Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2011, 21:18   #27
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś


Cóż ją to w sumie obchodziło? Dalsze zastanawianie się nad powodem, dla którego zmierzali w głąb Pustkowi, nie miało najmniejszego sensu. Sama niczego nie wymyśli, a jeśli nawet wymyśliłaby, mogłoby to mieć niewiele wspólnego z rzeczywistością. Albo się tego z czasem dowie, albo nie dowie nigdy.
- No i czo sze tak głupio uszmiechasz? - fuknęła, spoglądając zaczepnie w puste oczodoły szczerzącej się do niej czaszki, którą przypadkiem wygrzebała przed chwilą spośród rozgrzanych jeszcze słońcem kamieni. Zginęło tu wielu ludzi. Rozsądnie byłoby zatem przyjąć, że ci ostatni widzieli szczątki wcześniejszych, a zatem posuwali się ostrożnie. Tyle, że na dłuższą metę nic im to nie dało. Przypuszczała, iż także ci, których tropiła skończą podobnie. Postukała pazurem w czoło trzymanego w garści czerepu.
- Któż pojmie, czo tam czmi sze w tych waszych pusztych, ludżkich głowach - skwitowała, ustawiając czaszkę na kamieniu, twarzą do wschodzącego właśnie księżyca.
Najważniejsze, by zdążyła dognać Gh’Aa zanim stanie się jakieś nieszczęście. Nie było innego wyjścia. Przypuszczała, że jeżeli nie zainterweniuje w to osobiście, jedyną rzeczą, zdolną powstrzymać Kocura poza nią, może być tylko bezpośrednie trafienie meteorytem.

Od dwóch dni posuwała się za grupką ludzi Marka, starając się nie wpaść im w oko. Faktycznie nie wyglądało, żeby gdzieś się spieszyli. Szli systematycznie tropem porywaczy, bardziej chyba stawiając na precyzję, niż na szybkość. I słusznie. Osobiście uważała, iż brawura nie należała do cech mogących wybitnie zwiększać szansę przeżycia na Przeklętych Pustkowiach.
Nadszedł chyba odpowiedni czas, by porzucić dotychczasowe obiekty obserwacji oraz ich miłe towarzystwo i rozejrzeć się za marnotrawnym Kocurem. Pora była ze wszech miar odpowiednia. Obrzuciła spojrzeniem grupkę ludzi skupioną wokół pełgającego nikłym blaskiem, przycupniętego pod skałą ogniska. Skąd wśród tych piaszczystych wydm i skał wytrzasnęli cokolwiek, co nadawało się na opał, tego obdarzeni najbłyskotliwszym umysłem tubylcy pewnie by się nie zdołali domyśleć. W każdym bądź razie coś udało im się podpalić, choć pomijając wszelkie prawdopodobieństwo, jej zdaniem mogły to być jeno kamienie. Zanosiło się, że dzisiejszą noc prześpią grzecznie, nie przetrząsając po ciemku najbliższej, pełnej przeciągów okolicy. Miała zamiar zrobić z tego użytek i nieco przyśpieszyć marsz, sforując się naprzód.

Mierziło ją nieco, iż sama nie może skorzystać z błogosławionego ciepła. Noce w tej pustynnej okolicy do miłych nie należały. Dobrze, że choć za dnia znośnie było wędrować, bo jeszcze słońce o tej porze roku pełnego żaru ku ziemi nie słało. Nocą jednak, ciepło tym szybciej ulatniało się z nieosłoniętych niczym skał. Gdyby nie pasiaste futro, przyszłoby teraz Lilith ostro szczękać zębami, pomimo iż jej stan posiadania wzbogacił się ostatnio o całkiem przydatny i przyjemny w dotyku kocyk.

Szerokim łukiem wzięła obóz ludzi. Kierunek, w którym poruszali się ścigani orientacyjnie tylko pod uwagę brała, szukając całkiem innego tropu. Księżyc świecił jasno, niemal w pełni będąc, więc nie była zmuszona li tylko na swym czułym węchu polegać. Choć wśród postrzępionych skał i wzrok musiała wytężać, plamy światła srebrzystego i głębokiego cienia pilnie przepatrując. Wkrótce skaliste tereny ustąpiły miejsca płaskim połaciom, gładkim niczym stół olbrzyma. Jak okiem sięgnąć po horyzont nic interesującego nie zdołała zoczyć, tylko piach i drobne kamyki. Potem piach zyskał przewagę liczebną nadając tutejszym terenom nieco innego ukształtowania. Mogłoby się wydawać, iż zebrał się tu cały drobny materiał wywiany przeciągiem spomiędzy skał, wśród których tej nocy Mark i jego towarzysze rozbili obozowisko. Coś popiskiwało, szurało, to znów posykiwało w ciemnościach, co rusz pobudzając czubek ogona Kocicy do nerwowych podrygów, a ziarenka gnane wiatrem przesypywały się szeleszcząc nieco zbyt jednostajnie i natrętnie dla jej postawionych na sztorc uszu.

Jakiś cień cichy spłynął tuż przed jej nosem, unosząc w szponach szarpiące się dziko, drobne stworzonko. Nie zdążyła nawet mrugnąć okiem, a mały zbrodniarz i jego ofiara zniknęli w mrokach nocy. Równie szybko, jak się pojawili. Poczuła się dziwnie. Psi nadali. Jak nie z dołu, to z góry. Nie dalej, niż godzinę temu o mało nie wpakowała się wprost w gniazdo piaseczników. Naliczyła chyba z pół tuzina ślicznych lejów w sypkim piachu, otoczonych wianuszkami kości oraz wyssanych i wysuszonych truchełek mniej ostrożnych, przypadkowych wędrowców rozmaitego gabarytu. Teraz natomiast, biorąc pod uwagę, iż więcej takich jak ten przed chwilą, stosownie większych, bezszelestnych zabójców szybowało sobie gdzieś po nocnym niebie, Kocica z wolna zaczęła odkrywać w sobie nieodparte podobieństwo do podskakującej na rozgrzanej patelni skwarki, którą zaraz ktoś chętny dziabnie widelcem. Wolała na razie o tym nie myśleć, choć wyobraźnia jeszcze długo nie dawała za wygraną, nie zgadzając się na przyjęcie do wiadomości, iż chodzenie po Pustkowiu z głową zadartą ku niebu, teoretycznie jak i praktycznie grozi wpadnięciem w jeszcze większą bidę.

***

Zaczynał doskwierać jej brak wody. Nasączone nią doliny i spływające strumieniami stoki gór dawno już zostawiła za sobą. Ciepłej cieczy na dnie bukłaka, której wodą nie dałoby się już nazywać, mogło jej wystarczyć góra do południa. Jeśli oczywiście miałaby jej oszczędnie używać. Potem mogło być już krucho. Całą więc noc, którą postanowiła poświęcić na nadrobienie odległości pomiędzy sobą, a ściganymi wypatrywała miejsc, w których pod kamienistą powierzchnią wysuszonego gruntu mogłoby kryć się choć niewielkie źródło. Długo węszyła, próbując kopać u podnóża skał spod których wyczuwała choćby niewielkie ślady wilgoci. W większości jednak przypadków nadzieje Kocicy spełzały na niczym, gdy w wykopach nie znajdowała nic, prócz mokrego piachu. Ledwo w jednym z dołków nazbierało się tyle wody, by wychłeptać ją paroma mlaśnięciami jęzora. Zbyt mało, by zaspokoić pragnienie.

Tamtych dogoniła w połowie nocy. Widocznie mieli mniej szczęścia lub talentu do podpalania kamulców, bo nie zauważyła, by choć próbowali rozpalić ogień. Okolica była tak pusta i jałowa, że nie było najmniejszych szans, by znaleźć tu coś, co dałoby się wykorzystać do skonstrułowania chociażby najlichszego ogniska. Poruszała się dość wolno, żeby w czas zareagować na niepokojące wrażenie, jakie ogarnęło ją, kiedy zbliżyła się do ich obozu. Obeszła go pełnym okręgiem wystrzegając się, aby nie zbliżyć się nawet do tego czegoś, co wyznaczało niedostrzegalną dla oka granicę. Czegoś, co jeżyło jej włosy na karku i drażniło skórę ukłuciami milionów igiełek. Węszyła intensywnie, a to co czuła zupełnie jej nie odpowiadało. Gdzieś w centrum okręgu powietrze drgało i falowało mocą, która budziła w niej najgorsze instynkty. Magia...

Kilka kolejnych ostrożnych, cichych stąpnięć i nagle zatrzymała się jak wryta, przypadając nosem do ziemi. Był tu. Czuła go wyraźnie, jak gdyby odszedł stąd przed chwilą. Nastawiła uszu i wytężyła wzrok mając nadzieję, że jest jeszcze blisko. Potem ruszyła świeżym, wyraźnym tropem...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 25-04-2011 o 21:23.
Lilith jest offline