Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-04-2011, 16:12   #151
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel walną się na łóżku zakładając dłonie za głowę. Znów widać w nim było jakąkolwiek dozę entuzjazmu.
-Co Cię łączy z Chichi?
Yue rzucił na krzesło swoją szatę, ukazując strój bitewny. Miał na sobie tylko spodnie oraz koszulkę, która była dosyć obcisła. Widać było starą ranę na ramieniu. Na koszulce dobrze widoczny był jego biceps oraz klatka piersiowa.
- Musiałeś o to spytać, nie? - powiedział to troche przez zęby w grymasie. Jednak nie był to ton oskarżycielski. Coś w stylu droczenia się.
- Ehh...Chi...- westchnął i usiadł na krześle, naprzeciwko łóżka.
- Znamy się od początków Akademii. Trochę dziwnie... nie wiem od czego zacząć. Na początku...Jak się spotkaliśmy to chciała mnie zakablować Profesorom, bo myślała że podglądałem ją w szatni. - powiedział.
Urizjel parskną śmiechem. Po chwili jednak zamilkł
-Ale nie dałeś się przyłapać, co?- zapytał z pozoru poważnie
- Zacznijmy od tego, że to nie byłem ja. Mieliśmy toalety blisko. Byłem się załatwić, gdy wyszedłem ktoś przebiegł przez korytarz, a po chwili wyszła gola Chi...no, w ręczniku. Wmówiła mi, że ją podglądałem. Ją i jej koleżanki.
-Hah. To masz fart. Choć... Byłby większy bez tego kawałka o ręczniku.
Yue uśmiechnął się.
- Na szczęście napatrzyłem się w życiu na siostrę, dlatego nie stanął mi ani nic... - po czym wybuchnął smiechem.
Urizjel dołączył bez wahania. Trzeba było odreagować ostatnie momenty ciągłego smutku.
-No... to byś już sie nie wyłgał. Ja takich problemów nie mam... wiesz... grube spodnie
I zakończył klasycznym “bananem na twarzy”.
- Trzymaliśmy się razem przez 70 lat w jednej klasie...ale nie byliśmy w jednej parze. Jak trafiliśmy na specjalizacje...kontakt jakoś nam się urwał. Jednak gdy spotkałem ją znowu na misji...coś mną ruszyło.
-Rozumiem. Ja Sarhi poznałem dopiero w Akademii Królewskiej. Mówiłem, chciałem być Szarym Strażnikiem. Służyć królowi. Byłem najlepszy. I zdziebko arogancki. Hehe. Poznaliśmy się gdy po raz kolejny, bez problemu wygrałem z rówieśnikiem. Wyzwała mnie na pojedynek. Cóż... tuż przedtem zapytałem “Ktooo naaastępny?!”- ostatnie słowa były tak teatralne, tak wyolbrzymił ich akcent emocjonalny i gestykulację, że były zwyczajnie śmieszne. Więc wyzwała mnie. Z początku nie chciałem z nią walczyć, bo była dziewczyną. Heh. Ostatecznie skończyło się “prawie remisem”
- Prawie?
-No... prawie. Sarhi to lalkarka. Bardzo zdolna. Potem używała Żmija. Stalowy, segmentowaty wąż najeżony ostrzami. Gdy się rozpędzał był zabójczy. Podczas tamtej walki Żmij nie miał jeszcze swojego imienia i był drewniany, bez ostrzy. Skutecznie utrzymywała mnie zdala od siebie. Nie mogłem się zbliżyć, jak mi się udawało to zwyczajnie odskakiwała, a ja nie mogłem jej gonić, bo musiałem uważać na jej lalkę. Przez dziesięć minut ganiałem ją wokół kamienia. W końcu się o niego potknęła. Wtedy doskoczyłem i przyłożyłem mój czubek bokena do jej gardła. Wyglądałem jakbym miał zaraz paść z wycieńczenia, a ona nawet się nie zmachała. Dla tego mawiam, że to był “prawie remis”. Gdybym mówił, że wygrałem nie oddawałoby to tego jak blisko ona była do tryumfu.
- Nie miałem nigdy styczności z marionetkarzami. Chociaż...jeżeli chodzi o mnie i Chi... Napewno w praktykach byłem lepszy. Ogólnie prawdopodobnie byłem najlepszy...w praktyce. Nawet syn Władcy Kasty Ziemii nie był ze mną w stanie wygrać. Zgrywałem twardziela, jednak często gdy stawałem z nim oko w oko to ręce mi się trzęsły jak nie wiem co...Ale jeżeli chodzi o teoretyczne zadania...to Chi mnie zawsze ratowała. Raz nawet napisała za mnie egzamin. Weszliśmy w kontakt Energii i mi dyktowała wszystko. Zawaliłbym szkołę wtedy, gdyby nie ona.
-Fajnie tak mieć. Ja z Sarhi na lekcjach zawsze rywalizowałem. Raz Ona wygrywała, raz ja. Czasem kończyło się prawdziwym remisem. Raz zakończyliśmy walkę prawie, że w uścisku. Mój boken na jej szyi, jej wąż wokół nas. Ustalono, że w prawdziwej walce poderżnąłbym jej gardło,ale ona zdążyłaby mnie jeszcze rozszarpać na strzępy. Hihi... dogrywkę urządziliśmy u niej w pokoju...- Urizjel podniósł się posłał Yuemu znaczące spojrzenie
- Aż tak dobrze wam się “współpracowało”? - spytał podstępnie
-No... ale wtedy mnie pobiła. Nigdy nie byłem dobry w karty- padł na łóżko nieco zawiedziony, liczył na żywszą reakcję i możliwą lekką drwinę z przyjaciela. Nie wyszło. Cóż...
- I co było dalej?- zapytał.
-A dalej klasycznie, jak w kretyńskich romansidłach. Byliśmy coraz bliżej. Bardzo się zżyliśmy. Dopiekaliśmy sobie, śmialiśmy się zarówno z siebie nawzajem, jak razem, dawaliśmy prezenty i wycisk na sparingach. Bardzo wiele zawdzięczam treningom z nią. Nie miałem w akademii równie wymagającego przeciwnika. Przy żadnym wcześniej ani później nie musiałem tyle się nabiegać.- Yue dostrzegł, że z głosu Urizjela stopniowo uchodzi początkowa radość...
Yue wstał i podszedł do Urizjela, położył mu na barku rękę.
- Odnajdziemy ją. Zobaczysz, że jest cała. - powiedział z pełną powagą.
-Cała może tak... i upadła. Nie przyjacielu. Odnaj...dę ją i zabiję, Tak samo Davela, a może jeszcze Leberrisa. A na końcu...- nie dokończył. Nie chciał dokańczać tego co miał na myśli, wiedział, że Yuemu by się to nie spodobało.
- Rozmawialiśmy o podejściu chyba, nie? - zapytał go. - Mówiłem Ci o iluzji. Jest wiele innych magii, które mogły Ci wbić do głowy obrazy, których nie było. Nie możesz ufać temu co widziałeś. Nie byłeś w stanie. Tak wynika z Twoich opowieści. Więc...odnajdziesz ją. I napewno jej NIE zabijesz.
-W ten sposób nie mogę nawet wiedzieć czy wciąż nie siedzę w bastionie, a to nie jest iluzja Nevei’rii. Wiem jak działają iluzje. To było elementem mojego szkolenia. Wiem, że oni upadli. Inaczej by odnaleźli sposób by powrócić. Nie ważne. Skończmy ten temat. Te. No właśnie. Po drodze tu kogoś spotkaliśmy. Byłem wtedy jakbym się nieźle naćpał. Niewiele do mnie docierało. Kto to był?
- Brat Valerii. Eclipse czy Eclipson. Nie pamiętam jak się nazywał dokładnie. Mój brat kiedyś z nim walczył. - powiedział zabierając rękę i siadając z powrotem na miejsce.
Urizjel wyraźnie się ożywił. Podparł się na łokciach.
-A czy on przypadkiem nie był trupem?
- Był. Nie mam pojęcia jak to się stało, że go spotkaliśmy. Ostrzegał nas...powiedział...że...że źle się stanie jak ją odnajdziemy. Że zna konsekwencje ale nie może nam ich powiedzieć.
-A to ciekawe. Upadły trup nas ostrzega. Przypomnij mi. Wszelkie wskrzeszenia, czy reinkarnacje to jedynie fikcje literackie. Nie istnieją takie zaklęcia. Mam rację?
Popatrzyli na siebie w ciszy.
- Wszystko jest możliwe. Tylko nie było nikogo, kto odważyłby się to zrobić, albo pewnie nie miał takiej wiedzy. Albo nie było o nim głośno...Ale on nie wyglądał na...żywego. Poza tym zaklęcie teleportacji na taką odległość...bez żadnych znaków...Nie jest to możliwe, szczególnie dla wojownika.
-Cóż... może teleportował się za pobliskie drzewo... Ciekaw jestem czy jeszcze go spotkamy. I co ma się stać jeśli ją znajdziemy... W zasadzie. O ile sie orientuje on jest tym złym. Więc może stanie się coś dobrego... Nie wiem. Koniec wojen, głodu, bla, bla, bla...
- Szczerze...to sam nie wiem co o tym myśleć. Ojciec przestrzegał mnie przed takimi rzeczami. Zawsze wmawiał, że powodzenie misji jest najważniejsze. Dlatego odnajdę ją i sprowadzę do Minas’Drill, chodźby w pojedynkę. Generał mówił, że jak ktoś chce, to może się wycofać. Myślałeś nad tym? Wyprawa robi się coraz groźniejsza. Wszystko się sypie.
-Nie. Jak się czegoś podejmuje to to dokańczam. Odnalezienie Sarhii będzie trudniejsze. Nie mogę się wycofać. Poza tym ta podróż już wiele mi dała. Ledwo ukończyłem szkolenie, teraz potrzebuję doświadczenia. Ta dwójka też nie próżnuje. Potrzebuję szybko stawać się silniejszym. A jak generał twierdzi, że może nas jeszcze nauczyć czegoś przydatnego... W zasadzie ja bym najchętniej przyspieszył. Leciał cały dzień. Potem padł na pysk, wyspał się i zaoszczędzony dzień poświęcił na trening.
- Nie wiem czy to się uda... - wyszeptał Yue. Następnie popatrzył na Urizjela. - Moge Ci pokazać...gdzie ja ćwiczyłem całe życie.
Urizjel znów się podniósł zaciekawiony
-Co? Masz jakieś zdjęcia czy obrazy tego miejsca?
Yue popatrzył się na niego zdziwiony.
- Nie...nie do końca mi o to chodziło. Jakby od tego zacząć...Umiesz kontrolować sen? - zapytał
-Chyba jak każdy. Jak się zrozumie, że to jest sen zyskuje się nad nim kontrolę. Tylko ja się wtedy błyskawicznie budzę.
- Rozumiem...to wejdziemy do mnie. Generalnie Magowie potrafią kontrolować energie przepływającą ciało bla bla bla bla bla.... - zaczął machać rękoma. - I Ci lepsi potrafią kontrolować umysł i sny. Ja do nich należę. Przez przypadek z Agnes odkryliśmy sny łączone, tam często trenowaliśmy. A jeśli jej nie było, to trenowałem sam we śnie. Kontrolę i wszystko, by zaoszczędzić na czasie. Chcesz się przenieść na moją salę treningową? - zapytał.
-Czemu nie. Może być ciekawie- Usiadł na łóżku- Co mam zrobić?
- Umiesz łączyć się Energią z innymi? - zapytał
-Eee... nawet nie jestem pewny co dokładnie masz na myśli- podrapał się po potylicy w geście bezradności
- Wyczuwanie Aury, przekazywanie Energi...- próbował go nakierować.
-Nie posiadam tych umiejętności, albo nigdy nikt mi ich nie pokazał. Może właśnie to zrób. Pokaż mi co to jest. Być może po prostu nie potrafię tego nazwać.
Yue zamknął oczy. Następnie po 3 sekundach otworzył je.
- Generał jest 200 metrów od nas na północ, Chichi jest w biegu na południowy zachód. Znajdz Ao. - odparł.
Urizjel skrzywił się, dając do zrozumienia, że raczej się nie uda. Usiadł po turecku, oparł dłonie na kolanach i zamknął oczy.
Próbował się skupić. Wyczuć cos o czym mówił Yue. Wyobrazic sobie jak mogłaby wyglądać ta... aura Ao.
-Przykro mi. Figa.- przerwał po jakiejś minucie- Nie posiadam takich zdolności...- Yue spostrzegł, że oczy Urizjela zaczęły kamienieć. Sam pokutnik cofnął się i oparł o ścianę
-Wybacz Yue, na chwilę się wyłączę. Nie wiem ile to zajmie. Zawsze tracę poczucie czasu. Potem wyjaśnię.- I zamknął oczy. Zdawał się odpłynąć...
Yue szybko wstał i złapał go, chroniąć przed upadkiem, a następnie położył na łóżko. Sam zaczął oglądać pokój, chodzić po nim i przeglądać się w lustrze, czekając na “pobudke”.
W pewnym momencie Urizjel otworzył swoje kamienne oczy. Wstał do siadu. Źrenice zaczęły wracać do poprzedniego stanu. Szarość odchodziła jak chmura odchodzi z danego skrawka nieba “Dziękuję” wyszeptał
-Już chyba rozumiem.
Yue spojrzał na niego.
- To zaczynamy. - zamknął oczy. Urizjel siedział przed nim, więc szukać aury nie musiał. Połączył się z jego umysłem.
-Kurdę. Tak czułem, że po prostu nie wiem jak to nazwać. To jest bardzo podobne do tego jak z Gniewem się mierzę- sam nie był pewny czy mówi, czy myśli, ale pierwszy raz zdarzyło mu się być w takim stanie z kimś innym niż Gniewem. Połaczyli się. Nagle czuł się jakby stracił oddech. Po chwili to ustąpiło, jednak wciąż czuł się jakby... przytłoczony.
-To tak ma być?
- Tak. Pilnuj środka. Nie za dużo, nie za mało. - mówił Yue, próbując bardziej sam dostować siłę przekazu. Jednak po chwili ustabilizowało się.
- Masz czekać na mnie. - powiedział.
Następnie coś błysnęło. I zarówno Urizjel opadł bezwładnie na łóżko, jak i Yue stracił koordynacje i oparł się o krzesło.


