Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2011, 01:19   #203
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Rozmiar definitywnie ma znaczenie.
Tyle nauczyła się Era D’an podczas nieudanych prób wspinaczki w wykonaniu Łasucha. Albo trafił się jej niesamowicie ślamazarny szczur, albo po prostu był on typowym mężczyzną. Wciskał się w każdą napotkaną dziurę za to źle radził sobie z drążkami.
Ostatecznie skłaniała się do tej drugiej teorii. Zwłaszcza, kiedy po karkołomnej wspinaczce zwierzak znalazł się na stole i natychmiast poczuł jak w domu. Przez chwilę ogarniała krajobraz rodem z koszmaru kontrolera przepisów sanitarnych, łasuch tymczasem zagarnął jakiś kawałek chrząstki i zaczął go radośnie ogryzać.
Definitywnie samiec, pomyślała wysyłając do gryzonia silny sygnał żeby podniósł zad i wziął się za szukanie czegoś bardziej przydatnego niż przeterminowany pokarm.
Niestety gryzoń nie uszedł za daleko nim zatrzeszczały drzwi i do pokoju wpadł ktoś. Najpierw ich poczuła, dopiero potem zobaczyła. Dwaj Gammoreanie otoczeni aurą smrodu jak płaszczem pochrząkiwali coś po swojemu. Dziewczyna ledwie zdążyła wycofać mysz za jakiś garnek gdzie łasuch mógł dokończyć obgryzanie chrząstki. Tymczasem Era zupełnie przestała się dziwić skąd w pokoju taki chlew.
Impreza nie trwała na szczęście długo. Najedzeni i definitywnie pijani świnioludzie zasnęli beztrosko na swoich krzesłach. W samą porę bo głodny gryzoń skończył chrupać swoją chrząstkę i zamierzał wychynąć z kryjówki za smakowitym zapachem. Dziewczyna ledwie utrzymała go na miejscu.
Łasuch wymaszerował raźnie z za przewróconego półmiska i przebiegł się po stole w poszukiwaniu jakiś przydatnych z punktu widzenia uciekinierki przedmiotów. Niestety Era nie dostrzegła niczego co mogłoby pomóc otworzyć energetyczną klatkę.
Westchnęła, podczas gdy szczur zagarnął kolejny nadgniły, cuchnący tłuszczem kawałek mięsa i zaczął pożerać go chrupiąc głośno. Rozglądając się po pobojowisku poczuła się nagle słaba, samotna i bezradna. Bałagan. Tak w sumie najłatwiej było określić jej obecną sytuacje. Choć w sumie to było zbyt łagodne. Bajzel pasował lepiej. I to nie byle jaki bajzel, ale bajzel imperator w królestwie chaosu gdzieś na zaplutym końcu świata jakim było Tatooine.
Westchnęła opierając się głową o ścianę.
Jedi umierali w różnych dziwnych miejscach. W tym fachu rzadkością były spokojne, pokojowe zejścia w zaciszu świątyni. Łagodne połączenie z Mocą. Uśmiechnęła się do siebie gorzko. Już ona się ostatnio naoglądała takich łagodnych połączeń. W dymie, swądzie spalenizny, terkocie wystrzałów. Błysk w Mocy jak upiorny wrzask, albo po prostu nagły brak.
Gdy jest się młodym nie myśli się o śmierci. A jednak jej trudno było ostatnio myśleć o czymś innym. Zwłaszcza, że tuż obok leżały zwłoki. Co będzie, kiedy tajemniczy osobnik wróci. Kto wtedy będzie się miotał w uścisku Mocy, czyje ciało upadnie w pył i zostanie w nim aż do samego końca świata. Piaski Tatooine pochłonął soki i zostanie tylko skorupa, jak kruche wspomnienie, które rozpadnie się pod jednym nieuważnym dotykiem.
Przeczesała palcami skołtunione czarne kosmyki i dostrzegła, że dłonie jej drżą.
Uczono ich jak zapominać poświecenia, mądrości, siły. Wpajano co jest ważne i pewne w życiu. Mieli radzić sobie ze wszystkim. Z umieraniem też. A jednak w tej chwili Era D’an uświadomiła sobie jedno. Nie chciała jeszcze odejść. Życie było zbyt intensywne, zbyt smaczne żeby umiała się go wyrzec.
Łasuch bynajmniej nie podzielał jej emocji. Siedział właśnie na tylnych łapach i czochrał się przednimi po burym futrze na brzuszku. Brzuszku pełnym, przez co promieniującym ciepłem na całe ciało. Szczur oblizywał pyszczek i był ogólnie zadowolony. Najedzony, względnie bezpieczny.
W sumie może to była najlepsza metoda . Do przodu i koncentruj się na prostych rzeczach. W sumie chrapiący obok gammoreanie też zdawali sie ja stosować i to ze skutkiem.
Gammoreanie!
Myśl była jak grom z jasnego nieba i natychmiast oddaliła czarne wizje umierania. Świnioludzie niewątpliwie byli strażnikami. A strażnicy zazwyczaj mają klucz do celi. Skoro już tak sobie słodko zasnęli to grzechem byłoby tego nie wykorzystać.
Naparła na umysł Łasucha zmuszając go żeby ruszył napchany brzuszek i obejrzał sobie opartego o stół gammoreanina. Tłuste ramię znajdowało się tuż obok. Wystarczyło, że gryzoń ostrożnie wspiął się na nie i drepcząc wolno po pancerzu zszedł do pasa. Świnioczłowiek nawet nie drgnął. Błogosławiona pijacka nieświadomość. Tymczasem gryzoń drepcząc cicho obszedł wielki, kołyszący się na skutek oddechu brzuch strażnika, tylko po to żeby znaleźć na nim jakąś zapiętą kaburę z której co prawda nie wystała rękojeść broni, ale co zawierała nie dało się dostrzec. Oby to nie były wspomniane klucze.
Zaciskając zęby sprowadził gryzonia na ziemię i podprowadziła go do drugiego Gammoreanina rozpartego na wznak na krześle z ramionami swobodnie dyndającymi wzdłuż ciała i ryjem uniesionym ku górze, tak jakby jego basowe chrapanie było jakimś rodzajem modlitwy.
Może o to żeby nikt nie zauważył beztrosko dyndającej u jego pasa karty.
- No to jesteśmy w domu – szepnęła dziewczyna sama do siebie.
Ponaglała w myśli drobnego gryzonia, kiedy piął się z mozołem po grubym udzie strażnika. Karta błyszczał w słońcu jak nadzieja rychłej ucieczki. Miała ona jednak jeden haczyk, a raczej sznurek trzymający ją przy pasku właściciela. Ale Łasuch miał ostre zęby, które jak dotąd udowodniły, ze radzą sobie ze wszystkim co się pod nie nawinie. Tak wiec dziewczyna pchnęła zwierze by usiadło i złapawszy przeszkodę w łapki zaczęło pracować nad rychłym uwolnieniem swojej nowej „przyjaciółki”. Nie było to takie trudne jako, że gryzoniowi sznurek nawet smakował.
- Ale z ciebie utylizator odpadków – mruknęła z dołu nie mogąc się doczekać kiedy karta wreszcie znajdzie się w jej rękach. W końcu zbawienny plastik był wolny i... niemal spadł na ziemie sunąc po udzie Gammoreanina. Na szczęście mimo pełnego brzucha szczur był szybki i rażony jednym nagłym poleceniem chwycił ja zębami.
- Dobrze... – odetchnęła dziewczyna. – ...trzymaj... Nie żuj! Nie żuj na wszystkie czarne dziury!
Zwierzak okazał się niezwykle prostą istotą. Co do pyszczka do żołądka. Powstrzymanie tego odruchu zajęło Erze kilka bezcennych sekund.
Zwierzak stał przez chwilę z kartą w zębach poważnie skonfundowany tym wielkim i jego zdaniem jak najbardziej jadalnym przedmiotem nim powoli i pokracznie zaczął się gramolić na dół po nodze świnioczłowieka. Już po chwili maszerował po schodach z tryumfalnie uniesioną głową kręcąc kosmatym zadkiem.
Era podniosła się i podeszła do bariery obserwując zwierzątko. I na kartę którą złożyło tuż przed jej stopami po drugiej stronie bariery. No i powstał kolejny problem. Miała już narzędzie. Tylko nie wiedziała gdzie je wetknąć. Ostatecznie skorzystała z pomocy Łasucha, w końcu jako samiec lepiej się na tym znał.
Futrzak rozejrzał się po korytarzu i już po chwili namierzył panel sterujący. Złośliwe zamontowany na tyle wysoko, że nie sposób było z poziomi podłogi dostrzec na czym polegała jego obsługa.
Westchnęła usiłując uspokoić bijące serce. Ratunek był tak blisko. Nie mogła teraz wszystkiego popsuć, po prostu nie mogła. Chodziła w tą i z powrotem wzdłuż bariery usiłując zobaczyć cokolwiek ze swojej pozycji. Bezskutecznie.
Znów spojrzała na gryzonia, który czochrał się spokojnie po łepku łypiąc na nią co i raz trzema oczkami jakby chciał spytać co dalej. Obserwowała jego oczami własną, bladą i napiętą do granic możliwości twarz. Uśmiechnęła się do siebie. Czy to mogło być aż tak proste.
Odetchnęła i sięgnęła po Moc. Jeszcze tylko trochę koncentracji.
Łasuch oderwał się od ziemi piszcząc cicho ze strachu, szamotał się nieznacznie kiedy dziewczyna unosiła go Mocą ponad panel. Obok niego frunęła karta.
- Spokojnie malutki, już kończymy, jeszcze tylko chwila – szeptała.
I oto był panel we własnej osobie. Prosty jak konstrukcja cepa czytnik. Wystarczyło tylko przejechać kartą. Jeden głupi ruch, a mimo to całą drżała gdy unosiła przedmiot ponad przeznaczonym dla niego miejscem.
Basowe buczenie bariery ustało, jej blask zniknął i Era przez chwilę stała w mroku śmiejąc się cicho do samej siebie. Była wolna. Wolna.
Piszczący szczur lewitował wolno przez cele tylko po to by zaraz wylądować w jej wciąż pełnej jedzenia misce. I w jednej chwili zapomniał o całym strachu. Jakże piękne były proste rozumki.
Pobiegła cicho po schodach i chyba nawet samo Dooku nie zdołałby jej zatrzymać. Z resztą Gammoreanie nie byli chwilowo w kondycji do czegokolwiek poza chrapaniem. Chyba nawet przelot krążownika by ich teraz nie obudził. A co dopiero miękkie kroki i syk otwieranych drzwi.
Na zewnątrz uderzył w nią twardy od piasku wiatr Tatooine. Drobiny natychmiast wdarły się pod kołnierz, zachrzęściły w ustach.
Pustynia, jałowe morze złocistego piachu, który poruszany wiatrem wyglądał jakby faktycznie płynął. Przez chwilę tylko patrzyła się na niego obracając się powoli w poszukiwaniu jakiegokolwiek punktu odniesienia. Nic. Pustka. Tylko ten drobny domek na wpół zakopany w piachu . Jakby na świecie nie było już nikogo poza nią samą.
Zmemłała w ustach przekleństwo.
O nie. Niedoczekanie. Zabierze się stad i to zaraz.
Na szczęście pod domkiem stał skuter. Sprawdziła czy maszyna jest sprawna, była. Potem spojrzał na drzwi. Jej umysł pracował na przyspieszonych obrotach. Potrzebowała wody, może jakiejś żywności, paliwa i koce. Co prawda pustynie były gorące, ale tylko w dzień. Nocami można było na nich zamarznąć. A ona musiała być gotowa na długą wędrówkę bo, o zgrozo przy skuterze nie było żadnej mapy.
Wślizgnął się cicho do domu szukając jakiejś liny. Zamierzała związać swoich niedoszłych oprawców póki tak sobie uroczo śpią, zabrać co się da i uciekać zanim mroczny wróci na miejsce. Czas chwilowo nie był jej sprzymierzeńcem.
 
Lirymoor jest offline