Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2011, 08:47   #67
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Trollshaws, Marzec 251 roku



W jaskini panował półmrok. Na skalnych ścianach tańczyły migotliwe cienie dogasającego ognia. Nugluk ziewnął przeciągle ukazując żółtą kość mocnych zębów. Dzień już prawie się skończył. Wygrzebał się z barłogu i rozejrzał po grocie. Dwóch kompanów tępo patrzyło w ognisko. Trzeciego nie widział. Dostrzegł go dopiero w kącie, gdzie przykucał i po smrodzie, który zniesmaczył jego orcze nozdrza Nugluk nie musiał się domyślać co tamten tam robi.

- Będziesz srał po kątach? – warknął – Wszystkich? Nie możesz sobie jednego wybrać i tam srać?

Co prawda i jemu nie chciało się w ciągu dnia wyłazić do lasu nawet w szare dni mrocznego Trollshaws, ale w końcu był już zmierzch. Dobrze, że nie był skautem i nie musiał włóczyć się po okolicy. Leniwie sięgnął po żarzące się brewno z paleniska i cisnął nim w zarys skulonej postaci.

- Eeee! – odkrzyknął ork odbijając kawał drewna wzniecając tym snop iskier. Wyraźnie nie spodobał mu się pomysł dowódcy, ale powstrzymał się przed pyskowaniem. Już raz kiedyś się odważyłi potem przez kilka dni nie dał rady chodzić. Do dzisiaj nosi na czole pamiątkę po rozbitej o głaz czaszce.

Nugluk ociężale wstał i ruszył w stronę otworu, którym było wejście do pieczary. Mijając skulonego wojownika rzucił gardłowo.

- Skauci ruszyli już?

- Tak. – odrzekł tamten skwapliwie zaciągając portki. – Jakiś czas temu.

Dowódca wyjrzał przez otwór, który z zewnątrz nie był specjalnie widoczny wśród głazów i rozpadlisk skalnych. Miał nadzieję, że może dzisiaj będzie ostatni dzień siedzenia i bezczynności, które chyba tylko jemu dawały się we znaki. Reszta oddziału zdawała się być szczęśliwą. Zwłaszcza kiedy nie trzeba było nic robić i mieli pełne brzuchy. Nugluk jednak czuł, że jeszcze kilka tygodni i mogą pozabijać się nawzajem. Ork nie jest stworzony do takiego sielskiego spokoju. Widząc, że jego podwładny podążył za nim i teraz wygląda na las przez jego ramię, odwrócił się i bezceremonialnie wyrwał mu prawie już całkiem ogryziony piszczel, na którym wisiało jeszcze kilka ścięgien i czerwonego mięsa pokrytego białą, owłosioną ludzką skórą.

Wgryzł się kłami w pożywienie a czarna ciecz popłynęła po orczej brodzie kapiąc mu na szyję z rozrywanego kawałka mięśnia łydki.

- Dobry był ten kapitan. – rozmarzył się przymilnie podwładny oblizując się krwiożerczo i drgając nozdrzami a jego czerwonych oczach pojawił się niebezpieczny błysk kiedy ciągnął dalej ośmielony milczeniem Nugluka. – Nawet jak zaczął gnić, to lepszy był jak suszone albo chleb, tfu... – splunął. – I dosć już mam orczego mięsa... Słyszałem, że gorsze jest tylko starych Khazaadów... Mówili, że farmer ma zwierzęta i małe dzieci? – ubrał fakt w nieśmiało sugerujące pytanie oblizując się obleśnie.

Nugluk nie patrząc na niego warknął.

- Rozkaz jest, żeby siedzieć cicho! Jeszcze ci zbrzydnie ludzkie mięso! Zobaczysz... Później końskiego się zachce.

- Taaak. Końskiego, bo...

- Stul ryja! Jeszcze nie teraz! – przerwał mu Nugluk gwałtownie, że tamten aż odruchowo uchylił się spodziewając się ciosu.



- Patrz! – wskazał umięśnioną szponiastą łapą w pomiędzy drzewa.

Dowódca wytężył wzrok i odrzucił za siebie resztkę ludzkiej nogi, na którą rzucił się dwóch pozostałych przy ognisku wojowników. Zanim trafi w ręce któregoś z nich, drugi będzie miał sporego guza i byćmoże kilka zębów mniej. Jednak najpotężniejszy z orków nie czekał na to. To co zobaczył kazało mu wyskoczyć z jaskini na dół. Na półkę skalną.

Poniżej biegł worg ciągnąc za sobą po śniegu orka, którego noga zaplątała się w rzemieniach uprzęży. Jeden ruch ręki wystarczył, żeby po chwili z jaskini wyskoczyły pozostałe orki. Lekko przygarbieni zeskakiwali po głazach na dół. Kiedy dobiegli do Nugluka tamten zapierając się nogą na plecach skauta wyszarpnął z pomiędzy jego łopatek strzałę. Bardziej go zainteresowała chyba jak fakt zabitego podwładnego. Była zupełnie inna od tych, które używali jego łucznicy. Powąchał równo przycięte pióra lotki a grubym paluchem przejechał jej idealnie prostej linii aż po zdobiony, ostry na czubek noża grot.

Jeszcze przed chwilą bijący się między sobą wojownicy spojrzeli po sobie ze zmieszanymi gębami.