Urizjel obudził się w Minas’Drill. Siedział na ławce, obok fontanny. Nieskończeni szli w bardzo szybkim tempie, jakby każdemu z nich gdzieś się spieszyło. Codzienny widok stolicy. Urizjel, gdyby się rozejrzał, mógłby co do centymetra rozpoznać rozłożenie kafelek na drodze, budynków, czy nawet nieba, które było błękitne tego dnia. Plusk wody, która cały czas obijała się o taflę i o poboczne płytki zdawał się być skomponowany już z tłem.
Nie minęło dłużej jak 3 minuty, gdy Yue do niego podszedł.
- Udało Ci się. Gratuluję. - powiedział. Yue ubrany był w garnitur.
-Aleś się odstawił. Rozumiem, że to nie jest prawdziwe Minas’Drill. Przypomina to trochę sceny gdy rozmawiam z Gniewem, lub duchami. Też mnie przenoszą do innych miejsc. Zastanawiam się czy takie odejście nie daje Gniewowi możliwości przejęcia mojego ciała.
- Mam nadzieję, że moja dusza się tu nie zjawi. Jeśli go wyczuję, od razu przerwę Sen. Nie ma problemu. To samo z Tobą. Jednak nie sądzę by Sasha wpuścił tutaj Twoją duszę. On ma taką samą kontrolę nad światem na tym poziomie snu. Jeśli umrzesz przede mną - umrzesz w rzeczywistości. Dlatego musisz być ostrożny mimo wszystko. Teraz przestawię nas na moje pole.
Nagle wszystko zniknęło. Ławka, na której siedział Urizjel zniknęła i zaczął spadać. Obok niego spadał też Yue, tylko że ten cały czas trzymał ręce w kieszeniach. Wyglądało to trochę dziwnie. Nagle w oddali widać było kropkę, która po chwili stała się większa.
Urizjel spadał spokojnie. Lubił prędkość. Gdy zaczęli się zbliżać rozłożył skrzydła i spróbował wychamować. Nie minęło 5 sekund, a Yue wylądował na trawie a pokutnik unosił się kilkanaście metrów nad ziemią. Dołaczył do pieczętnika.
W okół nich był duży las. Stali na polanie, której średnica wynosiła ponad 200 metrów.
- To tutaj. Mamy 8 godzin treningu. W realnym świecie minie 5 minut. - powiedział Yue. Teraz stał jednak w swoim normalnym stroju.
- Jak Ci się podoba. Pierwsze wrażenia?
-Bomba. I co? Też mogę to kontrolować?- w zasadzie uznał to za pytanie retoryczne i nie czekając zwizualizował sobie wielką kamienna kolumne wyrastającą z ziemi przed nim
-Hej. To nie działa.
- Jako wojownik może być Ci ciężko wykreaować cokolwiek. Tylko naprawdę utalentowani magowie potrafią kreować podczas snu. A to nawet snem nie jest. Dlatego nie działa. Jednak...nie ma na co czekać. - wyglądał trochę na przestraszonego, jakby czegoś się obawiał. Jednak za wszelką cenę, próbował to ukryć.
- Oto biegnie na Ciebie peirwszy przeciwnik. Dziś będę tylko CI kreował wrogów. Pokaż, co potrafisz. - dodał.
Nagle słychać było ryk. Zza drzew wybiegł napakowany Nieskończony dzierżący 2 metrowy młot.
-I co? To przekłada się na świat rzeczywisty?- zapytał odczepiając no-dachi z pleców
- Zależy co masz na myśli. Nie urosną Ci mięśnie ani nie odniesiesz ran. Jednak zyskasz doświadczenie i Twoje odruchy zostaną zapamiętane przez umysł. To znaczy, jeśli będziesz ćwiczyć latanie to będziesz lepiej latać w realnym świecie. Jeśli będziesz ćwiczyć jakiś ciężki kombos...
-Dobra, rozumiem. Tego nie musisz mi tłumaczyć. Znam znaczenie wbicia ruchów w podświadomość.
Urizjel rozłożył skrzydła i czekał aż przeciwnik przybiegnie. Kucnął rozkładając środek cięzkości i czekał.
Przeciwnik który biegł, złapał młot prawą ręką (co mogło zaskoczyć Urizjela, że ktoś ma tyle pary by trzymać to jednorącz). Gdy był na wyciągnięcie młota, wziął zamach z góry chcąc uderzyć w czubek głowy Urizjela. Jednak nim wziął zamach, rzucił lewą ręką sztylet w lewy bok Urizjela, aby ten próbując odskoczyć, miał mniej miejsca na manewry.
Urizjel dostrzegł ruch ręką i uniknął ataku prawdziwie tanecznym krokiem. Zakręcił się unikając w bok. Zawirował wyciągając swój nóż i skoczył w bok, pod młot. Odskok w tył nie dałby mu przewagi. Wycofanie się nie jest dobre. Złożył skrzydła i zanurkował pod głowicą po czym pchnął nożem w bok przeciwnika.
Przeciwnik nie spodziewał sie takiej reakcji. Został pchnięty nożem. Nagle zaczął parować od góry. Nóż, który był przed chwilą w ciele przeciwnika, był teraz w powietrzu.
Słychać było klask dłoni. Yue siedzący pod drzewem krzyknął.
- Zaimponowałeś mi. Teraz trochę podkręcimy tempo.
Krzyknął. Z lasu coś śmignęło. Biegło w zastraszającym tempie. Po dosłonie kilku sekundach coś znalazło się przy Urizjelu. Była to kobieta, ubrana na czarno jak ninja. Posiadała 2 wachlarze, była drobna jak na nieskończoną. I niska. Zrobiła atak od dołu, mający na celu przeciąć Urizjela od Genitali aż po czubek głowy.
Urizjel nie zastanawiał się. Był podczas walki, figa, że nie była ona prawdziwa. Pokutnik zrobił szybki krok w tył. Z takim zasięgiem broni nie potrzebował więcej. Wypuścił nóż, no-dachi daje wielką przewagę zasięgu nad większością przeciwników, ale nie nadaje się do walki jednoręcznej. Zwyczajnie zbyt długie. Odskoczył w tył, krok, może dwa. Przy tym zasięgu broni nie potrzeba więcej. Wyprowadził cięcie w jej ramię którym właśnie atakowała. Wachlarz jednak jest bronią mającą wartość tylko gdy chce się zaskoczyć przeciwnika. Inaczej wymaga odsłonięcia się. A jako, że nie była to prawdziwa kobieta Urizjel się nie wahał odciąć jej tego ramienia. Jednak nie był arogancki. Był gotów do dalszych uników w razie gdyby okazała się szybsza niż się spodziewał.
Dziewczyna widząc to wypuściła jeden wachlarz, a ręką którą miała wolną, zamarkowała uderzenie. Jednak było to tylko po to by odwrócić uwagę od jej nogi, która wylądowała na napiętym piszczelu Pokutnika. Dziewczyna stawiała wszystko na zręczność i akrobatykę. Urizjel musiał wejść z nią w blisko kontakt lub najlepiej ją złapać, jeśli miał zamiar jej cokolwiek zrobić.
Uśmiechnął się w myślach i wypuścił również no-dachi i wszedł w zwarcie. W walce są pewne zasady. Jedną z nich jest to, że każda broń ma swój optymalny zasięg. No-dachi ma bardzo duży, gdy przeciwnik wejdzie bliżej nagle okazuje się bezużyteczne. W tej sytuacji dziewczyna miała wielką przewagę, więc trzeba było wejść jeszcze bliżej, tak by nawet wachlarze były zbyt długie. Jedną ręką sięgnął by złapać za nogę tuż pod kolanem, bo spodziewał się, że będzie chciała uciec, drugą sięgnął to torsu, nie ważne jak to wyglądało, chciał złapać ją za ubranie. Gdyby się udało po prostu by wykorzystał przewagę masy i wszedł w pełne zwarcie.
Dziewczyna widząc to, obróciła się na podpartej ręce, zmieniając z górnej części stopy, na dolną lecącą nogę, w ten sposób, aby uderzyć go w twarz, a nie w kolano.
Urizjel cofnął lewą rękę by zablokować uderzenie przedramieniem, a prawą wciąż szukał możliwości złapania jej, jednocześnie korzystając z tego, że jest używany jako podparcie. Głupi pomysł. Przełożył ciężar ciała na drugą nogę, a drugą gwałtownie odstawił w tył. Dziewczyna musiała by być na prawdę wybitna by nie stracić równowagi łącząc próbę jej zachowania z atakiem i unikiem.
Asasinka poleciała w stronę ataku. Nie spodziewała się takiego uniku. Była teraz w powietrzu. Jednak nim poleciała zagarneła z ziemi swój wachlarz, aby ewentualnie przeprowadzić atak w bliskim kontakcie.
Urizjel przyklęknął, biorąc z ziemi no-dachi nie spuszczał przeciwniczki z oczu.
-Teraz moja kolej.
Ruszył do ataku. Chwycił broń bardzo szeroko i wyprowadził cięcie z góry, sprawiało wrażenie potężnego, jednak było zamarkowane. Zwracał uwagę na nogi przeciwniczki. Z nich da się wyczytać bardzo wiele. Na przykład czy spróbuje sparować uderzenie, czy uniknąć, a od tego zależał kolejny ruch. Jeśli blok to zwykłe cięcie, z tym, że od zupełnie drugiej strony, jeśli unik to pchnie.
Dziewczyna opadła na podłogę. Gdy widziała atak, zrobiła coś, czego można było nie przewidzieć. Rzuciła jednym wachlarzem prosto w jego tors, po zamarkowanym ataku. Przed atakiem uchyliła się w bok. Drugą ręką przyłożyła dłoń do wachlarza i mocno szarpnęła. Wachlarz powiększył się posiadając dużo większy od niej rozmiar. Odskoczyła na półtora metra stając z wachlarzem pod pachą. Gotowa była do zwarcia. Czyżby była szalona? A może miała jakiś plan.
Urizjel zablokował wachlarz ostrzem, co ostatecznie go wyłączyło z walki.
-A może w ten sposób.
Urizjel wyprostował się. Wbił miecz w ziemię i rozłożył ramiona. Czekał z zawadiackim uśmiechem.
Dziewczyna wbiła wachlarz w ziemię. Następnie złączyła obie ręce i zaczęła tworzyć pieczęci rękoma. Ostatnia była taka, że uderzyła ręką w ziemię, uniósł się pył, który okrył jej ciało. Następnie gdy pył opadł, jej sylwetki już nie było. Urizjel jednak dostrzegł poruszanie się trawy w niektórych miejscach. Trawa ruszała się, przez co wywnioskował, że dziewczyna biega w okół niego. Nagle trawa ucichła. Albo skoczyła do ataku, albo odpuściła sobie walkę.
Dobra... to nie było zgodne z planem pokutnika, wyszarpnął no-dachi i wyprowadził zamach na ślepo wokół siebie jednocześnie rozkładając skrzydła i wzbił się w powietrze.
Nagle jego broń dzwignęła ciężar. Zdziwiło to Urizjela, bo nie był przygotowany na taki ruch. Po chwili jednak postać asasinki pojawiła się. No-dachi było przygniecione wachlarzem, na którym ona przykucała.
Urizjel uśmiechnął się
-Pokutuj- warknął, a w tym momencie jego umysł wypełniły wspomnienia z Bastionu, śruba rozwalająca staw, stalowe igły wbijane pod paznokcie, palce miażdżone w stalowym uścisku, wysychające oczy po wielu godzinach od kiedy przyszyto mu powieki do czoła, kości połamane tak bardzo, że nogę miał niemal zwiniętą w rulonik. Na koniec zaklęcie czarnoksężnika zdające się ranić duszę. Cały ten ból teraz przelał na swego przeciwnika. To bardzo przydatna zdolność. Rzadko jej używa, bo uważa ją za okrutną, poza tym dla niego samego nie jest przyjemna.
Dziewczyna zwinęła się z bólu, a następnie opadła jak kłoda na podłogę. Ponownie wyparowała, jak poprzedni przeciwnik.
Urizjel zauważył Yuego, który szedł do niego. Gdy już dotarł oznajmił :
- I jak Ci sie podoba mój system treningowy dla Ciebie? - zapytał. - Z tymi sobie jakoś tak łatwo poradziłeś, może za mało się postarałem.
-Ciekawe. Bardzo ciekawe. Może na żywo byłoby skuteczniejsze, ale ta metoda nie wymaga zbyt wiele miejsca, poza tym chyba ewentualne rany nie będą doskwierać, po powrocie, mam rację? O, do tego nie ma problemu ze sparingpartnerami- uśmiechnął się
-Jak ich kontrolujesz? Bezpośrednio czy posiadają jakąś zdolność twórczą?
- Tworze im historię na szybko, a dalej sami sa kontrolowani przez moją podświadomość, która opiera się na doświadzceniu życiowym. Nie będziesz mieć żadnych ran. Tylko mogą Cię boleć miejsca, które masz zranione. Bo Twój mózg zapamięta to i tak dalej. Chociaż moge sprawić, że o Tym zapomnisz jakbyś był zbyt poturbowany, ale na takiego nie wyglądasz. Dobra, trening masz za sobą...chcesz może...trochę przyjemności od życia? Myślę, że nie masz nic przeciwko jak pokażę Ci parę innych aspektów. - odparł
Urizjel skrzyżował ręce
-Dawaj. Chętnie pobędę w jakims ciepłym miejscu.
- Zamknij oczy. Na wszelki wypadek. - odparł.
Urizjel się zdziwił, ale posłusznie wykonał polecenie. W końcu nie znał tego miejsca.
 
