Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2011, 13:01   #205
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir

Zabrak pewnym krokiem ruszył przed siebie. Minął ciało Jareda, przeszedł przez otwartą bramę miasta i znów znalazł się na śmierdzącej ulicy Anchorhead. Korel stał w oddali bezbronny. Jeden jego miecz, wytrącony mu przez Codda, leżał gdzieś w piasku, drugi przy ciele Korelianina. Tamir nie śpieszył się jakby chciał smakować tą chwilę. Szedł szybko, ale nie biegł.

Shistavanen wyglądał na zmęczonego. Ciężko oddychał, prawą ręką trzymał się za bok, jedno oko miał przymknięte. Stał tak wpatrując się w nadchodzącego Jedi. Wyczuwał siłę gniewu emitującą ze swojego wroga. Raz już znalazł się w podobnej sytuacji.

Było to kilka miesięcy temu gdy przemycał ładunek przyprawy na Vjun. Wówczas trafił do ciemnego magazynu znajdującego się w jeszcze ciemniejszych zakamarkach dolnych poziomów miasta, którego nazwy nie pamiętał. Miał tam spotkać handlarzy, którym chciał sprzedać swój towar, ale natknął się jedynie na stos trupów. Wystarczyło mu rzucić okiem na ciała, wystarczyło pociągnąć nosem i wyczuć delikatny zapach ozonu, by mógł się domyślić, że niedawno był tam ktoś z mieczem świetlnym i zrobił z niego użytek. Korel pomylił się tylko trochę. Ten ktoś wciąż tam przebywał.

Ciemne pomieszczenie rozświetliło słabe, czerwone światło. Shistavanen spojrzał w kierunku jego źródła i ujrzał klingę broni Jedi. Ta jednak była ciemnoczerwona co zaskoczyło zabijakę. Czyżby ktoś się bawił w Sitha? Odpalenie miecza o kolorze typowym dla odwiecznych wrogów Zakonu nie wystarczyło by przestraszyć twardziela, za jakiego Korel uchodził i jakim w rzeczywistości był. Ruszył on pewnie przed siebie włączając własną broń. Mruknął coś o błędzie i ostatniej godzinie swego przeciwnika, po czym rzucił się z rykiem na niego.

Nie trwało to długo. Mężczyzna, którego twarz wciąż skryta była pod kapturem, ale który musiał być człowiekiem, potrzebował zaledwie trzech wymian ciosów by rozbroić Shistavanena, a potem kopnięciem rozłożyć go na ziemi. Podszedł wówczas do niego ze swoim i jego mieczem, przykładając mu żółtą klingę do gardła. Czerwona zniknęła, a jej rękojeść pojawiła się przy pasie tajemniczego rycerza. Wolną ręką zdjął on kaptur, dzięki czemu Korel mógł dostrzec twarz kogoś, kto jak wówczas sądził, stanie się jego zabójcą.

Był to starszy mężczyzna z siwymi włosami, zaczesanymi do tyłu i krótką brodą tego samego koloru. Nie wyglądał groźnie, nawet przyjaźnie. Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego, ani gniewu ani radości. Na kamiennym obliczu nie pojawił się nawet cień jakiejkolwiek emocji, a twarde spojrzenie mężczyzny zdawało się świdrować umysł Shistavanena.

To był hrabia Dooku, który chciał skaptować Korela do swojej drużyny. Ten początkowo się opierał, ale wreszcie przystał na to i nie mógł zaprzeczyć, że mu się to opłaciło. Zyskał nowe moce, zdolności, stał się potężny. Bardzo chciał wówczas spotkać Yalare Mon, ale trafił mu się jedynie jej uczeń. Na Elom chciał wykorzystać tę okazję jak tylko mógł najlepiej, ale to był błąd. Zabrak zdołał zbiec.

Teraz zabijaka czuł się dokładnie tak samo jak wówczas, gdy nieznajomy starzec przykładał mu klingę jego własnego miecza do szyi. Odczuwał strach, uczucie na codzień tak mu obce i tak nieznośne, gdy już się pojawi. Nie było sensu liczyć, że sytuacja szczęśliwie się odmieni na jego korzyść tak jak to miało miejsce na Vjun. Jedyną szansą pozostawała ucieczka.

Korel powoli odwrócił się i ruszył jak najszybciej przed siebie. Kulał co było kolejnym skutkiem walki z Jaredem, noga potwornie go bolała, ale mimo wszystko uciekał. Chciał żyć, nie było w tym niczego dziwnego. Wiele razy wykańczał swoje ofiary, czuł ich strach, ich wolę życia, ale nigdy się tym nie przejmował. Teraz wiedział jak one musiały się czuć.

Tamir w parę chwil znalazł się przed uczniem Dooku. Shistavanen desperacko spróbował jeszcze sięgnąć Mocą po swój miecz, ale nie miał na to ani siły ani czasu. Torn jednym, błyskawicznym ciosem, przepołowił swojego odwiecznego wroga. Górna połowa Mrocznego Jedi spadła do tyłu, podczas gdy dolna poleciała do przodu. Tak umierał Korel, zdrajca Zakonu i uczeń hrabiego Dooku.

Zabrak stał nad ciałem zabijaki. Odczuwał wielką radość, czerpał satysfakcję z tego widoku. Oddychał ciężko i uspokajał się jednocześnie. Gdy wrócił już do zmysłów wciąż patrzył na Korela i nie mógł zaprzeczyć, że widok ten wciąż go cieszył. Nagle usłyszał krzyk. To był Nejl, Tamir spojrzał w kierunku bramy by zauważyć jak jego towarzysz włączył miecz i odbił trzy wiązki laserowe, które wyłoniły się z jednej z uliczek. Ricon krzyczał coś, ale Torn nie mógł go zrozumieć. Ruszył mu na pomoc.

Nejl również wszedł do miasta i nawet oddalił się nieco od bramy w czasie, gdy Zabrak był całkowicie pochłonięty Korelem. Być może chciał powstrzymać przyjaciela, a może zobaczyć wszystko z bliska, faktem było, że nie posłuchał polecenia by spotkać się z mistrzem Karnishem. Teraz desperacko bronił się przed strzałami napastników, których Tamir nie dostrzegał.

Gdy Torn zbliżył się do walczącego kompana wreszcie usłyszał co ten krzyczy. Krzyczał niewyraźnie, jakby nie miał na to siły. Ruszał się również dość powolnie, ledwie nadążając odbijać kolejne wiązki. "Uciekaj!" wydobywało się z jego ust. Tym razem to Zabrak nie miał zamiaru posłuchać.

Dobiegał już do przyjaciela gdy dostrzegł, że ust cieknie mu strużka krwi. Musiał oberwać, choć Tamir nie dostrzegł kiedy to się mogło stać. Klinga jego miecza zwalniała z każdą chwilą, a kolejne machnięcia odbijające strzały wrogów wyglądały coraz żałośniej. W pewnej chwili pod Riconem załamały się nogi i ten usiadł na piachu. Torn był już przy nim, gdy czerwona wiązka przedarła się przez nikłą obronę młodego Jedi i trafiła go prosto w gardło.

Żółta klinga zgasła. Nejl chwycił się za gardło desperacko próbując złapać choć trochę powietrza. Nie mógł. Łzy pociekły mu po twarzy, ale nie z bólu czy świadomości śmierci. Tamir miał za chwilę poznać powód. Ostatnimi siłami Ricon przesłał mentalną wiadomość Zabrakowi: "Nejl Derko - mój syn - opieka", po czym zastygł nieruchomo. Nejl Ricon nie żył.

Torn znalazł się teraz wpół drogi między wyjściem z miasta, a napastnikami, którzy okazali się być kolejnymi zabijakami Ghuli. Któryś ze strażników przy bramie musiał zdążyć ostrzec innych, że Jedi uciekają, a teraz zjawiła się pomoc. Nejl zmęczony i całkowicie pochłonięty polowaniem Tamira na Korela nie zauważył ich dopóki, któryś z nich nie strzelił. Rana nie była śmiertelna, ale poważna i w końcu uniemożliwiła chłopakowi skuteczną obronę.


Era

Znalezienie czegoś do wiązania nie było większym problemem, w celach pełno było różnorakich łańcuchów, o wiele trudniejsze okazało się opasanie nimi otyłych Gammorean. Na szczęście dzięki Mocy Era spokojnie sobie poradziła. Co by to było, gdyby nie była Jedi? Cóż, z pewnością nigdy nie znalazłaby się w tym miejscu.

Gorzej miała się sprawa jedzenia. Świnioludzie nie mieli za wiele zapasów. D'an podejrzewała, że musi być ich więcej niż tylko dwóch i ktoś musiał pojechać po coś do jedzenia i picia, podczas gdy ta dwójka została by pilnować więźnia. Młoda Jedi znalazła tylko na wpół wypełnioną butelkę zielonkawej wody, w której pływało mnóstwo okruchów i kawałków jedzenia oraz pół bochenka chleba, który również zaczynał miejscami przybierać zieloną barwę. Nie był to jednak czas na grymaszenie, trzeba było brać co wpadło w ręce.

Niczego przypominającego koc w chatce nie było, a i paliwa dziewczyna się nie doszukała, chociaż butelka z wodą cuchnęła podobnie, być może kiedyś trzymano w niej paliwo. Nie było rady, musiała ruszać z tym co miała. Zapakowała wodę i chleb do niewielkiej torby przypiętej do boku swoopa, zapaliła silnik i ruszyła w kierunku, w którym poniosła ją Moc.

* * * * *

Dziewczyna jechała bardzo długo. Obserwując pozycje słońc starała się poruszać wciąż w tym samym kierunku, ale była niemal pewna, że przynajmniej parę razy go zmieniła. Kto wie czy nie krążyła w kółko. Gdy poczuła głód pożałowała, że nawet nie tknęła okropnej brei, którą jej zaserwowano w celi. Teraz liczyć mogła jedynie na zielonkawy chleb.

Odłożyła go jednak na potem, podobnie zrobiła z wodą. Postanowiła sobie, że będzie musiała poczuć prawdziwy głód bądź pragnienie by sięgnąć po którąś z tych rzeczy. Ich wygląd tylko dodatkowo motywował ją by wytrwać w tym postanowieniu.

Podróż po pustyni trwała jednak długo, a pusty żołądek zaczął się dopominać o swoje. Chcąc nie chcąc Era sięgnęła do torby. Zamknąwszy pierw oczy wzięła kilka kęsów chleba i parę łyków wody. Głodu nie zaspokoiła, ale przynajmniej na jakiś czas go oszukała.

Sytuacja ta powtarzała się kilkukrotnie, aż dziewczyna została pozbawiona prowiantu. Słońca zbliżały się już do horyzontu, gdy dziewczyna dojrzała coś co obudziło w niej nadzieję.


Małe domostwo po środku pustyni okazało się być puste. Było to dość dziwne, bowiem rzeczy pozostawione w nim wyglądały jakby ktoś dopiero co wyszedł z domu. Nawet jedzenie było świeże. Era uważnie rozejrzała się po całym domostwie, które okazało się być spore w swojej podziemnej części. Chałupka na górze była tylko wejściem do niego.

Dopiero gdy młoda Jedi wyszła na zewnątrz zobaczyła dwójkę ludzi stojącą w oddali. Stali wtuleni w siebie i jakby patrzyli na ziemię. Czyżby nawet nie usłyszeli dźwięku swoopa? D'an ruszyła w ich stronę. Gdy podeszła bliżej zauważyła, że stoją nad dwoma grobami. Oni wówczas odwrócili się i zauważyli przybyszkę.

Byli to młody mężczyzna i kobieta, ubrani w łachmany typowe dla mieszkańców tej planety. Era zachowując się przyjaźnie, przedstawiła się, na co oni uczynili to samo. Okazali się być małżeństwem o nazwisku Lars. On miał na imię Owen, ona Beru. Wyjaśnili też, że wczoraj pochowali ojca Owena. Młoda Jedi spojrzała na groby, na jednym widniał napis "Cliegg Lars", a na drugim, wyraźnie starszym "Shmi Skywalker-Lars".

D'an spytała o drogę do Mos Eisley, lecz gdy dowiedziała się, że to dość daleko, zwątpiła w sens nocnej podróży. Chętnie skorzystała z zaproszenia młodych małżonków, którzy zaproponowali jej posiłek i nocleg. Miło było zobaczyć, że nawet na dzikiej planecie jaką było Tatooine żyją jacyś porządni ludzie.

Nie zdążyli jednak wejść do domu, gdy Era dojrzała nad horyzontem czarną kropkę. Kropka szybko rosła i w końcu okazała się być statkiem lecącym bardzo nisko, jakby chcąc uniknąć wykrycia. Na oko był dosyć spory i jakby znajomy. Gdy zbliżył się jeszcze trochę młoda Jedi poznała, to był Gwiezdny Ambasador, nie mogła się mylić.

Zaczęła machać jak oszalała, gdy statek przemknął nad gospodarstwem Larsów. Dziewczyna posmutniała, gdy okręt mistrza Karnisha poleciał dalej. No tak, musiał jej nie zauważyć, zresztą przy takiej prędkości nie było w tym niczego dziwnego. Jednak mistrz ją zauważył. Statek zawrócił szerokim łukiem i chwilę później lądował w pobliżu chałupki. Rampa się opuściła i zszedł po niej Irton Karnish.

Ubranie miał całe poszarpane i usmolone, z licznymi dziurami. Głowę owinął bandażem, na którym pojawiła się spora, czerwona plama. Zgubił też gdzieś swój płaszcz.

- Era? - spytał zachrypniętym, tak bardzo do niego niepodobnym, głosem. - To ty? Co ty tu robisz?


Ziew

Jeniec nie sprawiał trudności w uzyskiwaniu informacji. Wręcz przeciwnie, często dodawał od siebie coś o co nawet nie był pytany. Z pewnością nie należał do chojraków, cały aż się trząsł, choć być może tylko z zimna. Od jakiejś godziny trwała bowiem noc, która może i nie jest najzimniejszą z pustynnych nocy w galaktyce, jednak różnica temperatur była znaczna w porównaniu z tą panującą za dnia.

Niestety wielkim problemem okazała się niewielka wiedza gangstera. Nie wiedział nic o specjalnym towarze ukrytym w magazynie, nie potrafił nawet wskazać jednego magazynu Jeźdźców, nie mówił też nic co wskazywałoby na kontakty bandy z Mrocznym Jedi. Wyglądało na to, że nie był on ważną figurą w strukturach gangu, był po prostu wartownikiem, który nieźle strzela z dystansu i, który dał się złapać.

Jedyna cenna informacja, jaką udzielił dwójce rycerzy, dotyczyła wejścia do bazy Jeźdźców. Opisał on dość dokładnie główną drogę prowadzącą do środka oraz trzy inne, mniejsze, służące jedynie wartownikom do wychodzenia na zewnątrz, gdyż niemożliwym było przez nie wyprowadzenie jakiegokolwiek pojazdu. Jednak Jedi czekał zawód, informacje te miały im się na nic nie przydać.

- Wiesz coś jeszcze? - spytał Kastar, gdy ani jemu ani Ziewowi nie przychodziło do głowy już nic o co mogliby zapytać swojego więźnia.

- Raczej niewiele - odpowiedział mu niski głos dochodzący od wejścia do niewielkiej jaskini, w której się znajdowali. Obrócili się w tamtą stronę by dojrzeć zakapturzoną postać w czarnym płaszczu, charakterystycznym dla Jedi. - Ale za to ja wiem całkiem sporo - nie znaleźli Mrocznego, ale on najwyraźniej znalazł ich.
 
Col Frost jest offline