Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2011, 15:40   #153
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Tancerz lecąc ponad bezkresną bielą myślami uciekł do rozmowy, jaka miała miejsce w drodze do miasta w Ludoni. Ostatniej rozmowy jaka miała miejsce między nim a wszystkimi z byłej grupy tancerza.

~*~

- A Ciebie co tak trapi? - zapytał podchodząc do Urizjela Yue. Nie wiedział dokładnie jak wyglądała walka, miał nadzieję się dowiedzieć wszystkiego. W raporcie zawartym do ojca powinien opisać ze szczegółami. Stary Springwater musiał mieć wszystko pod kontrolą, inaczej byłby zły. A złość nie przekłada się na piękno. Przypomniał sobie strach w oczach Lily, kiedy to miała odebrać go z treningu. Przełknął głośno ślinę czekając na odpowiedź.

Pytanie wyrwało Urizjela z letargu. Ale czy było do niego? Zajęło mu kilka sekund by w ogóle coś logicznego pomyśleć. Odwrócił się i zobaczył, że jednak było do niego...
- A co cię to?- odburknął, znacznie mniej przyjemnym tonem niż zapamiętał Yue z rozmowy na łodzi.
- Interesuje mnie to, bo niestety - nie było mnie na nim. - jego ton zniżył się do szeptu..."Za.Dużo.W.Tobie.Emocji." Każde słowo odbiło się echem w jego głowie. Zmrużył oczy. Pragnął. Pragnął tej siły. Była ona...zbyt kusząca. Musiał. Musiał ją zdobyć.
- Czuję się winny śmierci Shakti. Chcę wiedzieć co się stało. - powiedział stanowczym głosem.
-Wróg okazał się zbyt silny. Wsio. I tak wyszliśmy z tego nienajgorszej- tu upewnił się, ze generał nie słyszy.- Szajel był bliski zmasakrowania, a pod koniec, jak nas złapał... - nagle cały stężał. Zdawał się toczyć wewnętrzna walkę. To nie Gniew starał się uwolnić, choć wyglądało to podobnie. Gdy znów się odezwał głos mu drżał lekko. -Gdy nas złapał wszyscy byliśmy bliscy śmierci. Może to okrutne z mojej strony, ale strata jednej osoby to i tak dobry wynik, mimo że to tragedia.
- Poczułem te złapanie. Powinienem był przewidzieć to. Niestety, miałem osłabioną uwagę. - spojrzał w dół - Stwierdziłeś, że jedna osoba to i tak dobrze. W takim razie co Cię gnębi? Bo chyba nie śmierć Shakti.
-Nie twój KURWA interes!- wybuchł Urizjel zaciskając pięści, wydawało się, że zaraz zdzieli Yuego. Po sekundzie nagle jakby sam się zdziwił swojej reakcji. Skurczył się w sobie i odsunął o krok odwracając. Chwycił się za głowę mamrocząc "nie, nie, nie... spokój" głos mu się łamał.
- Czy... Czy wszystko w porządku? - wtrąciła się nagle Chichiro, podchodząc powoli i ostrożnie do dwójki Nieskończonych. Jak wszyscy, widać było, że nie była w najlepszym nastroju. Uśmiechnęła się blado, choć nie był to wesoły uśmiech. Spojrzała na Yuego, po czym odwróciła wzrok w stronę Urizjela.
Półupadły na początku nawet nie spojrzał na dziewczynę. Drżał. Rytmicznie. Trochę jakby płakał. Wyprostował się, przetarł twarz i odwrócił się. Już wyglądał godnie, przynajmniej mniejwięcej, choć twarz była kamienna. Wyraźnie było widać, że mocno walczy by ukryć prawdziwy wyraz
-Wybacz Yue. Ja... ech... - owinął się ramionami jakby sam siebie przytulał. Wyglądał... dziwnie. Wielki hardy wojownik, a prawie jak dziecko.
-Co widziałaś gdy mentat uwolnił swoją moc? Z resztą nie ważne, nie odpowiadaj, bo wtedy uczciwość by wymagała bym ja też opowiedział, a to ostatnia rzecz o jakiej marzę. Nie, nie jest dobrze i nie będzie...
- Wiesz. Powinieneś kontrolować to co mówisz. Ktoś mi powiedział niedawno, że emocje są złe. I prawdopodobnie miał rację. Myślę, że powinniśmy skupić się na tym co mamy do zrobienia. - powiedział do Pokutnika.
-Chciałbym... nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał je kontrolować. One są moim przekleństwem. Gdybym mógł się ich pozbyć... Szczęśliwy ten kto panuje nad sobą. Kiedyś byłem. Panowałem nad każdą, choćby największą emocją. Nic nie było w stanie mnie wytrącić z równowagi. Nic. Ale to było przed tym wszystkim...
Chciałby mu pomóc. Chciałby mu współczuć. Jednak zaufał swojej duszy. Ona wie, co dla niego najlepsze. Mimo, że nie wyglądał, toczył wewnętrzną walkę ze sobą.
- Na to już niestety nie posiadam pieczęci. Jeszcze. Czemu tak łatwo tracisz panowanie? Co się dzieje? Może będę w stanie coś doradzić.
-Upadek... mówiłem, krocze po ostrzu miecza. A mój Gniew jest stuprocentowym upadłym. Podczas uwolnienia ciągnie mnie za sobą. Wciąż na mnie wpływa. Nie mam nad nim władzy. Na początku to ja byłem narzędziem, a on panem. Wiele czasu mi zajęła zmiana ról. Ale nawet teraz bez pentaklu ojca na mojej piersi bym sobie nie poradził. Nie ma nic gorszego niż nie móc panować nad samym sobą...
- Byłeś w "środku"? - zapytał
- Sprecyzuj. W środku we mnie na terytorium gdzie mogłem z nim rozmawiać, czy bezpośrednio w jego umyśle?
- Tam gdzie możecie rozmawiać. We śnie najlepiej lub podczas medytacji. - odparł
- Tak. Wiele razy. Tylko raz udało nam się porozmawiać jak szermierz z orężem. A właściwie to nie była rozmowa tylko coś więcej. Ale następnym razem znowu toczyliśmy wojnę...
- Czyli tylko się bijecie?
- Upraszczasz, ale tak. Masz rację. On jest kapryśnym dzieciakiem, gdybym mu pozwolił przejąć kontrolę zaraz by was zaatakował. Dla zabawy, ale walczyłby na poważnie. Jest znacznie silniejszym wojownikiem niż ja. On kocha walkę, kocha emocje. Chce je czuć. Dla tego wciąż podjudza mnie do walki.
- Próbowałeś ostatecznej walki? - zapytał patrząc jednocześnie, czy ten wie o co mu chodzi.
-Nie. Jeśli dobrze rozumie, to nie. Mówiłem, jest znacznie silniejszy niż ja. Potrzebuję siły, by stanąć z nim do walki na jego terenie. Nie posiadam jej. Nie jestem teraz w stanie go pokonać- "i pewnie nigdy nie będę." dodał już bardziej do siebie, nie był pewny czy inni nie słyszeli.
- Jest inteligentną duszą? - wypytywał go.
-Tak. Posiada własną, bardzo silną osobowość. Tak silną jaką ja kiedyś byłem. Sam drwi z innych broni. Uważa je za upośledzone. Cholera... Chciałbym mieć taką "uposledzoną" broń.
Nagle Urizjel stanął. W pozycji jakby gotował się do walki gapił się w ziemię z twarzą wykrzywioną w grymasie wściekłości
-Nie... odejdź!- warknął odwracając się od reszty - Ja jestem panem!- wyszeptał jednak dało się to słyszeć. - Nie zapominaj, ja jestem...- dalej szept zszedł poniżej słyszalnego tonu.
Po chwili się wyprostował i odetchnął głęboko.
-Wybaczcie, nie spodobało mu się co powiedziałem.
- Nic Ci nie jest? - zapytał.
