Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2011, 00:21   #108
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Starzec jak na zatrudniającego był wyjątkowo nieprzenikniony. Wyglądał na dziada, ubrany był jak urzędnik, zachowywał się jak jak rasowy szwindlowiec a wysyłał ich na pewną śmierć jak kat.

Melitele Tedowi świadkiem, że mu się podobał. Chciałby z kimś takim współpracować. Problem polegał na tym że zatrudniał ich do czegoś, co śmierdziało na kilometr, a on chciał tylko dostać się na północ.
Usłyszał już jednak wszystko. Jak tu się wycofać? Szpiedzy są wszędzie, wyszepał niziołek.
Skurwysyński konus mógł być wszędzie... ale pewno i w ramach pierwszego rozkazu i testu starca by reszta go rozsiekała. Nikt nie wierzył, ale wszyscy byli zainteresowani. Zwłaszcza gdy wspomniano o wątpliwej, ale jak potencjalnie korzystnej wdzięczności Stokrotki. Nawet w umyśle niezaangażowanego Teddeveliena rozkwitły wizje przyszłości, która chciał, żeby była.
A w żaden znany mu sposób być nie mogła.

Efekt psuł jedynie najwyraźniej z trudem powstrzymywany chichot ich werbownika, radość maniaka uradowanego faktem, że ma okazję do spłatania komuś potencjalnie śmiertelną psotę.

-Dla nas liczy się efekt. W jaki sposób do niego dojdziecie, wasza bolączka, aczkolwiek sugeruję jednoczesną likwidację i oswobodzenie.
Wykonywanie zadań po kolei może utrudnić zadanie. Z pewnością będziecie po tym poszukiwani.
Załóżmy teraz, że udało się wam uwolnić więźnia, bo innej opcji nie dopuszczam, zaprowadzicie go do kontaktu Stokrotki z Dolin.
Jest poszukiwany przez straże, więc nie zobaczycie go. Nawet nie będziecie wiedzieli kim jest.
Wszystkiego będziecie dowiadywali się w swoim czasie
-uprzedził zleceniodawca.

Och, tak, świetnie. Nie idzie nam żywotać bez tego napięcia ryzykowania życiem na oślep, nieprawdaż?

Potem wspomnienie o Stokrotce. I wyjście starca, zostawiając ich samych, oszołomionych. Jakby związanych kontraktem. O dwóch wyjściach: pozytywnym i negatywnym.
W tym szaleństwie było coś szalenie pociągającego. Ćwierćkrwi elf nie mógł tylko sobie właściwie przypomnieć, jak się wpakował w wielki spisek. Bo nawet, jeżeli stary kłamał, to tym bardziej mowa była o spisku.

Lanknecht przerwał ciszę, wydukał coś niemal z aktorską dramatycznością i rozwiał wątpliwości Teda jeżeli chodzi o potencjalnie poczytalne towarzystwo w kompanii.

Oszalał, porywając konia, a im nie pozostało nic innego jak ścigać go - gdzież tu czas na namysł?!
Jeżeli w ten sposób będą działać, może okażą się dość zuchwali, bezczelni i głupi aby im się udało uratować kogoś mając dobę. Oczywiście, uzmysłowił sobie szpieg, Jeżeli w ogóle dotrzemy tam na czas, nawet galopując na oślep.

Kobieta i łachmyta spojrzeli na siebie, jakby rzucając sobie nieme wyzwanie.
Cała trójka skoczyła do pozostałych środków transportu, ruszając w pogoń za mężczyzną, który zdążył już zniknąć z oczu "drużyny".

Chciał coś zawołać, zapytać lancknechta o tak tragiczny pośpiech, ale nie było to bynajmniej możliwe, zwłaszcza, że trzymał się samego końca. Przyznać musiał przed samym sobą, że nigdy jeszcze nie gnał tak na koniu i na chwilę się wystraszył, zanim sobie uświadomił, że to i tak nie ma znaczenia.

Podróż mimo wszystko przebiegła szybko, zwłaszcza wobec niedawnych jego przypuszczeń - mozolnej wędrówki w doprowadzającym do pasji przez nudę konwoju czy karawanie, czy grupie podróżników, czy jeden cesarz wie kim lub czym. Po kilku godzinach, wnioskując po ruchu słońca, czekało ich nagłe zatrzymanie - przynajmniej przodującego najemnika. Przez sekundę może Ted sądził, że jego koń się potknął, a biedak w zupełnie bezsensowny sposób straci życie upadając, było to jednak kontrolowane ściągnięcie łba zwierzęcia, by się zatrzymało. Chwilę później spostrzegł elfa, który nie zrobił na nim wrażenia. Jedynie na widok jego uzębienia Ted po raz pierwszy w życiu zaczął się zastanawiać, po kim odziedziczył kły. Poza tym, klasycznie arogancki dla niemieszkających w miastach, tajemniczo się uśmiechał i nie był niezwykły, nawet wchodząc w szczelinę w skałach.
Wrażenie robili... oni.
Nawet sapiący z wysiłku ale nieugięty w swym strachu przed królową wolnych elfów lancknecht, ani zręczne przejście nożownika przez niemal niewidoczny przesmyk ani własne mozolne, ani bezkontaktowe przejście (w naprawdę doskonale zakonspirowanej kryjówce, jak musiał stwierdzić) nie przygotowały go na rzecz szczerze nienormalną, widok tyleż mało koszmarny, co w swej absurdalności absolutny, a w swym absolucie (tym bowiem w tej jaskini zdawali się być) - absurdalny.

Teddevelien niemal roześmiał się, że jego pierwszą myślą było, skąd elfowie biorą dość alkoholu by zaspokoić te istoty. Skupił się jednak, gdy ich przewodnik zaczął udzielać tłumaczeń i dokładnych wskazówek. Bądź co bądź była to zdecydowanie jego działka, jakkolwiek nie wątpił, że reszta zapamięta. On zamierzał zapamiętać na dłużej. Skinął głową, gdy usłyszał, że mają nic nie zdradzać odnośnie ich zadania, nikomu.
Warto też było zapamiętać imię Avallac'h... czy jakoś tak.

Potem przyszła podróż, o jakiej oxenfurckim filozofom się nie śniło. Dawne dzieje. Dobre czasy. Prywatnie w planach stało porozmawianie z resztą i zaplanowanie kilku spraw, lub choćby omówienie, ale nawet myślenie o tym, jak się przygotować, okazało się niemożliwe wobec przeciągającej się w nieskończoność desperackiej walki o utrzymanie włosów kolosa. Ćwierćkrwi elf chwycił tak delikatnie jak mógł kołtun, ale nim zdołał owinąć go sobie wokół nadgarstka był już po niewłaściwej stronie... pukacza.
Modlił się, aby jak najszybciej wypadli na światło. Kiedy się to stało z kolei, przestał się oglądać i postarał po prostu się nie zrzygać.
Wątpił, by olbrzym był zachwycony.

Kiedy znowu był świadom, bo jedyne, co zarejestrować to słuchem wycie wiatru i coś jakby słowa jego towarzyszy, zdał sobie sprawę, że potężne uderzenie odbiło mu płuca, wytłoczywszy z nich całe powietrze. Po jeszcze kilkunastu sekundach, że leży na boku, z nogami i rękoma wciąż jakby się trzymał pukacza.
-Powtórz to, co zrobiłeś w sklepie kowala, a sam ci zapłacę. W markach. Jak tylko je zdobędę, ale zapłacę-mruknął zawodowy najemnik.
-Jesteśmy na miejscu. Miło było-ponownie obnażyli popsute, czarne zęby, po czym popędzili w drogę powrotną.

Ted zaczerpnął z trudem powietrza i zdołał tylko westchnąć, zamiast odpowiedzieć. Po chwili, podnosząc się, odczuł żal, że nie dane mu było zripostować. Miał w zanadrzu ciętą niczym trzydniowy temerski wisielec co to klawisza więziennego zabił, po uprzedniej wizycie u kata. Niestety, zupełnie mu wyleciała z głowy. Stał przez chwilę, gapiąc się bez pomysłu w stronę, w którą wrócili... wróciły...
Ostatni raz. Nigdy więcej. Absolutnie. Pierwszy i jedyny. Jedyny raz wchodzę na ślepo w sprawę skali spraw królestw, do której mi nic, na ślepo, pragnąc jedynie się przemieścić.
Lancknecht ich ponaglił. Otępiały Teddevelien odwrócił się za nim, stał przez chwilę otępiały, po czym jakby przypomniawszy sobie, zanim ruszył, pał na kolana i zwymiotował śniadanie. Potem był gotów kontynuować drogę.

Dla dopełnienia groteski, która biorąc pod uwagę jego przeszłość zdawała mu się być jakiegoś rodzaju metaforą podróży człowieka przez życie, a może jedynie makabrycznym dla pasażerów, jak tragedii zmierzających do nieuchronnego końca, gdzie on miał dylemat, a reszta godziła się na śmierć zestawieniem różnych metod podróży - tak w ramach wzbogacenia dzieła - natrafili na łódź o aparycji tratwy, której kapitanowi najwyraźniej wydawało się, że jest kapitanem.
Miał ochotę powiedzieć mu co o nim sądzi, gdy poganiał ich, ociężale drepczących na pokład, na szczęście wyręczyła go jedyna kobieta z grupy. Która, jak sobie szybko przypomniał, nie była kobietą.
Trzeba zawsze być czujnym... Nie wiadomo, na kogo można trafić.

-Podłe szczury lądowe!-wrzasnął kapitan, gdy okazało się, że absolutnie widoczny po roślinności brak wiatru oznacza... brak wiatru. Tedowi ten okrzyk z kolei, jego adresaci, wydał się szczególnie ucieszny.
-Nas rzbać kcesz? - zapytał z jednym z wyuczonych akcentów. Zarazem dość cicho, by rozwrzeszczany typ, który najwidoczniej również - a może właśnie dlatego - nie dosłyszał zupełnie go zignorował. Sam elf wzruszył ramionami.

Oparł się o jedną z burt i dał sobie czas by ochłonąć. Po chwili już jednak zaczął myśleć i kombinować, co było absolutnie nieodzowne dla przywrócenia dobrego samopoczucia. Pomyślał, co należy zrobić i zaczął planować. Kto na kogo musi pójść. Jak się zachowa wobec różnych możliwości zastanego. Farsa też użyteczność znajdzie. Westchnął. Z jednej strony to było zupełnie nie w jego stylu - chciały mieć miesiące, znaleźć kryjówki, tworzyć tożsamości, zarabiać, usługiwać, dowiadywać się, zastraszać, wciągać we współpracę i wskazywać, kogo zabić - jak za dawnych lat. Z taką ekipą zresztą byłoby to możliwe. Mieli mieć jednak bardzo niewiele czasu.
A takie żywiołowe działanie było w jakiś niezdrowy sposób piękne. I zazwyczaj rzadko kończyło się powodzeniem.

Teddevelien odczekał jeszcze chwilę, po czym podeszłszy do reszty z dobrze skrywaną niechęcią chrząknął. Zagaił swobodnie:
- Wy też zawsze improwizujecie przy tego typu robocie? - wpatrzony tępo we własną dłoń, jak gdyby przyglądając się w wielkiej fascynacji wyimaginowanej drzazdze. Tutaj nie miało zbytniego sensu zgrywać prostaka, udolnie czy nieudolnie. Jego towarzyszka podróży spojrzała jak na zgniłe jabłko ze zdechłym robakiem w środku, po czym ponownie odwróciła się w stronę rzeki, zaś wychudły mężczyzna siedział, jakby w ogóle nie słyszał pytania.
- Zdaża się. - wzruszył ramionami lancknecht. - Z tym, że ja wolę zaplanowaną robotę.
- Nie mamy czasu ni szczegółu, acz w rzeczy samej, niezgorzej byłoby się podzielić. - westchnął mieszaniec. - I choćby wiedzieć kto na kogo idzie.
- Wiadomo, że ona bierze fanatyczkę. Ja mogę wziąć ważniaka i jego sługusów. Po mojemu, to całkiem możliwe, że odbijanie elfiaka będzie cichą robotą. W takich nie jestem specem, więc możecie się dogadać w tej kwestii. - dokończył nieco głośniej, by rachityczny mężczyzna również go dobrze słyszał. - Chyba, że ktoś ma coś przeciwko.

Czas na wykład.

- Wyda mi się, że odbijanie młodziana będzie najtrudniejsze i wymaga dwóch, a myślę, że dobrze by się nam współpracowało. - Ted zwrócił się do lancknechta. - Nie mam nic szczególnie przeciw, ale obecny jegomość kurewsko wprawny jest w mordzie, i może to właśnie jemu by to powierzyć? Robota z elfem będzie cicha tylko do pewnego momentu, gdyby dwóch różniących się za to wzięło... - zaproponował, podnosząc wzrok na najemnika, obrócił głowę w jego stronę. Jakkolwiek nie liczył na jego nadzwyczajną sprawność umysłową, wierzył, że poprawnie zinterpretuje jego krzywy uśmieszek, niewidoczny dla pozostałej dwójki.
- Tak też może być, ale tylko wtedy, gdy zdążą go wyprowadzić z lochu czy innego zamknięcia. Może i jest to prawdopodobne, ale po tych zapierdalaczach wątpię, byśmy dotarli tam później niż na godzinę przed egzekucją. To szczególnie możliwe, jeśli plan opracowała Francesca. -dodał nieco ciszej i bardziej do siebie.
Przez chwilę zamyślił się, a jego oczy zaszły mgłą.
Nagle poderwał głowę, biorąc głęboki wdech, jakby próbując odegnać wspomnienia.
- Pewne jest jedno. Jak założą mu pierścionek, to się nie pozbiera. - wskazał kciukiem na morderczego towarzysza.
Szpieg skwitował to pełnymi fałszywego zrozumienia głową. Nie przeszkadzało mu jednak aż tak bardzo w tej chwili, że nie rozumiał niemal nic z rozgrywającej się przed nim sceny.
- Rozumiem. Ale... nasze możliwości się nieco pokrywają. Dobrze by było jakby różni się za to wzięli. Niewielem słyszał o Francesce, ale zgaduję, że na życiu tamtegoż najbardziej jej zależy, bo to priorytet. Jakby się komu nie udało rozwiązać kolan można spróbować raz jeszcze, lub w ogóle, jeśli to za trudne. Jego ścinać będą raz. Stąd to bym proponował. Nie byłaby wyrozumiała, coby go kat pocałował, byłabyż?
Lancknecht przez chwilę nie odpowiadał.
- Mało nas. Za mało. Z ilu możesz cichaczem juchę utoczyć? - zapytał milczącego towarzysza, lecz ten dalej zdawał się być głuchy.
- Pięciu? Sześciu? - lancknecht nie dawał za wgraną.
- Dość dużo, gdybyśmy wszyscy poszli po niego. - zripostował Ted w świetle tego co mówił sugestię trzeci mężczyzna. Skierował wzrok na wodę, jedno równie mętne co drugie.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
- Zależy. - burknął nagle tamten.
- Od czego?
- Od okoliczności.
- Czyli?
- Nie interesuj się. Nie zapoznam z kostuchą więcej niż sześciu. Jeśli będą idiotami to ośmiu. Wszystko to w najlepszym wypadku. - zamilkł, najwyraźniej wyczerpując dzienną ilość słów, jakie mógł z siebie wykrztusić.
- Jeśli przydupasy tego Geltra i on sam, ładnie by się ustawili, to pewnie dałby radę, ale jeśli będą rozproszeni, to będzie miał problem. - wywnioskował lancknecht.
- A musi zabijać ich wszystkich? - chytrze uśmiechnął się Ted. - Widziałem, jak idzie. Rozproszą się, to jeno ich wyminie. Albo nie. Sęk w tym, że nie da siebie zabić, zabije jeżeli będzie się dało. Francesce chyba, za przeproszeniem, nie odchędoży jęła, jeżeli ten... straceniec będzie żył.
- Z pewnością nagroda będzie mniejsza. - wzruszył ramionami.
- Jeśli się zgodzi. - ponownie wskazał kciukiem wątłego towarzysza.
- To niech zajmie się likwidacją.
- Czyli mamy ugodę, mocium kumowie?
- Ze mną? Tak. - skinął głową najmasywniejszy z pasażerów.
- Pysznie. Ten zacny akcent starczy nam za cały plan, bo chyba widać co tu każdy umie, mnie lub więcej... - zapytał jeszcze lanknechta, zamierzając zająć się zaplanowanymi sprawami.
- Nie, to nie wszystko. - pierwszy raz odezwała się kobieta.
- Dokonujący egzekucji zaczynają pierwsi i pozwalają wszcząć głośny alarm.
To do nich zacznie zlatywać się straż, a raczej w miejsca z trupami, ale bez sprawców.
Wtedy nie zlecą się jak muchy do gówna przy odbijaniu. Pozostała dwójka będzie musiała poradzić sobie tylko ze strażnikami pilnującymi więźnia
- zakończyła. Ćwierćelf zatrzymał się i spojrzał przez ramię gdy zaczęła mówić. Gdy skończyła, uśmiechnął się tylko cwaniacko i skinął głową prze ramię w niemym podziękowaniu, po czym podszedł na drugi koniec tratwy, siadając i rozpakowując swoje manatki. Liczył, że ma jeszcze z godzinę i nie zamierzał próżnować.

Odrzucił przegrzewający go kożuch, obity futrem i zaczął przeczesywać kieszenie wyblakłej tuniki, zbyt liczne, by pamiętał, gdzie co jest. Ostatecznie, wszystkie były puste poza jedną, gdzie wrzucił wszystko, co potrzebne.
Puzderko. Bryłka węgla. Pół świecy. Owinięty w tkaninę plaster słoniny, sprasowany i zasuszony.
Ileż możliwości.

Zastanowił się. Będą mieli nieco czasu. Może najpierw rozejrzy się, za odpowiedniejszym miejscem. Na razie schował wszystko do kieszeni i wyjął brzytwę. Sekundę trwało wahanie, zanim zaczął metodycznie skracać niemal do brody swój zaniedbany zarost, a do niemal czaszki swoje włosy.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline