie, stojące im na drodze zarośla i chaszcze, wyobraźnia podpowiadała tysiąc i jeden straszliwych końców jakie już tam się czaiły. Ale rzeczywistość okazała się dużo gorsza niźli nawet najgorszy majak. Nie pojawiły się znikąd straszliwe ślepia, nie odezwał się syczący głos straszydła, ani nawet nie schwyciły ich silne łapska pachołków złego. Cisza dalej panowała niepodzielnie i nawet żaden nocny ptak jej nijak nie chciał przerwać. Ot jedynie na wschodniej linii horyzontu zabłysły nieśmiało pierwsze promienie słonecznego blasku. I te właśnie promyki oświetliły trzy leżące pośrodku polanki ciała. Ciała leżące bez żadnego ruchu i głosu.

- Nie żyją... - Wyrwało się ze ściśniętego gardła Aglahada.

W te pędy podbiegli do trzech, wyciągniętych sztywno ciał. Była w ich bezruchu jakaś niewymawialna martwota, lecz gdy tylko znaleźli się w pobliżu dostrzegli, że wszyscy trzej oddychają powoli i nierówno. Żaden jednak nie reagował ani na słowo, ani na dotknięcie. Trwali w podobnym do śmierci śnie nie zwracając uwagi na otaczający ich świat. A gdy Amarys w przypływie odwagi odciągnęła bezwładną powiekę Stama, ujrzała że jego oczy wypełniła skłębiona ciemność.

"Nie żyją..." Słowa Aglahada odbijały się echem w głowie Amy. Nie powinni byli tak długo rozprawiać, tylko biec na pomoc! Może wtedy... Przypominając sobie nauki kapłanów sprawdziła puls (uf, był), po czym odciągnąwszy powiekę Stama poświeciła mu w oko medalionem. Nienaturalna ciemność kłębiła się jak stado robactwa, wypełniając lodowate ciało... Amarys zrobiło się niedobrze. Bała się, że ciała Tych Trzech zaraz wstaną, napędzane wypełniającym je złem - bo że mgła była zła kapłanka była pewna - i rzucą się na nich. A może w oczach ujawniała się teraz czerń duszy Stama? Nie... nie był przecież taki do końca zły - czyż nie puścił Trzmiela nakazując mu, by uciekał? Czy to była jego kara? Dziewczyna przełknęła ślinę i sprawdziła pozostałe ciała - wszędzie to samo.

Żadne z ciał nie wyglądało na uszkodzone. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale ręka Stama, przy którym przyklęknął Rav, była jakaś dziwnie sztywna i zdecydowanie nieludzko zimna. Nie zimnem lodu, ale znacznie zimniejsza niż robią się nogi, gdy człowiek po nocach biega na bosaka. Jakby go ktoś zakopał na dłużej w śniegu. Tylko skąd tu śnieg?

Trzmiel bardzo ostrożnie kucnął obok kapłanki, która w skupieniu oglądała niby-martwe oblicze Stama. Mrok w spojrzeniu chłopaka zdawał się kłębić jakby żył jakimś swoim własnym złym życiem, a cisza i chłód nocy ani trochę nie podpowiadały co mu dolegało.

Nie podejrzewał wrogów Anduvala o litość. Kara więc, którą istota wymierzyła tym trzem, zapewne była w jej mniemaniu bardzo bolesna.

- Czytałaś o czymś takim? – spytał cicho.

- Nie... nie wiem co im jest. Wygląda jakby coś ich... wypełniło - nie chciała powiedzieć "posiadło". Cicho zaczęła modlić się do Habbakuka by pomógł ocknąć się młodym zbirom, a przynajmniej przywrócił porządne krążenie w ich ciałach. Zdawało jej się, że z każdą chwilą pogrążają się coraz bardziej w śmiertelnym letargu. Parę dni temu pomagała przygotowywać ciała do pogrzebu; nie chciała tego przechodzić ponownie.

Aglahad nie czekał. Widok osiłków pogrążonych w dziwnym śnie, gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią, uświadomił złodziejaszkowi, że to co powiedział cień było prawdą, choć póki co nie rozumiał natury jego słów i miał cichą nadzieję, że nigdy ich nie zrozumie.
Co mogli teraz zrobić? Chyba tylko wrócić po Zimirę by zajęła się tymi trzema, bowiem żadne z nich nie miało wystarczająco mocy i wiedzy by im pomóc.
- Tylko Zimira może im pomóc - stwierdził, rozglądając się przy tym czy Cień nie czai się gdzieś w pobliżu.

