Obie podjęte na trakcie decyzje w ostatecznym rozrachunku okazały się słuszne i nad wyraz korzystne. Ci, którzy z jakichś powodów nadal wątpili w zalety wybrania objazdu, zostali ostatecznie przekonani, gdy niewiele później w płonące połacie lasu uderzył suchy wiatr, rozniecając pożary do monumentalnych wręcz rozmiarów. Ściana dymu i rozżarzonego popiołu opadła na całą okolicę niczym duszący całun, przeganiając ostatnich z czekających nadal na przejazd optymistów.
Co do przyjęcia do kompanii młodocianej szlachcianki... cóż... zalety tego rozwiązania były subtelne, ale niewątpliwie wielorakie i nie zamykały się w okowach jednej dziedziny.
Od tych tyczących się sprawnej podróży.
- Z DROGI PARCHATE CHAMY!!!
Przez te profitujące wartościową wiedzą z dalekich stron.
- Bo w Bretonii to ponoć głównie z kozami...
Aż po ostrożną i pełną wyczucia integracje drużyny.
- Co? Znaczy jak nie mówi? W ogóle?! A to ci dopiero ciekawostka! Toż to niemal jak moja kuzynka, lady Goethewitz! Bidulce tak się zrobiło, jak ją nasz gajowy parę lat temu znienacka naszedł i srogo golizną postraszył!
Kontakt z elokwentną dziedziczką rodowej fortuny, mimo niewątpliwego uroku, w końcu co poniektórym zaczął ciążyć, toteż zaczęto szukać sposobu by sielankową podróż skutecznie przyspieszyć. Dobra motywacja nie pozostała bez efektu i drużynowy druid już wkrótce uzyskał potrzebne odpowiedzi. I to nie od byle kogo, bo od rosnącej na skraju miejsca postoju brzozy. Ta, mimo dość gorączkowego nastroju wywołanego upałami chętnie podzieliła się wiedzą o starym trakcie, biegnącym przez wzgórza, prosto do Ubersreik, poza obszarami objętymi pożarami. W zamian żądała tylko względnie przyzwoitej ilości wody, na co poczciwemu czarodziejowi nie wypadało się nie zgodzić.
Tym razem o dziwo wyszło tak, że dobre nowiny zechciały się skumulować i poza krótszą drogą od bogów obdarowani zostali też łaską w postaci senności zesłanej na ich nową pasażerkę. Ta, wreszcie zamilkła przenosząc się na parę cennych chwil do krainy Morra - niestety, póki co tylko tej sennej.
Towarzyszący im Niebiański Czarodziej wykorzystał ten czas, by zanurzyć się w falach Azyru. Wyszedł na kozioł, pozwalając by wiatr przeznaczenia omył jego duszę. Jego oczy delikatnie zaszły błękitną mgiełką, a usta zaczęły poruszać się w rytm szeptanych proroctw i zaklęć. Nagle jego ciało przeszył potężny dreszcz, niemal zrzucając go z powozu. W ostatnim momencie uchwycił go siedzący obok Magnus. Oczy maga nabierały coraz intensywniejszego odcieniu, a ciche słowa przyspieszały, jakby wypluwane w rytm coraz szybszych skurczy wstrząsających opalonym ciałem południowca. W końcu przemówił, pełnymi bólu, urywanymi słowami.
- Jest tu ktoś jeszcze... Jeszcze ktoś podąża naszym przeznaczeniem! Czuję go tutaj... w falach Błękitnego... on też szuka... o n-nie... nniiiee błagam! On mnie widzi! Patrzy na mnie... te oczy!!!
Ciskające się w agonii ciało maga prawie odwróciło ich uwagę od niepokojących zdarzeń zachodzących wokół nich. Prawie.
Wiatry Magii zapulsowały boleśnie, jakby uderzone potęgą obcej, złowrogiej świadomości. Zatrzymały swój pływ, kurcząc się i pęczniejąc, wirując w bezsilnym panicznym szale, niczym uwięzione, przerażone zwierzęta. Coś potężnego się zbliżało, przywołane poszukiwaniami ich towarzysza i nawet świat fizyczny nie pozostał na to obojętny. Omył ich duszny, śmierdzący zgnilizną wiatr. A potem natura zaczęła umierać.
Po zaledwie paru chwilach drzewa wysuszyły się i skręciły w jałowe pnie, a listowie zrzucone z koron zaczęło gnić na ziemi. Wiatry Magii, gwałcone obcą potęga zawyły w agonii, przeradzając się w śmierdzące, pulsujące bajora czystej Dhar. Alvaro złapał się za głowę, rycząc jak konające zwierzę.
- On przybywa! Idzie tu z Bogenhafen!!!
Nagle kumulujący się wokół nich splugawiony Wiatr zawirował i nim ktokolwiek zdołał zareagować uderzył w Wieszcza, zagłębiając się z impetem w jego targanym spazmami ciele. Dźwięki wydobywające się z jego gardła przestały przypominać jakąkolwiek znaną istotę. A krótko po tym czarodziej po prostu eksplodował, przeradzając się w kłębowisko mięśni, zębów i kolców. Jednego z koni rozszarpał na miejscu, niemal przewracając wóz.
Obudzona Gabrielle von Tanswitz widząc, co dzieje się wokół niej, zaniemówiła.