Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2011, 10:15   #221
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Zastanowili się wszyscy, po raz kolejny, nad tymi słowami. Czy teraz, z perspektywy czasu i tego co się stało, ich znaczenie stało się jaśniejsze, czy wprost przeciwnie? Jaczemir myślał intensywnie, przypominając sobie także inne fragmenty przesłania. Analizował wszystkie słowa, jakie padały w tamtej rozmowie, a jakie mógł spamiętać. Od pierwszych, do ostatnich. Wzrok zamyślonego kislevczyka błądził gdzieś po leżącym na stole pośród pyszniących się na rozłożonym materiale monet, połyskującym delikatnie w świetle ognia, niewielkich rozmiarów pierścieniu.
Wśród solidnych, bitych we wspaniałych mennicach Kaisera wielkich krążków, nie wyglądał on wcale okazale. Ot, zdałoby się obrączka niemal, zgrabnie utoczone kółko, skromne i ciche. A jednak kolor światła, które odbijał, gdy się bliżej przyjrzeć, był z pewnością niezwykły. Złoto i szmaragd zdawały się zlewać w jedną mamiącą oko barwę i przepływając przez obręcz skupiać się w swej największej intensywności w klejnocie - który to sam zdawał się niemal pulsować. Niczym oko jakie przyglądać się siedzącym przy ławie artystom.

- Hoening nie mógł wszystkiego sam wymyślić ... to dandys i bawidamek. Prędzej na czyjejś usłudze był, starając się dostać to co mu przyobiecano. - Arwid patrzył teraz na lekko połyskujący pierścień. - Hoening o nim napisał, ale skąd ten klejnot u ciebie Jaczemirze?
- Naszoł ja jewo. W korytarzu. Tu, na zamku - Jaczemir popatrzył po zebranych i uprzedził pytanie, które jak widział cisnęło się na usta - Nie, nie tak zwyczajnie znalazłem. Był przy tem Vautrin.
- Może to znak od naszego gospodarza, że o wszystkim wie i ma wgląd w to co tworzymy - zdziwienie, które wymalowało sie na twarzy starego Daree, gdy padło nazwisko Vautrina nie schodziło. - Ale wtedy prościej byłoby go po prostu wręczyć, a nie bawić się w znajdywanie. Zaraz, zaraz ... ale kiedy to było, bo już ładnych kilka tygodni minęło jakżeśmy Vautrina ostatnio widzieli.
- Dzisiaj. Toć gadał żem.
- Dzisiaj!? Vautrin w zamku jest!? - Arwid, aż poderwał się z miejsca. - Toć może nie wszystko stracone, co by o nim złego nie mówić to jednak Opowieść jest dla niego jak perła w diademie. Mamy sprzymierzeńca w zamku. Chyba, że te psiekrwie go dopadły. Ale przecie on Panem zamku i jak nikt inny jego sekrety zna. Musiał się wyratować.
- Ano. Zna.
- Tylko jak się z nim rozmówić? Zresztą to po jego stronie znalezienie sposobu na dotarcie do nas. My tu jak w celi siedzim.
- Ano. - znowu zgodził się Jaczemir. Po czym wstał od stołu i sięgnął do tubusa spoczywającego wraz z jego torbą nieopodal pod ścianą. - Może to w czem pomoże? - podrapał się po głowie, a potem szczęknęły mosiężne zamki klamer i na stole wylądowały plany.
Arwid na powrót usiadł na ławie. Rozwinął rzucone przez Jaczemira na stół karty. Jeden koniec pergaminu obciążył świecznikiem aby sie nie zwijał, drugi trzymał w dłoni. Długo przyglądał się planom nim zdołał ledwie skojarzyć, którą część zamku przedstawiają.
- Może i pomoże. Trza tylko czasu aby plan na zamek nałożyć i skojarzyć co gdzie się mieści.

Czasu mieli mnóstwo. Wszyscy troje zabrali się więc do oglądania planów z każdej możliwej strony. Jedno próbowało nawet spoglądać przez oświetloną kartę, byle tylko coś dojrzeć. I choć żadne z nich nie było architektem z pewnym trudem udało im się ustalić że plan prawdopodobnie przedstawiał dziedziniec zamku. Tego zamku, choć z początku nie było ta tak oczywiste, oraz przyległe, taczające go miejsca. Głowy bolały, oczy gubiły się w plątaninie linii. Zdawało im się że plan obejmuje również jakieś podziemne kompleksy, najbardziej skomplikowane i nieregularne, jakby złożone z naturalnych jaskiń. Jaczemirowi wydawało się że odnalazł na planie drogę, a przynajmniej jakąś jej część, którą był kiedyś przemierzył prowadzony przez ćmę. Jednak wspomnienie tego wydarzenia było niemal tak zagmatwane jak plany przed oczami. Pewności nie miał.
Kompleks opisany w planach musiał być bardzo rozległy, jednak najbardziej zadziwiło ich co innego. Na planie występowała budowla, której w rzeczywistości nie było na głównym placu. Z rysunku wyglądało, jakby na dziedzińcu miało stać coś w rodzaju dużej, okrągłej wieży. Zdziwieni patrzyli po sobie z pytaniem w spojrzeniach.

Wieża?

- Może... może to pieczara pod zamkiem? - rzekła z wahaniem Liselotte. - Inaczej rysowana niż te jaskinie, ale... Jeśli byłoby to pod ziemią, nie nad nią... - Potrząsnęła głową, rozsypując włosy. - Nie, to tak nie wygląda. Pewnie to pierwotny plan, wyburzono wieżę lub wcześniej jeszcze odstąpiono od postawienia...
Jaczemirowi takie wytłumaczenie bardzo się spodobało. Wyjaśniało by wszystko. Podziemna pieczara... wszystko by pasowało, gdyby nie słowa, ostatnie jakie usłyszał od elfa tej nocy na uroczysku. Buduj wieżę. Ale oni o tym nie wiedzieli, to było przesłanie dla niego, więc nie mówił nikomu. Jednak dziewczyna wciąż tryskała coraz to lepszymi pomysłami. Światy się przenikały, co do tego nie było wątpliwości. Ale ile światów nakładało się tu na siebie? Myślał, myślał intensywnie. Miodu... jarzębiaku... piwnej polewki chociaż...
- A jeśli... - zawahał się, bo nie bardzo sam wierzył w to co chciał powiedzieć - ...jeśli ten plan jeszcze nie powstał? Jeżeli ten, co go kreślił w istocie widział wieżę?
- Jakże to... Cóż by się w owej wieży miało mieścić? Kto by ją miał zbudować...? - zastanowiła się pieśniarka, niezauważenie przyjmując jego wytłumaczenie jako wcale prawdopodobne. Plan zamku przyszłego, czemu nie, wobec rozchwiania, jakiemu podlega tu rzeczywistość?
- Bo ja wiem? - zamyślił się Jaczemir - Wsjo. Wszystko co tylko dusza zapragnie...

Coś jeszcze nie dawało mu spokoju. Pergaminy, wielkie arkusze, choć oddzielne, tworzyły pewną całość. Na jednych były odniesienia do fragmentów drugich, jedne stanowiły na przykład powiększenia pewnych części innych lub inne rzuty. Kiedy poświęcili tyle czasu na porównywanie i dopasowywanie arkuszy, stawało się jasne, że w niektórych miejscach pojawiają się odnośniki do jednej części, której Jaczemir za skarby świata nie mógł odnaleźć.

Czegoś brakowało!

Z tego, co wydawało się kislevczykowi, brakująca część dotyczyła chyba tego, co miało wypełniać wnętrze wieży. Pozostawały plany ścian, podłóg i sufitów. Ale nie wyposażenia czy też może planów tego co miałoby być ewentualnie pobudowane, skonstruowane wewnątrz...Kto wie zresztą czego.

Godziny płynęły, a może tak się tylko zdawało, może nie były to wcale godziny, w skryptorium nie było żadnego urządzenia mierzącego upływ czasu... Ni klepsydr, ni zegara słonecznego, ani tym bardziej któregoś z tych ekstrawaganckich mechanicznych wynalazków które chyba jacyś nie do końca normalni uczeni pokazywali na specjalnych ekspozycjach w Altdorfie, wzbudzając niemałe zainteresowanie gawiedzi, a podobnież nawet i samego Cesarza...
Artyści rozcierali obolałe z nachylenia nad arkuszami karki, odciśnięte od drewnianych ław siedzenia. Co jakiś czas ktoś myślał, że gardło coraz bardziej suche. Czy za murami padał nadal śnieg? Być może, ale tego nie dało się posłyszeć. Chyba przestało natomiast wiać, mimo grubych murów poświsty lokalnych potężnych wichrów zawsze można było usłyszeć w tym zamku, a teraz panowała cisza. Liselotte ziewnęła, z trudem zdążyła zasłonić dwornie buzię.

- A co jeśli ta wieża tu jest? - Odezwał się stary Daree, głosem całkiem mocnym jak po kilkugodzinnym śnie. - Jest na dziedzińcu ... niewidoczna dla oczu, pusta dla dłoni. Eteryczna, niewidzialna ... ale obecna. Wiadomo przecie, że światy się przenikają i nie idzie tu tylko o Opowieść. Upiory na zewnątrz, żywi w skryptorium. Miejsce jedno, światy różne. Urządźmy ją w środku. Tupik, Jasper i Marietta wyszli z kanałów w jakowejś budowli. Niech będzie ona wieżą ... stwórzmy ją od nowa. Jeśli mamy walczyć to poza talentem i piórem innego oręża próżno nam szukać.
Darre napotkał wzrok Jaczemira. Kislevita patrzył na niego zmęczonym wzrokiem, ale z zainteresowaniem. Jakaś iskra błąkała się w jego jedynym żywym oku. Staremu Mistrzowi zdawało się że trochę odżył. Przez ostatnie godziny widział bowiem wyraźnie jak cały zapał i zacietrzewienie, jakim pałał Jaczemir uchodziły jak z przekłutego rybiego pęcherza i starzec powoli stawał się po prostu tylko zgarbionym dziadem.
- Mistrzu Daree - skłoniła głowę dziewczyna. Dwu słów starczyło dla wyrażenia uznania i aprobaty.
- Mistrzu Denhoff? - Arwid spojrzał z oczekiwaniem w spojrzeniu na Jaczemira.
- Jeśliśmy zgodni co do tego, że trza walczyć - walczmy. Piszmy, kreujmy, twórzmy na nowo co już stworzone. - Jaczemir zmęczonym głosem wypowiadał słowa, które powinny być wypowiadane zgoła innym tonem. - Jeno w jednym zaklinam nas wszystkich. W zgodzie piszmy. Tamten wor już plugawił nie będzie - Jaczemir popatrzył wilkiem na nagiego trupa pod ścianą - w tem nadzieja, że się z matni wydobędziem.
- W tem nadzieja - powtórzył za Jaczemirem Daree. - Wszystkiego poza przyborami do pisania, łuczywami, świecami brakuje nam, ale to co mamy do pisania starczy. Powróćmy więc do tego co umiemy najlepiej ... piszmy Opowieść dalej, w zgodzie.
Arwid podszedł do leżącego na stole rękopisu. Odwrócił karty na sam koniec, przebiegł wzrokiem po ostatniej stronie, długo się zastanawiał, po czym wziął czystą kartę, atrament, zapas piór i usiadł bliżej świecznika.
 
Bogdan jest offline