Amy popatrzyła bezradnie na leżące ciała. Nie przeciągną Tych Trzech do Domu, nie mają tyle siły, a zostawianie ich w środku lasu, w nocy... nie brzmiał dobrze. Podobnie jak rozdzielanie się by sprowadzić pomoc. Rozejrzała się po okolicznych drzewach - może i tym razem stara kapłanka czuwała nad nimi w zwierzęcej postaci? Albo Habbakuk w mysiej? Nadstawiła uszy, sprawdzając czy nic nie skrobie w leśnym poszyciu.

Rav spróbował unieść ciało Stama. W zasadzie nawet to mu się udało, ale jak długo, jak daleko zdołałby go nieść? Czy tylko mu się zdawało, że chłopak jest cięższy, niż powinien? Nawet gdyby zrobili nosze, to i tak zabraliby najwyżej jednego. A pozostali? Zostawić ich? Ostrożnie położył Stama, chociaż ten pewnie i tak by niczego nie odczuł. Podczas tego ruchu z kieszeni Stama z brzękiem wysunęła się... pękata sakiewka.

Pękata sakiewka była jedynym przyjemny wydarzeniem długiego dnia jaki mieli za sobą. "Opłacało się wrócić" pomyślał w pierwszej chwili złodziejaszek, jednak zaraz potem przyszła refleksja, że nie pieniądze są najważniejsze.

- Nic już teraz nie zrobimy - głos młodego maga był ciężki i jakby zawiedziony. Może nawet podłamany. Nic nie szło tak jak sobie planował - Okryjmy ich rzeczami, które mieli ze sobą - ruchem głowy wskazał na worki z dobytkiem Tych Trzech - i przenocujmy. Ta czarna istota już chyba z nimi skończyła i tu nie wróci. Rankiem podejdziemy do traktu i poczekamy na jakichś kupców z wozem, albo innych podróżujących do Haeven. Może ktoś się zlituje i odstawi ich do przybytku Habbakuka. Zimira w końcu mowiła, że wszyscy przenoszą się do miasta...

Amarys z podziwem spojrzała na Trzmiela. Na to jakoś nie wpadła. Co prawda nie była ubrana na spędzanie nocy pod gołym niebem, ale przecież przeżyje. W przyszłości czekało na nich wiele takich noclegów.
- W takim razie nazbierajcie dużo drwa na opał; musi starczyć nam aż do rana - rzekła, po czym ruszyła w stronę dobytku łobuzów, mając nadzieję że kradnąc co im wpadło w łapy (bo skąd inaczej cokolwiek by mieli?) zwinęli też trochę odzieży i koce. I coś na kolację. Wcześniej jednak poszła w zarośla gdzie czaili się z Ravem, zabrała kurtkę oraz torbę maga, które porzuciła uciekając i oddała rzeczy właścicielom.

Widok swojej własnej torby podróżnej rozpromienił na chwilę oblicze Trzmiela.
- Znaleźliście!
Szybko odgarnął skórzane poły spod których wyłoniła się twarda, z głośnym westchnieniem ulgi przywitana, obwoluta. Miał już pewność, że torba przepadła na polach tak jak i kaczka. A wraz z nią magiczna księga Lizy, którą ledwo zdążył otworzyć, a już zgubił w krótkim i wyjątkowo śmiesznym starciu z Tymi Trzema. I tak szczęście mu sprzyjało, że pamiętnik cały czas trzymał blisko przy piersi. Amy uśmiechnęła się również widząc zadowolenie maga.
- Dzięki - z nieukrywaną wdzięcznością skinął głową Amy, Ravowi i łypiącemu na nadal leżącą obok Stama sakiewkę, Aglhadowi - że przyszliście i w ogóle. Krucho by bez was było.

Rav nie powiedział nic w stylu 'drobiazg' czy 'żaden problem', tylko w ramach komentarza skinął głową.
- Może jednak ktoś z nas powinien pobiec po pomoc? - powiedział. Schował sakiewkę, którą nikt nie chciał się zająć, z zamiarem pozostawienia na później decyzji, co z nią zrobią. - Albo ty, Aglahadzie, albo ja. I Owca. Nie tal łatwo ich będzie dowle... dostarczyć do traktu.
- Możemy przywiązać do Owcy wiadomość, niech idzie sam. Zresztą widząc psa Zimira i tak zrozumie, że coś się stało - odparła Amarys.
- Do domu jest kilka godzin drogi przez mrok. Poczekajmy do rana. I tak wcześniej nikt nie zdąży tu wrócić z pomocą. A na trakcie o tej porze... no nie wiem czy spotkamy kogoś przyzwoitego. - młody mag zmarszczył brwi zastanawiając się jeszcze chwilę - Ale tym razem nie będę się upierał.
- Napiszmy - powiedział Rav. - Będzie wiedziała od razu, co się stało. Szybciej będzie mogła im pomóc. A Owcy wszystko jedno, czy niesie jakiś papierek czy nie. Mam nawet jakiś niepotrzebny. - Wyciągnął list Degary'ego.
- Bardzo śmieszne – mruknął mag. Już wolałby by starszy chłopak wygarnął mu wprost co sądzi o jego wybryku.
- A pióro i atrament masz? - trzeźwo zauważyła Amy. Papieru to akurat mieli pod dostatkiem. Ostatecznie można było nabazgrać zwęglonym patykiem... choć czytelność będzie wtedy pewnie wątpliwa.
Rav spojrzał na Degary'ego. Zwykle magowie mieli ze sobą jakieś pisadła takiej czy innej maści. Poza tym skoro ma księgę... Ale Rav nie sądził, by Degary wyrwał z niej choćby kawałek strony, nawet dla tak zbożnego celu jak ratowanie Tych Trzech.

- Dajcie mi to – wyrwał Ravowi majtaną w ręku kartkę i zwinął ją do kieszeni – Jeśli nic nie powypadało to powinienem mieć tutaj wszystko co trzeba. Ostrożnie wyjął na wierzch zapasową koszulę i bieliznę i sięgnął na samo dno torby. Szybko jednak jakby z przestrachem wyjął rękę na zewnątrz.

- Nieee… Co za głupie ćwoki! – nim jednak padły w jego stronę pytające spojrzenia, wyjął na wierzch nowo odkrytą ofiarę Tych Trzech. Otrzymany od Colwyna kałamarz z inkaustem był pęknięty. W świetle magicznego światełka Amarys widać było, że ciemnej cieczy nie pozostało zbyt wiele – A żeby ich smoki i demony…

Na koniec wyciągnął pióro i kilka poplamionych trochę kartek. Sapnął mocno niezadowolony nowym odkryciem i usadowił się na ziemi przy kłodzie.
- Co chcecie napisać Zimirze?
- Amy? - Rav spojrzał na kapłankę. Chyba ona najlepiej potrafiłaby opisać stan Stama i jego kompanii. Dziewczynie jednak nic sensownego do głowy nie przychodziło - bo jak mogła opisać coś nieopisanego, co stało się Tym Trzem? Na "ciemność w oczach" nikt w Domu nie chorował...
- Napisz, że... spotkaliśmy istotę, która wyssała siły z chłopaków, pozostawiając w ich oczach tylko ciemność. Są nieprzytomni, zimni i lecą przez ręce, a puls mają... jak u chomika w zimie - mag uniósł na kapłankę zaskoczone nieco spojrzenie. - Będzie wiedziała o co chodzi - wyjaśniła Amy.
Wiadomość po paru sekundach była gotowa. Trzmiel uniósł ją jeszcze w górę i dmuchnął by inkaust wysechł przed rozmazaniem się i tak przygotowaną wręczył Ravowi.
- No to Twoja kolej. Trzeba dać Owcy do zrozumienia, że ma wrócić sama... tfu... sam do Domu.
Owca był całkiem normalnym psem i rąk jako takich nie posiadał. Gdyby mu wsadzić wiadomość do pyska, jak kawał kija, może by i doniósł... wypuszczając po drodze kilka razy i zaśliniając. Dlatego też Rav odciął kawał worka, w którym był przetrzymywany Degary, zawinął wiadomość w płótno, a następnie cały pakunek przywiązał do szyi psa.
- Owca, jesteś mądrym pieskiem. Bardzo mądrym - powtarzał Rav. - Szukaj Zimiry. Zimiry. Owca, Dom. Szukaj Zimiry.
Skierował psa w stronę, gdzie znajdował się Dom.
- No, dalej, Owca. Szukaj! Matka Zimira! Biegnij!
 
Kerm jest offline