-Już nie. Choć, szczerze mówiąc, przez moment chciałem Cię zabić. Tak właśnie wyglądają jego ataki. Wywołuje u mnie emocje których nie chcę. Które nie są moje, ale nie zawsze jestem w stanie je odróżnić... Na tym polega moja walka z nim. Na wystarczająco wczesnym zrozumieniu które emocje są moje. Ale to nie jest takie łatwe jak się wydaje. Logika zawodzi w tych bitwach.
Szajel który szedł obok nich z ponurą miną i słuchał rozmowy nieskończonych w milczeniu w końcu postanowił się wtrącić. Irytacja po tym co powiedział mu wcześniej generał wciąż zatruwała jego serce.
- Emocje których nie chcesz...emocje których nie chcesz... Co ty możesz o tym wiedzieć?- Szajel prychnął co było całkowicie nie podobne do tego na ogół rozmarzonego wesołego tancerza.- Tobie podsuwa je jedynie twój oręż, kawałek duszy który już nie jest twój bo upadł. Nie walczysz ze sobą, prowadzisz walkę z upadłym. - Szajel spojrzał w niebo a jego oczy przybrały charakterystycznego rozmarzonego wyrazu. - Piękne jest niebo w tej krai...- skrzydlaty złapał się za głowę i z bólem w głosie powiedział sam do siebie. - Mów o czym mówiłeś, kwiat zakwitnie tysiąc razy słowa raz...- Różowowłosy podskoczył zgrabnie i uderzył piętą o piętę.- Tańcz, tańcz jak gdyby skończyć miał się świat, tańcz tańcz jak gdyby wicher po niebie cię gnał... - zanucił pod nosem wesoło i opadł na śnieg ponownie łapiąc się za głowę i opierając o pobliskie drzewo, wyglądał na niesamowicie zmęczonego, jego oczy pełne były bólu, oraz szaleństwa.- Co ty wiesz o niechcianych emocjach...- powrócił do urwanego wątku skierowanego wobec pokutnika.- Ty nie walczysz z własnym umysłem, by móc mówić to co chcesz. Możesz się śmiać i płakać kiedy chcesz. Więc nie użalaj się nad tym że broń dyktuje Ci warunki. - Szajel oddychał ciężko jak gdyby prowadził batalię wewnątrz swojej duszy.- Myślisz że mój oręż nie narzuca mi swoich praw? Widziałeś go, słyszałeś śmiech. To on się śmiał, to ja się śmiałem, ja który jestem tam zamknięty.- Różowowłosy oparł się o drzewo ściskając kurczowo włosy, nieświadom tego że właśnie powiedział Yuemu który nie uczestniczył w walce, iż odpieczętował swoją broń. - Moja głowa...- jęknął cicho masując czaszkę nerwowymi ruchami dłoni.
- Szajel, nic ci nie jest? - spytała troskliwie Chichiro, podbiegając do niego. - Bo nie wyglądasz za dobrze... - mruknęła cicho, patrząc na przyjaciela.
- Po za tym, że wciąż istnieje, to nic mi nie dolega.- odpowiedział tancerz zaciskając palce na skroniach.
Urizjel się spiął. Powoli zaczął się trząść. Jak on śmie?
Warknął groźnie, choć wcale nie chciał. Przypadł do niego, chwycił za kołnierz i wzniósł w górę
-Jak ś...?!- półwrzasnął i nagle się opamiętał. Opuścił go powoli na ziemię. Na jego piersi zaczęła się kształtować krwawa plama. Po raz kolejny odszedł kilka kroków od drużyny mamrocząc coś do siebie. Dawno nie był tak zły poza walką.
-Nic o mnie nie wiesz. Nie masz pojęcia o tym z czym się mierzę, nie masz pojęcia czym jest Gniew. Nie znasz mnie. Nie waż się mnie oceniać, nie masz takiego prawa.- widać było, że zachowanie względnego spokoju wiele go kosztowało. Cholera! Pridon... Flamehowk, ach... on potrafił opanować Gniew. Zawsze i wszędzie. Ale teraz go nie było. To był główny powód dla którego bał się wyruszać na ta misję. Ale Szajel? Jak on śmiał?! Ten pies nie wie nic. Nic! Jego arogancja przyćmiewa zdolności, zapatrzenie w siebie przechodzi wszelkie pojęcie. Czy na pewno nadaje się do drużyny? Czy zasługuje w ogóle by żyć? Po takiej obeldze? Zabijano z błahszych powodów.
"Nie..." ni to wyszeptał ni zaskowyczał opuszczając rękę która już się wznosiła do rękojeści
Szajel był zaś nad wyraz spokojny. A może był wściekły, tylko nie umiał tego okazać? W każdym bądź razie na jego twarzy zagościł ten znany wszystkim nieobecny wyraz. Mimo to ponownie zwrócił się do pokutnika swym rozmarzonym głosem.
- Mierzysz się z częścią Ciebie która upadła. To logiczne.- tancerz wzruszył ramionami, ta wypowiedź według niego pokazywała że wie z czym Urziel się mierzy.- Każdy ma prawo oceniać innych, chociaż nie każdemu musi się to podobać.- tancerz wyprostował się i teraz zamiast o drzewo podpierał się delikatnie o Chichi, nie dość że bolała go głowa to zmęczone i obolałe ciało dawało mu się we znaki, nawet po wcześniejszym spożyciu mikstury. - Nie moja wina że część twojej duszy i umysłu spowił mrok. Chociaż jeden kolor, jest czasem lepszy niż tysiąc barw jednocześnie. Przynajmniej wiadomo z czym ma się do czynienia. - dodał jeszcze enigmatycznie.
-Słuchaj różowy ignorancie...- warkną Urizjel idąc w stronę tancerza celując mu oskarżycielsko w pierś, ale nim dokończył co chciał zakręcił i już szedł od niego trzymając się za głowę
-Szajel... powtarzam. Nic o mnie nie wiesz. Nie myśl, że znasz coś, bo potrafisz to nazwać. Mówisz, że każdy ma prawo oceniać innych. Nie rozumiem Ciebie. Jesteś osobą dosyć specyficzną. Na pewno dziesiątki razy się z Ciebie śmiano z powodu choćby różowych włosów. Czy uważasz, że to było uczciwe? Czy sądzisz, że uczciwie ocenili Ciebie jako kogoś godnego tylko pogardy i wyśmiania? Tylko na podstawie swojej bardzo nikłej wiedzy na Twój temat?
Starał się mówić spokojnie, ale średnio mu to wychodziło. Co jakiś czas jego słowa nabierały oskarżycielskiego tonu, ale zaraz wracały do normalnego gdy to zrozumiał. Urizjel zgadywał. Nie znał Szajela, nie wiedział jaka była jego przeszłość, ale coś takiego było logiczną kolejną rzeczy. Zawsze znajdą się idioci oceniający innych nie znając ich. Szajel patrzył na pokutnika wsłuchując się w jego słowa.
- Tak śmiali się... Wiele razy.- powiedział a w jego głowie rozbrzmiały głosy przeszłości "Wariat" "Ulicznik" "Różowy świr". Łzy momentalnie pojawiły się w oczach Szajela, a on zaczął głośno się śmiać.
- Nie to nie było uczciwe... - powiedział i zaśmiał się głośno a łzy popłynęły mu po policzkach. - Nazywali mnie śmieciem i ulicznikiem. Ale mieli takie prawo. Nikt nie mówi że to, iż każdy może nas oceniać, znaczy że oceni nas sprawiedliwe. Harl zawsze mówił, że wśród tłumu trzeba szukać tych którzy ocenią nas właściwie. Ale to nie odbiera innym prawa do oceniania nas, nawet w błędny sposób.- Szajel wsparł się mocniej na Chichi i zachwiał się gdy zmęczone nogi na chwile odmówił posłuszeństwa. - Nie rozumiesz mnie? To dobrze. Znaczy że rozumiesz mnie tak samo, jak ja siebie. - powiedział i ponownie głośno się zaśmiał. Nie był to wesoły śmiech, był to odgłos przyprawiający o dreszcze.
