Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2011, 08:58   #209
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Decyzja o podróżowaniu pierwszą klasą okazała się być pierwsza klasa. Hiddink dowiedział się o tym, jak tylko przeciskając się przez tłum na peronie dostrzegł dantejskie sceny w tańszych wagonach, a nawet na nich. Ludzie przeciskali się do środka przez drzwi, okna, a nawet włazy dachowe, a było ich tyle, że oczywistym się stało, iż nie każdy chętny dostanie się do środka. Niektórzy już z bagażami zajmowali sobie wygodne lokum na dachu wagonu. W takich okolicznościach nawet ryzyko ataku monstrualnego polipa nie wydawało się takie straszne.
Za to pierwsza klasa trzymał dobre europejskie standardy. Bez tłoku, dość spokojnie i całkiem wygodnie. To co było normą na Zachodzie, tu było luksusem. Dla Hiddinka zaś koniecznością. Nie wyobrażał sobie podróżowania w inny sposób. Choć właściwie dlatego, że sobie wyobrażał, to sobie nie wyobrażał.
W przedziale jechał razem z Amandą i Dwightem. Czyli z dwojgiem ludzi, z którymi nawiązał bardziej zażyłe relacje na zasadzie wzajemnej sympatii. Podróż miała więc wszelkie szanse być przyjemną, gdyby nie dwa fakty. Pierwszy, że jego sztucer był w wagonie bagażowym i drugi że na każdy głośniejszy pisk kół serce podskakiwało mu do gardła. Pod tym względem zazdrościł Garrettowi, który mógł drzemać. Przyjrzał się Amandzie. Ostatnie przeżycia i na niej odcisnęły piętno. Dziewczyna zmizerniała, jakby przygasła. Herbert zastanawiał się ile pamięta z ostatnich wydarzeń. Tymczasem
pociąg leniwie toczył swe koła po szynach. Z oddali słychać było poruszenie i jakieś dzikie odgłosy z dalszej części pociągu. Tu jednak w przedziale dla zamożniejszych pasażerów panowała miła cisza przerywana tylko odgłosami kroków po miękkich dywanach. Służący właśnie wyszedł pozostawiając na stole zastawę z zamówioną herbatą. Hiddink nalał złocisty płyn do filiżanek i niespiesznie spytał siedzącą nieopodal Amandę:
- Powiedz mi co zapamiętałaś, jako ostatnie z poprzedniej podróży? - pytanie choć z pozoru niewinne mogło zburzyć sielską atmosferę podróży.
- Hmmm.. - zastanowiła się Amanda - niewiele Herbercie. Pamiętam przeraźliwy zgrzyt hamulców i to, że wyrzuciło mnie z miejsca. Potem straciłam przytomność, chyba przy zderzeniu ze ścianą wagonu...
Amanda umoczyła usta w filiżance i ostrożnie wzięła pierwszy łyk gorącego napoju.
- Co się właściwie stało tam na miejscu? - dodała z pozoru beznamiętnie, jednak blask jej oczu świadczył o wielkim zainteresowaniu.
Pierś Garretta unosiła się równomiernie, gdy tak trwał rozparty niewiele dalej od nich na wygodnych siedzeniach. Nasunięty kapelusz zasłaniał całkowicie twarz detektywa. Drzemał nieruchomo, od czasu do czasu tylko drgał któryś z palców pozostawionej na stole dłoni.
- Pociąg się wykoleił i spadł z nasypu. - Hiddink przerwał na moment popijając herbatę, by zyskać czas na zastanowienie - Ktoś uprzednio odłączył od składu dalsze wagony. Wykolejenie nie było przypadkowe. Zrobiło to coś, hmmm jakby to powiedzieć. Niezwykłego. Zaatakowało nas zwierze, które wyglądało jak ... - spojrzał na Garretta szukając pomocy, detektyw jednak zdaje się drzemał.
Oczy Amandy otwierały się coraz szerzej. Najbardziej z tego powodu, że jej najgorsze obawy właśnie się urzeczywistniały. Nic co spotykało ich w drodze nie było zwyczajne. Jakby wszystkie siły piekielne sprzysięgły się przeciw ich misji.
- Jak drzewo z mackami. - spojrzał na nią jakby przepraszając za niedorzeczności, które wygaduje - Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego i mam nadzieję, że ostatni. Sam bym sobie nie wierzył, ale wszyscy je widzieliśmy. Po za tym później w Kalkucie w świątyni Durgi widziałem malowidło przedstawiające demona, który właśnie tak wyglądał.
Hiddink ciężko westchnął.
- Już chyba nic mnie zdziwi Herbercie. - powiedziała w końcu głośnym szeptem odstawiając filiżankę. Jej ręce drżały - Ale jak udało się wam przeżyć?
- Widać są w Indiach stworzenia, o których Darwinowi się nie śniło.

Po chwili dodał patrząc poważnie w oczy dziewczyny.
- Lynch zaatakował to drzewo strzelając w jego kierunku, gdy większość z nas po prostu uciekła do lasu. Później nad ranem znaleźliśmy go. Nie był całkiem normalny. Po takim popisie nie wiadomo co mu może jeszcze strzelić do głowy.
- Lynch porwał się ze strzelbą na potwora ? -
dłonie dziewczyny zacisnęły się mocno na siedzeniu. - To... niedorzeczne... przecież... to... - Amanda zaczęła się jąkać, aż w końcu zamilkła. Po dłuższej chwili odezwała się ponownie, a w jej głosie słychać było smutek.
- Herbercie, czy myślisz, że ta wyprawa ma jakieś szansę na powodzenie? Że wrócimy kiedyś do normalnego życia? Że w ogóle wrócimy?
- Strzelał z pistoletu jeśli chodzi o ścisłość. -
Hiddink popatrzył w zamyśleniu przez okno. Nie patrząc na Amandę odparł - Mam nadzieję ... tak jak wtedy przy pociągu, że uda mi się ocalić kogo się da. Syna, ojca Emily. Muszę w to wierzyć. - spojrzał ponownie na dziewczynę.
- Kiedyś w Natalu mój dowódca wrócił wcześniej z przepustki. Gdy pytaliśmy go dlaczego odparł, że “dom już nie istnieje”. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Zwłaszcza, że jak najbardziej miał dom, żonę i dzieci. Teraz chyba rozumiem. Nawet jeśli wrócimy, to nasze życie nigdy nie będzie takie jak wcześniej.
Hiddink uśmiechnął się smutno.
- Ale wrócimy Amando. Daję Ci na to moje słowo. - stwierdził uroczyście.
Z jego oczu wyzierała determinacja i stanowczość.
Amanda uśmiechnęła się blado.
- Dobrze więc. I tak nie umiałabym już normalnie żyć z wiedzą, którą posiadam.
Herbert pokiwał tylko głową. Nikt z nich już nie będzie potrafił normalnie żyć.

Bez przeszkód udało im się dotrzeć do celu. Tym razem plan się powiódł. Najwyraźniej wrogowie mieli zbyt mało czasu, by zorganizować im jakąś niemiłą niespodziankę po drodze. Tak przynajmniej myślał Herbert dopóki w Bubenshawarze nie dowiedział się, że Leonard i Luka nie wysiedli z pociągu. Od razu przyszło mu do głowy, że padli ofiarą morderstwa. Jednak zachował póki co to przypuszczenie dla siebie, by nie wzbudzać niepotrzebnej paniki.

W hotelu mieli na tyle czasu, że na spokojnie udało im się ustalić co robić dalej. Hiddink postanowił odwiedzić miejscową świątynię Durgi, zaś Emily wyraziła chęć towarzyszenia mu. Z niejakim niepokojem zauważył, iż Amanda postanowiła udać się na przeszpiegi z Choppem. Po tym wariacie można było się wszystkiego spodziewać. Mógł ją sprzedać za krowę, albo co bardziej w jego stylu postanowić porwać jakiegoś tubylca i torturami wymusić zeznania. Od Amandy zaś żądać, by jeńca mu przytrzymała.
Przynajmniej dziewczyna, by się przekonała z kim ma do czynienia.
W sumie jednak Herbert miał ważniejsze sprawy na głowie, niż dociekanie jakimi pokrętnymi ścieżkami tupta psychika Waltera. Trzeba było znaleźć świątynię. Bubenshawar wcale nie był taki mały. Na szczęście zlokalizowanie przybytku Durgi nie nastręczało zbyt wielu trudności. Herbert po prostu spytał o świątynię bogini w recepcji hotelowej. Dla niepoznaki pomiędzy rozpytywaniami o inne atrakcje turystyczne Bubenshawaru. Po śniadaniu udał się we wskazanym kierunku wraz z towarzyszami, którzy wyrazili chęć odwiedzenia świątyni.
Świątynia okazała się być niewielką, wciśniętą między dwie inne budowlą i prawie ją ominęli. Ale w końcu udało się ją znaleźć. W środku był typowy dla hinduistów wystrój. Girlandy kwiatów, posążki i obrazy bóstw, gdzie naczelne miejsce zajmowała Durga. Trójkątne palenisko, przy którym płonął ogień. Dziwny zapach unoszący się w powietrzu. Nawet po kilku dniach i odwiedzinach w kilku świątyniach Hiddink nie potrafił się do niego przyzwyczaić. Pogoda była od przyjazdu pociągiem deszczowa i świątynia była prawie pusta, jeśli nie liczyć kilku zatopionych w modlitwie wiernych i jednego siwobrodego mędrca medytującego u stóp ołtarza przedstawiającego boginię.
Herbert stanął w wejściu spoglądając na modlących się ludzi, bo chyba się modlili, choć według niego raczej spali. Biorąc pod uwagę, iż drzemka w tych warunkach mogła trwać kilka godzin Hiddink dość bezceremonialnie wszedł do środka i usiadł z trudem skrzypiących stawów przy siwowłosym starcu.
- Witaj czcigodny mężu. - zaczął po angielsku - Czy możemy porozmawiać na osobności?
Zakładał że tubylec mówi w oficjalnym urzędowym języku Indii.
Mężczyzna nie przerwał modlitwy, czy cokolwiek tam robił. Tylko drgnięcie gałki ocznej świadczyło o tym, ze w ogóle zauważył pytającego. Najwyraźniej rozmowa z nieznajomym nie była dla niego tak ważna, jak siedzenie przed ołtarzem i klepanie paciorków. Hiddink słyszał jego miarowe i ciche mamrotanie:

ayi girina.ndini na.nditamedini vishvavinodini na.ndanute
girivara vi.ndhya shirodhinivaasini vishhNuvilaasini jishhNunute
bhagavati he shitikaNThakuTuMbini bhuuri kuTuMbini bhuuri kRite
jaya jaya he mahishhaasuramardini ramyakapardini shailasute
suravaravarshhiNi durdharadharshhiNi durmukhamarshhiNi harshharate
tribhuvanaposhhiNi sha.nkaratoshhiNi kilbishhamoshhiNi ghoshharate
danuja niroshhiNi ditisuta roshhiNi durmada shoshhiNi sindhusute
jaya jaya he mahishhaasuramardini ramyakapardini shailasute

Po jakimś czasie, bardzo długim, jak na Hiddnika, hindus skończył i spojrzał na niego bystrymi, brązowymi oczami ukrytymi w mocno pomarszczonej twarzy. To było pytające spojrzenie. Pełne cierpliwości. Spojrzenie człowieka, który nigdzie się nie śpieszy, niczym się nie martwi i niczego specjalnie od życia nie potrzebuje.
Niestety Hiddinkowi daleko było do spokoju nirwany, czy jak ten stan totalnego lenistwa tu nazywali. Tym niemniej dość spokojnie powiedział.
- Kiwnij głową jeśli mnie rozumiesz.
Kiwnięcie było prawie niezauważalne. Hiddinkowi wydawało się, że facet przegrałby z każdym żółwiem na wyścigach, gdyby je organizowano.
- Czcigodny mężu potrzebujemy Twej pomocy. Nasz przyjaciel udał się badać okoliczne świątynie i zaginął. Czy wiesz o jakimś miejscu koło Bubenshawaru, w którym giną ludzie? Twa Pani Durga walczy ze złymi demonami. Czy przechowujecie wiedzę, gdzie walczyła z nimi, tu w okolicy? - spytał ściszonym głosem przygotowując się psychicznie na długą, powolną i mało konkretną odpowiedź.
Hindus spojrzał na Hiddinka z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. Jakby oceniał, czy to co mówi, jest kpiną, żartem czy też mówi to na poważnie. Jego ciemne oczy zdawały się przewiercać Hiddinka, co było troszkę niepokojące. Nie różniło się zbytnio od tej mentalnej sztuczki, którą Wegner próbował zademonstrować jemu i Garrettowi istnienie magii. Ale nie było żadnych obrazów, tylko niepokojące uczucie - irracjonalne i śmieszne - że ten półnagi staruch właśnie poznaje wszelkie skrywane skrzętnie przez wydawcę sekreciki. Zdrady małżeńskie, malwersacje i kłamstewka, a nawet rzeczy, które robił na wojnie, a o których wolał zapomnieć. To jednak nie miało nic wspólnego z czarami, magią czy gusłami. Ten Hindus zdawał się być dobrym obserwatorem ludzkiej natury i właśnie oceniał, z kim ma do czynienia.
W końcu, ku uldze Hiddinka, oderwał wzrok od jego twarzy i wstał powoli. Bez słowa ruszył ku przesłoniętemu wielobarwną kotarą wyjściu za ołtarzem. Dopiero po zrobieniu kilku kroków zatrzymał się i spojrzał na Herberta. To chyba była zachęta by ten udał się za nim.
Herbert bez słowa podążył za nim rad, iż jego słowa nie trafiły w próżnię.
Wąski korytarz doprowadził was do drzwi. Hindus otworzył je i wyszliście na zewnątrz świątyni, na mały, zalewany deszczem ogród okolony niewysokim murem za którym widać było kolejną, egzotyczną świątynię.
Na szczęście nie musieliście wychodzić na deszcz, który padał z jasnego nieba. Duchowny zatrzymał się pod arkadą tyłu własnej świątyni.
- Jak nazywał się twój przyjaciel. Ten, co zaginął? Jakiej świątyni poszukiwał by ją zbadać? I czemu twierdzisz, że zaginął? Nie słyszałem o żadnej wyprawie która by zaginęła w okolicy. A bacznie się im przyglądam. Jestem sri Mandeep Prabhu. A jak mam ciebie nazywać, Angliku?
Hiddink lekko się uśmiechnął. Na co mu przyszło na stare lata. Wygląda jak Angol.
- Nie jestem Anglikiem. Jestem Amerykaninem. - stwierdził z dumą, po chwili dodając - Holenderskiego pochodzenia.
-Sri Mandeep Prabhu, człowiek, o którym mówimy to mój ojciec, Morgan Vivarro. –
wtrąciła się Emily - Wyruszył w te okolice badać... - sięgnęła do torby po notatnik ojca. Ważyła go przez chwilę w dłoniach, aż w końcu otworzyła na ojcowskim szkicu. - Traktował to poważnie, myślę, że jest w wielkim niebezpieczeństwie. Muszę go odnaleźć, proszę...
- Deva, Rakszas -
powiedział staruszek spokojnym głosem, ale widać było, że szkic zrobił na nim pewne wrażenie. - Nie buduje się świątyń rakszasom.
Po ostatnich słowach mężczyzna przeniósł wzrok na mokry ogród.
- Ale istnieją z pewnością miejsca kultu, prawda? Mój ojciec miał szukać tu jakiegoś powiązanego z nimi przedmiotu. Gdzie mógłby się udać?
- Tutaj w pobliżu?
- Wiem od fundacji, która miała się opiekować wyprawą, że udali się tutaj. Mieli prowadzić swoje poszukiwania w tej prowincji. –
powiedziała Emily.
- Dekan jest wielki. Dekan jest niezbadany. Ale tylko jedna fundacja prowadzi badania w tym regionie. Tylko jedna ma monopol w tym mieście i w Cuttack. Ci których szukacie zapadli zapewne w lasy Chandaka. Niedaleko stąd, ale zarazem bardzo daleko, jeśli nie wie się dokładnie w której części lasów ich szukać. Ja nie wiem. Niestety. Zapytajcie w Złotych Indiach. Wszyscy szanują Złote Indie. Oni cenią naszą kulturę. Chcą ją zrozumieć. Nie zmienić. Mogę wam też pomóc w inny sposób. Poszukajcie niejakiego Chanti Dernewa. Pracuje w ogrodach świątyni Wisznu. Tak samo jak w ogrodach angielskich lordów. Wszyscy wiemy, że chełpi się swoim bratem. Że Janthar Dernewa jest najlepszym przewodnikiem po lasach Chandaka. On może coś wiedzieć. Chandaka jest niebezpieczna dla obcych. Niebezpieczna dla tych, co jej nie rozumieją. Szczególnie w okolicach rzeki Naraj. Powodzenia, obcokrajowcy. Życzę, by bogowie pozwolili odnaleźć pani zaginionego ojca. Wszak, jak głosi Bhagawadgita “Ojciec jest drogą zrozumienia. Kto zrozumie ojca swego łatwiej zrozumie siebie”.
- O której świątyni Wisznu mówisz Czcigodny Mężu? Czy jest tu tylko jedna?
- Hiddink był zadowolony z uzyskanej informacji, ale wolał otrzymać bardziej precyzyjne dane.
- Nie. Ta konkretna leży przy placu studni. Każdy wskaże wam drogę. To dwie ulice stąd.
- To już chyba wszystko. -
Hiddink spojrzał pytająco na Emily - Dziękujemy Ci bardzo Czcigodny Mężu. Bardzo nam pomogłeś. Przyjmij to w dowód naszej wdzięczności, jako datek na świątynię.
Powiedział wyciągając banknot.
Mędrzec uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Daj to pierwszemu żebrakowi, którego zobaczysz na ulicy. To będzie wolą Durgi, by choć na chwilę polepszyć jego los. Może to będzie właśnie jego karma, a ty polepszysz swoją, Amerykaninie - uśmiech na twarzy Hindusa był łagodny i cierpliwy. - Dziękuję za twą hojność, Cudzoziemcze.
 
Tom Atos jest offline