Sigmar nam sprzyjał... Mniej więcej... A może i Myrmidia przyłożyła swą rękę.
Martin nie zamierzał dyskutować ani ze Stalrinem, ani tym bardziej z wyrokami bogów.
W gruncie rzeczy mieli wszyscy więcej szczęścia niż rozumu, bowiem równie dobrze mogli skończyć w kotle, jako potrawka. Lub też zostać skonsumowani na surowo... A dla niego pozostała nauczka - nie pchać się za bardzo do pierwszej linii.
Martin usiadł na pokładzie, wytarł zakrwawione ostrze miecza w szmatę, w którą był odziany jeden z utrupionych zielonoskórców, a następnie zaczął oglądać własną nogę.
Rana nie była aż głęboka, jak sądził w pierwszej chwili. Dzień, dwa i będzie po problemie, chociaż opatrzyć czymś trzeba to było. Oby tylko nie musieli brnąć przez bagno...
Skinął głową słysząc propozycję pomocy. Nie miał nic przeciwko temu, by zajął się nim ktoś, kto ma o tym pojęcie lepsze niż przeciętne.
- Z chęcią - powiedział. - I wdzięczny będę za każdą pomoc.
Odwrócił się do pozostałych.
- Na wszelki wypadek zostawcie te ich drągi - poprosił.
A nuż trzeba będzie odpychać się od dna... |