Urizjel wciąż toczył wewnętrzną walkę. Jego ciało raz po raz przechodziły dreszcze. Widać było, że ciężko mu nad sobą zapanować. Słowa miały w sobie coraz więcej wściekłości.
-Czyli po prostu kwestia różnicy definicji słowa "prawo". Nie ważne. Tak czy siak, czy sądzisz, że możesz właściwie ocenić kogoś z kim na dobrą sprawę się nie znasz, jest w sytuacji w której nie byłeś?
- Nie wiem.- stwierdził tancerz wesoło. Zadziwiające jak szybko zmieniały się jego nastroje.- Chociaż i tak myślę...- Szaje spojrzał na ośnieżone drzewo obok niego. - Jest piękne...- po czym potrząsnął głową jak gdyby próbował wyrzucić z niej zbędne myśli. -... że walczysz z czymś co znasz. Więc wiesz jak z tym walczyć.- dodał głosem zmęczonym od umysłowego wysiłku, trzymania myśli na właściwym torze.
-Jakby to w czymkolwiek pomagało. Kiedy siłujesz się na rękę też wiesz co musisz zrobić. Przepchnąć drugą rękę aż dotknie stołu. Ale czy ta wiedza w czymkolwiek pomaga gdy przeciwnik jest silniejszy. To, że wie się jak walczyć sprawia, że walka w ogóle jest możliwa, a nie, że jest łatwa. Jak zabić tamtego mentatę też wiedziałem. Wystarczyło przeciąć go na pół. Czy to pomogło?
W tym momencie myśli Urizjela uciekły do wizji którą przeciwnik zesłał i ponownie półUpadły skurczył się w sobie, przyklęknął. Wyglądał... żałośnie. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę natychmiast się wyprostował, choć na twarzy wciąż było widać najróżniejsze emocje. Wszystkie negatywne.
- To że wiesz z czym walczysz sprawia że wiesz jak silny musisz być by to pokonać. - odpowiedział Szajel kierując się prosto logiką, zaś przykucnięciem Urziela się nie przejął. Sam widywał takie zachowanie u siebie nazbyt często by robiło to na nim wrażenie.- Potańczył bym... - stwierdził z cichym westchnięciem.
-Niby masz rację. Ale tylko w momencie gdy zapomnimy, że Gniew nie jest przedmiotem. On też miewa lepsze i gorsze dni. Raz jest tak silny, że nie jestem w stanie nic zrobić. Zwykle podczas walki. Innym razem nie jest w stanie mnie tknąć. A do tego dochodzą katalizatory z zewnątrz. Nawet nie wiesz ile razy podczas tej rozmowy wyobrażałem sobie jak Ciebie zabijam, ile z tych drgnięć było powstrzymanym wzniesieniem ręki po miecz. W momencie gdy...- tu zacisnął mocno zęby a twarz znów wykrzywiła mu wściekłość- W momencie gdy zasugerowałeś błahość mojego brzemienia jakim on jest byłem o krok od porwania się za miecz. To jest najgorsze, że wiem, że nieuwaga, drobne odpuszczenie może spowodować czyjąś śmierć. Nie mów mi, że nic nie wiem o niechcianych emocjach, bo to doprowadza mnie do furii. - ostatnie słowa autentycznie wywarczał przez zaciśnięte zęby.
- Przestańcie, oboje - warknęła przez zęby Chichiro, spoglądając ze złością na Urizjela. - Nie czas teraz na głupie kłótnie, w ogóle nie jest czas na kłótnie. Powinniśmy się trzymać wszyscy razem, a z tego co widzę, wszystko idzie ku temu, byśmy się pozabijali nawzajem! - niemalże krzyknęła, ale po chwili uspokoiła się. Widać było, że śmierć Shakti, tak niespodziewana, wpłynęła na nią, nawet za bardzo. - Szajel... - Spojrzała na niego. - Sam wiesz, w jakim jesteś stanie. Ledwo się trzymasz na nogach, a masz ochotę tańczyć? - powiedziała łagodnie, uśmiechając się do niego. - Teraz powinieneś odpoczywać, zregenerować siły. Później będziesz tańczył.
