Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2011, 21:07   #41
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Argena

Portal nęcił i przyciągał. Symbole wycięte w kamieniu jarzyły się delikatnym światłem, które w powolnym rytmie zmieniało się od żółtego do czerwonego i z powrotem. Argena wpatrywała się w portal jak zahipnotyzowana. Bransoleta wyraźnie ciągnęła ją w stronę portalu. Zrobiła kolejny krok w stronę kamiennego okręgu... Jeszcze tylko trzy i będzie mogła przejść na drugą stronę. Nagle otrząsnęła się, z zauroczenia wyrwał ją skrzek jakiegoś ptaka, który wylądował na pobliskiej gałęzi. Niewielki, szaro upierzony ptaszek przyglądał się Argenie, przekrzywiając głowę i mrugając czarnym, malutkim oczkiem. Zaskrzeczał ponownie, a w owym odgłosie było ostrzeżenie. Czyżby ptak sugerował aby Argena nie wchodziła w portal?

Zawróciła, decydując, że wróci tutaj w towarzystwie swoich chochlików, bagażu i Dergo. Jakże mogła o nich chwilę wcześniej zapomnieć? Wsiadła na konia i ruszyła z powrotem do miasta, zastanawiając się, czy oto znalazła rozwiązanie zaginionej księżniczki. Może portal, gdy przeszukiwano okolicę był nieaktywny i nikt nie zwrócił na niego uwagi. A może był widoczny tylko dla niektórych, mających jakieś magiczne przedmioty, takie jak bransoleta. Postanowiła rozwiązać ową zagadkę.

Szybkie opuszczenie miasta spotkało się z utyskiwaniami, zarówno ze strony małych służących jak i chłopaka. Owe utyskiwania zostały przez Argenę gwałtownie ucięte i dalsza podróż przebiegała w całkowitej ciszy. Nawet głośne zazwyczaj chochliki nie odzywały się ani nie śmiały.

Kilka godzin później Argena i jej milczący, ponury orszak dotarli z powrotem do portalu. Tym razem symbole miały inny kolor. Emanowały jednostajnym błękitnym blaskiem. Argena nie czuła też tej przemożnej siły, która poprzednio ciągnęła ją w stronę portalu. Jednak bransoleta wyraźnie pulsowała i wskazywała na kamienny okrąg. Podeszła całkiem blisko, na taką samą odległość jak poprzednio, ale nadal nic się nie działo. Szary ptak nie ostrzegał jej swoim głosem. W końcu dała sygnał do wejścia w portal i sama jako pierwsza zrobiła krok...

Przejście i towarzyszące mu sensacje trwały tylko ułamek sekundy. Argena poczuła przenikliwe zimno, potem uderzenie gorąca, na moment straciła orientację i już była po drugiej stronie. Zaraz po niej z portalu wyłonił się Dergo i chochliki z pakunkami.

Stali w niemalże identycznym, podmokłym lesie, otoczeni kamiennymi figurami przedstawiającymi ludzi w różnych pozach. Figury były nadgryzione zębem czasu i porośnięte bluszczem. W głąb lasu prowadziła zarośnięta ścieżka.
Jakież było zdziwienie Argeny, gdy na jednej z gałęzi zwieszających się nad ścieżką, dostrzegła szarego ptaka. Zaskrzeczał i zniknął między drzewami, chwilę potem wracając, jakby dając jej znaki, aby podążała za nim.


Irg

Krasnolud zastanawiał się co też może chcieć od niego major. Najwidoczniej miał dla niego jakieś zadanie, które wymagało dyskrecji i stąd owo zaproszenie na spotkanie. Nie mając nic innego do roboty, postanowił spędzić resztę czasu na piciu swojego ulubionego trunku, jakim było piwo. To samo zaproponował Cassandrze i niepomiernie się zdziwił, gdy uratowana z rąk troglodytów kobieta, odmówiła. Zamiast piwa poprosiła o rozcieńczone wodą wino, na co Irg skrzywił się, ale będąc dobrze wychowanym, nie skomentował. Cały wieczór spędził opowiadając Cassandrze o sobie i swoich dokonaniach w życiu, których zbyt wiele nie było, ale w ustach krasnoluda przybierały one rozmiary heroicznych czynów. Po kilku kuflach pienistego napoju wymsknęło mu się, że tak właściwie to poszukuje Korony Władzy.
- Tego mitycznego przedmiotu? - oczy Cassandry rozszerzyły się. Irg potwierdził. - Słyszałam o niej. Jest podobno za górami i lasami, w najbardziej środkowej z Krain. Aby tam dotrzeć trzeba nie lada męstwa, którego z pewnością Ci nie brakuje.
- Muszę się udać do Wazandu...
- wybełkotał Irg. - To miasto krasnoludów... Na zachodzie... Za Górami Szklistymi... Tam mają informację...

