Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2011, 22:40   #208
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Jedenaście godzin z Emily w jednym przedziale. Spełnienie marzeń księgowego. Walter nawet nie próbował marzyć, że właśnie w ten sposób rozłoży się rozkład przedziałów. Był raczej gotowy na to, że z hotelu pojedzie sam na dworzec i kupi bilet na trzecią klasę. Zasymiluje się z Hindusami podczas podróży, pogniecie się i przemęczy, ale jakoś zniknie gdzieś tam w tłumie. A tu proszę, w tym całym zamieszaniu, nawet nie wiadomo jak, nagle siedział w przedziale drugiej klasy ramię w ramię z Emily. Oprócz nich byli jeszcze dwaj Ukraińcy i czterej obcy Hindusi, ale żaden z nich nie był tym, którego spotkali wcześniej w „Złotych Indiach”. Na szczęście.

W normalnych warunkach, Chopp siedziałby jak na szpilkach, wsłuchując się w stukot kół, czekając na nagłe hamowanie, na kolejny niesamowity atak czegoś, co ciągle ma ich na oku. Teraz jednak Walter siedział jak na szpilkach dlatego, że obok siedziała najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek było dane mu spotkać. Robił wszystko, żeby ukryć swoje emocje i wyglądać jak zwykły towarzysz podróży, żeby nie dać się ponieść emocjom.

Rozmawiali szeptem. Nie chcieli być słyszani przez pozostałych podróżnych. Rozmawiali w końcu o rzeczach niebezpiecznych. O czymś, co mogłoby wsadzić ich do wariatkowa na długie lata. Wystarczy tylko przypomnieć sobie reakcję tego Kajetana z Fundacji – patrzył na Waltera jak na wariata. A na Emily, jak na obiekt westchnień.

Mówili szeptem, nachylali się w swoją stronę, żeby lepiej się słyszeć. Raz zdarzyło im się nawet zderzyć głowami, co skwitowali oboje śmiechem. Już drugi raz śmiali się razem. Rozmowa szeptem sprawiała, że ich kontakt stawał się intymny, bliski. Walter nie raz miał ochotę schwycić ją za rękę. Co rusz rzucane czujne spojrzenia na Hindusów w przedziale i na plączących się po korytarzu innych ludzi, sprawiały, że oboje czuli się jak ukryci w szafie nastolatkowie, którzy w tajemnicy przekazują sobie tajemnice.

A rozmawiali rzeczywiście na poważne tematy. Walter starał się wykazywać męstwem i pocieszał pannę Vivarro, która zdawała się wątpić w szansę odnalezienia jeszcze kiedykolwiek swojej siostry, Teresy oraz ojca. Mówił, że już niedługo wszyscy się spotkają i poukręcają łby gulom i ich pobratymcom. Opowiedział jej o hipnozie, o Wegnersie i machinie do zniszczenia świata, jaką gule mają zbudować w Duvarro Sprocket. Wszystko to nie uspokajało jednak Emily – wręcz przeciwnie. Stwierdził, że muszą bardziej rozmawiać o technicznych aspektach wyprawy – to powinno im obojgu lepiej zrobić.

Powymieniali się uwagami na temat, co powinni dalej zrobić, jakie następne kroki przedsięwziąć. Walter próbował jeszcze rozbawić ją wspominaniem przedostatniego dnia, kiedy najpierw on postawił ją w niewygodnej sytuacji, a później ona odpłaciła mu pięknym za nadobne.

I tak mijał czas podróży. Bez przygód, bez ataków, bez podejrzanych typów, którzy mogli siedzieć im na ogonie, ale za to z burzą w sercu. Podróż była długa, a noc szybko nastała. Oczy powoli zaczynały same się zamykać, ale sen nie przychodził do księgowego. Obserwował z boku pannę Emily, której klatka piersiowa unosiła się nierówno w górę i zaraz potem opadała. Jej sen był poszarpany, nerwowy i niechlujny. Walter czuwał całą noc, tak mu się przynajmniej wydawało, nad jej bezpieczeństwem, czy nie przyśni jej się jakiś koszmar – chciał być przy niej wtedy. Nic jednak takiego się nie stało. Panna Vivarro co prawda często się przebudzała, ale bez krzyku, bez potrzeby przytulania.

***

A pierwszy dzień po odpoczynku w Bhubaneswarze spędził z kolei z Amandą. Tak wspominał ostatnio, że nie miał nawet okazji się z nią zaprzyjaźnić, a tu proszę. Podjęli się wspólnej wyprawy na poszukiwanie śladów po wyprawie profesora Vivarro wśród miejscowych tragarzy. oprócz tego trzeba było również dostać jakąś informację, co z Lynchem i Lucą. Czy wsiedli do pociągu i z niego nie wysiedli, czy ktoś ich zatrzymał w Kalkucie. Walter nadał w recepcji ich hotelu depeszę do „Marzenia Maharadży” z zapytaniem, czy ci dwaj młodzi chłopcy pojawili się znowu w hotelu i obiecano mu, że po południu będzie już miał odpowiedź. W recepcji dostali również namiar na kilka organizacji, skupiających tragarzy i organizujących zaplecze logistyczne dla różnych wypraw w mniej przyjazne tereny. W końcu Emily poleciła im tez odwiedzić tutejszy rynek, gdzie pałęta się na pewno pełno niezrzeszonych tragarzy.

Zrobią oczywiście to wszystko, ale dla Waltera i tak najważniejsze było coś innego: czy Emily jest zazdrosna? W tej chwili za tę informację, oddałby wszystko. Jej oblicze było jednak nieodgadnione i zdawało się być niewzruszone informacją, że Chopp spędzi cały dzień sam na sam z Amandą. Gdyby jednak, to Emily zniknęła na cały dzień z Garettem... brr. Na szczęście to tylko niegroźny Hiddink. Stary grubas może liczyć pewnie tylko na prostytutki. Panna Vivarro będzie z nim bezpieczna.

Bubrezawar, Bruzwabar, czy jak to tam się wymawia, był zdecydowanie mniejszy od Kalkuty i Bombaju, ale nie mniej dziwny. To dalej było bardzo duże miasto z jeszcze większym natłokiem religijnych symboli budowli i nachalnych świątyń. Chopp nigdy nie był człowiekiem religijnym i zaczynał mieć powyżej dziurek w nosie tej całej indyjskiej religijności, świętych krów itp. Zaczynał uważać Hindusów za ograniczonych i tępych. Wszystko, co u nich istniało miało swoje uzasadnienie w religii. Stąd też konieczność posiadania tysięcy bóstw, które potrzebują świątyń, rytuałów, ale też morderstw, ofiar i poświęceń. To fanatycy religijni są największymi szaleńcami. Z nimi nie da się wygrać dyskusją, czy inteligentną wymianą zdań – trzeba wybić. Po prostu. Pamiętał swój pierwszy kontakt z gulami. Najpierw rozmowy z Wegnersem o zupełnie nieprawdopodobnych rzeczach, później widok guli na cmentarzu, kontakt z ludźmi, którzy działają w ich imieniu. To było przerażające. Ale przede wszystkim proste i zrozumiałe dla Waltera. Złe bestie żyjące w podziemiach, ich kolonie pleniące się po całym globie, które teraz wychodzą, żeby zawładnąć Ziemią. Teraz zaczęło mu się trochę rozmywać. Pojawiło się tyle nowych nazw, wyrazów, symboli, znaczeń. Walczące ze sobą bóstwa – do tego wylądowali w kraju, w którym wszyscy wyglądają jak pod wpływem środków halucynogennych. Jakby był na jakimś wesołym miasteczku, jakby zaczynał zapominać jak bardzo groźni potrafią być ci ludzie. jakby zaczynał zapominać o prawdziwym celu tej podróży.

Victor Prood – to przecież on jest powodem tego wszystkiego. To przecież jemu trzeba pomóc za wszelką cenę. To dlatego chcą jechać w głąb dżungli i znaleźć to samo, co miał znaleźć profesor Vivarro. To dlatego powinni walczyć najprostszymi środkami: nie rozmawiać – dojść do źródła i wyrżnąć. W pień. Bo wojna się jeszcze nie skończyła.

A nie pieprzyć o bóstwach i świątyniach. Za dużo filozofowania. To źle działa na potencję.

To dlatego siedząc w rikszy z Amandą i wynajętym tłumaczem, nic się nie odzywał. Za dużo miał myśli w głowie. Ocknął się dopiero, gdy riksza stanęła przed niewielkim budynkiem, który wyglądał, jakby był posklejany ze starych szmat. To była pierwsza organizacja, którą poszli odwiedzić.

