Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2011, 10:11   #21
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
Wszyscy


Na ile to sposobów można zginąć na arenie… Głód, wycieńczenie, zgnicie ran, zamarznięcie, zatrucie, zabójstwo, padnięcie ofiarą drapieżnika… Było tego znacznie więcej, każdy z Was dobrze wiedział, że przeżycie w takim środowisku nie jest łatwe i trzeba liczyć się z ewentualnością porażki. Niekiedy już na początku.

Ciekawiło Was, kto tym razem zginie jako pierwszy. Czy może trybut z Siódmego Dystryktu? Albo ten z Dziewiątego? Chyba, że nikt… To ostatnie na nieszczęście było niemożliwe. Zbyt chciwi byli uczestnicy, aby nie zdobyć ekwipunku kosztem życia jakiegoś dziecka. W końcu najważniejsze jest przetrwanie.

Staliście na blaszanych okręgach otaczających spiralną rzeźbę – Róg Obfitości. Pod każdym z okręgów umieszczona była mina przeciwpiechotna. Jeśli ktoś zdecydowałby się opuścić to miejsce przed rozpoczęciem igrzysk, ta pozbawiłaby go nóg. 60 sekund. Tyle trzeba wytrzymać. Potem zaczyna się rzeź. Miny zostają automatycznie rozbrojone.

Z Rogu Obfitości wypadał ekwipunek. Rzeczy niezbędne do przetrwania i zabijania. Było to miejsce o tyle ciekawe, że tu to ginęło zawsze najwięcej osób. Każdy nie chciał opuścić lokacji początkowej bez jakiegokolwiek uzbrojenia, więc często skakano sobie do gardeł, byle zdobyć choć kawałek sznurka.

Dzisiaj leżało tutaj mnóstwo przedmiotów nadających się do użytku. Najbardziej oddalone od rzeźby były folia na deszczówkę, bochenek chleba, plecak i cztery grube kołki do rozwijania namiotów. Trochę bliżej leżały dwie apteczki, proca, sznurek, wędka, paczka zapałek i rurka z zatrutymi strzałkami. Tymczasem tuż pod Rogiem znajdowały się najcenniejsze rzeczy, o które trybuci stoczą najbrutalniejszą walkę – pas z nożami, namiot, kompas, oszczepy, łuk i strzały i siatka wędkarska.

Chcieliście jeszcze chwilę zastanowić się, co jest warte zabrania. Chcieliście, żeby dano Wam tylko kilka sekund na krótkie rozmyślenia. Niestety, było to niemożliwe. Gong wybił. Zaczęła się rzeź. Pora walczyć.
 
Shooty jest offline  
Stary 23-04-2011, 01:41   #22
 
Potwór's Avatar
 
Reputacja: 1 Potwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłość
Dwa dni wcześniej.

Marcus przeciskał się między równymi rzędami obywateli pierwszego dystryktu do szeregu najbliższego losowaniu. Ciche przekleństwa, prośby i bezlitosne ciosy łokciem pod żebra pozwoliły mu w końcu dostać się zaraz pod postument.
-Jak zwykle, poza dniem urodzin spóźniony- Aiden, jego brat nie mógł odpuścić sobie tego rzuconego półgębkiem komentarza.
-Cóż to by było za losowanie gdyby zamiast pierworodnego Curtisów na losowaniu zjawił się młody Aiden?- wspomniany skrzywił się, mimo że byli bliźniakami to Marcus urodził się pierwszy i na niego spadły wszystkie atuty pierworodnego. Zaczynając od braku obowiązku pracy w zakładach dystryktu, a kończąc na przyszłej pozycji głowy rodu.
-Zamknijcie się obaj, zaraz podadzą wyniki- Andrea, ich starsza siostra trzepnęła obu po łbach parasolką. Marcus wyprostował się i zerkał w prawo i lewo na zebranych kandydatów, uśmiechał się szeroko widząc pot na czołach, rozdygotane nogi, poobgryzane paznokcie. Losowanie wchodziło w decydującą fazę, a niedługo któryś z nich skazany zostanie na niemalże pewną śmierć. Fakt, teoretycznie jego obowiązkiem jako pierworodnego było branie udziału w loterii ale wręczane rok w rok przez jego ojca łapówki wystarczały aby karteczki z jego nazwiskiem tajemniczo znikały.

Wyczytano nazwisko, Marcus uśmiechnięty szeroko rozejrzał się po tłumie w poszukiwaniu owego nieszczęśnika. Dopiero po chwili uświadomił sobie że wszystkie twarze skierowane są w jego stronę.

-T..to niemożliwe.- szepnął gdy Opiekunka dystryktu po raz kolejny go wyczytała.
-Dalej Trybucie- Aiden mocno uderzył go w plecy wypychając go na środek placu. Marcus zrobił kilka szybkich kroków do przodu aby się nie przewrócić i przywołał na twarz najbardziej sztuczny uśmiech w swoim życiu. Na sztywnych nogach wspiął się na podwyższenie i uklęknął przez Opiekunką.

-To dla mnie zaszczyt reprezentować Pierwszy Dystrykt.- Powiedział siląc się na spokojny ton, powstał a tłum zaczął wiwatować, za parę godzin zacznie się zabawa i każdy szczęśliwy będzie że to nie z jego domu wybrana została będzie ofiara. Każdy poza Curtisami.

***

-Co to ma znaczyć Ojcze?- Marcus pospiesznym krokiem wszedł do gabinetu, starał się z cały sił by jego głos brzmiał gniewnie.
Zdawało mi się że opłaciłeś starszych!- Usiadł na fotelu naprzeciw ojca. Mężczyzna nie spojrzał nawet na syna, podniósł się zza biurka i podszedł do okna –Nastąpiły problemy, kwoty które oferowaliśmy Lindseyowi przestały wystarczać.
-Przestały wystarczać? Przestały wystarczać? Sprzedałeś mnie za kilka srebrników!- Młodzieniec porwał się z fotela i ruszył w stronę okna.
-Siadaj!- Okrzyk ojca usadził go na miejscu -Wybór między kilkoma karteczkami, a dobrobytem całej rodziny był prosty.
Marcus poderwał się z fotela przewracając przy tym ciężki mebel na podłogę.
-Żegnaj ojcze, mam nadzieję że się jeszcze zobaczymy.- Warknął gniewnie i ruszył w kierunku drzwi.
-Marcus- Chłopak zauważył że starzec nadal nie raczył odwrócić się od okna –Pamiętaj czego cię nauczono… i nie daj się zabić.

Gdy młodzieniec wybiegł na zewnątrz Colman osuszył lnianą chustką ślady wilgoci z kącików oczu, z barku wyciągnął butelkę whiskey i pociągnął głęboko.
-Nie daj się zabić… – Wyszeptał do zatrzaśniętych drzwi będąc w myślami w przeszłości, w momencie gdy te same słowa wiele lat temu powiedział bratu.

***

Następująca po losowaniu noc była jedyną nocą w roku kiedy godzinami spacerować można było po ulicach Pierwszego Dystryktu nie napotykając na nikogo. Marcus kręcił się ulicami miasta zaprzątając głowę ponurymi myślami. Zewsząd otaczała go muzyka i śmiech innych, ludzie pozamykani w mieszkaniach bawili się zadowoleni z własnego szczęścia. Gdyby wszystko poszło tak jak powinno Marcus z braćmi wykradliby dwie butelki wina ze spiżarni i razem z przyjaciółmi bawiliby się do bladego rana śmiejąc się z nieszczęśników wybranych na trybutów.

Nawet nie zauważając tego trafił na Plac Triumfu, gigantyczną aleję zastawioną pomnikami zwycięzców z Pierwszego Dystryktu. Stanął przed posągiem Lowdena, ostatniego triumfalnego trybuta z jedynki i z furią naparł na niego całym ciałem przewracając figurę z brązu na bruk.
-Zająłeś mój postument Lowdenie- zaśmiał się głośno, histerycznie, co się stało to już się nie odstanie, teraz zostawało mu tylko jedno – wygrać. Pozbyć się w konkurencji, odsunąć wyrok śmierci i powrócić w chwale.
 
Potwór jest offline  
Stary 23-04-2011, 14:29   #23
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Aliceanne przez chwilę przygląła się dantejskim scenom mającymi miejsce tuż przed jej oczyma. To wynaturzenie było zaskakujące, nigdy by nie pomyślała, że grupka młodych ludzi może od tak skoczyć sobie do gardeł. A dlaczego? “Bo jeśli nie będziemy posłuszni to nas zabiją”. Dobre sobie. Rozejrzała się za czymś co mogłoby się przydać i nie jest jeszcze obiektem czyjegoś zainteresowania. Już miała ruszyć w stronę strzałek i bochenka, jednak dosłownie w tej samej chwili zostały one pochwycone przez jakiegoś chłopaka, który tuż po zdobyciu łupu zaczął uciekać w kierunku północnym. Wybór nie był trudny, mogła zostać tutaj i próbować zdobyć cokolwiek lub ruszyć za chłopakiem licząc na łatwy łup, gdy chłopak opadnie z sił. Początkowo biegła niemal krok w krok za nim w strachu przed pozostałymi zawodnikami, którzy tak jak ona mogli liczyć na “łatwy łup”. Ta myśl nie dawała jej spokoju, obejrzała się za siebie i w tym momencie zahaczyła o coś nogą. Bochenek chleba. Widocznie musiał wypaść chłopakowi. Tuż obok znalazła zawiniątko, najprawdopodobniej płaszcz. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Złapała oba przedmioty i podjęła dalszy bieg za chłopakiem.
Biegli długo, chłopak ani razu się nie obejrzał, co było aż podejrzane. W panice ludzie stają się nieostrożni i nierozważni powtarzała niczym mantrę. Adrenalina dawno już opadła, wkrótce zjawiło się zmęczenie, a następnie znużenie. Chłopak gnał przez pola uprawne, odsłonięte przestrzenie w których grzało niemiłosierne słońce. Kto jest głupszy? Głupek, czy ktoś kto bezmyślnie za głupkiem podąża? Rozbawiła ją ta myśl. Przystanęła oglądając się czy nie pociągnęłi za sobą jakiegoś ogona. Pusto. Rozejrzała się dookoła oceniając co teraz. Najlepiej będzie w gęstym lesie, jest mała to się przeciśnie pomiędzy gęstymi krzewami. Tu ma przewagę. Spojrzała jeszcze raz za oddalającym się maratończykiem. Przy odrobinie szczęścia dostanie udaru słonecznego Znowu się uśmiechnęła do samej siebie i ruszyła truchtem do lasu.
- Drzewa liściaste - powiedziała sama do siebie odłamując sporą gałąź od drzewa. Nie była tym bardzo zmartwiona, chociaż wiedziała, że mogła trafić lepiej, można tu liczyć zapewne na jakieś dzikie owoce, może nawet jagody. Gdyby to były lasy równikowe wtedy nie musiałaby się martwić o wodę, ale z drugiej strony połowa zwierząt pewnie byłaby jadowita. Odłamała niepotrzebne mniejsze gałązki tym samym tworząc laskę, której mogła używać przy rozgarnianiu gałęzi sprawdzaniu podłoża lub ewentualnie do samoobrony. Wchodząc w głąb lasu szukała przede wszystkim bezpiecznego schronienia, by odpocząć chociaż trochę po biegu. Zauważywszy dorosłe, potężne drzewo postanowiła się na nie wspiąć. Chleb zawinęła w płaszcz tworząc tym smamy obszerną torbę i przystąpiła do wspinaczki. Nie miała w tym wielkiej wprawy, ale w końcu nic nie stoi na przeszkodzie by jej trochę nabrać. Usiadła na jednej z szerszych gałęzi i dopiero teraz zaczęła oceniać łup. Płaszcz był obszerny i z pewnością okaże się przydatny. Po krótkim odpoczynku zeszła na ziemię postanowiwszy poszukać wody. Skoro jest las, powinna być i woda. Zresztą jakoś muszą być tutaj jakieś systemy nawadniające pola. Ruszyła w głąb lasu, który z każdym pokonanym metrem zaczynał się robić coraz gęstszy. W końcu natrafiła na stado królików, które już dogłębnie przekonało ją co do słuszności swoich podejrzeń. Nasłuchując odnalazła źródełko. Nie była wpierw przekonana czy może swobodnie podejść i się napić. Woda przyciąga wiele gatunków, nie tylko zające, ale także wilki, niedźwiedzie i trybuty W końcu jednak po minutach nasłuchiwań odważyła się ugasić pragnienie. Z duszą na ramieniu przykucnęła i zaczęła pić. Póki co nie było źle. Póki co nadal żyła i nie zapowiadało się by w najbliższych minutach, może nawet godzinach miało się to zmienić. Zasłużyła na odpoczynek. Poszukała w okolicy dobrego drzewa w którego gałęziach mogłaby spędzić noc. Wspięła się na nie i przystąpiła do konstruowania bezpiecznego łóżka. W kolebce utworzonej przez co najmniej trzy gałęzi umościła gniazdko z zeschniętych liści. Upewniła się, że w nocy nie zostanie zdmuchnięta z bezpiecznej miejscówki, przywiązując się w pasie do jednej z gałęzi i zapadła w czujny sen.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.
Eyriashka jest offline  
Stary 24-04-2011, 20:13   #24
 
Potwór's Avatar
 
Reputacja: 1 Potwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłość
Marcus wziął kilka głębokich oddechów aby pozbyć się stresu –Chłam- Mruknął sam do siebie patrząc na ekwipunek wysypujący się z Rogu Obfitości i z większą uwagą przyjrzał się pozostałym trybutom. Ich pozycja, napięcie mięśni, przedmioty na których skupiali wzrok. Wszystko mogło mieć teraz znaczenie. Szybko rozsupłał krawat i wsunął go w kieszeń spodni, zbyt łatwo go za niego było złapać, a nie miał zamiaru głupio kończyć już na samym początku rozgrywki.

Postanowił skupić się na przedmiotach leżących nieco dalej od rogu, priorytetem była dmuchawa z zatrutymi strzałkami i bochenek chleba. Najchętniej ruszyłby za łukiem i strzałami ale obawiał się że konkurencja okaże się tam zbyt duża.

Gdy tylko wybił gong ruszył biegiem przed siebie, opatrzność widać nad nim czuwała bo o milimetry minął się ze śmiercią gdy trybut który zdążył już chwycić dzidę pchnął nią w jego kierunku. Wyminął go i szybko chwycił dmuchawę i strzałki. Podnosił się już do biegu po chleb gdy wpadł na niego inny nastolatek. I tym razem szczęście mu dopisało bo nikt z uzbrojonych już nie był na tyle blisko aby dobić lekko ogłuszonego i niepewnie podnoszącego się z ziemi Curtisa.

Ustał z powrotem na nogach gdy zobaczył że chleb chwyciła trybutka. Dziewczyna wyglądała na niewiele młodszą od Aberle, jego czternastoletniego brata. Ruszył sprintem w jej stronę ale w ostatniej chwili skręcił nieco w prawo i przebiegł obok niej bliżej w stronę Rogu. Starał się trzymać z dala od pozostałych trybutów i wypatrzeć łuk lub osobę która go podniosła.

Tam! Alice czy jakoś tak, spotkali się raz podczas treningów. Marcus może i by jej odpuścił ale był dość biegłym łucznikiem i broń która zabrała naprawdę by mu pomogła. Zaczął ją ścigać lecz trybut z dzidą nie dawał za wygraną. Wziął potężny zamach i cisnął prymitywną włócznią w stronę Curtisa.

Marcus rzucił się w tył niemalże upadając na ziemię gdy stopa poślizgnęła się na krwi jednego z martwych już Trybutów. Stwierdził że ma dość, spróbował podbiec do dzidy która niemalże trafiła go w brzuch, wyrwać ją z ziemi i dać nogę w las gdy dostrzegł że pocisk mimo iż go minął to trafił dziewczynkę z chlebem.

Młody trybut odwrócił się szybko w stronę napastnika unosząc dmuchawę do ust, jeśli tamten spróbuje zbliżyć się bliżej strzeli w niego zatrutą strzałką. Lewą ręką wyciągnął kolejną strzałkę, pozbywszy się dzidy atakujący był już pewnie bezbronny, a walce na pięści zawsze może go dźgnąć zatrutym pociskiem, niestety tamten okazał się dość być sprytnym aby uskoczyć w tłum.

Wygrana byłaby miłym dodatkiem ale podstawowym celem Marcusa na Igrzyskach była jedna rzecz - godne reprezentowanie rodu Curtisów, a nie widział niczego honorowego w pozwoleniu trzynastolatce umrzeć, ani tym bardziej w dobiciu nieuzbrojonego przeciwnika. Obszedł ranną tak żeby jej leżące na ziemi ciało oddzielało go od reszty trybutów i przyjrzał się ranie. Zrzucił na ziemię ciężki, skórzany płaszcz i zaczął rwać rękawy białej koszuli na bandaże. Przyklękł obok dziewczyny odsuwając dmuchawę i strzałki poza zasięg jej ręki i obejrzał dokładnie ranę. Widział wcześniej że obie apteczki zostały dawno już zabrane, a z tak marnymi pomocami jak nieco improwizowanych bandaży niewiele mógł zrobić wobec poważniejszych obrażeń.

