Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2011, 18:17   #55
kymil
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Głębokie Lasy, Kotlinka, wczesny poranek






Wszyscy


Ostatnią wartę w leśnej Kotlince pełnił zgodnie z deklaracją Terez. Sam. Nie chciał budzić czarodziejki. Przykryty derką awanturnik leniwie obserwował i nasłuchiwał nocnego życia prastarej puszczy. Przeciągał się i czasami ziewał. Wszystko do tej pory grało.
Do pobudki kompanii pozostało jeszcze szmat czasu. Świt wstawał powoli, dopiero szarzało. Z trawy gdzieniegdzie tylko podnosiła się rzadka mgła. Wartki strumyk w kotlince szemrał wesoło. Trzy obozowe ogniska, które roznieciliście, niepilnowane zbytnio dawno przygasły. Choć z jednego snuł się jeszcze pod wysokie korony drzew siwy dym.
Niemrawo budzili się niektórzy członkowie drużyny rozrzuceni na leśnych posłaniach pomiędzy sosnami. Ktoś tam zachrapał, stęknął, ziewnął. Ot, zwyczajne obozowe odgłosy.
Fungi Zigildun wstał wcześnie rano i brodził bosymi stopami w strumyku, nieudolnie próbując złapać rękami jakąś srebrną rybkę na śniadanie.

- Dziczyzna się skończyła. W klasztorze też kiepsko dawali jeść. Ile można żreć te żelazne suchary? Tfu! - krasnolud marudził pod nosem.

- Zjadłbym coś innego. Może sarniny? – kwękał, wreszcie zdecydował się i dziarskim krokiem poszedł zbudzić Widara, który leżał na posłaniu z miękkiego mchu i starannie udawał, że jeszcze śpi.
Oktawius, jako drugi ranny ptaszek, dorzucił z wprawą suchych sosnowych drew do ognia i gotował w cynowym kociołku wodę ze strumyka mieszając od czasu do czasu grubo ciosaną drewnianą łyżką. Wrzucił do środka wczorajsze kości Larsonowego warchlaka, jakieś ziółka i parę korzonków.

„Na rosół, dla zdrowotności”, jak, nie znoszącym sprzeciwu głosem, objaśniał zdumionemu kuchennym kunsztem towarzysza Terezowi. Widać było, odniósł wrażenie Aler, że Oktawius nie czuł się najlepiej po orczym specyfiku i wciąż miał omamy…
Borack, który nie mógł dzisiejszej nocy spać, wiercił się i kręcił na swym posłaniu. Wreszcie wkurzony wstał i zabrał się za cerowanie porwanego przez jeżyny odzienia. Później zaś poszedł odlać się w las, a wróciwszy nie mogąc znaleźć sobie lepszego zajęcia począł ćwiczyć rzucanie nożami do celu.

Reszta kompanii powoli się budziła…


*

Po śniadaniu Fungi zgromadził wokół siebie całą drużynę. Ze skórzanej tuby wyciągnął starą pokrytą runami mapę Vettebergu, Axen i okolic, gdzie na bordowo zaznaczony był szczyt Czerwony Róg. Tłumaczył trasę Waszej wędrówki:

- Wiecie, to tak na wszelki wypadek, gdyby… gdyby, no, coś mi się stało – chwycił starą kość z kolacji i pokazywał - Droga nasza wiedzie, tu, do rzeki Białej, później wchód do Wielkiego Wodospada, później,ooo, tak w górę na Północ, poprzez kamienne wąwozy i wyschnięte łożyska strumieni. Świątynia Yrrhedesa, zaś jest tutaj – wreszcie stuknął paluchem na czarnej plamce na sfatygowanej mapie..


*

Wyruszyliście parę godzin później, gdy słońce już wstało. Rześcy, choć nie wszyscy opoje jeszcze trzeźwi po wczorajszej libacji. Było parno i słonecznie. Głębokie Lasy kipiały życiem. Kompania w dobrych humorach przemierzała zalesione wzgórza i kotliny. Szliście przez leśne ostępy, bo ścieżka mocno zarosła chaszczami i niekiedy trzeba było przerzedzać ją nożem, w czym wyraźnie celował Borack.
W pewnym momencie niedaleko od traktu spostrzegliście osobliwe drzewo o wydatnych kobiecych kształtach!



Oktawius podszedł bliżej, spojrzał okiem znawcy i mruknął po głębokim namyśle:

- Chyba powoli zaczynam rozumieć tych druidów i założenia ich szlachetnej religii…

Larson pokiwał powoli głową na znak akceptacji.


