Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2011, 15:49   #111
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=aepBpZ3kXek[/media]
Zaczerpnęłam zachłannie tchu jakbym wynurzyła się zbyt późno z ciemnej lodowatej wody. Powieki otwarły się na całą szerokość. Zewsząd zalało mnie jaskrawe kujące światło. Musiałam zmrużyć oczy.

Otaczały mnie miękkie, nieskazitelnie białe ściany. Klatka przyjazna świrom aby ich chronić i odgradzać od zagrożeń zewnętrznego świata. A może odgradzać świat od nich? Ha ha. Mnie od nich. Zabawne nawet. Claire Goodman. Pierdolnięta policjantka, która strzela do cywili. Groźna dla otoczenia.

Spojrzałam po sobie aby odnotować czy nie wbili mnie w jakieś eleganckie wdzianko dla świrów. Szpitalna koszula. Ale chociaż ręce miałam wolne.

Przetarłam zdrętwiałą twarz i zaśmiałam się z niedowierzaniem. Powoli docierał do mnie sens niedawnych słów Strepsilsa, sens pustych spojrzeń Muldera i Scully. Kurwa mać. Jestem szalona. Nie ma innego wyjaśnienia. I tak długo się trzymałam... Moje zdrowie psychiczne jawiło mi się jako stalowa konstrukcja nie do zdarcia. Tymczasem runęła niczym domek z kart w kolorowej spektakularnej feerii barw. Ja pierdole... Przez ostatnie dni żyłam pośród wytworów własnej wyobraźni. Jesteś chora na umyśle Goodman. Powinnaś się leczyć...

Ale może nie? Może oni chcieli żebym tak myślała? Może Strepsils tkwi w tym po uszy i wcale nie jest „tym dobrym”? W tym pierdolniku jakim jest nasz obecny świat nikt już nie jest dobry. Ale skoro istnieją demony to powinny także anioły? Dlaczego kurwa ja doznałam zaszczytu zapoznania tylko tych pierwszych...
Z demonami? Goodman, posłuchaj samą siebie. Masz zryty beret jak przydrożne kretowisko.

Nie. Niemożliwe. Strepsils jest w tym umoczony. Chce żebym myślała, że mi odbiło. Jest jednym z piekielnych strażników i kiedy zorientował się, że widziałam zbyt wiele po prostu zadbał abym dyskretnie zniknęła nim zacznę rozpowiadać bzdury. Wiedziałam, że cała siatka istot jest zaangażowanych w pilnowanie ładu. Dbanie by ludzie nie wyściubiali nosa poza kraty Iluzji. Strepsils piastował stanowisko, które musiało być łakomym kąskiem dla takich jak oni. Miał piecze nad całym świadkiem przestępczym, mordercami, sekciarzami, tajemniczymi zniknięciami albo atakami szaleństwa. Miał sprawozdania z krwawych i wynaturzonych akcji jakie miały miejsce w całym Nowym Yorku! Głupi sprzedajny skurwiel!


Spokojnie Claire, spokojnie... Przerażasz mnie. Gadasz jakbyś istotnie była szalona... Może więc jestem? Ja pierdole... Niby Alicja w krainie czarów biegałam przez ostatnie dni w miejscu które nie istnieje pośród osób których już nie ma albo nigdy nie było. Schizofrenia jak się patrzy...

Czułam jak złość buzuje tuż pod skórą.

Podeszłam do drzwi i zaczęłam walić rękami w grubą warstwę gąbki, która została niewzruszona na akty agresji.
- Halo? - krzyknęłam. - To jakieś nieporozumienie! Czy mogę z kimś porozmawiać?
- Mów - głos dobywał się z ukrytego gdzieś głośnika. - widzimy cię i słyszymy. Nazywam się doktor Lychter i będę prowadził twój przypadek.
- Będziemy rozmawiać przez pieprzony głośnik? - wrzasnęłam i wściekle kopnęłam drzwi ale noga tylko zapadła się w miękkim flauszu. Poczułam się głupio. Jakbym chciała skrzywdzić pluszowego misia.

- Póki się pani nie uspokoi na pewno. Pani ataki i halucynacje, jak się wszyscy przekonaliśmy, mogą stanowić poważne zagrożenie dla postronnych.
Musiałam coś wymyślić. Inaczej nigdy nie wydostanę się z tego pluszowego piekła. Gadaj rozsądnie Goodman! Gadaj to co chcą usłyszeć!

- Nie mam żadnych halucynacji... - usiadłam zdyszana i zerknęłam prosto w oko kamery. - To nieporozumienie... Podczas przesłuchania z wewnętrznymi byłam na silnych lekach, zmieszałam je z alkoholem. Zgadzam się - to nie było odpowiedzialne. Ale byłam w szoku bo nie dalej jak kilka godzin wcześniej postrzeliłam bogu ducha winną kobietę. Nie myślałam, że wejdę po tym miksie na wyższy stopień świadomości. Język zaczął płatać figle... Wymyśliłam na bani jakąś historyjkę, nie wiem o co robicie aferę? Ja nie zwariowałam... Wiem, że oni nie żyją. Po prostu stres plus leki... Uznałam gdzieś w środku, że nie tak powinno być... że oni nie zasłużyli na śmierć. No i przesadziłam jakoś z gadką. Ale to nie powód żeby mnie zamykać w pokoju bez klamek do jasnej cholery...
- Pozwoli pan, że ja o tym zdecyduję. Musi pani pozostać kilka dni na obserwacji.

Wzruszyłam bezradnie ramionami i usiadłam w kącie pokoju. Myśli nadal kotłowały się pod czaszką. Boże co za szaleństwo... Boże? Goodman daruj sobie. Boga tu nie ma. Nie obchodzisz go. Nikogo nie obchodzisz... Zgnijesz tutaj jak infantylna nastolatka w pluszowym domku dla lalek, bez klamek i okien. Nawet się kurwa zabić nie można... Brak alternatyw wydawał się gorszy niż fakt, że istotnie postradałam rozum.
- Należy mi się rozmowa telefoniczna – bardziej stwierdziłam niż zapytałam.

Nie minęła chwila jak drzwi uchyliły się bezszelestnie i pojawił się w nich wielki jak góra pielęgniarz. Wrzuciłam monetę do automatu w korytarzu i przez moment zastanawiałam się jaki wybrać numer.
- Witam tu Baldrick... - znajomy głos zabrzmiał jak echo zza grobu. Rozłączyłam się nim nagrana formułka dobiegła końca. Czy o czymś to świadczy? O tym, że nie żyje i jeszcze nie zlikwidowano jego numeru. Lub po prostu nie może odebrać. Dalej ślizgałam się po własnych omamach i nie mogłam zdecydować w co wierzyć.

Poprosiłam pielęgniarza o kolejną monetę, tłumacząc awarią sprzętu. W końcu z nikim nadal nie zamieniłam słowa. Użyczył mi jej bez zbędnych pouczeń.

- „GlobalTech. Pomagamy ci dogonić przyszłość” - miły kobiecy głos wygłosił dobrze znaną mi wizytówkę. - W czym mogę pomóc?
- Mówi Claire Goodman – zaczęłam. - Czy mogę mówić z Robertem?
- Obawiam się, że nie. Pan Goodman wyleciał niezwłocznie do Sam Francisco. Wie pani, po tej aferze z wybuchem.
- Wybuchem? - zapytałam zaskoczona.
- Nie słyszała pani? W San Francisko zdetonowano ładunek nuklearny. W całym kraju szaleje panika...
- Rozumiem – przerwałam jej choć kobieta najwyraźniej dopiero się rozkręcała. Ja miałam swoje przydziałowe trzy minuty i wolałam je spożytkować na coś co mogło mi ocalić dupę. - Wobec tego proszę się skontaktować z głównym prezesem. Proszę powiedzieć Francowi, że jego córka jest w Nowojorskim Szpitalu Psychiatrycznym dla Służb Mundurowych. Proszę zapisać.
- Notuję...
- Proszę mu powiedzieć, że bezpodstawnie mnie tu umieszczono i naprawdę potrzebuję jego pomocy. Niech mnie, choć ten jeden raz, kurwa nie zawiedzie.
Przy końcu mój głos zabrzmiał ostro i wrogo i pani po drugiej stronie linii lekko osłupiała.
- Ale pan prezes ma teraz zebranie zarządu...
- Gówno mnie obchodzi jego zebranie zarządu. Liczę na pani kreatywność. Jeśli ojciec się po mnie pofatyguję pani gest nie zostanie zapomniany. Potrafię się odwdzięczyć. Powiedzmy... czterema zerami?
- Ależ ja...
- Po prostu z nim pomów. I to jak najszybciej.
Odwiesiłam słuchawkę i uśmiechnęłam się promiennie do pielęgniarza w białym uniformie. Biorąc pod uwagę natężenie bieli mogłabym obstawić, że trafiłam do nieba...
Bezczynność. Wróciłam do swojej celi i dla zabicia czasu wracałam pamięcią do każdego momentu sprawy Tarociarza. Do każdej sceny z udziałem domniemanych martwych detektywów. Choć w środku wszystko się kotłowało moja twarz pozostała niewzruszona i spokojna. Gapiłam się wprost w kamerę jakbym odbywała pojedynek woli z osobą po drugiej stronie szkiełka. Albo wczuła się w rolę gwiazdy pieprzonego Big Brothera.

Nagle mój wzrok zogniskował się na jednym kolorowym punkcie pośród wszędobylskiej bieli. Na ścianie perliła się ciężka czerwona czerwona kropla która spłynęła pozostawiając rdzawy naciek. A później dostrzegłam wokoło setki mikroskopijnych nacięć. Zza warstwy gąbki, okaleczonej jak ludzkie ciało, przeciskały się strugi krwawych łez.
Jarzeniówka świeciła raz mocniej raz przygasła prawie całkowicie. Bzyczała jak rozzłoszczony owad. I dźwięki... Piskliwe, metaliczne odgłosy kłębiące się gdzieś za ścianami.


Nie... Tylko nie to. Prawda czy omamy? Szaleństwo czy przebudzenie?

Zacisnęłam powieki w całych sił.
Ignorować. Nie widzieć. Nie słyszeć.
- Nie wypuszczą cię stąd, wiesz o tym – usłyszałam głos tuż przy moim uchu. Chrapliwy i dziwnie ponury.

Milczałam uparcie nie otwierając oczu. Wiedziałam, że jeśli zacznę gadać do siebie albo dam poznać, że widzę rzeczy, które nie powinny istnieć to już nigdy nie opuszczę tego pokoju. Skrzyżowałam nogi, wyprostowałam kręgosłup, otwarte dłonie ułożyłam na kolanach... Znaleźć spokój... Mój instruktor jogi byłby ze mnie kurewsko dumny.

Skupiłam się na oddechu. Medytacja ma tą zaletę, że pozwala nie myśleć o tym co nas otacza. Zabiera nas w niebyt. A tam w tej chwili chciałam się najmocniej znaleźć. Wiedziałam, że jeśli dam im pretekst już mnie nie wypuszczą. A ja musiałam wyjść. Fakt czy zwariowałam czy nie stał się na razie drugoplanowy.

- Nie wypuszczą cię stąd, wiesz o tym - powtórzył głos spokojnie. Czułam na karku miarowy oddech intruza. - Naszprycują cię chemikaliami aż zwariujesz lub zapomnisz. Zobaczysz.

Wystarczyło otworzyć oczy. Przekonać się kto jest mi na tyle życzliwy, że pofatygował się do mojego więzienia. Ale nie zrobiłam tego. Pieprzę cię. Pieprzę ciebie i cały ten piekielny cyrk.
Nie-ob-cho-dzi-mnie-to-nic-kur-wa-a-nic.

- Nie wypuszczą cię stąd, wiesz o tym – był tak blisko mojego ucha, że niemal czułam jak muska je wargami. - Twoi towarzysze byli chronieni częścią tego co dostali pod Red Hook. Ty nie. Twój umysł nie był przygotowany na Prawdę. Nie miał też tarczy. Oszalałaś. Wiesz o tym, prawda?

Aż się o to prosił. Aby otworzyć oczy i krzyknąć „Ty kurwa nie istniejesz! Nie ma cię tu. Tak samo jak tych płaczących krwią ścian, szczurzych pisków i przerw w dostępie prądu. Mam się przyznać? Dobrze przyznam się! Odjebało mi! Zapnijcie mnie w kaftan i załadujcie coś dożylnie żebym przestała dostrzegać. Mam już dość. Nie powinnam stąd wyjść. Nie powinnam. Bo jeśli wyjdę to zrobię coś tak głupiego, że grzyb nad San Franncisko wyda wam się malutkim gównianym problemem!”

Ale milczałam.

Spierdalaj. Nie dam ci tej satysfakcji ty demoniczny kutafonie. Żadnemu z was jej nie dam.

Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech...

Mój gość mamrotał jeszcze chwilę. A później przestałam słyszeć cokolwiek prócz własnego regularnego oddechu.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 21-04-2011 o 16:16.
liliel jest offline