-Wszystko będzie dobrze. To nic takiego. - Z całych sił postarał się wymóc na sobie łagodny uśmiech i uspokajający ton myśląc czy nie lepiej byłoby dla dziewczyny gdyby skrócił jej cierpienia. Co chwila podnosił głowę i rozglądał się czy któryś z trybutów nie stanowi zagrożenia. Krótkie oględziny tylko go upewniły – dziewczyna umrze, nawet gdyby miał apteczkę niewiele mógłby zrobić. Może gdyby byli w Dystrykcie, gdzie mógłby liczyć na pomoc innych i na to że ranna względnie szybko dotrze do prawdziwego medyka, ale z pewnością nie tutaj. Nawet podczas tych szybkich oględzin wokół niej błyskawicznie rozlewała się coraz większa kałuża krwi, a smród przebitych jelit był niemalże nie do zniesienia. Marcus stanął nad ranną i chwycił obiema rękoma drzewiec włóczni. -Przepraszam- powiedział cicho, ze łzami w oczach.

Ciało dziewczyny przeszedł spazm bólu gdy wyszarpnął włócznie, a kałuża krwi coraz szybciej zaczęła się powiększać. Curtis wiedział że szok i adrenalina powstrzymują ból rannej ale nie potrwa to długo, teraz mógł zaoferować jej tylko jedno. Zakrwawioną dzidę oparł lekko zaraz obok mostka, tuż nad sercem dziewczyny. -Przepraszam - powiedział po raz kolejny i naparł całym ciałem na drzewiec. Starał się nie zwracać uwagi na odgłos głuchego pęknięcia miażdżonego żebra i to że posoka ze świeżej rany ochlapała część jego ubrań. Nie patrząc się na ciało zabitej chwycił co tylko mógł: płaszcz, chleb, dzidę i dmuchawkę po czym rzucił się biegiem na północ. Byle szybciej do krawędzi lasu.

Niestety się przeliczył, w normalnych warunkach po prostu założyłby płaszcz, a chleb i strzałki wsunął do obszernych kieszeni ale teraz ryzyko było zbyt duże. Po kilkudziesięciu metrach płaszcz razem z zawiniętym weń chlebem wysunął się z jego uchwytu.

-Cholera- Warknął, zwolnił na chwilę i obrócił się aby spojrzeć czy ktoś go nie ściga. Wprawdzie nie widział nikogo blisko ale w okolicy nadal czaiła się dziewczyna z łukiem za którą wcześniej planował podążać więc wolał nie zostawać na otwartej przestrzeni. Biegł dalej starając się zapamiętać gdzie upuścił rzeczy, jedzenie może i jakoś zdobędzie ale naprawdę żal mu było dobrego płaszcza.

Biegł jak tylko mógł najszybciej dopóki nie przedostał się do krawędzi lasu, tam upuścił te kilka przedmiotów które udało mu się utrzymać na ziemię i usiadł ciężko na kłodzie. Wziął kilka głębokich oddechów i odczekał aż serce przestanie mu napieprzać niczym nitownica z Drugiego Dystryktu. Pomasował obolałe nogi i zebrał swoje rzeczy. Gdzie teraz? Przez chwilę stał niezdecydowany ale szybkim krokiem zaczął iść dalej na północ, być może tam mu się poszczęści?

Kilka kilometrów dalej przypadł do pnia grubego dębu i zza tej osłony zaczął przypatrywać się terenom znajdującym się przed nim. Pole, wielkie pole, a co więcej dwie sylwetki daleko przed nim. –Nie dziękuję- Powiedział do siebie –Mam dość jak na dziś- Rozejrzał się uważnie i ruszył lasem na wschód wzdłuż granicy pola, być może uda mu się znaleźć jakieś obejście albo pozostałości po kryjówkach uczestników poprzednich Igrzysk. Chociaż teraz bardziej rozglądał się z nadzieją za strumieniem bądź studnią.
 
Potwór jest offline  
Stary 01-05-2011, 07:54   #25
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
Martha szybko strugała sobie broń w drewnie. Nie mogła pozwolić, aby inni wyścignęli ją „technologicznie”. Już od początku igrzysk planowała sobie, jak rozegra tę grę. A w jej planach nie było miejsca na zwycięzcę innego niż ona.

Szczególnie zależało jej na jednej ofierze – chłopaku, z którym udało jej się zamienić parę słów na uczcie, Cainowi. Tak, był jej coś winien, a najlepiej jeśli ten dług spłaci po prostu… ginąc. W końcu dość dużo już przeżył, a nie musi dojść do kresu swoich dni.

Niemniej teraz miała ważniejsze rzeczy na głowie. Musi im pokazać. Musi im pokazać, że wiek nie świadczy o umiejętnościach, a ona swoimi znacznie przewyższa pozostałych. Musi udowodnić, że jest w stanie nie tylko dotrwać do końca, ale i także zwyciężyć. Zwyciężyć w chwale oblana hektolitrami krwi. Cudzej.

Gdzie tu pójść? Gdzie się udać? Może tam… Nie, to później… A może tu? Też nie… Ech, co za różnica, przecież i tak gdzieś dojdzie. Dojdzie i zrobi pogrom. Pogrom całkowity, którego raczej nikt nie przegra. Raczej. Szykujcie się, trybuci. Wojna rozpoczęta.


******


Robert siedział skulony pod drzewem, przytulając swoje kolana. Słońce zachodziło i robiło się coraz ciemniej, zimniej, a on nie zdążył na czas znaleźć sobie kryjówki. Zastanawiał się, czy uda mu się przeżyć tę noc… Oby.

Niewiele potrafił. Nie miał jakiś specjalnych uzdolnień, jak reszta. Nie leżało mu rzucanie oszczepami na dziesiątki metrów, sprawne posługiwanie się nożem czy zabawa w lekarza. Robert był Robertem, więc jedyne rzeczy, które był w stanie zrobić z pewnością nie przydadzą mu się na arenie.

Miał tylko nadzieję, że podczas tej nocy nikt nie przyjdzie i go brutalnie nie zaciuka. Chciał jeszcze trochę pożyć. Był pewny, że przyjdzie jeszcze jego czas i anioł śmierci w postaci jednego z trybutów zechce poderżnąć mu gardło, ale wolał korzystać z życia, póki jeszcze jest z czego. W końcu stan ten może się odmienić w każdej chwili.

Słysząc hymn Kapitolu, Robert podniósł głowę. Spojrzał na ogromny telebim. Każdego wieczoru wyświetlały się tutaj twarze wszystkich trybutów, którzy zginęli. Był to moment stosunkowo bezpieczny, ponieważ każdy chciał zobaczyć wyniki dnia.

Chłopak liczył twarze. Zginęła jakaś mała dziewczynka, którą pamiętał z treningów. O, i jeszcze jedna. Wyjątkowo dużo dziewczyn padło na początku. No cóż, powinien się z tego cieszyć.

W końcu telebim wydał pisk na zakończenie, a arena igrzysk znów stała się ciemna i ponura. Sześć osób. Sześć osób zginęło pierwszego dnia. Pozostałe osiemnaście osób nadal żyje i niedługo rozpocznie krwawą walkę o przeżycie. Czas walczyć.
 

Ostatnio edytowane przez Shooty : 01-05-2011 o 08:13.
Shooty jest offline  
Stary 03-05-2011, 23:04   #26
 
Bachal's Avatar
 
Reputacja: 1 Bachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputację
Aquar wypruł niczym strzała w stronę pasa z nożami. Były krótkie ale to nic. Na nieszczęście zdołała już je pochwycić inna dziewczyna. Ta spojrzała na Aquara i błyskawicznie doskoczyła do niego, perfekcyjnie uderzając w nos, który eksplodował krwią. Z pomocą przyszła mu Evelin, taranując agresorkę. Niestety, ta znalazła się w opałach, bo dziewczyna była widocznie bardzo dobrze wyszkolona w sztukach walki. W tym samym czasie pod nogami Aquara znalazł się jeden z noży.) Podniósł go i ruszył na agresorkę, pomagając Evelin, starał się poderżnąć jej gardło, względnie uszkodzić ją ostrzem. Nóż chłopaka przejechał po gardle dziewczyny, z którego po chwili wypłynęła bordowa ciecz. Właśnie zabił człowieka. W niemym szoku nawet nad tym się nie zastanawiał. Evelin stała obok. Zdrowa, potargana, kilka włosów wyrwanych, w niektórych miejscach obdarta. Wyrwał martwej dziewczynce pas, który przerzucił przez ramie i rozejrzał się za kolejną zdobyczą. Wszędzie wokół trwała zacięta walka. Stwierdził, że nic tu po nim. Złapał Evelin za ramię, szarpnął dość mocno, po czym puścił i wyszarpnąwszy z pasa dwa ostrza, w pozycji modliszki zaczął uciekać na północ. Pas Pas powiesił przez ramię, zatrzaskując sprzączki.
Po przebiegnięciu 6 kilometrów natrafli na rozległe pola uprawne, poprzetykane w niektórych miejscach małymi lasami. Śpiew ptaków, nikogo nie widać. Aquar rozciągnał się, pas przywiązał na prawowitym miejscu.
- Kurwa, nie lubię biegać. – Rzuciła Evelin, stojąc nieopodal.
-Ja również, ale dzięki temu jeszcze żyjemy. Nic Ci nie jest?
- Nie licząc tego, że bolą mnie nogi i tułów to nic. Lepiej martw się o siebie, bo twój nos wygląda, jak rura kanalizacyjna do odpływu posoki.
-Kurwa, faktycznie
- W tym momencie zgiął się w spaźmie bólu. Z trudem wyprostował się i rozejrzał za jakimiś szerokimi liścmi. Nos miał mocno przekrzywiony na lewą stronę, wyglądało to makabrycznie.
-Nie wygląda to za dobrze. Naprostujesz mi go? - Dalej rozglądał się za liśćmi, jednak nic w pobliżu.
- Nie ma sprawy - dziewczyna podeszła do niego i umyślnie wyprostowała go tak, aby chłopak to poczuł.
Ten upadł na kolana, trzymając się za twarz wijąc się w paroksyźmie bólu. Zaczął rzucać się po glebie w lewo i prawo, aby po kilku minutach znieruchomieć. wyrwał kępkę trawy, wytarł w nią krew i rozciągnął się na trawie. Zamyślił się
-Wiesz co sobie uświadomiłem? Zabijanie... Dopiero teraz do mnie dotarło, jakie to łatwe, ale też jakie są tego skutki. Zabiłem ta dziewczynkę. Czułem, jak wiotczała. Gdy zabierałem pas, była jeszcze ciepła. Straszne uczucie... - Wyciągnął się dłużej na trawie i wpatrywał w niebo.
- Fajnie wiedzieć - mruknęła Evelin, podpierając się w biodrach.
- A ty zabrałaś coś z rogu?
- Nie zdołałam. Wszystko było już zaklepane. Poza tym zdezorientował mnie moment, w którym musiałam ratować ci dupę.
-Nie posądzałem cie o taki altruizm. Czyli jesteśmy głęboko w dupie, tak?
- Jeśli spodziewałeś się kokosów, to muszę ci uświadomić, że i tak ustawiliśmy się znacznie lepiej niz niektórzy z trybutów.
-Przez samo to, że żyjemy. A jeśli chodzi o kokosy...
-Tu znacząco, uśmiechnięty zerknął na jej klatkę piersiową - Jakieś tam zamienniki mamy. - Po czym wybuchnął radosnym, lecz dziwnym śmiechem. śmiech ten przerodził się w histeryczny chichot, aż zwinął się w kulkę, cicho łkając. Kurwa. To nie może dziać się naprawdę. Welcome to hell, jak mawiał ich mentor.
- Mięczak - westchnęła, spacerując po polu.
Chwilę zajęło mu dojście do siebie. Wstał, sprawdził swój nos, otarł twarz wyrwaną trawą i powiedział:
-Sorry za to, za dużo na raz... To co teraz zrobimy?- Podszedł do niej, przyglądając się jej uważnie w poszukiwaniu ewentualnych uszczerbków na ciele.
- Na początek polecam znaleźć jakieś schronienie, o ile nie chcesz zamarznąć jeszcze tej nocy. Oprócz tego należałoby coś zjeść.
Udali się na południe w poszukiwaniu jakiegokolwiek źródłą wody.
 
Bachal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172