- Zjecie coś, pani? - Żona sołtysa, Kriva, ani myślała wypuszczać gości bez poczęstunku. Czy kierowała ją typowa gościnność, czy też miała nadzieję poznać więcej szczegółów poszukiwawczej misji - trudno było jednoznacznie ocenić. - Dwie minuty i podam.
Stała zresztą ze stosem talerzy i misek w przejściu dzielącym kuchnię od głównej izby sołtysowej chaty.
Lilianna spojrzała na pełen rozradowania i aprobaty pysk Pappy’ego, na niechętną minę Duncana, a potem skinęła głową.
- Z miłym sercem gościnę przyjmiemy - powiedziała. - A przy okazji z chęcią wysłuchamy raz jeszcze, co tu się stało.
***
Opowieść niewiele różniła się od tej, którą sołtys przedstawił tuż po przybyciu Duncana i jego towarzyszy. Kogoś ludzie Jareta przywieźli na wozie. Kogo - nie dało się podejrzeć, bo pilnowali okrutnie, a ten ktoś w płachtę był zawinięty.
- A zawzięta musiała być Periboja na ładunek widocznie, bo wcześniej konie przepuściła i ludzi, a tu... chlup i koniec. Przewoźnik się uratował, no i wojaczka jedna. Czterech żołnierzy pod wodę poszło... mil parę w dól ich wyrzuciło. Widać nie spodobali się nimfie. A przerażone okrutnie mieli oblicza, widać sama Pani im się objawiła przed śmiercią.
- Kilka desek też wyrzuciło - dodała Kriva. - I sznur, jakby przecięty, tak gładko zerwany. Toteż i Egon, nim się spił w trupa niemal, coś o złotym ostrzu wspomniał.
- Brednie Egon powiadał - przerwał jej gwałtownie Duron - a ty bajędy po nim powtarzasz. Wszak wiadomo od zawsze, że Egon różne rzeczy widywał, a i o Periboi prawił, jakby spotkał ją kilkakroć. Musi i na promie po samogonek sięgał, nie tylko w karczmie.
Kriva spojrzała gniewnie na swego małżonka, nic jednak nie rzekła. Domniemywać jednak można było, że po wyjściu gości małżonkowie rozstrzygną spory we własnym gronie.
- Zechcecie przenocować? - spytała sołtysowa niewiasta.- Łoże u nas wygodne, a my do stodoły pójdziem.
- Nie, dziękujemy - odpowiedział szybko Duncan, zanim Lilianna zdążyła coś rzec. - Póki zmrok nie zapadł, rozejrzymy się jeszcze.
- Może nasz przyjaciel - elfka pogłaskała Pappy’ego, który zdawał się być zachwycony tą pieszczotą - zdoła znaleźć coś ciekawego, gdy rozejrzymy się nad brzegiem.
***
Przechodzili koło portu, gdy Pappy nagle się zatrzymał i zaczął intensywnie węszyć. Ignorując kierowane w jego stronę zapytania pobiegł w stronę łódek. Po krótkich poszukiwaniach skoczył do jednej z łódek. Z wyrazem triumfu na pysku odwrócił się w stronę Lilianny i Duncana.
~ Niech mnie przerobią na dywanik, jeśli tu nie siedziała Wilczka ~ powiedział. ~ Nie dzisiaj, ale jej zapach nie wywietrzał. Długo tu była. I jakiś mężczyzna.
~ Jeśli nie dostał skrzydeł ~ odpowiedział na pytanie, którego nikt nie zdążył mu zadać ~ to go znajdę.
Wyskoczył z łódki i z nosem przy ziemi, bardziej jak pies, niż jak wilk, ruszył widocznym tylko dla siebie tropem. Lilianna i Duncan podążyli za nim bez wahania.
Domek, do którego doprowadził ich Pappy stał na samym skraju wioski, niemal w lesie, który dochodził do niewielkiego podwórka.
Pappy obwąchał wychodzące na stronę rzeki okno, a potem spojrzał na towarzyszącą mu parę.
~ Są tam w środku. Oboje. Wilczka i mężczyzna pachnący rybami.
Bez chwili wahania Duncan podszedł do drzwi i zastukał. |