Arvelus jest offline  
Stary 24-04-2011, 00:22   #152
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Nagle wszystko się rozpłynęło. Znowu byli w białym wszechświecie, spadając w dół. Jednak Urizjel nawet o tym nie wiedział, dlatego stał twardo jak Yue. Nagle ze wszystkich stron uderzył kolor, a po chwili stali...w wielkim pokoju. W bardzo wielkim pokoju.
- Otworz oczy. - powiedział Yue.
Urizjelowi ukazała się gigantyczna sala, w której było kilka basenów, saun, łaźni, w rogach stały kuchnie, w których można było zjeść. Były też leżaki, w niektórych miejscach leżaki były szczególnie naświetlone, ponieważ miały być miejscem w którym można się opalić.
Nagle drzwi otworzyły się i... weszło do sali ponad 200 kobiet. Wszystkie były ubrane w najróżniejsze stroje, niektóre były w samej bieliznie, inne na galowo. Elfki, kobiety, Nieskończone...wybór był naprawdę gigantyczny.
- Do wyboru do koloru. Sale intymne masz tam. - pokazał palcem na drugi koniec sali, w którym był korytarz i po obu stronach pokoje.
- Jeżeli dojdziesz podczas stosunku, to tryśniesz też w świecie realnym. - powiedział Yue nie zważając na cenzurę. Uważał, że mogą już rozmawiać na ten temat. - Ale w spermie masz wodę, którą można przekszałcić w lód, a następnie go wyparować, więc posprzątam na szybkości. Baw się dobrze. Pytania? - zapytał
-Chłopie... rozwaliłeś mnie. Nie sądziłem, że można osiągnąć taki poziom masturbacji- w jego głosie słychać było śmiech- nauczyć się jeszcze gotować i kobiety w ogóle nie potrzebne
- Taki poziom? Weź je wszystkie naraz to będzie wtedy poziom. A tak to...wszystko zostaje między nami, prawda? - zapytał z chytrym uśmieszkiem.
-Nieee... Pójdę się pochwalić tym generałowi i Chichi. Na pewno z radością do nas dołączą- a jego głos aż ociekał sarkazmem.
Nagle drzwi się otworzyły i do sali weszła...Chi. Niosła tackę z żywnością. Było tam kilka kanapek. Ubrana była w halkę i na nogach miała coś w rodzaju balerin. Szla do nich z gracją, bujając zmysłowo biodrami na boki.
- Jakby się dowiedziała, to by mnie zabiła. - mruknął tylko.
-Tak... i to wyjątkowo boleśnie...- przytaknął pokutnik
Gdy podszedła do nich stanęła w miejscu. Popatrzyła na obu. Nagle upuściła tackę i rzuciła się na Yuego tak, że aż go przewróciła. Zaczeli się namiętnie całować.
-Teraz to byś błagał by w końcu Cię zabiła- zaśmiał się i odszedł by nie przeszkadzać. Skierował się do... basenu. Dawno nie pływał tak dla czystej przyjemności. Staną nnad jednym z nich i rozebrał się do naga, po czym wskoczył na bombę
-Jaahuuuu!
To jest wielka tajemnica której chyba nikt nigdy nie rozwiąże, ale w sumie mało go obchodziło czemu pływanie nago jest takie przyjemne... zaśmiał się pod wodą ze swojej myśli uznając, że nawet nie będzie zgadywał co teraz robi Yue. Pływał dalej. Potrzebował czasu na przemyślenie aktualnej sytuacji. Sam nie wiedział co o niej myśleć. Nie krytykował pieczętnika w żaden sposób, w sumie ilu mężczyzn by nie skorzystało z takiej okazji? Dla każdego to była prywatna sprawa jak do tego podchodzi, a on jeszcze tego nie wiedział...
W pewnym momencie zwinął się w kulkę i rozłożył sięgając rękami w dół, a nogami do nieba, siła ciężkości zepchnęła go w dół. Czuł jak ciśnienie zaczyna naciskać na bębenki, więc “dmuchnął” z zamkniętymi ustami wyrównując je. Zamachał rękami i nogami i w końcu dotarł do dna. Tam wypuścił całe powietrze i usiadł krzyżując nogi. Chwilę “pomedytował”. Wyłączył się. Nie myslał o niczym. Był to swoisty reset. Odcięcie się od wszystkiego. Świetne uczucie. Gdy zaczęło brakować tlenu odbił się od dna i wypłynął na powierzchnię. Ostatni raz machnął rękami i pęd wybił go nad wodę niemal po pas. Machając nogami otarł twarz z wody i odgarnął włosy w tył. To znaczy chciał odruchowo odgarnąć jak to zawsze robił, bo od upadku Elwyna miał już jedynie kilka centymetrów których nie było potrzeby ruszać. Otworzył oczy i zobaczył, że na brzegu zebrał się batalion kobiet
-Cholera... niby to jakieś takie... bezosobowe...- ponarzekał pod nosem, ale ani razu nie powiedział, ani nie pomyślał, że mu się nie podoba.
Popłynął do brzegu i położył na nim ręce, gdy podniósł wzrok piękne panie się rozstąpiły robiąc mu miejsce do wyjścia. Zanużył się głebiej i wyskoczył. Podparł się jeszcze rękami i wyszedł wmawiając sobie, że wcale mu nie przezkadza, że jest nagi pośród tylu kobiet bo nie są one pradziwe, wtedy jakaś podała mu ręcznik. Kiwnął głową dziękując i się nim owinął. Tak... wmawianie sobie to jedno, ale teraz poczuł się swobodniej.
-Posiadacie jakieś osobowości?- zapytał zaciekawiony
- Każda z nas jest inna. - powiedziała jedna, która podawała ręcznik. Ta akurat była ubrana w bikini.
- Koleżanki są nieśmiałe. Dlatego powinieneś iść ze mną do tamtego pokoju. - powiedziała, pokazując palcem na “intymne pokoje”.
Urizjel się uśmiechnął
-Macie imiona?
- Asith. - powiedziała ta od ręcznika.
- Karla.
- Annie.
Padło dużo więcej imion. Każda po kolei się przedstawiła.
- Nie ładnie pozwalać kobiecie czekać. - odparła Asith, która cały czas myslała o intymnym roomie.
Yuemu należą się gratulacje. Musiał poświęcić wiele czasu na nie wszystkie pomyślał pokutnik, następnie wrócił do analizowania propozycji... a co mi tam... przecież to nawet nie jest prawdziwe. Nikt nie uważa za coś niemorlango kochania się z kimś we śnie.
-Proszę o wybaczenie- ukłonił sie elegancko, choc fakt, że był w ręczniku trochę zepsuł efekt.- Oddaję się w twe ręce.
Złapała go za rękę i prowadziła go do pokoju. Gdy otworzyła drzwi ich oczom ukazało się łóżko, lekko oświetlony cały pokój, który był pomalowany w kolorach róży i czerwieni. Na stole były przyrządy takie jak olejki i sex zabawki.
- To narazie nam potrzebne nie będzie. - powiedziała. - Czy mógłbyś położyc się na brzuchu? - zapytała. Jej okrągłe oczy sprawiały, że każda propozycja była nie do odrzucenia.
Urizjel usmiechnął się i wykonał polecenie.
Dziewczyna wzięła w swoje ręce olej i położyła obok Urizjela. Następnie usiadła na jego plecach okrakiem. Słyszał jak otwiera olejek i rozlewa mu na plecach. Następnie poczuł ciepło jej dłoni...
Rozluźnił się już zupełnie. Nie pamiętał ostatniego masażu... wtedy to była... nie, nie chce o niej myśleć. Nie teraz. Aż przeszedł go dreszcz gdy zaczęła. Tak dawno nie czuł czułego kobiecego dotyku. W pewnym momencie musiał sie poprawić, bo zaczęło mu brakować miejsca...
Nagle Urizjel poczuł dziwne uczucie. Coś jakby się zmieniło. Nie umiał stwierdzić co. Było to...dziwne.
- Przepraszam Cię, zaraz wrócę. Pójdę po moją przyjaciółkę. - odparła, następnie wstała i wyszła.
Odprowadził ją wzrokiem, a gdy zniknęła sięgnął ręką pod ręcznik by poprawić sobie przyrodzenie, po czym znów się położył. Postanowił zignorować. Kto wie? Może to Yue właśnie skończył? Heh... zastanawiał się czy uda mu się nie uśmiechnąć gdy następnym razem zobaczy prawdziwą Chichi.
Nagle drzwi otworzyły się, a w nich stanęła kobieta odziana w czerwoną obścisłą sukienke. Na nogach miała białe pończony, włosy miała spięte w kok. Na szyi wisiał medalion. Zamknęła za sobą drzwi i popatrzyła na Urizjela.
- Asith Cie rozgrzała. Mam nadzieję. Nazywam się Carlen i będę Twoją dzisiejszą kochanką. - powiedziała bez żadnych zawahań. Ruszyła do niego i przekręciła go z pleców na brzuch. Następnie wypluła gumę, którą żuła i położyła mu swoją stopę na genitaliach.
- Nadal jesteś spięty. Nie postarała się zbytnio. - stwierdziła i zdjęła stopę, po czym sama usiadła na jego brzuchu. Popatrzyła mu w oczy i zbliżyła się do pocałunku.
Pokutnik chciał się podnieść
Carlen okazała jednak inicjatywę. Złapała obie jego ręce i trzymała jedną ręką za jego głową. Drugą, wolną ręką miziała go po brzuchu. W pewnym momencie włożyła mu język głębiej. W tym samym momencie zabrała rękę.
I nagle poczuł ból. Na środku brzucha. Dziewczyna oderwała się od niego. Trzymała go jednak cały czas za ręce. Ku jego zdziwieniu...była piekielnie silna. Teraz miał okazję zobaczyć co się stało. Dziewczyna wbiła mu nóż w brzuch. Krew sączyła się na łóżko. Cały czas na niego patrzyła namiętnym wzrokiem.
Jęknął czując ostrze przebijające brzuch. Nagle oczy mu zapłoneły, źrenice przybrały kolor skały pod którą płynęła magma. Twarz mu “popękała” wokół oczu i stamtąd również sączyło się pomarańczowe, gorące światło. Nie zważając na ból wziął oddech i ryknął. A ryk ten przynosił na myśl lwa, demona, czy jakąś inną bestię. Brzmiał, jakby podwójnie, bo ryczał jednocześnie i Urizjel i Gniew wywołując potężną fale dźwiękową.

YouTube - Fairy Tail Soundtrack 2/36 - Elsa Theme (mały soundtrack)

Nagle Carlen uśmiechnęła się przerażająco.
- Sztylet jest naszpicowany trucizną. Nie ruszysz się teraz. Masz odłączony układ nerwowy, zaraz zatrzyma Ci się krążenie. - powiedziała dziewczyna.
- A Ty, Gniewie, przychodzisz do mnie w gościach i drzesz morde, w moim pokoju? - zapytała dziewczyna. Jednak widać było po chwili, że dziewczyna ma rozszerzone źrenice. Krzyk na nią zadziałał. Bujnęła się na boki, jednak po krótkiej chwili otrząsnęła się.
-Spieprzaj wariacie- warknął Gniew ustami Urizjela- Złaź z nas transwestyto! - Obaj się szarpali, jednak środek zaczynał działać. Niewiele mogli poradzić
-Kharadaku!- warknął już pokutnik i w tym momencie atmosfera się “zaogniła”. Nad głowami walczących powstała ognista kula wielkości mniejwięcej pół metra. Zdawała się płonąć niezależnie od grawitacji. Nagle wyskoczył, zdecydowanie nie po cichu, magmowy żmij z wielką prędkością uderzając bezpośrednio w Sashę.
Żmij uderzył ją w twarz. W miejscu uderzenia nie miała już skóry. Miała tam czarny materiał. Wyglądało to tak, jakby miała założoną skórę na coś jeszcze. Odwróciła głowę do Urizjela.
- Masz śmieszną siłę i jeszcze mu nie dajesz siebie kontrolować? Kim Ty kurwa jesteś? Dzieciaku, wstydź się. Gniewie...pfff. - powiedziała dziewczyna.
Nagle ściana wybuchła. Urizjel przestawał kontaktować. Ledwo widział, coraz gorzej słyszał. Widać było jak Yue wpada na dziewczyne i strąca ją z ciała pokutnika. Po chwili jednak Yue pod wpływem czegoś, czego Urizjel nie miał jak zobaczyc wyleciał w drugą stronę.
- Urizjel! On Cie oszukał! Nie ma żadnej trucizny! OTRZĄSNIJ SIĘ! MANIPULUJE TOBĄ! - wydarł się skądś Yue.
-Luz- wyszeptał Urizjel- To nie ma znaczenia- Yue poczuł dziwny zapach... jakby spalenizna? Spojrzał i zobaczył, że rana pokutnika dymiła? Parowała? Nie wiadomo które słowo byłoby lepsze. Ważne, że znikała. Jak odparowująca woda. Po chwili był już sobą
-Ach... trochę to zajmuje, ale zawsze działa.- Po czym rozejrzał się w poszukiwaniu zabójczyni
-Dobra, a teraz... co to KURWA było?- przekleństwo było wyraźnie zaakcentowane, jednak widać było, że gniew Urizjela nie jest skierowany w Yuego
-To Sasha, demon siedzący w nim, jak ja siedzę w tobie... z tym, że ja nie pragnę twojej zagłady
- Czemu go zaczepiłeś. - powiedział Yue. - Miałeś się nie wtrącać. - dodał zbierając się z ziemii. Dziewczyna stanęła wyprostowana.
- Nie pozwole Ci wpuszczać byle kogo do środka. Tym razem go nie zabiłem. Następnym razem nie zdążysz się zorientować, kiedy będzie martwy. - powiedziała dziewczyna i klasnęła w ręce.

Nagle zapadła ciemność. Urizjelowi wydawało się, że spada. Jednak po chwili otworzył oczy. Był w pokoju z Yue. Tam gdzie zawiązali łączność pierwszy raz. Yue ciężko dyszał na krześle.
Oczy Urizjela wciąż były magmowe.
-Ale nam się banda odszczepieńców utworzyła. Szajel ze swym szaleństwem, ja z Gniewem a teraz się okazuje, że i Ty masz swoje demony... Chyba tylko generał jest w pełni poczytalny.
Yue jednak nic nie odpowiedział. Złapał się za serce i upadł na kolana na ziemię. Ciężko dyszał pochylając głowę do przodu.
-Hej- Urizjel skoczył do kolegi i podniósł go na łóżko- Żyjesz?
- AUUUU - stęknął gdy go złapał za bark. - O kurwa. O kruwa. Ał ał ał. - stękał Yue. - Zdążyłem Cie wyrzucić ze snu. Jednak sam zostałem jeszcze na walkę z Sashą. Znowu mnie ładnie poturbował. Odciął mi rekę. Złamana miednica i przebita nerka na wylot. Tym razem nie miałem szans. - mówił szybko. Jednak po chwili jego oddech się wyrównał. - Przepraszam, że go poznałeś....
Urizjel się skrzywił. Nie wiedział jak zareagować
-Następnym razem trzymaj się zasady “wychodzimy wszyscy albo nikt”- powiedział ze śmiertelną powagą i nagle jego głos się zmienił. Nie sam ton, ale właśnie głos.
-Na przyszłość nie przemilczaj takich rzeczy pieczętniku, mogliśmy przez ciebie zginąć!
-Milczże- zganił sam siebie już normalnym głosem
-No cholera!
-Żadna cholera. Yue ma za sobą walkę. Dajże mu spokój
-Kurwa! Urizjel! Właśnie o mało nie zginąłeś! Weź zachowaj się raz jak normalny nieskończony i wścieknij się, a nie wiecznieś taki wyrozumiały!
-Ty mnie nauczyłeś trzymać wściekłość z dala więc nie narzekaj.
-Nie denerwuj mnie idioto!
-Siedź cicho albo aktywuje pentakl ojca.
- Jest powód, dla którego Sasha Ci zadał ból. Chciał zobaczyć Gniew na własne oczy. - powiedział po chwili Yue.
-Mnie? Przykro mi, ale nie zadaję się ze zboczeńcami. Brrr... Urizjel... całowałeś faceta, wiesz?
-Jak to faceta? Od kiedy faceci mają cycki?
-Sasha jest bardzo morficzny. Wygląda jak mu się podoba. Dla tego nazwałem go transwestytą.
-No w sumie to ma sens
-Zbyt bystry ty nie jesteś, co?
- Podczas walki powiedział, że Gniew jest młody. Za młody by rządzić tym ciałem. Ale ma potencjał. Nie wiem czemu...wydaje mi się...jakby...jakby chciał dobrze. - powiedział nadal dochodząc do siebie.
-Kto? Sasha czy ja?- zapytał Gniew
-Durniu, jasne, że Sasha.
-Wlać Ci? Wiesz dobrze, że możemy zacząć natychmiast!
-Nie denerwuj się. Czemu sądzisz, że chciał dobrze? Bo dał Gniewowi...
-Nazywaj mnie Wrathiel
-To nie jest twoje imię
-Ale Gniew jest strasznie bezosobowe, a to w tym momencie mi się podoba- Urizjel pomasował skronie wzdychając głęboko
-Jak sobie chcesz.
- Przynajmniej się dogadujecie. - dodał cicho. - Co ja bym dał, aby móc uwolnić swoją moc...
-Ha! Dogadujemy się? Raz na ruski rok. Rzadko temu tępakowi przyjdzie do głowy dezaktywować pentakl. Przez to nie mam żadnej władzy której sobie nie wywalczę. Naogół Urizjel pieprzy od rzeczy. Żyje w tej swojej klatce którą sam postawił wokół swych emocji.
-Nie daj się zwieść tą dyskusją. Naogół namawia mnie bym was pozabijał.
-Hej! Tylko ostatnio i tylko tego różowego pedała. Wkurzał mnie strasznie, z resztą tylko bym go nastraszył. Przestałby się mądrzyć
-Nie obrażaj Szajela. On jest w porządku
-Pff... nie znasz się i tyle.
-No właśnie, mówiłeś coś o tym, że chciał dobrze. Co miałeś na myśli?- Tu Urizjel zwrócił się już do Yuego
- Nie wiem. Nie celował w punkty witalne. Poza tym...wyczuł jakąś więź z Gniewem. Inaczej walczył. To do niego nie podobne.
-Wrathielem. I rzeczywiście chwilę myślałem, że bedzie mozna z nim pogadać. Byłem bardzo ciekaw jego osoby. Ale potem wbił nam nóż w żołądek. Bydlak. Do tego zrobił z nas pedałów... to znaczy z ciebie.
-Nie wiem, gdyby faceci mieli takie nogi...
-Urizjel... przerażasz mnie.
-Hah. A powiedz mi, że cycki nie wyglądały prawdziwie...
-Czyli jak następnym razem przyjmę formę kobiety będziesz chciał mnie zaliczyć?
Długa cisza...
-Punkt dla ciebie. To chore.
-Ha! Widzisz.
Yue zachwiał się.
- Wiesz...ja położe się spać... - powiedział. Widać było, że był wycieńczony. Powolnym krokiem dotarł do swojego łóżka i padł na nie bezwładnie, zasypiając od razu.
-Jasne. Tylko powtarzam. Gdyby taka sytuacja sie powtórzyła, nie ważne, czy w Twojej głowie, czy w realu, wychodzimy razem, nie po kolei, jasne?- chwila milczenia- ta... czemu ja gadam do śpiącego?
-Bo nie jesteś zbyt bystry?
-A dajże spokój. Swoją drogą czemu zwykle nie możemy normalnie pogadać?
-Bo nie często jest coś co muszę ci powiedzieć
-A co musisz mi teraz powiedzieć?
-Juz powiedziałem, chodziło o Sashę.
-Aha... i jutro znów będziesz próbował przejąć nade mną kontrolę?
-Jeśli wciąż będziesz więził swoje emocje i był zbyt wyrozumiały to jak najbardziej. Z tobą jak z dzieckiem. Nie wiesz co dla ciebie najlepsze, dla tego muszę ci pokazać.
-Rozumiem. Szkoda, że tak ciężko się nam dogadać. Wybacz, ale teraz pójdę spać. Kto wie... może przyśni mi się Asith
-Albo Carlen
-Nie przypominaj mi... brrr... nigdy nie przyjmuj postaci kobiety. To chore
-Nie jestem transwestytą
Oczy Urizjela znów nabrały zwykłej barwy, pęknięcia zniknęły i był sobą. Po prostu położył się spać wpominając dotyk dłoni i smak ust imaginacji Yuego
 
BoYos jest offline  
Stary 26-04-2011, 15:40   #153
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Tancerz lecąc ponad bezkresną bielą myślami uciekł do rozmowy, jaka miała miejsce w drodze do miasta w Ludoni. Ostatniej rozmowy jaka miała miejsce między nim a wszystkimi z byłej grupy tancerza.

~*~

- A Ciebie co tak trapi? - zapytał podchodząc do Urizjela Yue. Nie wiedział dokładnie jak wyglądała walka, miał nadzieję się dowiedzieć wszystkiego. W raporcie zawartym do ojca powinien opisać ze szczegółami. Stary Springwater musiał mieć wszystko pod kontrolą, inaczej byłby zły. A złość nie przekłada się na piękno. Przypomniał sobie strach w oczach Lily, kiedy to miała odebrać go z treningu. Przełknął głośno ślinę czekając na odpowiedź.

Pytanie wyrwało Urizjela z letargu. Ale czy było do niego? Zajęło mu kilka sekund by w ogóle coś logicznego pomyśleć. Odwrócił się i zobaczył, że jednak było do niego...
- A co cię to?- odburknął, znacznie mniej przyjemnym tonem niż zapamiętał Yue z rozmowy na łodzi.
- Interesuje mnie to, bo niestety - nie było mnie na nim. - jego ton zniżył się do szeptu..."Za.Dużo.W.Tobie.Emocji." Każde słowo odbiło się echem w jego głowie. Zmrużył oczy. Pragnął. Pragnął tej siły. Była ona...zbyt kusząca. Musiał. Musiał ją zdobyć.
- Czuję się winny śmierci Shakti. Chcę wiedzieć co się stało. - powiedział stanowczym głosem.
-Wróg okazał się zbyt silny. Wsio. I tak wyszliśmy z tego nienajgorszej- tu upewnił się, ze generał nie słyszy.- Szajel był bliski zmasakrowania, a pod koniec, jak nas złapał... - nagle cały stężał. Zdawał się toczyć wewnętrzna walkę. To nie Gniew starał się uwolnić, choć wyglądało to podobnie. Gdy znów się odezwał głos mu drżał lekko. -Gdy nas złapał wszyscy byliśmy bliscy śmierci. Może to okrutne z mojej strony, ale strata jednej osoby to i tak dobry wynik, mimo że to tragedia.
- Poczułem te złapanie. Powinienem był przewidzieć to. Niestety, miałem osłabioną uwagę. - spojrzał w dół - Stwierdziłeś, że jedna osoba to i tak dobrze. W takim razie co Cię gnębi? Bo chyba nie śmierć Shakti.
-Nie twój KURWA interes!- wybuchł Urizjel zaciskając pięści, wydawało się, że zaraz zdzieli Yuego. Po sekundzie nagle jakby sam się zdziwił swojej reakcji. Skurczył się w sobie i odsunął o krok odwracając. Chwycił się za głowę mamrocząc "nie, nie, nie... spokój" głos mu się łamał.
- Czy... Czy wszystko w porządku? - wtrąciła się nagle Chichiro, podchodząc powoli i ostrożnie do dwójki Nieskończonych. Jak wszyscy, widać było, że nie była w najlepszym nastroju. Uśmiechnęła się blado, choć nie był to wesoły uśmiech. Spojrzała na Yuego, po czym odwróciła wzrok w stronę Urizjela.
Półupadły na początku nawet nie spojrzał na dziewczynę. Drżał. Rytmicznie. Trochę jakby płakał. Wyprostował się, przetarł twarz i odwrócił się. Już wyglądał godnie, przynajmniej mniejwięcej, choć twarz była kamienna. Wyraźnie było widać, że mocno walczy by ukryć prawdziwy wyraz
-Wybacz Yue. Ja... ech... - owinął się ramionami jakby sam siebie przytulał. Wyglądał... dziwnie. Wielki hardy wojownik, a prawie jak dziecko.
-Co widziałaś gdy mentat uwolnił swoją moc? Z resztą nie ważne, nie odpowiadaj, bo wtedy uczciwość by wymagała bym ja też opowiedział, a to ostatnia rzecz o jakiej marzę. Nie, nie jest dobrze i nie będzie...
- Wiesz. Powinieneś kontrolować to co mówisz. Ktoś mi powiedział niedawno, że emocje są złe. I prawdopodobnie miał rację. Myślę, że powinniśmy skupić się na tym co mamy do zrobienia. - powiedział do Pokutnika.
-Chciałbym... nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał je kontrolować. One są moim przekleństwem. Gdybym mógł się ich pozbyć... Szczęśliwy ten kto panuje nad sobą. Kiedyś byłem. Panowałem nad każdą, choćby największą emocją. Nic nie było w stanie mnie wytrącić z równowagi. Nic. Ale to było przed tym wszystkim...
Chciałby mu pomóc. Chciałby mu współczuć. Jednak zaufał swojej duszy. Ona wie, co dla niego najlepsze. Mimo, że nie wyglądał, toczył wewnętrzną walkę ze sobą.
- Na to już niestety nie posiadam pieczęci. Jeszcze. Czemu tak łatwo tracisz panowanie? Co się dzieje? Może będę w stanie coś doradzić.
-Upadek... mówiłem, krocze po ostrzu miecza. A mój Gniew jest stuprocentowym upadłym. Podczas uwolnienia ciągnie mnie za sobą. Wciąż na mnie wpływa. Nie mam nad nim władzy. Na początku to ja byłem narzędziem, a on panem. Wiele czasu mi zajęła zmiana ról. Ale nawet teraz bez pentaklu ojca na mojej piersi bym sobie nie poradził. Nie ma nic gorszego niż nie móc panować nad samym sobą...
- Byłeś w "środku"? - zapytał
- Sprecyzuj. W środku we mnie na terytorium gdzie mogłem z nim rozmawiać, czy bezpośrednio w jego umyśle?
- Tam gdzie możecie rozmawiać. We śnie najlepiej lub podczas medytacji. - odparł
- Tak. Wiele razy. Tylko raz udało nam się porozmawiać jak szermierz z orężem. A właściwie to nie była rozmowa tylko coś więcej. Ale następnym razem znowu toczyliśmy wojnę...
- Czyli tylko się bijecie?
- Upraszczasz, ale tak. Masz rację. On jest kapryśnym dzieciakiem, gdybym mu pozwolił przejąć kontrolę zaraz by was zaatakował. Dla zabawy, ale walczyłby na poważnie. Jest znacznie silniejszym wojownikiem niż ja. On kocha walkę, kocha emocje. Chce je czuć. Dla tego wciąż podjudza mnie do walki.
- Próbowałeś ostatecznej walki? - zapytał patrząc jednocześnie, czy ten wie o co mu chodzi.
-Nie. Jeśli dobrze rozumie, to nie. Mówiłem, jest znacznie silniejszy niż ja. Potrzebuję siły, by stanąć z nim do walki na jego terenie. Nie posiadam jej. Nie jestem teraz w stanie go pokonać- "i pewnie nigdy nie będę." dodał już bardziej do siebie, nie był pewny czy inni nie słyszeli.
- Jest inteligentną duszą? - wypytywał go.
-Tak. Posiada własną, bardzo silną osobowość. Tak silną jaką ja kiedyś byłem. Sam drwi z innych broni. Uważa je za upośledzone. Cholera... Chciałbym mieć taką "uposledzoną" broń.
Nagle Urizjel stanął. W pozycji jakby gotował się do walki gapił się w ziemię z twarzą wykrzywioną w grymasie wściekłości
-Nie... odejdź!- warknął odwracając się od reszty - Ja jestem panem!- wyszeptał jednak dało się to słyszeć. - Nie zapominaj, ja jestem...- dalej szept zszedł poniżej słyszalnego tonu.
Po chwili się wyprostował i odetchnął głęboko.
-Wybaczcie, nie spodobało mu się co powiedziałem.
- Nic Ci nie jest? - zapytał.
-Już nie. Choć, szczerze mówiąc, przez moment chciałem Cię zabić. Tak właśnie wyglądają jego ataki. Wywołuje u mnie emocje których nie chcę. Które nie są moje, ale nie zawsze jestem w stanie je odróżnić... Na tym polega moja walka z nim. Na wystarczająco wczesnym zrozumieniu które emocje są moje. Ale to nie jest takie łatwe jak się wydaje. Logika zawodzi w tych bitwach.
Szajel który szedł obok nich z ponurą miną i słuchał rozmowy nieskończonych w milczeniu w końcu postanowił się wtrącić. Irytacja po tym co powiedział mu wcześniej generał wciąż zatruwała jego serce.
- Emocje których nie chcesz...emocje których nie chcesz... Co ty możesz o tym wiedzieć?- Szajel prychnął co było całkowicie nie podobne do tego na ogół rozmarzonego wesołego tancerza.- Tobie podsuwa je jedynie twój oręż, kawałek duszy który już nie jest twój bo upadł. Nie walczysz ze sobą, prowadzisz walkę z upadłym. - Szajel spojrzał w niebo a jego oczy przybrały charakterystycznego rozmarzonego wyrazu. - Piękne jest niebo w tej krai...- skrzydlaty złapał się za głowę i z bólem w głosie powiedział sam do siebie. - Mów o czym mówiłeś, kwiat zakwitnie tysiąc razy słowa raz...- Różowowłosy podskoczył zgrabnie i uderzył piętą o piętę.- Tańcz, tańcz jak gdyby skończyć miał się świat, tańcz tańcz jak gdyby wicher po niebie cię gnał... - zanucił pod nosem wesoło i opadł na śnieg ponownie łapiąc się za głowę i opierając o pobliskie drzewo, wyglądał na niesamowicie zmęczonego, jego oczy pełne były bólu, oraz szaleństwa.- Co ty wiesz o niechcianych emocjach...- powrócił do urwanego wątku skierowanego wobec pokutnika.- Ty nie walczysz z własnym umysłem, by móc mówić to co chcesz. Możesz się śmiać i płakać kiedy chcesz. Więc nie użalaj się nad tym że broń dyktuje Ci warunki. - Szajel oddychał ciężko jak gdyby prowadził batalię wewnątrz swojej duszy.- Myślisz że mój oręż nie narzuca mi swoich praw? Widziałeś go, słyszałeś śmiech. To on się śmiał, to ja się śmiałem, ja który jestem tam zamknięty.- Różowowłosy oparł się o drzewo ściskając kurczowo włosy, nieświadom tego że właśnie powiedział Yuemu który nie uczestniczył w walce, iż odpieczętował swoją broń. - Moja głowa...- jęknął cicho masując czaszkę nerwowymi ruchami dłoni.
- Szajel, nic ci nie jest? - spytała troskliwie Chichiro, podbiegając do niego. - Bo nie wyglądasz za dobrze... - mruknęła cicho, patrząc na przyjaciela.
- Po za tym, że wciąż istnieje, to nic mi nie dolega.- odpowiedział tancerz zaciskając palce na skroniach.
Urizjel się spiął. Powoli zaczął się trząść. Jak on śmie?
Warknął groźnie, choć wcale nie chciał. Przypadł do niego, chwycił za kołnierz i wzniósł w górę
-Jak ś...?!- półwrzasnął i nagle się opamiętał. Opuścił go powoli na ziemię. Na jego piersi zaczęła się kształtować krwawa plama. Po raz kolejny odszedł kilka kroków od drużyny mamrocząc coś do siebie. Dawno nie był tak zły poza walką.
-Nic o mnie nie wiesz. Nie masz pojęcia o tym z czym się mierzę, nie masz pojęcia czym jest Gniew. Nie znasz mnie. Nie waż się mnie oceniać, nie masz takiego prawa.- widać było, że zachowanie względnego spokoju wiele go kosztowało. Cholera! Pridon... Flamehowk, ach... on potrafił opanować Gniew. Zawsze i wszędzie. Ale teraz go nie było. To był główny powód dla którego bał się wyruszać na ta misję. Ale Szajel? Jak on śmiał?! Ten pies nie wie nic. Nic! Jego arogancja przyćmiewa zdolności, zapatrzenie w siebie przechodzi wszelkie pojęcie. Czy na pewno nadaje się do drużyny? Czy zasługuje w ogóle by żyć? Po takiej obeldze? Zabijano z błahszych powodów.
"Nie..." ni to wyszeptał ni zaskowyczał opuszczając rękę która już się wznosiła do rękojeści
Szajel był zaś nad wyraz spokojny. A może był wściekły, tylko nie umiał tego okazać? W każdym bądź razie na jego twarzy zagościł ten znany wszystkim nieobecny wyraz. Mimo to ponownie zwrócił się do pokutnika swym rozmarzonym głosem.
- Mierzysz się z częścią Ciebie która upadła. To logiczne.- tancerz wzruszył ramionami, ta wypowiedź według niego pokazywała że wie z czym Urziel się mierzy.- Każdy ma prawo oceniać innych, chociaż nie każdemu musi się to podobać.- tancerz wyprostował się i teraz zamiast o drzewo podpierał się delikatnie o Chichi, nie dość że bolała go głowa to zmęczone i obolałe ciało dawało mu się we znaki, nawet po wcześniejszym spożyciu mikstury. - Nie moja wina że część twojej duszy i umysłu spowił mrok. Chociaż jeden kolor, jest czasem lepszy niż tysiąc barw jednocześnie. Przynajmniej wiadomo z czym ma się do czynienia. - dodał jeszcze enigmatycznie.
-Słuchaj różowy ignorancie...- warkną Urizjel idąc w stronę tancerza celując mu oskarżycielsko w pierś, ale nim dokończył co chciał zakręcił i już szedł od niego trzymając się za głowę
-Szajel... powtarzam. Nic o mnie nie wiesz. Nie myśl, że znasz coś, bo potrafisz to nazwać. Mówisz, że każdy ma prawo oceniać innych. Nie rozumiem Ciebie. Jesteś osobą dosyć specyficzną. Na pewno dziesiątki razy się z Ciebie śmiano z powodu choćby różowych włosów. Czy uważasz, że to było uczciwe? Czy sądzisz, że uczciwie ocenili Ciebie jako kogoś godnego tylko pogardy i wyśmiania? Tylko na podstawie swojej bardzo nikłej wiedzy na Twój temat?
Starał się mówić spokojnie, ale średnio mu to wychodziło. Co jakiś czas jego słowa nabierały oskarżycielskiego tonu, ale zaraz wracały do normalnego gdy to zrozumiał. Urizjel zgadywał. Nie znał Szajela, nie wiedział jaka była jego przeszłość, ale coś takiego było logiczną kolejną rzeczy. Zawsze znajdą się idioci oceniający innych nie znając ich. Szajel patrzył na pokutnika wsłuchując się w jego słowa.
- Tak śmiali się... Wiele razy.- powiedział a w jego głowie rozbrzmiały głosy przeszłości "Wariat" "Ulicznik" "Różowy świr". Łzy momentalnie pojawiły się w oczach Szajela, a on zaczął głośno się śmiać.
- Nie to nie było uczciwe... - powiedział i zaśmiał się głośno a łzy popłynęły mu po policzkach. - Nazywali mnie śmieciem i ulicznikiem. Ale mieli takie prawo. Nikt nie mówi że to, iż każdy może nas oceniać, znaczy że oceni nas sprawiedliwe. Harl zawsze mówił, że wśród tłumu trzeba szukać tych którzy ocenią nas właściwie. Ale to nie odbiera innym prawa do oceniania nas, nawet w błędny sposób.- Szajel wsparł się mocniej na Chichi i zachwiał się gdy zmęczone nogi na chwile odmówił posłuszeństwa. - Nie rozumiesz mnie? To dobrze. Znaczy że rozumiesz mnie tak samo, jak ja siebie. - powiedział i ponownie głośno się zaśmiał. Nie był to wesoły śmiech, był to odgłos przyprawiający o dreszcze.
Urizjel wciąż toczył wewnętrzną walkę. Jego ciało raz po raz przechodziły dreszcze. Widać było, że ciężko mu nad sobą zapanować. Słowa miały w sobie coraz więcej wściekłości.
-Czyli po prostu kwestia różnicy definicji słowa "prawo". Nie ważne. Tak czy siak, czy sądzisz, że możesz właściwie ocenić kogoś z kim na dobrą sprawę się nie znasz, jest w sytuacji w której nie byłeś?
- Nie wiem.- stwierdził tancerz wesoło. Zadziwiające jak szybko zmieniały się jego nastroje.- Chociaż i tak myślę...- Szaje spojrzał na ośnieżone drzewo obok niego. - Jest piękne...- po czym potrząsnął głową jak gdyby próbował wyrzucić z niej zbędne myśli. -... że walczysz z czymś co znasz. Więc wiesz jak z tym walczyć.- dodał głosem zmęczonym od umysłowego wysiłku, trzymania myśli na właściwym torze.
-Jakby to w czymkolwiek pomagało. Kiedy siłujesz się na rękę też wiesz co musisz zrobić. Przepchnąć drugą rękę aż dotknie stołu. Ale czy ta wiedza w czymkolwiek pomaga gdy przeciwnik jest silniejszy. To, że wie się jak walczyć sprawia, że walka w ogóle jest możliwa, a nie, że jest łatwa. Jak zabić tamtego mentatę też wiedziałem. Wystarczyło przeciąć go na pół. Czy to pomogło?
W tym momencie myśli Urizjela uciekły do wizji którą przeciwnik zesłał i ponownie półUpadły skurczył się w sobie, przyklęknął. Wyglądał... żałośnie. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę natychmiast się wyprostował, choć na twarzy wciąż było widać najróżniejsze emocje. Wszystkie negatywne.
- To że wiesz z czym walczysz sprawia że wiesz jak silny musisz być by to pokonać. - odpowiedział Szajel kierując się prosto logiką, zaś przykucnięciem Urziela się nie przejął. Sam widywał takie zachowanie u siebie nazbyt często by robiło to na nim wrażenie.- Potańczył bym... - stwierdził z cichym westchnięciem.
-Niby masz rację. Ale tylko w momencie gdy zapomnimy, że Gniew nie jest przedmiotem. On też miewa lepsze i gorsze dni. Raz jest tak silny, że nie jestem w stanie nic zrobić. Zwykle podczas walki. Innym razem nie jest w stanie mnie tknąć. A do tego dochodzą katalizatory z zewnątrz. Nawet nie wiesz ile razy podczas tej rozmowy wyobrażałem sobie jak Ciebie zabijam, ile z tych drgnięć było powstrzymanym wzniesieniem ręki po miecz. W momencie gdy...- tu zacisnął mocno zęby a twarz znów wykrzywiła mu wściekłość- W momencie gdy zasugerowałeś błahość mojego brzemienia jakim on jest byłem o krok od porwania się za miecz. To jest najgorsze, że wiem, że nieuwaga, drobne odpuszczenie może spowodować czyjąś śmierć. Nie mów mi, że nic nie wiem o niechcianych emocjach, bo to doprowadza mnie do furii. - ostatnie słowa autentycznie wywarczał przez zaciśnięte zęby.
- Przestańcie, oboje - warknęła przez zęby Chichiro, spoglądając ze złością na Urizjela. - Nie czas teraz na głupie kłótnie, w ogóle nie jest czas na kłótnie. Powinniśmy się trzymać wszyscy razem, a z tego co widzę, wszystko idzie ku temu, byśmy się pozabijali nawzajem! - niemalże krzyknęła, ale po chwili uspokoiła się. Widać było, że śmierć Shakti, tak niespodziewana, wpłynęła na nią, nawet za bardzo. - Szajel... - Spojrzała na niego. - Sam wiesz, w jakim jesteś stanie. Ledwo się trzymasz na nogach, a masz ochotę tańczyć? - powiedziała łagodnie, uśmiechając się do niego. - Teraz powinieneś odpoczywać, zregenerować siły. Później będziesz tańczył.
- Nic mi nie jest... -zarzekł się tancerz i puścił się Chichiro stając o własnych siłach. Podskoczył do góry, co zaowocowało wylądowaniem przez Szajela w śniegu. Próbował wstać ale nogi odmówił mu posłuszeństwa.- Jestem jedynie trochę zmęczony... - odpowiedział siedząc w białym puchu.
- Zaczekaj - powiedziała po chwili, gdy wpadł jej do głowy idealny pomysł. Sięgnęła do pasa po swój flet, który na szczęście ciągle przy sobie miała. - Nie wiem czy to wiele pomoże, ale możemy spróbować. Wsłuchaj się w melodię... - powiedziała, po czym dmuchnęła delikatnie w ustnik. Z fletu wydobyła się cicha, lekka i przyjemna dla ucha melodia. Kojąca, niczym cichy szum oceanu. Opiekuńczy Ton.
Szajel siedział na śniegu i kiwał się lekko w rytm muzyki. Czuł jak delikatna symfonia otacza jego ciało, uspokaja zmysły, koi ból. Tancerz westchnął o chwili i wstał chwiejnie na nogi. Było mu już łatwiej, ale o samodzielnym poruszaniu nie było mowy,zużył zbyt wiele mocy. Chwycił się ramienia Chichi i zapytał cicho. - Pomożesz...?
- Oczywiście - odparła radośnie, przypinając flet z powrotem do pasa i obejmując ramieniem Szajela. - Od tego ma się przyjaciół, prawda? - Uśmiechnęła się do niego.
- Chyba tak...- powiedział Szajel.- Po za Ariel nigdy nie miałem innego przyjaciela. Nie wiem czy wszyscy są tacy sami.- powiedział zmęczonym głosem.
- Nikt nie jest taki sam - powiedziała. - I to jest cudowne. Każdy z nas jest wyjątkowy na swój sposób i nikt inny nie może być taki sam.
Ao podszedł do Chiro i klepnął ją po plecach.
- Stawiam Ci piwo za mądre słowa. Przypomnij mi o tym.
"Pozabijecie siebie nawzajem". Tego obawiał się najbardziej. Jego wyraz twarzy posmutniał. Jednak gdy obserwował całą tą sytuację, wiedział, że nie ma czasu na słabości. O to właśnie chodziło Sashy. To on musi cały czas być wsparciem każdego. Być na każde zawołanie, gotowy do działania. To jest jego rola w drużynie. Mimo, że Szajel stał, nie był w stanie chodzić samemu. Dla Springwatera było to dosyć jasne, że tancerz który nie może chodzić to nie tancerz.
Podwinął prawy rękaw a palcami u ręki zatoczył koła. Nie machał całą ręką tylko wyginał nadgarstek i palce tworząc znaki runiczne w powietrzu.
- Fortitudo. (Wyzwolenie Wytrzymałości) - powiedział podchodząc pomału do różowowłosego i przykładając mu to do pleców. Pieczęć od razu wchłonęła się pod skórę.
- Powinno pomóc. Zanim zacznie działać powinno minąć dobre pare minut. Ale powinieneś móc sam chodzić...no i jak tam...y...chcesz to możesz tańczyć. - Przeszło mu to przez gardło z trudem. Nie wpadłby na pomysł, że przejmie się tańcem Szajela.
- Dziękuje...- powiedział do Yuego- Ale nie wiem jak dużo to pomoże. Odpieczętowanie broni zawsze mocno mnie osłabia, mało co pomaga na ten odpływ energii.- Szajel kroczył wciąż trzymając się Chichi. - Każdy jest inny to fakt. Chociaż czasem chciałbym być tacy jak inni.- odpowiedział dziewczynie.
Urizjel wycofał się z rozmowy. Zrobiło się zbyt tłoczno. Szedł teraz kilka kroków za grupą znowu pogrążając się we wspomnieniach Bastionie

~*~
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 26-04-2011, 15:42   #154
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Tancerz spojrzał na miasteczko, czuł się dziwnie. Jego serce zaczęły przepełniać wątpliwości, czy dobrze zrobił, czy sobie poradzi? Z drugiej strony ta czarna mgła, ona miała przy nim czuwać, a Gentz czuł w głębi siebie że jest ona dobra. Chłopak powoli zaczął iść w stronę bramy miejskiej, owijając się skrzydłami niczym płaszczem. Nie zdematerializował ich bowiem nie mógł sobie przypomnieć co generał mówił o skrzydłach gdy tu przylecieli. Na twarz założył swą kolorową maskę. Niczym kolorowy upiór z lasu kroczył powoli przez śnieg w stronę miasta. Rozi opuściła worek i usiadła mu na ramieniu okrywając się różowymi piórami niczym pierzyną. Szajel czuł się słaby, zmęczony długim lotem i głodny, przynajmniej miał jeszcze trochę pieniędzy. Chłopak zaczął nucić pod nosem zmierzając do bramy miejskiej.
O ile lądowanie obyło się bez przykrości, o tyle gorzej było gdy stopy Szajela wkroczyły na teren miasteczka za bramą palisady. I chociaż za palisadą kryło się jeszcze trochę zaśnieżonego pola, to przebywało tam kilku odzianych w futro ludzi, którzy zatrzymali się na widok gościa. Trzech mężczyzn obróciło się, aby rzucić okiem na przybysza, a ich krzyki po chwili dotarły do dwóch kobiet, zmierzających w stronę schodów prowadzących do miasta. Te obróciły się zaalarmowane i piszcząc wniebogłosy ruszyły do miasta. Mężczyźni natomiast dobyli małe toporki do ścinania drzew, zwisające za ich pasami i ruszyli biegem w kierunku skrzydlatego, krzycząc przy tym słowa w niezrozumiałym dla Szajela języku.

Szajel spojrzał na biegnących ludzi, od razu było widać, że nie są przyjaźnie nastawieni. Młodzieniec westchnął i poprawił maskę na twarzy by zasłoniła nos, zaś rękawem przysłonił usta, szepcząc do Rozi.
- Kochanie możesz...?- kwiatek pisnął i przytaknął główką.
Po tym geście rozłożyła kwiatki i wypuściła w stronę biegnących chmurę usypiającego pyłku, zaś Szajel wraz z nią wzbił się w powietrze.
Niestety w tym momencie silny podmuch zimowego wiatru zwiał pyłek i osadził go na palisadzie, gdzie nikomu nie wyrządził krzywdy. Natomiast jeden z drwali rzucił swym lekkim toporkiem, obierając za cel skrzydlatego tancerza. Pech chciał, iż topór trafił tancerza, lecz zamiast wbić się w jego ciało, uderzył trzonkiem. Drwal zrezygnowany zaczął wygrażać Nieskończonemu rękoma, nie omieszkał się również splunąć na zaśnieżoną ziemię, Jego dwóch towarzyszy stanęło przy nim, aby obserwować ruchy Szajela.
Szajel pomasował miejsce ugodzone trzonkiem toporka. Nie chciał walczyć, nie widział sensu w walce z nieznanymi osobnikami, którzy byli tylko zwykłymi drwalami. A dokładniej nie widział do tej pory...
- Niech cierpią... zabijjj ich, niech zaznają cierpienia... - usłyszał w swej głowie cichy głosik.
Tancerz rozejrzał się dookoła przerażony, wszak nikogo tu nie było!
- Kim jesteś!? - krzyknął głośno. Nic jednak mu nie odpowiedziało, głos zniknął, jednak chęć zadania bólu osobnika pozostała. Chęć ta przemogła wszystko inne.
Szajel zapikował w dół i wylądował z gracją między trzema osobnikami. Przymknął oczy i mruknął cicho pod nosem.
- Tnąca aureola... poznajcie piękno sztuki. - po czym wyszarpnął swe sztylety i zakręcił się na piętach. wirował jak szalony, a z ostrzy wystrzelił okrąg tnącego powietrza, rozchodzący się wokół jego ciała by odciąć nogi jego “przeciwników”. W tym tez momencie uciekła chęć zadania bólu drwalom, jednak było już za późno by cofnąć atak.
Pierścień tnącego powietrza wydobył się z wirujących ostrzy i rozszedł się dookoła. Pierwszy z drwali, ten, który stał najbliżej, przyjął pełną siłę ataku i upadł na kolana, zachowując swoje nogi, drugi natomiast sparował cięcie trzonem topora, który uchronił go przed niechybną śmiercią, ale przy tym się rozpadł. Trzeci drwal rzucił się na ziemię i w ten sposób atak tancerza go nie dosiągł.

-Ja naprawdę nie wiem co mnie naszło by to zrobić... - zaczął tłumaczyć w łamanym wspólnym Szajel gestykulując przy tym. Czekał na ruch drwali jednocześnie gotowany by użyć lśnienia do obrony.
Człowiek zraniony tnącą aureolą wrzasnął z bólu, a jego kamraci zatoczyli się do tyłu. Ten, który wcześniej leżał na ziemi krzyknął coś w twardym języku ludzi i wskazał palcem schody prowadzące do miasta, znajdujące się za plecami tancerza. Otóż zbiegło po nich czterech mężczyzn, każdy mający na sobie zbroję kolczą, hełm zasłaniający pół twarzy, z otworami na oczy i czarną tunikę z wyszytym na środku godłem, przedstawiającym cztery, równej wielkości kule (złota, niebieska, fioletowa i zielona), otoczone okręgiem splecionych węży. Mężczyźni zatrzymali się 20 metrów za tancerzem, dwóch dobyło kusze, podczas gdy pozostała dwójka sięgnęła po swe długie miecze. Świsnęło powietrze i z naciągniętych kusz wystrzeliły dwa śmiertelnie niebezpieczne bełty. Tancerz obrócił się, lecz zbyt późno zdał sobie sprawę z zagrożenia. Jeden pocisk przeleciał tuż nad jego przedramiem, rozcinając delikatną skórę Nieskończonego, tworząc w ten sposób broczącą szkarłatem ranę. Drugi bełt wbił się w skrzydło Szajela. Młody Arlekin wrzasnął i opadł na kolana. Mężczyźni uzbrojeni w miecze ruszyli biegiem w kierunku rannego. Drwale na wkroczenie uzbrojonych wojów, zareagowali chwyceniem rannego towarzysza i ruszyli w kierunku miasta.
Szajel opadł na ziemię krzycząc z bólu. Spojrzał na swoje skrzydło, było przebite, jego skrzydło! Zacisnął pięści i z nienawiścią spojrzał na kusznika, głosik w głowie znowu dał o sobie znać.
- Nie można im tego darować.. o nie... zabij ich... niech cierpią! - i tym razem Szajel się z nim zgadzał.