- Szefie! Zjemy go?! – w końcu zapytał jeden natarczywie.

- Nie teraz! – mruknął groźnie Nugluk obserwując las.











Tharbad, Kwiecień 251 roku



Ulice miasta były albo puste albo zatłoczone. Coraz więcej straży miejskiej i wojska z garnizonu do obrony strategicznego Mostu Tharbadu biegało po ulicach w małych oddziałach. W niektórych uliczkach leżały nieruchome ciała. Gdzieś płakała kobieta pochylona nad kimś, najwyraźniej bliskim jej sercu. Tam dymił dom, gdzie indziej sklep. Jednak walka uliczna w tłumie lub ze strażą wybuchała sporadycznie. Widać zbrojni dość szybko reagując opanowywali sytuację. Po opuszczeniu Zamku Lorda Marroca krasnolud z Rohirimką w towarzystwie dwóch Strażników Królewskich przejeżdżało olbrzymim mostem w stronę portu południowego. Wiedzieli, że „Haradzka” musi być w sektorze zamieszkałym przez tych nielicznych imigrantów Haradzkich, którzy nazywali Tharbad swoim nowym domem. Klika ulic na krzyż niedaleko portu słynęło ze egzotycznych straganów, zagranicznej kuchni i zamieszek. Bo w Tharbadzie, przy całej jego otwartości i tolerancji, nie brakowało ludzi, którzy nie pałali zbytnio miłością do odwiecznego wroga zza Harondoru i Mordoru. Mimo ponad stuletniego pokoju okazjonalnie zdarzały się pogromy Haradrimów i Easterlingów. Dwóch najmniej licznych ludzkich mniejszości etnicznych miasta, za wyjątkiem innych ras jak elfów czy hobbitów. Bo Elfów czy Beorningów w Tharbadzie w zasadzie nie było. Obecne zamieszki, które połykały w szybkim tępie coraz większe obszary miasta były czymś zupełnie nowym, nieznanym i elektryzującym tłumy.



Wiedząc już o plotce, że jakoby krasnolud miał pobić Dunledinga, którą wielu mieszczan podchwyciło, trąbiąc że to ten sam co zabił Thurga z synami, za namową Golina Kh’aadz przykrył swoje baryłkowate kształty peleryną z kapturem. Teraz już wszyscy zakapturzeni nie rzucali się tak w oczy a zaczynający padać deszcz sprawił, że wtopili się w krajobraz mieszczan odzianych równie szczelnie przed rzęsistym opadem z brunatnych chmur zalegających nad miastem. Po rozmowiez Dearbhail jakoś tak naturalnie wyszło, że krasnolud, wyglądający teraz niczym otyłe dziecko siedział z przodu na Haselhoofie, którego dziewczyna z Rohanu musiała uspokajać, i nakazywać, żeby rumak patrzył pod nogi, gdyż koń co jaki czas parskając przechylał głowę na boki okiem łypiąc do tyłu na Kh’aadza.

Strażnicy jechali na swoich koniach z przodu trzymając lekki dystans. Widać było, że mają sobie wiele do wyjaśnienia zanim dotrą do karczmy. Ponadto Golin znał miasto najlepiej. Endymion po uzupełnieniu na zamku kiesy, a w zasadzie otrzymując nową od siostrzeńca Eldariona dosiadał nowego konia, gdyż jak słusznie stwierdził, rumak Zarisa był jednak dość rozpoznawalny. A na ulicach, w różnorakim tłumie gawiedzi nie brakowało i Dunledingów.

Karczmę odnaleźli bez problemu. Z zasadzie była tylko jedna z prawdziwego zdarzenia gospoda Haradzka o takiej też nazwie. Wchodząc do środka przywitały ich zaciekawione spojrzenia nielicznych gości. W zasadzie oprócz karczmarza, i obsługi tawerny stojącej za szynkwasem, w skład której wchodziła kobieta i dwóch młodzianów, tylko kilka stolików było zajętych. Przy jednym z nich siedziało dwóch ludzi, których na tle reszty można spokojnie było nazwać cudzoziemcami. Po krótkiej chwili tylko ich spojrzenia pozostały ciekawe obserwując ociekające nowoprzybyłe, cztery postaci w płaszczach. Skupione twarze pozostałych gości szybko zmieniły się to w podejrzliwe, to złowrogie i u niektórych nawet wylęknione, kiedy zdali sobie sprawę, że ktokolwiek zawitał nie jest swoim. Haradrimowie o brązowej cerze i czarnych jak węgle oczach i takich samych długich włosach siedzieli przy dwóch stolikach ubrani przeważnie w czarne lub czarno-czerwone długie cienkie szaty, spod których widać było u niektórych czarne skórzane cieplejsze odzienie. Kilku z nich miało we włosach złote ozdobne nicie, wplecione w rozpuszczone pasma. Ich szaty prócz delikatnych wstawek ze srebra i złota na krawędziach mankietów i zapięć nie miały żadnych znaków i bez tego upiększania uchodziłyby za proste i jednolite. Karczmarz widząc przybyszów wyraźnie jednak odetchnął z ulgą, której prawdziwe znaczenie znała tylko jego żona, bo Hasshim z zakłopotaniem spodziewał się co najmniej gromady elfów, która stała by się gdyby chociaż jeszcze jeden przekroczył próg jego „Haradzkiej”.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline