Dwa dni wcześniej.
Marcus przeciskał się między równymi rzędami obywateli pierwszego dystryktu do szeregu najbliższego losowaniu. Ciche przekleństwa, prośby i bezlitosne ciosy łokciem pod żebra pozwoliły mu w końcu dostać się zaraz pod postument.
-Jak zwykle, poza dniem urodzin spóźniony- Aiden, jego brat nie mógł odpuścić sobie tego rzuconego półgębkiem komentarza.
-Cóż to by było za losowanie gdyby zamiast pierworodnego Curtisów na losowaniu zjawił się młody Aiden?- wspomniany skrzywił się, mimo że byli bliźniakami to Marcus urodził się pierwszy i na niego spadły wszystkie atuty pierworodnego. Zaczynając od braku obowiązku pracy w zakładach dystryktu, a kończąc na przyszłej pozycji głowy rodu.
-Zamknijcie się obaj, zaraz podadzą wyniki- Andrea, ich starsza siostra trzepnęła obu po łbach parasolką. Marcus wyprostował się i zerkał w prawo i lewo na zebranych kandydatów, uśmiechał się szeroko widząc pot na czołach, rozdygotane nogi, poobgryzane paznokcie. Losowanie wchodziło w decydującą fazę, a niedługo któryś z nich skazany zostanie na niemalże pewną śmierć. Fakt, teoretycznie jego obowiązkiem jako pierworodnego było branie udziału w loterii ale wręczane rok w rok przez jego ojca łapówki wystarczały aby karteczki z jego nazwiskiem tajemniczo znikały.
Wyczytano nazwisko, Marcus uśmiechnięty szeroko rozejrzał się po tłumie w poszukiwaniu owego nieszczęśnika. Dopiero po chwili uświadomił sobie że wszystkie twarze skierowane są w jego stronę.
-T..to niemożliwe.- szepnął gdy Opiekunka dystryktu po raz kolejny go wyczytała.
-Dalej Trybucie- Aiden mocno uderzył go w plecy wypychając go na środek placu. Marcus zrobił kilka szybkich kroków do przodu aby się nie przewrócić i przywołał na twarz najbardziej sztuczny uśmiech w swoim życiu. Na sztywnych nogach wspiął się na podwyższenie i uklęknął przez Opiekunką.
-To dla mnie zaszczyt reprezentować Pierwszy Dystrykt.- Powiedział siląc się na spokojny ton, powstał a tłum zaczął wiwatować, za parę godzin zacznie się zabawa i każdy szczęśliwy będzie że to nie z jego domu wybrana została będzie ofiara. Każdy poza Curtisami.
***
-Co to ma znaczyć Ojcze?- Marcus pospiesznym krokiem wszedł do gabinetu, starał się z cały sił by jego głos brzmiał gniewnie.
–Zdawało mi się że opłaciłeś starszych!- Usiadł na fotelu naprzeciw ojca. Mężczyzna nie spojrzał nawet na syna, podniósł się zza biurka i podszedł do okna –Nastąpiły problemy, kwoty które oferowaliśmy Lindseyowi przestały wystarczać.
-Przestały wystarczać? Przestały wystarczać? Sprzedałeś mnie za kilka srebrników!- Młodzieniec porwał się z fotela i ruszył w stronę okna.
-Siadaj!- Okrzyk ojca usadził go na miejscu -Wybór między kilkoma karteczkami, a dobrobytem całej rodziny był prosty.
Marcus poderwał się z fotela przewracając przy tym ciężki mebel na podłogę.
-Żegnaj ojcze, mam nadzieję że się jeszcze zobaczymy.- Warknął gniewnie i ruszył w kierunku drzwi.
-Marcus- Chłopak zauważył że starzec nadal nie raczył odwrócić się od okna –Pamiętaj czego cię nauczono… i nie daj się zabić.
Gdy młodzieniec wybiegł na zewnątrz Colman osuszył lnianą chustką ślady wilgoci z kącików oczu, z barku wyciągnął butelkę whiskey i pociągnął głęboko.
-Nie daj się zabić… – Wyszeptał do zatrzaśniętych drzwi będąc w myślami w przeszłości, w momencie gdy te same słowa wiele lat temu powiedział bratu.
***
Następująca po losowaniu noc była jedyną nocą w roku kiedy godzinami spacerować można było po ulicach Pierwszego Dystryktu nie napotykając na nikogo. Marcus kręcił się ulicami miasta zaprzątając głowę ponurymi myślami. Zewsząd otaczała go muzyka i śmiech innych, ludzie pozamykani w mieszkaniach bawili się zadowoleni z własnego szczęścia. Gdyby wszystko poszło tak jak powinno Marcus z braćmi wykradliby dwie butelki wina ze spiżarni i razem z przyjaciółmi bawiliby się do bladego rana śmiejąc się z nieszczęśników wybranych na trybutów.
Nawet nie zauważając tego trafił na Plac Triumfu, gigantyczną aleję zastawioną pomnikami zwycięzców z Pierwszego Dystryktu. Stanął przed posągiem Lowdena, ostatniego triumfalnego trybuta z jedynki i z furią naparł na niego całym ciałem przewracając figurę z brązu na bruk.
-Zająłeś mój postument Lowdenie- zaśmiał się głośno, histerycznie, co się stało to już się nie odstanie, teraz zostawało mu tylko jedno – wygrać. Pozbyć się w konkurencji, odsunąć wyrok śmierci i powrócić w chwale. |