Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2011, 08:34   #28
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Chwilę trwało nim ustalili kto, gdzie i w jakiej kolejności. Inną sprawą było, że i pośpiech nie miał w tej chwili większego znaczenia bo Roan ruszył w pierwszej kolejności zbadać raz jeszcze ślady zielonoskórych. By upewnić się, że na pewno uciekli. Wątpliwości nie dawały mu spokoju. Wrócił po niespełna kwadransie. Ich niedawni przeciwnicy wedle wszelkich znaków spiesznym marszem szli na południe. I ich zasadzka najpewniej miała charakter przypadkowy. Czemu jednak aż tak się spieszyli trudno było rzec. Gdyby ich oddziały spotkały się nie na brzegu bagiennego rozlewiska, nie na promie a w lesie w trakcie przemarszu, pewnie byli by już ich posiłkiem. Bo że zezwierzęcone bestie pożerają swoich wrogów Roan był pewien. W końcu słyszał to i owo.

Kiedy zwiadowca wrócił szyk był już ustalony a oddział szykował się do wymarszu. Ruszyli niemal od razu, jak tylko Roan w krótkich, tym razem, słowach zdał im relację z powtórnego rekonesansu. Wychodziło na to, że swoim pojawieniem się ocalili nieznanych sobie piekarzy. Pozostało więc im to uzmysłowić. I odebrać nagrodę choćby w naturze. Po tygodniach posiłków w leśnej głuszy, byle jakich i byle gdzie za gorącą strawę oddali by wiele.

Wyruszyli ruszając przez gęstwinę młodnika ze zwiadowcą na szpicy. Dosyć szybko uzmysłowili sobie, że to bynajmniej nie zapach pieczonego chleba był bliski. Zwyczajnie lekkie podmuchy wiatru unosiły go w powietrzu szczęśliwie prowadząc ich poprzez gęstwinę. Musieli się nieźle nakluczyć pośród leśnej gęstwiny, ale ich trud został w końcu nagrodzony. Pokonawszy któreś z kolei wzniesienie dostrzegli kryte strzechą dachy kilku zabudowań i strażnicy wzniesionej na palach. Wszystko zaś otoczone palisadą. Rozłożone na podmokłym brzegu szerokiej i ospale płynącej rzeki. Jesienne liście wyraźnie ubarwiały wszystko na złoto dodając miejscu uroku. Pośród zabudowań, widzieli to wyraźnie schodząc powoli przez gęstwinę, kręciło się kilku ludzi. Jeden walił młotem w kowadło czego odgłos dominował nad okolicą z każdym krokiem bardziej. Ci ludzie tu mieszkający, osadzeni na wschodnim brzegu Osten Wasser, w głębi Drakwaldu pośród zrujnowanych wsi i spopielonych osad, czuli się nad wyraz pewnie.

To musiało wzbudzać respekt i szacunek. Ale i… obawę. Byli pewni. Zbyt pewni swej siły. Czy mieli ku temu powody?


Nie zdołali skrycie podejść do przysiółka. Ktoś tam na tej strażnicy wypatrzył dziwne ruchy pośród leśnej gęstwiny, może spłoszone przez krasnoluda stadko gawronów wzbudziło czujność wartownika. Niezależnie od przyczyny byli jeszcze dobre sto kroków od palisady wysokiej na trzy metry, kiedy ze strażnicy okrzyknął ich wypatrujący ich, widoczny już teraz wartownik.

- Hej! Wy tam w krzakach! Nie kryjcie się, bo bełtami powitamy! Coście za jedni że lasem skrycie leziecie? – musiał wcześniej ostrzec i wezwać innych, bo na palisadzie wyraźnie pojawiły się sylwetki kilku obrońców. Przyglądając się im uważniej można było dostrzec sterczące pomiędzy zębiskami naostrzonych pali kusze. Najwidoczniej „piekarze” skrzętnie dbali o swój wypiek.

- Liczę do trzech a później strzelamy. Albo wyjdziecie z rękoma w górze z dala od broni. Jeśli macie szczere intencje nic wam w Zajeździe Toma nie grozi. Jeśli jednak nie… - strażnik zawiesił głos wyraźnie dając do zrozumienia, że taka alternatywa najlepszą nie jest. Nastąpił impas.

Tylko chleb pachniał jakby mocniej…

.
 
Bielon jest offline