Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2011, 01:36   #9
Modeusz
 
Modeusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Modeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6DDXd6J0aBM&feature=related[/MEDIA]

Rozdział I - Koszmar w Worthington

Czas do wymarszu skracał się coraz bardziej. Wspomnienia przewijały się jak film, klatka po klatce. Drugi poziom bunkra - człowiek w pomieszczeniu z zakratowanym oknem i otworem do wydawania sprzętu. Był wysoki, dobrze zbudowany. Nosił mundur wojskowy. Uśmiechał się okazując częściowo połamane zęby. Nad nim wisiała tabliczka z napisem "Armory".

- To co wam podać, panienki ? - Rzucił w waszym kierunku mając widocznie wielką uciechę w tym, że może dozbroić bandę samobójców.
Kolejne osoby podchodziły i prosiły o broń, amunicję i materiały wybuchowe. Jeden po drugim sięgał po giwerę i składał na niej ręce - chwytał się jak tonący przysłowiowej brzytwy. W niej pokładał nadzieję.

"Ave, Imperator, morituri te salutant!"

Chwila wymarszu. Śluza z hukiem otwiera się ukazując wam fragmenty poczerniałego sklepienia. Silny wiatr unosi wasze włosy, kołnierze, peleryny i kaptury. Przystępujecie krok do przodu. Bunkier zostaje zamknięty.

"Alea iacta est"




Rozpoczęła się mordercza droga przez pustkowia. Dowódca narzucał wam bardzo szybkie tempo. Przed wami rysował się piekielny widok. Czarna ziejąca pustka w oddali. Tysiące rur, przewodów znad których buchały kłęby dymu. To było ogromne. Sięgało chyba od wschodu do zachodu. Kominy zdawały się sięgać po samo niebo. Nowoczesna, mechaniczna...

...Wieża Babel.

- Zatrzymajcie się tutaj. Musimy zrobić rekonesans żeby nie wpakować się na oddziały maszyn.
Statford sięgnął do plecaka i wyciągnął wielką lornetkę.
- Na granicach wiszą sondy zwiadowcze. Mają zasięg około 100 metrów. Odbijemy więc bezpośrednio na zachód. No już panowie, ruszać się !

Mimo, iż temperatura powietrza wynosiła około 5 stopni, to z was pot lał się strumieniami. Każdy kilogram na waszych plecach ciążył niemiłosiernie. Nogi odmawiały posłuszeństwa a płuca zdawały się wychodzić ustami. Dość.

- Dobra, tu zrobimy sobie odpoczynek. Napijcie się czegoś i szybko wracamy do drogi. Przed nocą musimy przekroczyć góry. Jak dobrze pójdzie to nocleg zrobimy już w ruinach Worthington.

Wszystko wydawało się takie proste. Pół dnia było za wami ale wcale nie widać było po niebie jakichkolwiek zmian. Było szaro, zimno i kropił deszcz. Góry pokryte były szarym pyłem. Mimo, że nie były strome, różnice poziomów dawały się we znaki podczas przemierzania kolejnych metrów.


W końcu po kolejnych godzinach wspinaczki dotarliście na szczyt. W oddali było już widać kontury zrujnowanych budynków. Złamane w pół wieżowce; wyjące, pordzewiałe tabloidy; ślaczki autostrad. Wszystko to wyglądało przerażająco. Mimo, iż na południu miasta też były zamienione w ruiny, to tu było inaczej. To wyglądało jak zapomniana mogiła ludzkiej świetności. Dni w których rozwijał się tu człowiek. Teraz to tylko wrzeszczące widmo dawnych czasów. Spojrzenie na to z góry było traumatycznym przeżyciem.

- No dalej, musimy zejść tam na dół. Raz, raz, raz !

Teraz było trochę łatwiej. Częściowo można było zjechać na butach po zboczach góry. Później trucht od podnóża w stronę miasta. Teraz wyglądało inaczej. Bardziej 'naturalnie'. Może dlatego, że wzrok i umysł się oswoił z widokiem. Ściemniło się, jednak nie na tyle żeby ograniczyć widoczność. Mogłaby być maksymalnie ósma. Mimo, iż góra dzieląca miasto i bunkier nie była duża ani zbytnio wysoka, to przedarcie się przez nią zajęło wam około 16 godzin. Niektórzy z was nie mieli nawet siły stać na nogach.

- Teraz ostrożnie ! Mogą się tu wałęsać maszyny zwiadowcze wroga. Bądźcie w pogotowiu. Poszukamy jakiegoś schronu tak, by łatwo można go było obstawić wartą i zanocujemy tutaj. Jeszcze jeden wysiłek chłopaki, dalej !

Każdy z was odbezpieczył broń i zaczął rozglądać się uważnie dookoła. Chryste, to miejsce było przerażające...



Szliście bardzo powoli bacząc na każdy wasz ruch. Ciężko jednak było zapanować na prawie zwiotczałymi od zmęczenia kończynami. Powieki też robiły się coraz cięższe i opadały na oczy jakby ważyły kilka kilogramów.
Jeden z was, powłócząc nogami, potknął się o kawałek gruzu który potoczył się ulicą uderzając o poręcz. Wtedy do nieba, jakby na wezwanie poderwały się, wcześniej niezauważalne... ptaki.

- Co to, kurwa, ma być ?! - krzyczał wasz współtowarzysz Basajew.

Czarne jak smoła ptaszyska poderwały się do lotu ku górze robiąc przy tym potworny wrzask. Podnosiły się z ruin, ulic, zaułków. Krążyły na tle poczerniałego sklepienia.

- Jak to ptaki ?! One powinny tu wyzdychać, jeden za drugim ! - Próbował wytłumaczyć Statford.

Potwory nurkowały i podnosiły się znowu wydając z siebie szatańskie dźwięki. Ich czarne oczy błyszczały się w mroku.

Gdy jednak odwróciliście na chwilę uwagę od ptaków, zauważyliście, że to nie one będą waszym największym zmartwieniem. Na końcu szerokiej ulicy, na jednym z pięter rozpaliło się czerwone światło. Mrugało wściekle jak policyjny kogut. To mogło zwiastować tylko jedno... kłopoty.

- Kurwa mać ! Kryć się !
 
__________________
War... War never changes.
The end of the world occurred pretty much as we had predicted. [...]
The details are trivial and pointless. The reasons, as always, purely human ones...
Modeusz jest offline