Powstał i podskoczył do góry uderzając o sobie piętami i... zniknął. Baśniowa eskorta teleportowała go tuż za kusznika który go postrzelił, zaś motyle z elektryczności poleciały na szermierzy. Tancerz zaś chciał owinąć łanuch łączący jego sztylety dookoła szyi kusznika, po czym używając tańca “Nadejścia Wichury” utworzyć pod stopami słup powietrza który wzniesie go do góry... jednocześnie wieszając kusznika.
Manewr tancerza okazał się być idealnym kontratakiem. Biegnący zbrojni nie mieli nawet szansy, aby uniknąć skrzącej szarży motyli. Różowy rój magicznych owadów dopadł szermieży, wyzwalając na nich swą dewastującą moc. Różowe błyskawice tańczyły po ich zbrojach, tworząc pod nimi dotkliwe poparzenia, a nawet rany cięte. Mężczyźni opadli na ziemię w błyskach różowych wyładowań, zaś Szajel zaczął wcielać w życie kolejny etap swego planu. Oplótł szyję jednego z kuszników łańcuchem swych sztyletów, lecz jego towarzysz szybko dobył sztylet i rozciął bok skrzydlatego, przerywając rozpoczętą przez niego technikę. Podduszany wróg szarpał się i targał, aż w końcu tancerz musiał puścić go, aby uniknąć kolejnego ataku sztyletem.

Tancerz zakręcił się z gracją celując ostrzami swej broni prosto w twarz podduszonego kusznika.
- Wicher Guriona! - powiedział głośno swym melodyjnym głosem z jego sztyletów wystrzelił strumień tnącego powietrza, skierowany wprost na kusznika. Nie czekając długo podskoczył i obracając się posłał iskrę w stronę drugiego kusznika.
Tnący atak Pierwszego Wichru przeciął pancerz wroga i stworzył na jego plecach poziomą ranę. Trysnęła krew, kusznik zatoczył się do tylu. Tymczasem pocisk skrzącej elektryczności ugodził mężczyznę dzierżącego sztylet, posyłając go pięć metrów do tyłu. Porażony Iskrą człowiek upadl na plecy i drżał torturowany przez tańczące po jego ciele wyładowania elektryczne. Szajel opadł lekko na ziemię. Człowiek, który został wcześniej zraniony, zdążył wyjąć swoje krótkie ostrze i zaatakował tancerza. Gdy był tuż przed Szajelem, pchnął stalowym sztyletem, lecz zwinność tancerza umożliwiła mu unik i skuteczny kontratak. Ostrza Nieskończonego liznęły nie chronione boki wojownika, dotkliwie go raniąc. Człowiek przeklął tancerza i upadł na kolana.
Szajel spojrzał na kusznika smutnym spojrzeniem i bez słowa machnął sztyletem w celu podcięcia tamtemu gardła.
Na to tylko czekał! Zbrojny podniósł się szybko, lewą ręką odepchnął uzbrojone dłonie tancerza i zaatakował sztyletem. Nie docenił jednak zwinności skrzydlatego. Dzięki niebywałemu refleksowi i długiemu treningowi koordynacji ruchowej, Szajelowi udało się wykonać szereg manewrów, unikając rozcięcia przez stalowe ostrze przeciwnika. Na dodatek zdołał drasnąć mężczyznę kilka razy. Kiedy jednak Szajel był zajęty kusznikami, dwaj szermierze, których obezwładniły motyle Nieskończonego, wstali już na nogi i nadchodzili w kierunku walczących z obnażonymi mieczami.

Szajel wyprostował się i znużonym wzrokiem spojrzał po przeciwnikach.
- Jesteście męczący... - westchnął. -”Dla tego musicie cierpieć...”- dodał głosik w jego głowie. Szajel zaś obrócił się na pięcie niczym baletmistrz prezentujący swą sztukę. Piruet Zefira, chciał go użyć by wywołać dookoła siebie tornado, które porwie przeciwników lub zmusi do obrony, następnym krokiem miało być zejście do parteru i użycie tnącej aureoli.
Wraz z obrotami Szajela, zerwał się wokół niego wiatr, z każdą chwilą zyskujący na sile i prędkości. Ludzie zaalarmowani tym zjawiskiem stanęli w miejscu, zupełnie nieświadomi nadciągającego niebezpieczeństwa. Gdy zdali sobie sprawę z zagrożenie, było już za późno. Wir wiatru wybił w górę śnieg spoczywający na ziemi, a po kilku sekundach zyskał taką siłę, iż porwał z ziemi przeciwników tancerza. Mężczyźni z krzykiem wzlecieli kilka metrów nad ziemią, również ten sparaliżowany elektrycznym atakiem Arlekina. Gdy opadali na ziemię, przywitał ich atak, którego nie mogli uniknąć. Ostre niczym noże podmuchy Tnącej Aureoli zetknęły się z ich ciałami. Pancerze ludzi nie wytrzymały zetknięcia z ostrymi podmuchami. Trysnęła krew, a gdy ich ciała opadły na białą od śniegu ziemię, ta zabarwiła się krwawym szkarłatem.
Szajel wyprostował się ze smutnym wyrazem twarzy, nie chciał zabijać tych ludzi, mimo że coś wewnątrz niego chciało by to uczynił. Mimo to zwalczył to uczucie, i wydobył Rozi z swej torby.
- Kochanie, uśmierz ich ból usypiając ich, proszę. -szepnął, a kwiatek rozłożył płatki wypuszczając w stronę rannych usypiające zarodniki.
Pył opadł na ciała ludzi, i zadziałał natychmiast, zsyłając na nich głęboki sen. Walka była zakończona. Lecz nim tancerz schował broń, wyczuł olbrzymią manifestację energii. Gdy się obrócił, zauważył tylko rozmytą smugę, która ominęła go o włos i zatrzymała się kawałek przed nim. Szajel znów się obrócił i spojrzał w oczy nowego przeciwnika.


- Ta walka dobiegła końca. Teraz już śpij... - mężczyzna w białych włosach trzymał w dłoni sztylet, którego ostrze ociekało krwią. Nim różowowłosy zdążył otworzyć usta, poczuł ogromny ból i zmęczenie. Jego oczy same się zamknęły, a on opadł na ziemię bez przytomności, roztaczając wokół mokrą plamę czerwieni...

Podróż do krainy snów nie była jednak tancerzowi pisana, nie tym razem, jego umysł powędrował zupełnie gdzie indziej. Sztylety błysnęły delikatnym różowym światłem na śniegu, wszystko miało się zmienić. Wreszcie dusza mogła przemówić...

~*~

Szajel otworzył oczy i złapał łapczywie powietrze w płuca. Podniósł się z ziemi, na jego ciele nie było ran. Rozejrzał się, znajdował się w przedziwnym miejscu, na pewno nie był w Ludoni.


Różowa trawa otaczała go ze wszystkich stron, w oddali majaczył zamek stworzony z różowego kryształu, na niebie poruszał się ptak stworzony z dziwnego materiału w tym samym kolorze. Wszystko w koło falowało lekko, Szajel zaś powstał na nogi. Nigdy tu nie był, a snem ta rzeczywistość też nie była, zdawał sobie z tego sprawę. Gdy tak rozglądał się dokoła zobaczyła iż ktoś do niego zmierza. Różowa trawa przed osobnikiem więdła, zaś za nim wzrastała wysoko. Szedł powoli, a wraz z tym jak się zbliżał jego sylwetka robiła się coraz wyraźniejsza.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NdBHnd1gpQ4[/MEDIA]


Stworzenie było wzrostu Szajela, cała jego skóra była różowa, ubrany był zaś w dziwny biały zwiewny strój. Z głowy jak i ramion wyrastały mu ni to kolce ni to rogi, które czasem wiły się lub znikały na chwilę. Różowe błoniaste skrzydła miał złożone na plecach, zaś demoniczne dłonie obwiązane łańcuchem. Przywiązane były nim do potężnego metalowego klucza, z czaszką po jednej stronie. Oczy istoty zakrywały włosy.

Szajel nie czuł strachu, ten ktoś wywoływał u niego dziwne zaufanie. Tancerz ruszył przed siebie przedzierając się przez różowa trawę. Nie wiele czasu zajęło im podejście do siebie, stanęli twarzą w twarz. Arlekin uśmiechnął się do klucznika.
- Piękne miejsce, to twój dom? –zapytał demona.
- To nasz dom, Szajelu. –odpowiedziała równie miękkim głosem różowa istota.
Szajel spojrzał nań pytająco, a ta kontynuowała.
- Tak wiele lat milczałem, przez tyle czasu żyliśmy z dala od siebie, lecz teraz przyszedł czas byśmy w końcu się poznali. – istota obeszła tancerza i przejechała mu po karku owiniętą łańcuchem dłonią. – Miałem Cię chronić przed złem tego świata, jednak na naszej drodze stanęli naprawdę potężni przeciwnicy Szajelu, sam niczego nie zdziałam potrzebuje Ciebie a ty mnie.- mówiąc to pazur przejechał po policzku Szajela, by dziwnie ciepły.
- Kim więc jesteś? –zapytał się tancerz odwracając głowę w stronę swego rozmówcy.
- Jestem tobą, jestem sobą, jestem wszystkim. Ty zwiesz mnie Nasieniem Szaleńtwa, to jedno z mych imion, a to mój świat, nasz świat!- stwierdził osobnik i zniknął pojawiając się na gałęzi pobliskiego drzewa.
Szajel westchnął i przysiadł na kamieniu, który nagle się koło niego pojawił, spojrzał na manifestacje swej broni.
- Nienawidzę Cię, ale i Kocham zarazem. Nie jesteś jak inne bronie, jesteś wyrzutkiem jak i ja, prawda?- zapytał arlekin.
- Tak nie jestem taki jak inni, tak samo jak ty, jestem wyjątkowy. Obaj stoimy na granicy między normalnością i szaleństwem, inne duszę nienawidzą mnie tak jak nieskończeni nie tolerują Ciebie. –demon zniknął pojawiając się za Szajelem i szepcząc mu cicho do ucha. – Chociaż niektórzy nas kochają. Kochają nasza inność, chcą być z nami. –mówiąc to różowy rozmówca dotknął językiem ucha Szajela i znowu teleportował się na drzewo.
- Czemu się tu znalazłem? –zapytał Szajel gładząc swoje włosy.
- Musze Cię nauczyć, jak mną władać, inaczej nic nie zdziałamy. Jednak gdy dwa szalone umysły połączą się w jeden, będziemy mogli użyć klucza, by ukarać tych których nienawidzimy i ocalić kochanych przez nas.
Szajel spojrzał gdzieś za horyzont, wpatrzył się w różowy księżyc i szepnął. – Nie potrzebuje Cię by być silnym.
- Ale oczywiście, że nie! –krzyknęła radośnie dusza i pojawiła się przy Szajelu dotykając związanymi rękoma jego piersi na wysokości serca, jej szpony zaś zaczęły wnikać w pierś tancerza. – Ale twe serce mnie potrzebuje, byśmy mogli być razem, przecież kochamy się i nienawidzimy naraz. –mówiąc to demon zbliżył swe usta, do twarzy Szajela jak gdyby chciał go pocałować, zaś tancerz poczuł ciepło na sercu, tak jak gdy palce stworzenia dotykały jego karku. Po chwili jednak demon zniknął pojawiając się na drzewie.
- Gdy zrozumiemy się będziemy mogli być wrogami i kochankami naraz, rzucić się w wir smutku i niepohamowanego szczęścia. –zapiszczał demon radośnie i aż zakręcił się na drzewie.- Od dziś będę sprowadzał Cię tu bardzo często, najpierw musimy nauczyć się ze sobą rozmawiać, niczym w wierze namiętności rozumieć się bez słów, niczym śmiertelni wrogowie wiedzieć co drugi ma na myśli patrząc sobie w oczy. –istota znikła w błysku różowego światła pojawiając się w kłębach dymu o tym samym kolorze nad Szajelem, lewitując tam. – Tyle lat na Ciebie czekałem Szajelu, nareszcie możemy być szczęśliwi!
- Nie rozumiem Cię... –powiedział lekko zdezorientowany tancerz.
- Właśnie rozumieć siebie musimy się nauczyć, ale teraz śpij, spotkamy się niebawem. –powiedziało Nasienie Szaleństwa po czym niespodziewanie pocałowało Tancerza w usta. Mocny namiętny pocałunek miał dziwną moc, sprawił że oczy tancerza stały się ciężkie, a on zasnął. Po chwili śnił już normalnie, zaś broń w swym świecie uśmiechnęła się do nieboskłonu. - Trzeba kochać nienawidzić, by móc kochać to co niekochane. –powiedziało samo do siebie Nasienie Szaleństwa oblizując się z lubością.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 28-04-2011, 14:46   #155
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Szajel Gentz:


Wydawać by się mogło, iż wizyta w tajemniczym świecie trwała jedynie chwile. Być może i tak było, a długie godziny nieświadomości wypełniała niepamiętna, wirująca czerń nieprzytomności...

Obudziłeś się. Czerń. Otworzyłeś oczy. Niewiele to dało. Mrugałeś przez kilka sekund, aż w końcu twe oczy odzyskały ostrość widzenia i przystosowały się do widzenia w ciemności. Twe zaspane zmysły zostały dotkliwie porażone bólem, promieniującym z tak wielu miejsc na twoim ciele, iż nie sposób było je określić. Zacisnąłeś zęby i zacząłeś rozglądać się po pomieszczeniu, w którym przebywałeś. Jak szybko zrozumiałeś, była to cela. Niesamowicie ciemna i nieprzyjemna. Z góry sączyło się słabe, srebrnawe światło. Oprócz przejmującego jęku wiatru, przeciskającego się przez szczeliny kraty stanowiącej małą część stropu celi, twoich uszu dobiegły rytmiczne odgłosy skapujących kropel wody. Poruszyłeś się, ale coś zabrzęczało i uniemożliwiło dalsze próby ruchu. Spojrzałeś na swe ręce i nogi. Były skute kajdanami, do obręczy których przymocowano niewielkie, szmaragdowe kryształy, lśniące lekką poświatą. Byłeś niesamowicie słaby, czułeś się jakby Źródło zerwało z tobą swoją błogosławioną więź mocy, lecz nie do końca, bowiem w twoim sercu tliła się jeszcze nić kontaktu z reliktem Neverendaaru.
- Obudziłeś się... - z kąta celi, w którym poprzednio dostrzegałeś tylko stertę łachmanów dobiegł cię słaby, ochrypły głos.
Zabrzęczały łańcuchy i z cienia wyłoniła się mizerna sylwetka mężczyzny, z długimi, brudnymi czarnymi kołtunami włosów i gęstą brodą tego samego koloru. Jego kościste ciało powlekały ziemiste szmaty. Jego posiniaczone ręce również skute były dziwnymi kajdanami. Kimkolwiek był ten człowiek, spotkał go podobny los.