Wiele więcej nie powiedział, gdyż w końcu alkohol go zmógł. Najwidoczniej Cassandra się nim zaopiekowała, bo rano obudził się w łóżku. Jego ubranie leżało złożone na krześle, a buty czekały pod drzwiami. Jęcząc i narzekając wstał, zjadł śniadanie i wraz z towarzyszką wyruszyli na spotkanie z majorem Vlinzem.
- Oto jest Twoja zapłata - powiedział Altan Wlinz, wręczając krasnoludowi sakiewkę, która przyjemnie pobrzękiwała. - Zapłata za udział w naszej wyprawie przeciw potworom. Dla Ciebie ona się kończy, gdyż właśnie otrzymałeś nowe zadanie.
Na stole pojawiła się druga sakiewka, równie mocno wypchana jak pierwsza i okuta skrzyneczka. Major postukał w nią palcem.
- Wspominałeś, że chcesz się udać do Wazandu i właśnie to uczynisz, a przy okazji nieco zarobisz - powiedział człowiek. - Chciałbym, abyś dostarczył ową szkatułkę do opata Piernixa, który jest przełożonym klasztoru leżącego nieopodal Przesmyku Wiatru. Potem, gdy już oddasz przesyłkę, będziesz miał wolną rękę. Zgadzasz się?

Irgowi trudno było odmówić. Perspektywa zdobycia złota i dotarcia do miejsca, w którym być może znajdowały się informacje o Koronie Władzy, była nie do odrzucenia. Zgodził się natychmiast.

Nie było co czekać. Irg i Cassandra wyruszyli w drogę na zachód. Szeroki, dobrze utrzymany trakt wiódł pomiędzy zalesionymi wzgórzami, gdzieniegdzie przekraczając bystro płynące strumyki. Co jakiś czas mijali strażnice, jednak zaopatrzeni przez Wlinza w odpowiednie dokumenty, nie musieli płacić za korzystanie z drogi. Pierwszą noc w drodze spędzili w przytulnej karczmie, gdzie serwowano lokalnie warzone piwo, w którym Irg zagustował do tego stopnia, że następnego dnia ledwo co wlókł się naprzód.

Trzeci dzień podróży na zachód wyglądałby podobnie, ale wczesnym popołudniem spotkali na swej drodze oddział rycerzy, odzianych w błękitne tuniki, z błękitnymi krzyżami na płaszczach.
- Nie możecie udać się dalej - oznajmił im z wysokości końskiego grzbietu, dowódca rycerzy. - W Dolinie Bruss panuje zaraza i teren objęty został kwarantanną. Pilnujemy aby nikt nie został zarażony oraz aby nikt nie wydostał się z obszaru, na którym panuje zaraza. Musicie zawrócić i udać się do Strath, to miasto położone na południe stąd.

Viroth

Wąwóz jakim Viroth podróżował kończył się i otwierał na szeroką dolinę, środkiem której płynęła rzeka. Większą część płaskiego dna doliny zajmowały pola uprawne, na których uwijali się rolnicy. Brzegi rzeki porośnięte były lasem, a w oddali Viroth dostrzegł spinający oba brzegi kamienny most. Zastanawiał się, gdzie musi się udać aby wrócić do Wiren i poinformować Srigsa o zdobytych informacjach. A może powinien poszukać fałszerza Semmino z miasta Falkir. Gdyby zdobył ostateczne dowody na to, że Srigs został niesłusznie ukarany, z pewnością jego wdzięczność byłaby większa.

Szedł przez pola, przyciągając spojrzenia rolników i pasących się naokoło krów i zastanawiał się co zrobić. Za obecny cel obrał sobie dotarcie do mostu, jaki widział w oddali. Gdy doszedł do jakiejś drogi, przecinającej pola, bez wahania ruszył nią ku rzece. Dotarcie do mostu zajęło mu ponad godzinę. Konstrukcja spinająca brzegi była wykonana z kamienia, wspierała się na dwóch masywnych filarach, na których wyraźnie widać było wyrytą w kamiennych blokach datę powstania mostu, 1204. Czy było to dawno czy nie, Viroth nie wiedział, ale most wyglądał na stary, stojący tu od wielu lat. Wchodząc na most dostrzegł coś jeszcze. Tuż przed mostem znajdował się drogowskaz. Jedna ze strzałek, ta skierowana ku mostowi, opisana była FALKIR, BANDOT, SAKAFA. Druga, wskazująca drogę wiodącą wzdłuż rzeki głosiła KOLBERG, UHT.

Chyba było oczywistym, że nie może wrócić do miejsca, z którego uciekał. A więc pozostawała droga do Falkir. Cóż za zbieg okoliczności. Viroth uśmiechnął się pod nosem i wszedł na most. Dalej, już na drugim brzegu rzeki, trakt wznosił się delikatnie, w kierunku górujących nad doliną wzgórz. Na samym skraju pagórków, przycupnęła osada. Było to kilkadziesiąt domów, otoczone palisadą. Viroth chcąc, nie chcąc musiał przejść przez osadę, a że powoli dzień chylił się ku końcowi, może dobrym pomysłem było zatrzymać się tam na nocleg.
- Witaj nieznajomy - powitał go jakiś mieszkaniec osady, który akurat przechodził przez plac, prowadząc krowę. - Witaj w Błucie. Ładna nazwa prawda? Kojarząca sie z błotem, hehe. Czyżbyś przybył tutaj aby odwiedzić Cztery Jaskinie Barobona?
Po tych słowach znacząco wskazał na jedno ze wzgórz, na którego stoku, ponad linią drzew widniała ciemna czeluść jaskini.
 
xeper jest offline