Ciągnięcie Jorgena Kloeba przez las nie było czynnością zbyt łatwą, szczególnie, że młody Johannes więcej przeszkadzał niż pomagał. Co rusz cała trójka wpadała w jakiś wykrot lub dziurę, ktoś potykał się o korzeń lub zahaczał o zwisającą nisko gałąź. Khadlin klął, mały Johannes płakał i smarkał, a Jorgen syczał z bólu i na przemian uspokajał syna i krasnoluda.
W końcu cały mokry od potu i sapiący niczym miech kowalski, Khadlin stanął na trakcie. Udało im się wyjść na drogę mniej więcej w tym samym miejscu, z którego rozpoczęli z Jorgenem pogoń za goblinami. Gościniec był pusty, Anniki ani jej śladów nie było widać.
- Miejmy nadzieję, że dziewczynce się udało - wyjęczał Jorgen, leżący na poboczu. - Dalej nie dam już rady...
Powoli zapadał zmrok, a pomoc nie nadciągała. Obaj Kloebowie przytuleni do siebie trzęśli się z zimna, a krasnolud chodził po trakcie tam i z powrotem, starając się przebić wzrokiem gęstniejącą ciemność. Wyglądało na to, że Annika nie dotarła do zajazdu, a on ugrzązł tutaj z tymi dwoma jękołami na dobre. Nagle zdało mu się, że słyszy jakieś odgłosy. Na początku niewyraźne i przytłumione przez mgłę, nasilały się z każdą chwilą. Po chwili mógł rozpoznać stukot kopyt na gościńcu i rozmowę. Jeźdźcy nadjeżdżali jednak nie od strony karczmy, a z Wurtzen. Krasnolud szybko wskoczył w krzaki i przyglądał się konnym, jacy wyłonili się z mroku.
- Na Sigmara, pomocy... - wyjęczał Jorgen, wyrwany z niespokojnego snu. Zawtórował mu płacz Johannesa. Dwaj konni zatrzymali się kilka metrów od skrytego w gąszczu krasnoluda. Obaj ubrani byli w ciemnozielone stroje z żółtymi wyłogami. Obaj mieli groźnie wyglądające pistolety i długie miecze.
- Kto tam jest? - krzyknął jeden z jeźdźców, wyciągając broń z olstrów i mierząc w krzaki. - W imię Ulryka, gadać mi, ale już!
- Pomóżcie, umieram... - jęczał ranny. - Me miano Jorgen Kloebe z Wurtzen....
- Wyłazić na drogę! Wszyscy! - warknął niezbyt przekonany jeździec. Wraz z towarzyszem nadal celowali w krzaki. - Pokażcie swoje gęby! |