*


Prowadził dalej Fungi, zarzekając się, że dziś jeszcze doprowadzi Was do rzeki Białej, gdzie mieliście skręcić na Wschód i maszerować wzdłuż jej biegu. Wyciął sobie na biwaku kolejny mocny leszczynowy kij i jak zaprawiony piechur nadawał tempa marszowi. Pochód tradycyjnie zamykał Oktawius z Draugdinem.


- Ten szlak był kiedyś częściej używany – powtarzał raz po raz krasnolud, odganiając się przed komarami – ale ostatnimi czasy…

- Zresztą sami widzicie – uchylił się przed nisko rosnącą gałęzią, ale i tak dostał po brodatym pysku – Kurwaa! – potarł obolały policzek - Otaczający świat nieustannie na mnie dybie, nigdy nie przepuści okazji, by wyrządzić mi zniewagę, przykrość lub krzywdę. Czasami, kompani, to mi się nawet wydaje, że Wielkie Zło tylko czeka, aż spuścimy portki, by natychmiast dobrać się do naszej gołej dupy – dokończył całkiem filozoficznie.

Taak, podróż upływała w miłej atmosferze.

*

Gdzieś koło wczesnego popołudnia, gdy słońce stało niemal w zenicie, daleko, w oddali przed Wami dostrzegliście samotną postać, która zmierzała w tym samym kierunku co i Wy.



W niedługim czasie, już na ogromnej leśnej polanie okolonej wielkimi drzewami, dogoniliście, jak się okazało, żwawego staruszka, z białą jak mleko brodą, który ściskając masywną dębową lagę, z wyraźną obawą obwołał Was tradycyjnym na szlaku:

- Hola wędrowcy, a dokąd to tak prędko zmierzacie?!

W jego oczach widać było niepewność i strach na widok Waszych kaprawych mord i rzeźnickiego uzbrojenia. Uspokoił się wyraźnie dopiero na widok urodziwej czarodziejki de Noth, która wychynęła zza masywnego ramienia wikinga Creapa. Poczuła bijącą od staruszka niewyraźną aurę mocy, ale i on ją z pewnością wyczuł.

- A, to i Szlachetna Pani po takich bezdrożach podróżuje? Niebezpieczne czasy nam nastały. Ale za to jakie ciekawe – zagadnął przyjaźnie staruszek.

Z kolei wzięty na spytki przez Viranę i Fungiego, który gościnnie poczęstował go gorzałką, wyjawił, że nazywa się Halfast i zmierza do swej leśnej pustelni. Akurat jego trasa zbiegała się częściowo z Waszą marszrutą, więc mógł Wam trochę potowarzyszyć. Przynajmniej pół dnia - wychodziło z luźnej rachuby.

- Możecie iść tym utartym – wskazał na ścieżynkę przed Wami - szlakiem, przez terytoria dzikich elfów, aż do rwącej rzeki Białej. Ale… - nagle nieznany łoskot przerwał tę pogawędkę.

- Krrrakkk, krrrakk – odgłos dobywał się gdzieś z prawej strony polany. Jakby coś łamało gałęzie.

*

Czujny Draugdin pierwszy wyczuł niebezpieczeństwo. Wraz z wkurwionym nie na żarty Widarem – znowu przecież zaniedbali środków ostrożności, mimo jego licznych napomnień - chcieli ruszyć w gąszcz na zwiad, ale w pół drogi zamarli.

- Nie, no, to będzie trzeba kiedyś dać spisać jakiemuś kronikarzowi – powiedział Draug.

Niedaleko, jakieś pięćdziesiąt kroków od Wolfa, na polanę powolutku wtaczały się, trzy, wielkie jak chłopskie powozy napotkane przez Was nieopodal Vetterbergu, chrząszcze rohatyńce.





- A nie mówiłem, kurwa – przerwał ciszę Fungi – Wielkie Zło, kompani! Wielkie Zło tylko czyha na naszą gołą dupę. Zawsze…
- Krrrakkk, krrrakk…- włochate odnóża ocierały się o twardy chitynowy pancerz.


===

Wszyscy BG:

1. odzyskujecie po nocnym odpoczynku 3 punkty Kondycji;
2. ustalcie swą WB i wykonajcie 3 rzuty k6.

BG, którzy pili orczą horyłkę:

1. minus 1 do Kondycji;
2. minus 1 do Inteligencji - do następnego poranka i żadnych elokwentnych dialogów czy monologów w kolejnym poście!
 
kymil jest offline