Organizacja to może za duże słowo, ale naprawdę znali się na rzeczy. A na pewno znali się na tym, jak czegoś czasami nie zrobić i nie wziąć za to pieniędzy. A poza tym znali się na tym, jak doskonale sprzedać swoje usługi. Tłumacz co prawda ich ostrzegał przed natarczywością i nachalnością indyjskich biznesmanów, ale szczyty jakie osiągali w negocjacjach i uświadamianiu potrzeb były tak wysokie, że gdyby nie zdrowy finansowy rozsądek Waltera, mogli by wrócić do hotelu niesieni na rękach tysiąca tragarzy, za którymi snułoby się całkiem pokaźne stado słoni.

Na rynku było tak samo, tylko znacznie gorzej. Tam niezrzeszeni tragarze nie ograniczali się do argumentów werbalnych, ale pomagali sobie chwytaniem za ręce, dotykaniem twarzy Waltera i cały tym kontaktem fizycznym, co przy jeszcze tak mokrej aurze powodowało, że długo nie wytrzymali i uciekli z powrotem do swojej rikszy. Poza tym oboje chyba odnieśli takie samo wrażenie, że tubylcy za drobną opłatą opowiedzieliby im mnóstwo ciekawych opowieści – właśnie takich, jakie chcieliby usłyszeć.

Amanda była zmęczona. Walter widział to po jej twarzy. Tak naprawdę, nie doszła jeszcze do siebie po ostatniej chorobie, co zresztą sama przyznała. Chopp nie mógł więc sobie pozwolić na bezcelowe szwendanie się po nieznanym mieście, bo może coś się wydarzy. Musiał trochę zadbać o jej komfort. Dlatego chciał zaprosić ją na coś dobrego do którejś z miejscowych knajpek. Okazało się, że Amanda ma silną alergię pokarmową i zbyt dużym ryzykiem dla niej jest jedzenie czegokolwiek, co nie pochodzi ze znanych źródeł. Walter skusił się więc tylko na ichnie pierożki, które dostał na papierowym talerzu, a sprzedawca uśmiechał się do niego szeroko i zapewniał: स्वादिष्ट , स्वादिष्ट , co oznaczało, że to na talerzu jest smaczne. Tłumacz upewnił go w tym, że może spokojnie zjeść i rzeczywiście nie żałował. Po pobycie w tym dziwnym kraju, przyzwyczajał się do orientalnego smaku i wszechobecnego curry, ale te pierożki go zaskoczyły. Wracali do hotelu rikszą, a księgowy przeżuwał i obserwował Amandę, zastanawiając się, jak też ona dużo traci przez tą swoją alergię.

Tak naprawdę, to załatwili niewiele. chyba że za sukces uznają znalezienie ślepych torów, jakie odnaleźli w swoim śledztwie. Wizyty we wszystkich odwiedzonych organizacjach potwierdziły, że było kilka ekspedycji, ale żadna nie była tą, której szukali. Na wszelki wypadek pospisywali nazwiska osób biorących w nich udział oraz miejsca w jakie się udawali, bo może coś więcej powie to Emily. Ona w końcu była bardziej obeznana w branży badaczy naukowych. Odwiedzili po drodze też kilka hoteli i z pomocą kilku łapówek przejrzeli ich księgi meldunkowe. Też nic. Żadnego profesora Vivarro. Chyba, że używał nie swojego nazwiska. Walter miał nadzieję, że pozostałym udało się ustalić nieco więcej. Ale tego dowiedzą się pewni już w hotelu, gdzie byli umówieni na wspólną kolację.

Do tego wszystkiego, kiedy już przemoczeni dotarli do swojego miejsca noclegu, otrzymali informację w recepcji, że depesza z „Marzenia Maharadży” mówiła, że żaden Lynch i żaden Manoldi nie meldowali się ponownie w hotelu.

Do wspólnego posiłku zostało trochę czasu. Księgowy wykorzystał go na zmianę ubrań i ciepły prysznic. Odświeżony i pachnący był gotów, żeby spotkać się z pozostałymi i podzielić wspólnymi wrażeniami. A poza tym, naprawdę stęsknił się za widokiem Emily Vivarro.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline