Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2011, 23:11   #3
Akwus
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Cahir Ak`khalid

Mógł oczywiście tłumaczyć swojemu zleceniodawcy, że formalnie nie przejął sakiewki, więc to nie było jeszcze jego srebro, lecz obecność Takomy, pod którego podszył się zupełnie nieświadomie i wszelkie możliwe komplikacje sprawiały, że w odczuciu łowcy łatwiejszym wydawało się dorwanie bruneta, który dodatkowo mógł oznaczać sowitą nagrodę za złapanego złodzieja. Rzucił się więc pędem za sprawcą zamieszania starając się jednocześnie zniknąć z oczu towarzyszowi po profesji w nadziei, że pozostawiony sam sobie tłuścioszek w kapturze nie powie już nic więcej.

Szczęście sprzyja lepszym, lub tym, którzy łapią los za jaja jak zwykło się powiadać w jego rodzinnych stronach, było w tej sytuacji nad wyraz na miejscu - de Vregele wahał się dosłownie jedno uderzenie serca, ale gdyby skręcił w jedną z poprzecznych uliczek zamiast zastanawiać się nad wyborem Cahir nie wypadłby z alkierzu mając go widocznego jak na dłoni. Gdyby musiał biec nie wiedząc, gdzie skrył się rabuś, nie miałby chwili na tryumfalny krzyk i może paradoksalnie to właśnie uchroniłoby go przed elfem, który wypadł z karczmy dosłownie w chwili, gdy Cahir zamiast gonić uciekiniera nabierał powietrza aby krzyknąć w jego stronę. Wiewiór za nic miał sobie jednak efektowne okrzyki i nie zamierzał dawać potężnemu łowcy przyjemności z wyzwania Volfryga od matkojebców. Silny kopniak w samo krocze zmroczył wielkoluda tak samo skutecznie jak zmroczyłby każdego innego. Na niczym innym elfowi nie zależało, de Vregele mknął już gdzieś uliczką, łowca nie stanowił zagrożenia, a z alkierzu za chwilę wypaść mieli kolejni na których spotkaniu nie specjalnie chyba mu zależało.

Ostatnią osobą jaką wypluła z siebie karczma był Takuma, co po pierwsze oznaczało, że Konstatnty z pewnością nie zdołał nic mu powiedzieć, po drugie, że idąc jego śladem Cahir ma dużą szansę dotrzeć do tych, których łowca ruszył tropem. Podskoczył dwa razy układając swoje obolałe klejnoty i ostrożnie ruszył za nad podziw sprawnie poruszającym się łowcą. Rozpoczął się wyścig w którym każdy z nich miał kolejno stawać się zwierzyną i ofiarą, posiadaczem lub pragnącym sakwy, zastawiającym, lub wpadającym w pułapki.
Tak szybko podjeść jego samego mógł jednak tylko Takuma i Cahir dziękował losowi, że stając się w jedno mrugnięcie oka z łowcy zwierzyną trafił na myśliwego, który szuka odpowiedzi a nie tylko śmierci.
- Daj mi jeden powód.
Cichym słowom Takumy towarzyszył syk owiniętego wokół szyi węza. Księżyc ponownie schował się za chmurami. Alejkę znów okrył mrok.
- Nie uwierzysz...
- Masz rację - łowca wciąż celując do niego ze swojego ostrza - przerwał w pół słowa - nie wierzę, szczególnie komuś kto jak mniemam podaje się za mnie, więc bardzo bacz na swe słowa, bo jeszcze nikogo dziś nie upolowałem.
Cahir czuł dziwnie, że Takuma nie używa żadnej metafory i wizją polowania na innego człowieka jest mu całkiem bliska. Nie bał się go, lecz ze zrozumiałych powodów czuł po prostu respekt, z jednej strony chciał zmierzyć się z równym sobie, z drugiej wiedział, że oznacza to jednak niepotrzebne ryzyko, szczególnie teraz w sytuacji, gdy mógł zarobić sporo srebra, rezygnować z tego dla osobistej ambicji byłoby lekkomyślnością.
- Byłeś w karczmie w związku z pracą prawda?
Takuma skinął podejrzliwie głową.
- Człowiek, z którym rozmawiałem szukał cię, lecz nie miał pojęcia jak wyglądasz, zapytał o łowcę potworów, więc nie odmówiłem, bo i prawda taka, że trudnimy się tym samym.
- Podałeś się za mnie?!
- Nie. To znaczy tak, ale dopiero gdy wyjaśnił mi całą sprawę, pierwszy raz zwrócił się po imieniu i wtedy zrozumiałem pomyłkę.
Przez chwilę obaj stali bez słowa, Cahir odsłonił wszystkie karty, wiedział, że jeśli ma cokolwiek ugrać, to musi się ową wygraną podzielić, w tej chwili każda minut działała jednak na ich niekorzyść, srebro, które mieli pewne oddalało się celem opuszczenia miasta i rozlania się w okolicznych karczmach czy zamtuzach, oni zaś wciąż stali badając swoje intencje.
- Dużo płacą?
- Dużo.
- Za co?
- No i tu jest problem, bo sami nie wiedzą.
Takuma zastanawiał się jeszcze kilka oddechów, po czym zadał ostatnie pytanie - Czyli musimy odzyskać nasze srebro?

Wiewiór

Dyszał ciężko, bo nawet jak na elfa gonitwa jaką urządzili sobie, po uliczkach i dachach De`Alvione, pomiędzy ostatnimi z zamykanych już kramów i pierwszymi z tych, które szykowały się na poranny jarmark, wymieniając co jakiś czas serię ciosów, wydzierając sobie sakiewkę, której każdy z niewiadomych powodów zaczął pożądać bardziej niż czegokolwiek innego, była po prostu męcząca.
Żaden z czterech drapieżników nie zwrócił uwagi na przygarbionego człowieczka, od którego zaczęła się poniekąd ich znajomość, dla wszystkich najważniejsze było, że stali teraz w czwórkę w miejscu w którym mogła się dla każdego z nich zakończyć. Wiewiór stanął wreszcie twarzą w twarz z człowiekiem, który jak powiadali mógł dać elfowi to czego potrzebował, miejsce w dobrze zorganizowanej kompanii, teraz gdy go jednak znalazł, nie był pewien, czy o to mu chodziło. Pozostali również wyglądali jak gdyby na przemian zastanawiali się co tu właściwie robią oraz co tak na prawdę zrobić im teraz wypada. Kolejne uderzenia serca odmierzały czas, czas który mógł równie dobrze działać na ich korzyść, co i wręcz przeciwnie...
 
Akwus jest offline