Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2011, 14:42   #539
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Mariposy Averenestil i Derricka Talbitt

lipiec, okolice miasteczka Ostrokół, Rivia

Lasem grupka do miasteczka wjechała, lasem teraz je opuszczała. Lokalizacja Ostrokołu była z pewnością dziwna, ale i czego się było spodziewać po Rivii? Jakoś wśród Nordlingów nie była ona synonimem urbanizacji i postępu. Na pożegnanie jeszcze strażnik bramy ostrzegł podróżnych, coby na dzikie zwierzęta uważali, a i nie planowali nocnych w lesie postojów, bo na południe przy rzece kikimory się zalęgły, a nie wiadomo jak daleko się potworzyska zapuszczają. Wiadomość tą jednak Drunin, Gurd i Liliel skwitowali jedynie kwaśnymi minami.


Warunki przyrody były jednak naprawdę ładne. Piękne, rozłożyste drzewa, wśród których rozlegał się świergot ptaków. Może i nie poprawiało to Mariposie humoru, lecz z drugiej strony- na pewno go nie pogarszało. Wszystko wydawało się takie spokojne, zupełnie nie pasujące do tego, co stało się w nocy.
Ni z tego ni z owego, do elfki zbliżył się na swym kucu Gurd. Jechał tak chwilę przy Averenestil, po czym szturchnął ją łokciem w udo.
-Pochyl się trochę dziewczyno, nie będę przecież krzyczał tam w górę – rzucił, z wrodzonym krasnoludzkim wdziękiem.
Mariposa zajęta podziwianiem otoczenia i wspomnieniami wydarzeń nocnych zdziwiła się nieco nagłym zainteresowaniem krasnoluda, jednak grzecznie pochyliła tułów by Gurd krzyczeć nie musiał.
- Słucham panie Gurd?
-Czy to aby rozsądnie, żeby taka młoda dziewczyna włóczyła się po świecie w towarzystwie obcych osób? Szczególnie po wczorajszym - ostatnie zdanie dodał cichym głosem. -Może lepiej byłoby zawrócić?
Spojrzała na krasnoluda zdziwiona.
- Zawracać? Nie ma mowy - odpowiedziała pewnie zapominając na chwilę o własnych wątpliwościach. - No chyba że pan Gurd ma coś przeciwko mojemu towarzystwu i dlatego próbuje odwieść od wspólnego podróżowania. Narzucać się przecież nie będę... - dodała lekko urażonym tonem.
Krasnolud popatrzył na Mariposę nieodgadnionym wzrokiem. Milczał przez pewien czas, po czym wzruszył ramionami i burknął coś niezrozumiałego, w stylu- meh.
Elfka wzruszyła ramionami i na powrót wyprostowała się w siodle, co było znacznie wygodniejsze. Widać Gurd'owi argumentów brakło skoro tak obszernie wytłumaczył swe obiekcje.

Wziąwszy poważnie ostrzeżenia karczmarki, Derrick wolał się do osady drwali nie zapuszczać, zresztą prowiantu było pod dostatkiem, a i pora jeszcze wczesna. Kiedy cała kompania zbliżała się do skraju lasu, przed nimi były jeszcze z trzy, cztery godziny spokojnej podróży nim zmęczone konie zaczęłyby protestować. No i trudno byłoby przecenić piękny widok majestatycznego pogórza Carbonu, który wymalował się na północy, gdy ostatnie drzewa zostawione zostały w tyle.


-Ha!- ucieszył się na ten krajobraz Drunin. -I to są widoki, a nie jakieś tam przerośnięte chwasty, co to je jedna wichura połamie i wio. -Talbitt pamiętał jeszcze patriotyczne wywody krasnoludów na temat Carbonu i teraz spodziewał się podobnych. I całkiem słusznie.
Talbitt pamiętał jeszcze patriotyczne wywody krasnoludów na temat Carbonu i teraz spodziewał się podobnych. I całkiem słusznie.
-Wy ludzie, to czasem jesteście dziwni- zagadnął Gurd, w kierunku medyka bo kogo by innego? -Ćwierć wieku raptem minęło od kiedy łomot spuściliśmy temerskim skurwielom, a wy...- w słowo jednak zaraz weszła mu Liliel.
-Wstrzymaj się trochę i na słowa bacz- ofuknęło go.
-Co? - zapytał wybity z kontekstu Gurd, po czym spojrzał w kierunku Mariposy. -A no tak... No to minęło raptem ćwierć wieku od kiedy pokazaliśmy kunszt krasnoludzkiej wojaczki, a wy już zdążyliście o tym zapomnieć i skórę dzielicie na żywym niedźwiedziu. Aedirn z Rivią od lat się kłóciły, które królestwo ma większe prawa do handlu z Carbonem, tak jakby nasi bankierzy i handlarze nie mieli prawa głosu. No i król Aedirn lat temu parę przeforsował sobie tylko znanymi sposoby, żeby handel z Mahakamem leciał przez Talberg. Pamiętasz pan Talberg, prawda panie medyk?- Gurd upewniał się, że go słuchają. -Wcześniej tośmy sprzedawali rudę to na północ, to na południe, gdzieś w te okolice. A teraz cło takie dowalili, że tylko gnom co się za mocno kwasów nawąchał wysyłałby wyroby bezpośrednio do Rivii. Durnych wy macie polityków, a durnych. W Aedirn ludzie, w Rivii ludzie, a jedni drugim świnie sobie podrzucają jak się da. A z pieniądzem przecież jak z młynem: najlepiej jak swobodnie krąży.
-Tak Gurd, jasne. Bo przecież byś kuzyna w beczce nie zamknął, jakby z tobą o rudę złota konkurował - półelfka wbiła kompanowi szpilę.
-Ale potem bym wypuścił, a tym com zarobił to bym się podzielił.- Odparował brodacz.
-I to na pewno po równo?
-A jak. Trzy części dla mnie, jedna dla niego. Jak to w rodzinie, tradycja święta.
Derrick, nie przerywając, słuchał wynurzeń Gurda. Krasnolud rozkręcił się nad podziw, całkiem jak nie on. Widać temat mu podpasował.
- Niezły sposób sprawiedliwego podziału stosujesz - skinął głową z uznaniem, gdy Gurd na chwilę przerwał swe wywody. - Będę musiał pamiętać. A co do ludzi... Krótko żyją, krótką też mają pamięć pokoleniową, jeśli chodzi o przypadki, gdy w tyłek dostali. To znaczy fakt dostania pamiętają i niechęć żywią do sprawcy, ale wnioski im z pamięci szybko wylatują.
-Jak mówiłem- powtórzył krasnolud. -Dziwni jesteście.

(...)

Tak, jak mówiła karczmarka, za lasem było długo, długo nic, a potem z rzadka wioski. Niemniej wieczór się już zbliżał, a konie nawet mimo postojów, miały już dość swojej roboty. Wypadało więc albo obóz rozbić pod gołym niebem, albo liczyć na rivijską gościnność.

do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś w Rivii

Sen jednak nie trwał zbyt długo. Chociaż prawdziwy Angus okazał się bardzo dzikim kochankiem, to nie wymęczył Francesci aż tak by spała jak zabita. Wyostrzone zmysły nawet we śnie wyłapywały to, co działo się w okół. A w tym konkretnym przypadku, ostrzegły de Riue, że ktoś był w pobliżu. Otworzyła zatem swe oczy, aby ukazał się im stojący po przeciwnej stronie pomieszczenia mężczyzna. Chociaż dzieliła go od niej spora odległość, nie było żadnych wątpliwości, że nieznajomy przygląda się z zadowoleniem odsłoniętym, długim nogom Liska.
Długie włosy zaczesane miał na boki, aby nie opadały mu na oczy. Jak na standardy armii jednak, można było powiedzieć, że był ogolony. Z brzytwą nie witał się co najwyżej dwa dni.


Francesca przeciągnęła się, pozwalając, aby jej ciała było widać więcej niż dotychczas. Także nieznajomy mógł podziwiać zaczątki jej pośladków.
- Co tu robisz? - spytała zaspana - wasz pułkownik jest na razie niedyspozycyjny, lepiej mu nie przeszkadzać. - Kobieta wstała i nakryła go kawałkiem materiału, będącym jej szczątkami gorsetu.
-Widzę właśnie- odparł z uśmiechem i tak cicho, że gdyby nie wyczulone wampirze zmysły, trudno byłoby go dosłyszeć. -A przecież o przełożonego trzeba dbać, pilnować.
-Ja się nim zaopiekuje - Francesca przytuliła się do niego. - Nic złego go nie spotka, wręcz przeciwnie - uśmiechnęła się łobuzersko - a ty nie masz przypadkiem do pilnowania czego innego?
-Nic innego tak nie przyciąga wzroku - odpowiedział łobuzersko, nie przestając przesuwać spojrzenia po ciele de Riue. -Aż strach pomyśleć coby było, jakby chłopaki zobaczyły cię taką roznegliżowaną. Przez trzy dni nie mogłabyś chodzić.
-Coś sugerujesz? - spytała ale nie czekała na odpowiedz. - Jestem już zajęta, więc bardzo cię proszę opuść to pomieszczenie... bo obudzę twojego dowódce i inaczej z tobą porozmawia... - zmrużyła oczy.
-Absolutnie niczego nie sugeruję - mężczyzna podniósł ręce w obronnym geście. -Raczej ostrzegam. Mam bronić dowódcy, ale przecież nic mi się nie stanie jak przy okazji ostrzegę piękną niewiastę.
-Ah rozumiem. Jesteś tutaj, aby mnie obronić... ale jeszcze nie wiesz, że potrafię poradzić sobie doskonale sama - podeszła do niego powoli, chwytając miecz, który miał przy boku Angus.
-Nie śmiałbym tego negować – grzecznie zgodził się nieznajomy, a z jego twarzy nie znikał uśmiech. -Ja tylko ostrzegam. No i mam oko na mojego dowódcę, naturalnie.
Kobieta wbiła miecz tuż przed mężczyzną. Wolała jednak mieć go pod ręką w razie czego, dlatego nie odchodziła od niego dalej niż na wyciągnięcie ręki. - A co jeśli się obudzi? Jak mu wytłumaczysz swoją nadgorliwość?
-Wypełnianiem moich obowiązków. Zniknął przecież na ponad godzinę - a więc to tyle trwało? Wydawało się, że dłużej.
- Cały czas obserwowałeś? - spytała, ponieważ musiała się upewnić, czy aby nie odkrył kim naprawdę jest. - Nawet wasz dowódca może mieć chwile intymności. Duże z was chłopaki, myślę, ze sobie poradzicie chwilę bez niego. Więc proszę wyjdź stąd - kobieta oparła się o miecz.
-Ależ dopiero co przyszedłem- usprawiedliwił się. -Ale skoro widzę, że pan pułkownik jest cały i zdrowy, to chyba mogę spełnić twoją prośbą - rzekł, jakby się zastanawiał nad taką ewentualnością.
- To może odprowadzisz mnie to jego kwatery, nie chcę mu zakłócać spokoju. Przyniosę mu koszulę i coś do przykrycia - powiedziała opiekuńczo, w końcu musiała jakoś wzbudzić zaufanie, a że przy okazji zbada zawartość komnaty to inna sprawa.
-Proszę się nie kłopotać. Sam ją przyniosę. Skoro potrafisz sama o siebie zadbać, na pewno popilnujesz pułkownika Shewingtona w tym czasie. No i sobie pójdę - odpowiedział.
-Chętnie wybiorę się z tobą, jeszcze nie byłam w jego prywatnych kwaterach nie chciałabym się zgubić na przyszłość... - nalegała.
-Tym bardziej pójdę sam. Pułkownik byłby bardzo niezadowolony, gdyby do jego pokoju dostały się niepowołane osoby- nie zgodził się żołnierz i wykonał pierwszy krok ku drzwiom.
-Nie jestem niepowołaną osobą, ale jeśli chcesz to idź sam, ja w tym czasie się przebiorę... - uśmiechnęła się i zwróciła się w jego stronę czekając na reakcję.
-Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zostawić ci trochę prywatności - rzekł z uśmiechem żołnierz i wyszedł na zewnątrz.
Kobieta nie czekając założyła spódniczkę. Podeszła do śpiącego pułkownika. Ugryzienie było dość widoczne, dlatego też zawiązała mu prowizoryczną opaskę, aby nie rzucało się w oczy. Jej gorset był w rozsypce, nie dało się nic z nim zrobić i musiała zostać w koszuli.

Żołnierza nie było dość długo, przynajmniej piętnaście minut, lecz dla śpiącego Shewingtona nie była to nawet krótka chwila. Spał jak zabity, wyczerpany nie tylko fizycznymi ekscesami, ale także psychicznymi nakazami ograniczającymi jego wolę. Szarm miał to do siebie, że jego ofiary stawały się trochę ospałe. Gorzej, jeśli okresy ospałości przetykane były nagłymi wybuchami energii, co wyraźnie miało miejsce w przypadku Angusa.
-Obawiam się, że nie znalazłem żadnych damskich ubrań na zmianę. Żaden z żołnierzy nie chciał się przyznać do posiadania takowych – takimi to słowami przywitał się nieznajomy, niosąc przerzucone przez ramię świeże spodnie i koszulę na zmianę.
- Powinno wystarczyć - odpowiedz nie wiała entuzjazmem. Francesca założyła ręce, teraz to pozostało jej jedynie czekać, aż się obudzi. Był w końcu dowódcą nikt nie da jej takich możliwości jak on. - Dlaczego tutaj trafiłeś? - spytała trochę znudzona.
-Lubię góry - odpowiedział, kładąc przyniesione ubranie na jednym ze stołów. Nawet nie zadał sobie trudu by przetrzeć kurz.
- Doprawdy? Góry są naprawdę ekscytujące, szczególnie za murami twierdzy - powiedziała z sarkazmem.
-Co się poradzi? Góry są bardzo niebezpieczne i można się w nich zgubić. Mury przed tym strzegą - odpowiedział, wcale nie zbity z tropu.
- No tak, kiedy się tak przyjrzeć to naprawdę można się przestraszyć... poza tym nigdy nie wiadomo co się czai w krzakach... - mówiła dość poważnie.
-Poza tym kosodrzewina jest bardzo ostra i kuje w nogi. Szczególnie ty powinnaś uważać, szkoda byłoby takich pięknych nóg.
-Trzeba wybierać odpowiednie trasy...- kobieta odebrała jego wypowiedz jako pospolite tchórzostwo, no cóż na swojej drodze nie spotkała pierwszego delikatnego faceta. - Wiesz, napiłabym się czegoś. Gdzie macie wodę do picia?
-Bierzemy wodę ze studni na głównym placu - odparł.
-Dobrze, w takim razie popilnuj może pułkownika, a ja zaraz wrócę - Francesca nie miała w planach wracać.
-Naturalnie, to w końcu mój obowiązek - zgodził się żołnierz.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 23-04-2011 o 20:06.
Zapatashura jest offline