Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2011, 09:50   #108
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Udało im się dotrzeć z powrotem do ich fortecy – tak w myślach James nazywał dom, w którym się zabunkrowali i od razu dostrzegł, że rzeczywiście zaczyna coraz bardziej zamieniać się w fortecę. Ci, co zostali, nie próżnowali. Co prawda dom już został wzmocniony i przystosowany do obrony, zaraz po ich przybyciu, ale teraz Nami i jej towarzysze umocnili go jeszcze bardziej. Już z daleka straszyły ciemne okna i na głucho pozamykane drzwi. Jakby tym w środku coś odbiło, mogliby z powodzeniem nie wpuścić do środka i Grant wraz z pozostałymi nie mieliby żadnych szans na wejście do środka.

Na szczęście zostali miło przywitani. Prawie wszyscy brali udział w rozpakowywaniu zakupów. Gdyby nie pamięć, która wciąż przyzywała obrazy pokrwawionych postaci, które wyciągały swoje martwe ręce w ich kierunku, można by pomyśleć, że urządzili sobie piknik. Niestety. To była walka o życie, a nie biwak w środku lata.

Grant pochwalił się shotgunem Simonowi i wymienił się na broń z Frankiem. Nie ma problemu. Co prawda, dyrektor nie miał większych doświadczeń z obsługą karabinu, ale zawsze wydawało mu się, że karabin to większa siła rażenia. Później nastąpiły zwykłe grzeczności, czyli przedstawienie nowych osób, które niby nie wiadomo skąd się wzięły. U boku nami stał człowiek, którego Grant musiał znać. Pamięć go nie może mylić – on musiał być z Lund. Porozumiał się wzrokowo z Simonem, który potwierdził jego przypuszczenie. Obcy przedstawił się jako John i na pytanie, czy się skądś nie znają, odbąknął tylko, że być może. Dłużej Grant go nie męczył. Jeszcze przyjdzie czas na wspominki i rozmowy.

Teraz James chciał coś powiedzieć wszystkim, korzystając że wszyscy byli w jednym miejscu. Decyzję podjęli z Simonem już wcześniej, a teraz, kiedy mają naprawdę dobrego pick upa, warto byłoby zacząć ją realizować.

-Słuchajcie, byliśmy w mieście. Przez moment było spokojnie, ale w drodze powrotnej napotkaliśmy dosłownie tłumy zarażonych. Sytuacja się nie poprawia. Nic nie słychać, żeby ktoś miał przybyć nam na pomoc. Macie jakieś pomysły? Spędzenie reszty życia w zabarykadowanym domu nie za bardzo mi się uśmiecha.

Simon go poparł: -Powinniśmy wyruszyć w dalszą drogę.

James kontynuował: -Wypowiedzcie się, co zamierzacie: siedzieć tu do upadłego i bronić pozycji, czy może ruszyć przed siebie? Stoczyć kilka potyczek z zombie - to słowo ciężko mu przechodziło przez gardło - ale żyć i działać. Tak naprawdę, nikt nie kazał nam trzymać się razem nie wiadomo jak długo. Nawet jak odjedziemy, to panie i dzieci dadzą sobie radę w tak ufortyfikowanym domu.

Grant koniecznie chciał jechać i zrobi to, nawet jeśli cała reszta będzie chciała zostać. Życie w zabarykadowanym domu, gdzie zamiast żyć, po prostu się istnieje, jest bez sensu. Nikt im tutaj nie pomoże, miasto jest opanowane przez zarażonych, a podróż przynajmniej dawała nadzieję. Nadzieję, że gdzieś tam za zakrętem, znajdą w końcu miejsce, gdzie zaraza nie doszła. Poza tym podróż może być celem sama w sobie. Dla niej też warto żyć.

James na to nie liczył, ale ludzie go poparli. Też chcieli jechać dalej. Tylko Frank chciał się cofać i wracać do Lund po motor. Grant nie wyobrażał sobie, żeby mogli jechać z powrotem tam, gdzie to wszystko się zaczęło. Trzeba jechać przed siebie – tam, gdzie ich jeszcze nie było. Miał nadzieję, że nie będzie musiał się z nim o to kłócić.

-Myślę, że możemy wziąć część zapasów, ale większość powinniśmy zostawić kobietom, które zostawimy tu samym sobie - powiedział. Ich gospodynie uratowały im tyłki. Byli im to winni. -Kto chce jechać niech szykuje się do drogi.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline