Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2011, 13:44   #15
kymil
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Rubieże Kaedwen, wieczór

Cedrik "Mallorn" Mallorey dorzucił suchego igliwia do przygasającego ogniska. Susz zajął się błyskawicznie, w górę buchnął snop iskier. Magik lubił ciepło. Otulił się toteż szczelniej derką, oparł o rozłożysty pień drzewa i wysunął długie nogi do ognia. Woda w kociołku z listkami rumianku i lipy bulgotała wesoło.

Obejrzał się wokół. Wszędzie spokój i cisza. Z rozmysłem wybrał na miejsce swego obozowiska tę kotlinkę, z której mógł w pełni obserwować trzy końce ścieżyny, którą przy dobrym wietrze można nazwać rozdrożem traktu. "Na szlaku wszystko się może przydarzyć" - jak mawiał wuj Cedrika, kupiec bławatny.
Jedna ścieżka szlaku wchodziła w wąwóz w oddali, ale tam nie miał zamiaru jechać. Pozostawały mu, więc dwie drogi. Z wyborem trasy postanowił poczekać do rana: albo zawróci albo pojedzie dalej. Nigdzie mu się zbytnio nie spieszyło.

Noc mimo upalnego dnia zapowiadała się na chłodną i samotną. W końcu znajdował się w górach. Na bezludziu. Chyba nawet w Ognistych Górach, jeśli dobrze zapamiętał nudne lekcje geografii ziem Nordlingów w Szkole w Ban Ard. Sam Cedrik pochodził z Cidaris, a dokładniej z samego Przylądka Bremervoord. Do niedawna jeszcze uważał się za wiernego poddanego księcia Aglovala.

- Morska bryza, małże, dobre wino, kobiety, śpiewy, eechh - mruknął z rozmarzeniem pod nosem - Niekoniecznie w tej kolejności. To są te prawdziwe przyjemności życia, a nie suszona dziczyzna i stały zestaw sucharów. - dodatkowo ukroił sobie trochę sera wysłużonym kordem, który zagryzł żelaznym sucharem. Kiedyś służył do otwierania świeżych skorupiaków, a teraz?

Trzy tygodnie temu opuścił Ard Carraigh, stolicę Kaedwen i od tej pory błąkał się po tym zapomnianym przez bogów pustkowiu. Bez wyraźnego celu. A właściwie w poszukiwaniu celu, jakby określił to jakiś domorosły wierszokleta. Na szczęście trochę pieniędzy mu w sakwie pozostało, więc mógł do woli dumać nad swym losem i złamaną karierą.
Choć nie nazwałby swego złota pokaźnym majątkiem to tylko dzięki własnej przezorności, coś w ogóle posiadał. Gdyby nie jego stały zwyczaj pobierania wypłaty od książęcego skarbnika z góry, to pensji maga-rezydenta za ostatni miesiąc, by w ogóle nie otrzymał. I ostałaby mu się jedynie koszula na grzbiecie oraz stara rozstrojona lutnia, na której czasami (o dziwo) brzdąkał.

- Wredne babsztyle. Kurrwa, Loża Czarodziejek, dobre sobie. Znam takie, które ładniej odmawiają, niż one dają - złorzeczył i pomstował.

Gdy się ogrzał, zajął się wieczornym rozkulbaczaniem i oporządzaniem starej chabety, którą kupił dwa miesiące temu wyjątkowo okazyjnie od jakiegoś chłopa w Temerii. Polubił ją nawet i nadał niebanalne imię "Sroka". Cóż o gustach się nie dyskutuje, prawda?

Generalnie stracił "tylko" pracę i dobrą pensyjkę. Nikt go nie ścigał, nie dybał na jego życie. Ale dopóki te "zdziry" rządziły w świecie magii i polityki, nie mógł liczyć na jakieś intratne stanowisko i luksusy, do których przywykł. Mógł sobie tylko wywalczyć nowe, lepsze życie. Nie stracił, przecież licencji do wykonywania swej szlachetnej profesji - starał się wyraźnie pocieszyć. Istniała też inna, druga opcja. Mógł zmazać swe "winy" i wkupić się ponownie w łaski możnych czarodziejów tego świata. To znaczy czarodziejek, eehh.

Gdybyż tylko nadarzyła się jakaś konkretna okazja czy propozycja. "Z pewnością, bym ją wykorzystał" - powtarzał sobie codziennie.

Usiadł ponownie przy ogniu i w tym samym momencie usłyszał końskie rżenie dobiegające z wąwozu.

- Ki diaboł? - szepnął.

Zacisnął rękę mocniej na starym kordzie. Trzeba przyznać, że nigdy nie żałował pieniędzy, które przeznaczył na naukę podstaw fechtunku u książęcego ochroniarza.

Miał również do dyspozycji swą magię. Choć ostatnio nie miał wielkiej potrzeby, aby z niej skorzystać. Z rozmysłem starał nie zachowywać jak magik, aby nie wzbudzać zainteresowania u pospólstwa. Przy odrobinie wysiłku mógł ujść za jakiegoś wędrownego poetę czy trubadura. Choć magik od razu poznawał magika. Ale przed nimi nie starał się ukrywać.

Dostrzegł dwie postaci jadące konno.
"Młodziaki" - pomyślał. Sam miał ponad trzydziestkę na karku, choć jakoś tego nie odczuwał. Zresztą tyle dla magika, to jak splunął. "To ja jestem młodziak" - pomyślał z pewnym rozbawieniem.

Gdy podjechali bliżej i wyczuł magię od chłopaka trochę się zdumiał. Nietuzinkowa para: wiedźmin i mag...
Do tego Wiedźminka - poprawił się - to raczej rzadkość, choć tutaj niedaleko miało znajdować się przecież to słynne wiedźmińskie siedliszcze Kaer Morhen, czy jakoś tak. Zapewne wyjechała na szlak, po zlecenia. W ostatnim czasie było ich sporo. To znaczy i zleceń i monstrów. A magik? To było zastanawiające, choć może nie do końca, jeśli przyjąć, że to on ją wynajął. O Wiedźminach i ich tajemnicach wiedział niewiele, ale nie słyszał, żeby byli mordercami, chyba że ktoś im zapłacił. Humor mu się poprawił. Przyjrzał się uważniej chłopakowi i coś wyczuł. Zwiewnego, ale znanego.

"Merigold. Ten mały jest albo był uczniem Merigold. Ale od kiedy to piękna i słynna Triss przyjmuje na magiczne staże?" - zaciekawił się. Nie słyszał o czarodziejce szmat czasu i ciekaw było co ten młody może o niej teraz wiedzieć. Postanowił zaryzykować i...

- Witajcie wędrowcy! – odpowiedział wesoło na powitanie Suira machając dłonią – Podróżnik Mallorn, to me miano. Usiądźcie przy ogniu. Na szlaku się nie odmawia. Naparu ziołowego sobie na noc właśnie w kociołku szykuję, może ze mną skosztujecie. Starczy dla naszej trójki - zachęcająco wskazał na ognisko.

Od dawna nie miał do kogo gęby otworzyć, a tu taka okazja się nadarza, nie chciał jej zmarnować. "Zresztą na pierwszy rzut oka dziewczyna była niebrzydka, to i popatrzeć na sympatyczną buźkę zawsze można" - pomyślał.

- A dokąd droga prowadzi? Na wiedźmiński szlak, jak mniemam. To może przyjdzie nam kawałek drogi razem podróżować. Bo szczerze mówiąc, cieszę się, że kogoś spotkałem wreszcie. Markotnie, tak samemu na tym pustkowiu - zagadywał przybyszy, aby ich ośmielić. - Mam tu gdzieś bukłaczek młodego cintryjskiego winka, może reflektujecie? - poczęstował.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 21-04-2011 o 15:06.
kymil jest offline