Udało im się dotrzeć z powrotem do ich fortecy – tak w myślach James nazywał dom, w którym się zabunkrowali i od razu dostrzegł, że rzeczywiście zaczyna coraz bardziej zamieniać się w fortecę. Ci, co zostali, nie próżnowali. Co prawda dom już został wzmocniony i przystosowany do obrony, zaraz po ich przybyciu, ale teraz Nami i jej towarzysze umocnili go jeszcze bardziej. Już z daleka straszyły ciemne okna i na głucho pozamykane drzwi. Jakby tym w środku coś odbiło, mogliby z powodzeniem nie wpuścić do środka i Grant wraz z pozostałymi nie mieliby żadnych szans na wejście do środka.
Na szczęście zostali miło przywitani. Prawie wszyscy brali udział w rozpakowywaniu zakupów. Gdyby nie pamięć, która wciąż przyzywała obrazy pokrwawionych postaci, które wyciągały swoje martwe ręce w ich kierunku, można by pomyśleć, że urządzili sobie piknik. Niestety. To była walka o życie, a nie biwak w środku lata.
Grant pochwalił się shotgunem Simonowi i wymienił się na broń z Frankiem. Nie ma problemu. Co prawda, dyrektor nie miał większych doświadczeń z obsługą karabinu, ale zawsze wydawało mu się, że karabin to większa siła rażenia. Później nastąpiły zwykłe grzeczności, czyli przedstawienie nowych osób, które niby nie wiadomo skąd się wzięły. U boku nami stał człowiek, którego Grant musiał znać. Pamięć go nie może mylić – on musiał być z Lund. Porozumiał się wzrokowo z Simonem, który potwierdził jego przypuszczenie. Obcy przedstawił się jako John i na pytanie, czy się skądś nie znają, odbąknął tylko, że być może. Dłużej Grant go nie męczył. Jeszcze przyjdzie czas na wspominki i rozmowy.
Teraz James chciał coś powiedzieć wszystkim, korzystając że wszyscy byli w jednym miejscu. Decyzję podjęli z Simonem już wcześniej, a teraz, kiedy mają naprawdę dobrego pick upa, warto byłoby zacząć ją realizować.
-Słuchajcie, byliśmy w mieście. Przez moment było spokojnie, ale w drodze powrotnej napotkaliśmy dosłownie tłumy zarażonych. Sytuacja się nie poprawia. Nic nie słychać, żeby ktoś miał przybyć nam na pomoc. Macie jakieś pomysły? Spędzenie reszty życia w zabarykadowanym domu nie za bardzo mi się uśmiecha.
Simon go poparł: -Powinniśmy wyruszyć w dalszą drogę.
James kontynuował: -Wypowiedzcie się, co zamierzacie: siedzieć tu do upadłego i bronić pozycji, czy może ruszyć przed siebie? Stoczyć kilka potyczek z zombie - to słowo ciężko mu przechodziło przez gardło - ale żyć i działać. Tak naprawdę, nikt nie kazał nam trzymać się razem nie wiadomo jak długo. Nawet jak odjedziemy, to panie i dzieci dadzą sobie radę w tak ufortyfikowanym domu.
Grant koniecznie chciał jechać i zrobi to, nawet jeśli cała reszta będzie chciała zostać. Życie w zabarykadowanym domu, gdzie zamiast żyć, po prostu się istnieje, jest bez sensu. Nikt im tutaj nie pomoże, miasto jest opanowane przez zarażonych, a podróż przynajmniej dawała nadzieję. Nadzieję, że gdzieś tam za zakrętem, znajdą w końcu miejsce, gdzie zaraza nie doszła. Poza tym podróż może być celem sama w sobie. Dla niej też warto żyć.
James na to nie liczył, ale ludzie go poparli. Też chcieli jechać dalej. Tylko Frank chciał się cofać i wracać do Lund po motor. Grant nie wyobrażał sobie, żeby mogli jechać z powrotem tam, gdzie to wszystko się zaczęło. Trzeba jechać przed siebie – tam, gdzie ich jeszcze nie było. Miał nadzieję, że nie będzie musiał się z nim o to kłócić.
-Myślę, że możemy wziąć część zapasów, ale większość powinniśmy zostawić kobietom, które zostawimy tu samym sobie - powiedział. Ich gospodynie uratowały im tyłki. Byli im to winni. -Kto chce jechać niech szykuje się do drogi.
__________________ You don't have to be weird, to be weird. |