- Nic mi nie jest... -zarzekł się tancerz i puścił się Chichiro stając o własnych siłach. Podskoczył do góry, co zaowocowało wylądowaniem przez Szajela w śniegu. Próbował wstać ale nogi odmówił mu posłuszeństwa.- Jestem jedynie trochę zmęczony... - odpowiedział siedząc w białym puchu.
- Zaczekaj - powiedziała po chwili, gdy wpadł jej do głowy idealny pomysł. Sięgnęła do pasa po swój flet, który na szczęście ciągle przy sobie miała. - Nie wiem czy to wiele pomoże, ale możemy spróbować. Wsłuchaj się w melodię... - powiedziała, po czym dmuchnęła delikatnie w ustnik. Z fletu wydobyła się cicha, lekka i przyjemna dla ucha melodia. Kojąca, niczym cichy szum oceanu. Opiekuńczy Ton.
Szajel siedział na śniegu i kiwał się lekko w rytm muzyki. Czuł jak delikatna symfonia otacza jego ciało, uspokaja zmysły, koi ból. Tancerz westchnął o chwili i wstał chwiejnie na nogi. Było mu już łatwiej, ale o samodzielnym poruszaniu nie było mowy,zużył zbyt wiele mocy. Chwycił się ramienia Chichi i zapytał cicho. - Pomożesz...?
- Oczywiście - odparła radośnie, przypinając flet z powrotem do pasa i obejmując ramieniem Szajela. - Od tego ma się przyjaciół, prawda? - Uśmiechnęła się do niego.
- Chyba tak...- powiedział Szajel.- Po za Ariel nigdy nie miałem innego przyjaciela. Nie wiem czy wszyscy są tacy sami.- powiedział zmęczonym głosem.
- Nikt nie jest taki sam - powiedziała. - I to jest cudowne. Każdy z nas jest wyjątkowy na swój sposób i nikt inny nie może być taki sam.
Ao podszedł do Chiro i klepnął ją po plecach.
- Stawiam Ci piwo za mądre słowa. Przypomnij mi o tym.
"Pozabijecie siebie nawzajem". Tego obawiał się najbardziej. Jego wyraz twarzy posmutniał. Jednak gdy obserwował całą tą sytuację, wiedział, że nie ma czasu na słabości. O to właśnie chodziło Sashy. To on musi cały czas być wsparciem każdego. Być na każde zawołanie, gotowy do działania. To jest jego rola w drużynie. Mimo, że Szajel stał, nie był w stanie chodzić samemu. Dla Springwatera było to dosyć jasne, że tancerz który nie może chodzić to nie tancerz.
Podwinął prawy rękaw a palcami u ręki zatoczył koła. Nie machał całą ręką tylko wyginał nadgarstek i palce tworząc znaki runiczne w powietrzu.
- Fortitudo. (Wyzwolenie Wytrzymałości) - powiedział podchodząc pomału do różowowłosego i przykładając mu to do pleców. Pieczęć od razu wchłonęła się pod skórę.
- Powinno pomóc. Zanim zacznie działać powinno minąć dobre pare minut. Ale powinieneś móc sam chodzić...no i jak tam...y...chcesz to możesz tańczyć. - Przeszło mu to przez gardło z trudem. Nie wpadłby na pomysł, że przejmie się tańcem Szajela.
- Dziękuje...- powiedział do Yuego- Ale nie wiem jak dużo to pomoże. Odpieczętowanie broni zawsze mocno mnie osłabia, mało co pomaga na ten odpływ energii.- Szajel kroczył wciąż trzymając się Chichi. - Każdy jest inny to fakt. Chociaż czasem chciałbym być tacy jak inni.- odpowiedział dziewczynie.
Urizjel wycofał się z rozmowy. Zrobiło się zbyt tłoczno. Szedł teraz kilka kroków za grupą znowu pogrążając się we wspomnieniach Bastionie

~*~
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline