Podziękował Stalrinowi za pomoc. W paru słowach, niezbyt wylewnych, ale nigdy do zbyt wylewnych nie należał (no, może prócz wylewania za kołnierz), zatem czemu akurat teraz miałby zmieniać swój charakter.
O podziękowaniach bogom złożonych także pamiętał, lecz jego skierowane były przede wszystkim pod adresem Myrmidii.
Gdy opatrunek był już skończony Martin wstał i zrobił kilka kroków, by nogę rozruszać. Już wcześniej zauważył, że nie było aż tak źle, jak to mówił Stalrin. Parę dni bez intensywnych biegów... Na wszelki wypadek chwycił jedną z krótszych włóczni, by wykorzystać ją w charakterze laski. Skoro miał nie przeciążać nogi... A nie sądził, by kompani okazali się aż takimi altruistami, by zechcieli go nosić.
Wieści przyniesione przez zwiadowców należało uznać za całkiem optymistyczne. Chleb oznaczał nie tylko jedzenie, ale i kogoś, kto zna się na bagnach i zdoła pokazać kierunek. Za pewnym wynagrodzeniem. Barka z pewnością stanowiła aż za dobrą zapłatę...
W tym momencie zaczął się zastanawiać, czy Stalrin nie staje się czasem zbyt natrętny i czy za bardzo nie zwraca na siebie uwagi Sigmara. Bogowie nie przepadali za śmiertelnikami, którzy ciągle zawracali im głowę. On sam też nie lubiłby człeka, który ciągle by przychodził z jakimiś uwagami.
- To dobry pomysł, żeby tam iść - powiedział. - No i w takim mniej więcej bezpiecznym szyku.
On sam, na razie przynajmniej, nie nadawał się na zwiad czy coś w tym stylu, ale inni - czemu nie. Byliby trochę bardziej bezpieczni. |