Revo Himer:


Nim wsiadłeś na swego marionetkowego orła, drzwi od domu otworzyły się szeroko i na zewnątrz wybiegł William, odziany w ciemnoszary płaszcz z kapturem. Na plecach miał przywiązany łuk, a wzdłuż prawego uda dwa kołczany ze strzałami. W rękach trzymał niewielki tobołek.
- Ja... chciałbym ruszyć z tobą, podróżniku. - powiedział przejętym głosem.
Revo spojrzał na młodzieńca zwężając oczy.
- A cię to kłopoty nie gonią?
Chłopak zamrugał oczyma.
- Nie rozumiem...
- Zresztą, nie ważne. Ale jeden warunek: będziesz mi służył za pozytywkę, gadając z tutejszymi, nie znam języka a i nie chcę się nadwyrężać przy wspólnym. Dobrze? Aa, i nie mów już nic w języku nieskończonych. Łażąc za mną musisz się trzymać takich zasad~~
- Oczywiście! - chłopak rozpromienił się, po czym spojrzał pytającym wzrokiem na marionetkę Revo. - Czy to potrafi latać?
Bez pytania marionetkarz wskoczył na swoje stworzenie, i odwrócił tylko głowę:
- Nie jest ładne, duże, i je lubię...po prostu wsiadaj...
William nie zadawał już zbędnych pytań, po prostu wykonał polecenie lalkarza i razem wzbili się w powietrze na przypominającym orła tworze.

Lot nad śnieżną krainą mijał szybko. Z każdą chwilą wraz ze swym nowym towarzyszem zbliżaliście się do góry, za którą kryło się małe miasteczko. W czasie lotu William zdradził ci, iż te ziemie są władane przez Legion Czterech Słońc. Jakże wielkie było twoje zaskoczenie, gdy usłyszałeś tę nazwę. Jako Arlekin, brałeś udział w wielu misjach, w tym również mających na celu infiltrację potężnych organizacji. Jedną z nich był Zakon Czterech Słońc z Mithios, ale ten przecież został już zlikwidowany... Czyżby zbieżność nazw była tylko przypadkowa? Twoje wątpliwości rozwiał William, który dodał iż Legionem zarządzają ludzie, którzy przybyli z odległego świata. Zdradził też, iż od czasu powstania tej grupy, ludzie z tego świata pałają nienawiścią do wszystkiego, co nadnaturalne i magiczne. Zrozumiałeś, iż musisz być wyjątkowo ostrożny...

Z tymi informacjami dotarliście w pobliże miasta, które William nazwał Blackwinter. Ze względów bezpieczeństwa wylądowaliście poza murami miasta, dziękując bogom za to, iż była wyjątkowo ciemna noc. Przeszliście za drewnianą palisadę, wspięliście się po niewielkich schodkach i stanęliście na obrzeżach miasta. Ludzi na ulicach już nie było, za to z okien domostw sączyły się złociste światła lamp i świec.
- A więc, czego szukamy? - zapytał William.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 08-06-2011, 20:02   #156
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Grupa Thornhead'a:


Ranek przywitał wszystkich skrzydlatych potokiem bladego, szarawego światła, które przedostawało się przez ciężką zasłonę grubych chmur. Dla Yue i Urizjela poranek był nader łaskawy, wyprowadzając ich ze snu powolnym, łagodnym sposobem, znanym tylko tym, którym sprzyja bóstwo snu. Skrzydlaci obudzili się nadzwyczaj wypoczęci i odprężeni, na przekór incydentowi który miał miejsce ubiegłego wieczoru. Załatwiwszy sprawy higieny, dwójka mężczyzn zeszła do gospody na śniadanie.

Tam ich uwagę przykuła postać zamyślonej Chichiro, która siedziała przy drewnianym stole ustawionym wzdłuż okna. Wzrok dziewczyny błądził gdzieś pomiędzy domkami widocznymi za szybą, a jej ręce uzbrojone w sztućce bawiły się jedzeniem. Tkaczka Pieśni odwrócona była do towarzyszy plecami, toteż nie dostrzegła ich obecności. Nieskończeni popatrzyli po sobie wymownie, po czym ruszyli w jej stronę. Mężczyźni usiedli naprzeciwko zamyślonej dziewczyny. Gdy minęło kilka sekund, ta jakby ocknęła się i przeniosła swój senny wzrok na przyjaciół.
- Myślicie, że jeszcze go zobaczymy...? - zapytała, mając na myśli osobę Szajela.

Po krótkiej rozmowie z Chichiro, w gospodzie zawitał Ao. Zarówno znaczący uśmiech na jego twarzy, jak i ludzka, skąpo ubrana piękność, o długich, kasztanowych włosach, idąca u jego boku, dawały Nieskończonym do zrozumienia, iż ich towarzysz był w pełni sił, zrelaksowany i odprężony, gotowy nawet bardziej od nich do kontynuowania podróży. Szczęście zdawało mu się dopisywać znacznie bardziej od pozostałych. Nim wojownik dołączył do swych rodaków, wymienił długie spojrzenie z kobietą, która uśmiechnąwszy się zalotnie zniknęła na zapleczu lokalu. Zanim jednak się rozsiadł, doszła kolejna osoba. Był to generał Thornhead, odziany w swoją potężną zbroję, z przepasanym mieczem, gotów wyruszyć z miasteczka w każdej chwili.

Tak też się stało. Gdy Nieskończeni skończyli swe śniadanie, a generał uzupełnił zapasy pożywienia i trunku, grupa mająca odnaleźć zaginioną Valerię Brightfeather ruszyła w dalszą drogę. Generał i idący przy nim Ao Hurros, poprowadzili resztę przez północną część miasteczka, gdzie za rzeką zaczynał się trakt wiodący na zachód. Tak jak Thornhead wcześniej mówił, cel ich podróży w Ludonii znajdował się o dwa dni drogi na zachód. Po drodze mieli jednak zatrzymać się we wieży, którą wypatrzył Ao.

Dotarcie do owej budowli nie było łatwym zadaniem, zwłaszcza iż podróżnikom utrudniał silny wiatr, i nieustannie prószący śnieg. I chociaż droga utrzymana była w dobrym stanie, to przybywający śnieg utrudniał podróż. Nie obyło się więc bez głośnych narzekań i przekleństw. Wreszcie, przed południem, Nieskończeni stanęli naprzeciw starej wieży strażniczej, której mury, wykonane z szarej cegły wyglądały stabilnie i zapraszały obietnicą schronienia przed zimnem.


Skrzydlaci bez trudu odnaleźli wejście do niej, które stanowiły na wpół zniszczone, ciężkie, drewniane drzwi. Aby je poruszyć, generał potrzebował pomocy Ao i Urizjela, a kiedy się z tym uporali, wnętrze zaprosiło swych gości.

Na pierwszy rzut oka, w ciemnym wnętrzu budowli ziała pustka. Zdawało się, iż nie było w niej niczego prócz długich, spiralnych schodów prowadzących na jej szczyt. Dopiero gdy oczy skrzydlatych, przyzwyczajone do bieli śniegu, przystosowały się do zaciemnienia, dostrzegli różne detale. Przede wszystkim, po całej kamiennej posadzce walały się deski. Drewno pochodziło najprawdopodobniej ze zniszczonych mebli, którymi najwidoczniej zajęli się rabusie. Oprócz desek, znalazło się kilka starych, pordzewiałych i nadkruszonych przez czas, mieczy, toporów, łuków i innych przedstawicieli ludońskiego arsenału broni.
-Te miejsce jest doskonałe. - stwierdził generał, który migiem znalazł się na środku okrągłej wieży.
Nieskończeni zbliżyli się do swego przywódcy w nadziei, iż ten nauczy ich teraz czegoś przydatnego, lecz nim to nastąpiło, generał Zheng nakazał podwładnym zebranie drewna i przygotowanie paleniska. Na szczęście deski były suche, toteż skrzydlaci uwinęli się szybko. Generał zdjął swój płaszcz i położył go blisko ognia, aby wysechł. Ściągnął też napierśnik, naramienniki i odpiął od pasa miecz. Zanim jednak pozostali zwrócili na to uwagę, mężczyzna odezwał się do nich.
- To, co chciałbym wam pokazać, należy do starych, zapomnianych technik. Większość Nieskończonych nie przywiązuje do tej techniki większego znaczenia, ja natomiast uważam, iż jest ona o wiele bardziej pożyteczna, niż ktokolwiek zdaje sobie z tego sprawę. A zatem... patrzcie.
Mężczyzna zamilkł i przymknął oczy. Wnet jego ciało spowiła szmaragdowa poświata, przypominająca zielony płomień. Thornhead otworzył oczy i nagle uderzył pięścią w ziemię... Rezultat był niesamowity! W momencie uderzenia, jego pięść rozbłysła zielonym, nie szkodliwym dla oczy światłem, a w ziemi pojawił się sporej wielkości, jak na uderzenie pięścią, krater. Uderzenie wpłynęło również na cała budowlę, bowiem podłoga niebezpiecznie zadrżała, a wstrząsy zdawały się szkodzić jej murom.
- To co wam pokazałem nazywa się "Inkantacją Źródła". Jest to technika, która pozwala na zmaksymalizowanie siły fizycznej bądź magicznej na krótką chwilę. Jest jednak pewien haczyk. Aby ją użyć, trzeba chwili skupienia i modlitwy do Boskiego Kreatora, opiekuna odpowiedniej kasty. Gdy wam się to uda, wasze połączenie ze Źródłem na moment staje się szersze, co pozwala na zaczerpnięcie sporej ilości mocy... A zatem, teraz wasza kolej.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 17-06-2011, 23:25   #157
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Revo rozejrzał się wokół siebie, w końcu przemawiając
- Myślę, że karczmy... O ile masz pieniądze. Jeśli nie, to do rana będziemy zwiedzać miasto, a potem poszukamy pracy, i zarobimy na nocleg. Właściwie... To... - Chłopak zaczął się nieco zastanawiać, w końcu odparł niepewny - nie mam pojęcia, co mamy robić. Po prostu muszę pożyć trochę czasu wszędzie byle nie w stolicy, chcę po prostu zarobić nieco grosza, i pozwiedzać ten wymiar w obie strony... Potrzebujemy pieniędzy i prowiantu.
William spojrzał na towarzysza z uśmiechem.
- Tak się składa, że mam za pasem trochę złota, a w plecaku przygotowałem prowiant. Znam też tutaj całkiem przyzwoity lokal, tani w cenie. - powiedział radośnie, po czym rozejrzał się wokoło.
- Nie powinniśmy też przebywać na zewnątrz zbyt długo. Tutejsza straż jest bardzo przewrażliwiona.
- Dobrze~~ - ucieszył się odpowiedzią Revo, widać zabranie chłopaka jednak miało jakiś sens - No to prowadź do karczmy, prześpimy się jedną noc, kupimy jakąś mapę i pójdziemy spacerem przed siebie.
Pół-Nieskończony tak też zrobił. Młodzieńcy ruszyli w głąb miasta. Każdy ich krok skrzypiał na puszystej warstwie świeżego śniegu. William prowadził towarzysza główną drogą, wiodącą przez środek mieściny, po czym skręcił w prawo, wchodząc w mniejszą alejkę. Tam, pomiędzy starymi kamienicami, szedł aż do skrzyżowania, przy którym znajdował się jasno oświetlony parter lokalu. Nad drewnianymi drzwiami na wietrze dyndał zawieszony na krótkim łańcuchu szyld, wykonany z jasnego drewna, z wyżłobionym kuflem piwa i kilkoma czarnymi płatkami śniegu wiszącymi nad nim. William obejrzał się na Nieskończonego, upewniając się iż ten jest gotów do wejścia i czy jego wygląd nie wzbudza więcej kontrowersji niźli powinien. Gdy uzyskał pewność, że wszystko jest w porządku, młodzieniec otworzył drzwi i raźnie wkroczył do środka.
Wnętrze lokalu było wyjątkowo puste, co było sprzeczne z jego przeznaczeniem. Wewnątrz stało wiele pustych ław i stołów, a jedynie dwa były zajęte. Przy jednym z miejsc znajdowała się dwójka odzianych w futrzane kaftany mężczyzn, którzy leniwie przenieśli wzrok na nowych gości, natomiast przy drugim, zaraz przy wejściu, siedziała dwójka strażników. Mieli na sobie kolczugi, a na nich tuniki z godłem przedstawiającym cztery różnobarwne kule, zamknięte w okręgu. Ich hełmy spoczywały na stole, obok kufli, a ich wzrok natychmiast powędrował ku nowo przybyłym. William nie zawahał się jednak, ale widok strażników zdawał się wprawić go w zakłopotanie, co próbował zamaskować. W milczeniu wskazał Nieskończonemu pusty stół w rogu izby, a sam podszedł do szynkwasu. Zamienił kilka cichych słów z szynkarzem, leniwie polerującym drewniane blaty. Gospodarz sięgnął za siebie po stojące na półkach butelkowane wino i podał je Williamowi, dodając do tego mały, miedziany klucz. Młodzieniec zapłacił złotem i podziękował, po czym dołączył do Nieskończonego. Za pomocą małego noża odkorkował butelkę i wziął z niej obfitego łyka.
- Oh, nie zapytałem. Musisz być głodny... Mam coś zamówić? - powiedział cicho we Wspólnym.
Wpierw Revo wstał i przeciągnął się z ziewnięciem.
Przychylił się do Chłopaka i odparł cicho w wspólnym
- Załatw coś i chodź od razu do pokoju, nie ma powodu, aby jeść tutaj.
Po tych słowach wyjął mu z dłoni kluczyk i spokojnie rozejrzał się za drogą do pokoi, aby się do nich udać.
Były tutaj władze, a chłopak zachowywał się lekko nerwowo...Przez jedno nieporozumienie musiał już uciekać w trybie przyśpieszonym, nie chciał bez powodu spotkać drugiego takiego problemu w tak krótkim odstępie czasu.
Nim William zjawił się w wynajętym pokoju, który Revo odnalazł na piętrze lokalu, minęła spora chwila. Młodzieniec wkroczył raźnie z dużą tacą, na której niósł spory kawał chleba, jakieś ciepłą, parującą jeszcze pieczeń i kleistą maź, przypominającą kaszę mannę. Położył danie na małym biurku przy oknie, a sam usiadł na łóżku, patrząc jak Revo zajmuje biurkowe krzesło, rozpoczynając swą ucztę.
- Tak się zastanawiam... - William zaczął niepewnie. Jak jest tam, skąd pochodzisz...? Bo... wiem, że Lambert nie jest moim prawdziwym dziadkiem, sam mi to powiedział... Zanim zdecydowałem się dołączyć do ciebie, powiedział też, że pochodzisz z miejsca, w którym przyszedłem na świat...
Himer spojrzał na Wiliama, przerywając posiłek i zastanowił się przez krótką chwilę.
- Hmm… - nie był do końca pewien czy powinien dzieciakowi opowiadać zbyt wiele szczegółów, najprawdopodobniej i tak nie będzie, ba, nawet teraz nie może się tam udać.
- Jest to wielkie miasto pełne zdobień, fontann, pomników…Niby jak każde wielkie miasto, tyle że piękniejsze. Zresztą, to nie istotne, nie wybieram się tam prędko, i ty raczej również nie będziesz miał okazji.
Młodzieniec wyraźnie posmutniał, lecz po krótkiej refleksji, otrząsnął się z roztargnienia.
- Ale zamierzasz tam wrócić kiedyś... prawda?
- Tak - odparł - gdy się dowiem co się dzieje, i będę mógł tam wrócić z czymś w rękach. - odparł. - trochę to pewnie zajmie, ale nic się nie poradzi.
Mieszaniec milczał przez chwilę, analizując w myślach wszystko, czego dowiedział się od towarzysza.
- Jak tam... wrócisz? - zapytał.
- Potem się będę martwił - stwierdził odsuwając pustą tacę od siebie, po czym rzucił się na łóżko brzuchem do góry, dodając tylko przelotne - dzięki. - Najwidoczniej nie przejmował się życiem na czyjś koszt jak na razie, choć co prawda, miał masę innych zmartwień. Właściwie, nie wiedział nawet jak się tu dostał.
- Musi być gdzieś jakaś brama między światami albo inne tałałajstwo....
William również położył się na łóżku.
- Nie słyszałem nigdy o żadnych bramach. Ale jeśli takowe są, to zapewne Legion Czterech Słońc sprawuje nad nimi pieczę.
Chłopak też nie zwlekał z snem. Nie dziwiło go że chłopak nic nie wie o drodze wyjścia skoro pewnie ledwo wie kim jest. To i tak był problem na później.
 
Fiath jest offline  
Stary 23-06-2011, 15:32   #158
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Czyli, że mamy się skupić na modlitwie i dzięki temu zrobimy taki krater?
Generał spojrzał na Pokutnika.
- Tak, dokładnie tak. Aczkolwiek zdobytą moc można użyć również do rzucenia potężnego zaklęcia, bądź wystrzelenia strzały, której żaden pancerz nie zatrzyma.
-No dobra.- rzekł Urizjel bardziej sceptycznie niż planował. Klęknął na ziemi, schował prawą pięść w lewej dłoni, pochylając głowę. Zaczął szeptać
“Granitowa Tarczo, Panie Skał i Piasków. Dawco Życia i Plonów. Racz spojrzeć na moja istotę, obdarz mnie swą łaskawością, broń mnie ode złego. Pomóż pokonać me demony...” w tym momencie z ledwością się powstrzymał od jakiegoś krzywego komentarza, ale zdusił niezadowolenie Wrathiela ”...daj mi siłę by być być tym dobrym, bym zawsze pozostał po właściwej stronie, a gdy to wszystko się zakończy... daj mi odnaleźć spokój.”
Początkowo nic się nie działo. Urizjel nie wyczuł żadnej zmiany, ani tym bardziej przypływu sił. Dopiero po krótkiej chwili, zza zamkniętych powiek ujrzał mały, jaśniejący punkcik światła.
Urizjel skupił cała swą świadomość na tym pojedynczym punkciku zupełnie ignorując otaczający go świat. Świetlisty punkt pulsował delikatnie, kiedy dosięgło go skupienie pokutnika. Światełko zaczęło emitować przyjemną, uspakajającą aurę, która ledwo dosięgała Urizjela. Ten jednak poczuł, iż coś stoi przed nim otworem, lecz zdobycie dostępu do tego czegoś, wymagało większego poświęcenia. Zacisnął mocniej oczy. Postanowił siedzieć nad tym ile będzie potrzeba. Skupienie to przywołuje... więc trzeba się skupić. Zaczął medytować. Tak... w tym był dobry. Potrzebował jej by nauczyć się panować nad gniewem. Przeszedł z klęczek do siadu i skrzyżował nogi. To zdawało się działać. Światełko zaczęło powoli rosnąć, ale co jakiś czas powracało do pierwotnego rozmiaru. Czegoś tu brakowało... Źródło było wyczuwalne dla Urizjela, ale jednocześnie jego obecność nie była taka, jaka być powinna. Brakowało jej... boskości.
-Coś jest nie tak...- powiedział na głos- Widzę... choć to chyba nie jest dobre słowo, światło. Ale jest daleko. Pulsuje, powiększa się i pomniejsza. Ale wciąż jest jakby... za szybą. Jakby zasłona nas oddzielała...
- Jesteś już blisko. - stwierdził general.- Pamiętaj tylko o modlitwie. Do poszerzenia kanału potrzebna jest boska obecność. Modlitwa... musi być szczera.
Urizjel skinał głową. Zaczął szeptać tak, że trzeba by się na prawdę przysłuchać by usłyszeć co mówi
“Opiekunie Poczęcia... Dawco życia i plonów. Boski Kreatorze. Nie jestem dobrym wyznawcą. Wiem. Nie jestem skałą. Nie jestem stały, bo we mnie dusza jak ogień gore. Jest dzika i nieposkromiona, tańczy jak jej wiatr zagra... Targa mną gniew, ale walczę z nim. Staram się opanować. Jednak potrzeba mi do tego pomocy... obdarz mnie swą łaską, by wściekłość spływała po mnie jak fale morza spływają po głazie rzuconym w nie. Daj mi siłę i moc, bym mógł dopełnić pokuty, bym w końcu mógł odnaleźć spokój... Me skrzydła są czerwone, jak skrzepła krew. Kiedyś były brązowe jak żyzna ziemia, me serce również jest krwawe, bo mrok się w nie wsączył. Jednak tkwi w nim bryłka czystej, nieskażonej, żyznej gleby. Proszę, spraw by się ona rozrosła. Pokonała mrok by dać mi wolność...”
Małe światełko znów zatańczyło na skraju świadomości Urizjela. Tym razem Pokutnik czuł, iż wystarczy tylko sięgnąć po nie...
Blackhearth nie był pewny co musi zrobić... nie przerywając modlitwy bardzo mocno zwizualizował sobie, że zbliża się do tego światła, sięga po nie ręką i zanurza się w nim.
To, czego doznał pokutnik po zanurzeniu w małej iskierce światła, trwało niemal dwie sekundy. Ciało Urizjela spowił zielony płomień, który zgasł równie szybko, jak się pojawił. Urizjel w tym krótkim czasie poczuł niewiarygodną siłę. Była to moc, dostępna dla niego w każdej chwili, aczkolwiek sprawiała wrażenie szczególnej i niemożliwej do ujarzmienia...
- Tak! O to chodzi! - rzekł głośno Thornhead. Jeszcze nie jesteś tam, gdzie chcę żebyście byli, ale to dobry znak!
Urizjel wstał z siadu obserwując samego siebie... jeszcze przed chwilą płoną szmaragdowo. Echo tej mocy wciąż rozbrzmiewało w mięśniach.
-Czy Upadli mają dostęp do tej mocy?
- Nie. Oni są odcięci od Źródła. To chyba dlatego... cierpią.
-Rozumiem... - zastanawiał się czy ci upadli którzy go porwali mogli interesować się tą mocą... ale nie miał ochoty o tym rozmawiać... ani teraz ani nigdy. Usiadł pod ścianą i powrócił do medytacji i modlitwy.

Urizjel spędził resztę dnia starając się to jak najlepiej opanować, po czym poszedł spać by być w formie następnego dnia
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 23-06-2011 o 15:38.
Arvelus jest offline  
Stary 23-06-2011, 17:07   #159
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wieczór w Neverendarze, kilkadziesiąt lat temu.

Gwiazdy świeciły jasno na niebie, rozświetlając uliczki oraz napawając poetów weną jak i natchnieniem. Niebo było niemal bezchmurne, czasem jedynie mały obłoczek przemknął szybko po nieboskłonie, nieśmiało, jak gdyby wstydził się przysłaniać na chwile tak piękne niebo. Miasto układało się powoli do snu, jednak jedna uliczka wciąż głośna była od śmiechu jak i rozmów. Grupka kilku Nieskńczonych szła ramię w ramię dyskutując się i śmiejąc. Na czele ugrupowania szedł blond włosy chłopak – Revo Himer, rozmawiał wesoło z osobnikiem o ogromnych skrzydłach które sięgały niemal ziemi. Po lewej stronie blondyna spacerował powoli osobnik którego każde skrzydło miało inną barwę. Lekko zaś na uboczu, jednak wciąż z grupą, szedł nieskończony o różowych skrzydłach jak i włosach- Szajel Gentz. Tancerz uśmiechał się nieśmiało słuchając rozmowy chłopaków, co jakiś czas wtrącał się (nie zawsze na temat) co często wprawiało całą grupę w śmiech. Szajel lubił z nimi przebywać, nie wyśmiewali go, traktowali jak równego sobie, byli to jego przyjaciele, on przynajmniej tak uważał. Grupka zbliżyła się właśnie do skrzyżowania z jakąś ciasną uliczką, kiedy to z góry opadła na nich zdyszana Nieskończona krzycząc miękkim lekko zirytowanym głosem.
- Szajel wszędzie Cię szukałam! Wiesz która jest godzina!? Ariel wylądowała obok chłopaków, spoglądając na wszystkich surowym wzrokiem. Tancerz opuścił wzrok, i szurając butami po ziemi bąknął tylko. – Zagadaliśmy się...- po czym spojrzał potulnie na swoją przyjaciółkę. Kobieta westchnęła tylko po czym pogroziła całej grupce palcem. – Następnym razem odstawcie go do amfiteatru wcześniej, bo inaczej sobie porozmawiamy! – po tych słowach podeszła i uśmiechając się do tancerza wzięła go pod ramię. Ten pomachał wszystkim na pożegnanie i ruszył w stronę wskazaną przez Ariel. Dziewczyna pociągnęła go w stronę ciasnej uliczki, która to była skrótem do amfiteatru. Mocno trzymała się ramienia tancerza w o wiele lepszym humorze, niż gdy przyleciała do całej grupki. Gdy przeszli już kawałek zagadnęła wesoło swego towarzysza.
- Dobrze się bawiłeś Szajel?
- Tak- odparł nieskończony kiwając głową i uśmiechając się rozmarzony. – Lubię ich... –dodał swym dźwięcznym głosem.
- A mnie to nie lubisz? –zaśmiała się dziewczyna delikatnie szczypiąc Gentza w bok.
- Tez Cię lubię, naprawdę!- odparł Szajel przerażonym głosem, nie zawsze wiedział gdy ktoś żartuje. Ariel uśmiechnęła się do niego ciepło i pogłaskała po różowych włosach całując w policzek.
- Wiem Szajel, wiem... – po tych słowach oparła głowę o jego ramię i zwolniła kroku- chciała cieszyć się obecnością swego ukochanego (który z posiadania tego statusu nie zdawał sobie sprawy) jak najdłużej. Wtedy też cos poruszyło się w ciemności obok jednego z koszów na śmieci. Dziewczyna odruchowo zatrzymała się, zaś tancerz razem z nią. Ariel spojrzała w miejsce z którego dochodził dźwięk. Z ciemności wyłoniła się postać. Wysoki nieskończony o brązowych skrzydłach, ubrany w czarną kamizelkę i rękawice tego samego koloru. Lekkie buty wykonane z miękkiego materiału również pomagały ukryć się w mroku. Jednak spojrzenie tego osobnika było niepokojące. Jego oczy były niewyraźne, przysłaniała je dziwna mgiełka, mężczyzna wyglądał jak ledwo żywy, lub jak gdyby przed chwilą zażył jakiś narkotyk.
- Nic Panu nie jest? –zapytała ariel dłonią wędrując do swej szpady przypiętej przy boku.
- Szajel Gentz...-wymamrotała postać niewyraźnie a z kącika jej ust pociekła ślina.- Szajel Gentz musi umrzeć... –dodał jeszcze osobnik i wybił się na nogach przed siebie mówiąc pod nosem. – Litość...- po tych słowach jedna z jego rękawiczek przemieniła się w potężny metalowy szpon.
Ariel zareagowała błyskawicznie, odepchnęła rózowowłosego i krzyknęła – Gracja!- a jej szpada zajaśniała złocistym blaskiem. Kobieta skoczyła do przodu z niezwykła prędkością, poruszała się niczym kot, szybko i zwinnie. Dystans między nią a mężczyzną szybko się zmniejszył, zaś ostrze szpady wycelowało w gardło osobnika. Ten jednak miał kilka sztuczek w zanadrzu, bowiem przemienił się w czarną mgłę omijając atak kobiety, a pojawiwszy się za nią mocno uderzył w jej ramię metalową rękawicą. Dziewczyna syknęła z bólu, lecz odwróciła się z nadludzką prędkością wyprowadzając szereg pchnięć. Jednak żadne nie dotknęło celu, bowiem z broni przeciwnika wystrzeliły serpertyny mroku blokujące ciosy. Mężczyzna kopnął Ariel w brzuch odpychając ją do tyłu i skoczył na Szajela.

Rózowowłosy który nie do końca wiedział co się dzieje, zareagował dopiero gdy Ariel została uderzona.
- Zostaw moją przyjaciółkę! –krzyknął głośno po czym dobył swych sztyletów. Metalowa rękawica została zablokowana przez jedno z ostrzy, drugie zaś zostało skierowane w bok przeciwnika. Tym razem jednak znowu uratowało go przemienienie się w mgłę, zaś tancerz otrzymał mocarne kopnięcie w kostkę. Jęknął cicho, tracąc równowagę. Dłoń pokryta rękawica uniosła się, zaś na końcu broni pojawił się kolec stworzony z cienia. Gdyby nie Ariel która zajęła przeciwnika walką, zapewne kolec przeszyłby Szajela na wylot. Przyjaciółka jednak sprawnie zaczęła parować ataki wroga, jak i wyprowadzać liczne pchnięcia. Jedno nawet drasnęło nieskończonego, ten jednak w ogóle nie zwrócił uwagi na ból ponownie odpychając kobietę. W tym momencie Szajel uderzył na niego z góry zaplatając łańcuch wokoło szyi przeciwnika, by poddusić oponenta. Ten jednak wytworzył na rękawicy spirale ciemności, która wystrzeliła w stronę różowowłosego zmuszając go do uniku. Szajel wylądował koło Ariel, przyklękając na jedno kolano – kostka wciąż mu doskwierała.

Osobnik o zamglonym spojrzeniu ponownie spojrzał na dwójkę arlekinów i wydukał słabym głosem. – Szajel Gentz... musi umrzeć. – po tych słowach wystawił przed siebie rękawice na której końcu pojawiło się wiele czarny serpertyn zakończonych ostrzem. – Giń –jęknął mężczyzna a pociski mroku wystrzeliły w stronę Gentza.


Szajel chciał poderwać się do uniku, jednak przeszywający niemal paraliżujący ból, który promieniował z kostki mu to uniemożliwił. Zielone oczy spojrzały na nadlatujące strzały.
Coś błysnęło.
Trysnęła krew.
Oczy Szajela rozszerzyły się szeroko. Ariel stała przed nim z rozłożonymi rękoma zaś czarne strzały powbijane były w jej ciało. Krew ciekła z licznych ran a kobieta osunęła się na ziemię koło Szajela. Żyła, ale jej stan był ciężki, dyszała ciężko. Spojrzała na swego towarzysza i uśmiechnęła się od niego.
- Szajel... jesteś najszybszy, nikt Cię nie dogoni w przestworzach... uciekaj stąd. –mówiąc to pogładziła dłoń swego przyjaciela, który drżał na całym ciele.

Gentz spojrzał na ranną przyjaciółkę, a kącik jego ust drgnął raz a potem drugi. Powieka zaczęła delikatnie drgać, zaś twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie. Mimo bólu kostki Szajel dźwignął się na nogi i spojrzał na przeciwnika, a następnie na Ariel.
- Harl zawsze mówił że przyjaciele są najważniejsi. Nie zostawię Cię tu.- odparł i mocniej chwycił broń z nienawiścią patrząc na swego oponenta. – Za to co zrobiłeś... Nie ma wybaczenia. –mówiąc to jedną ręką zaczął delikatnie ciągnąc swoje włosy, powieka drgała miotana tikami nerwowymi, zaś broń zalśniła na różowo.
- Zaraz wrócę Ariel, wytrzymaj, dobrze?
Dziewczyna nie zrozumiała o co chodzi jej partnerowi ale kiwnęła głową, ręką powoli odpinając buteleczkę z mikstura leczniczą. Nie była to mikstura tak silna by przywrócić ją do walki, ale na pewno ustabilizuje jej stan.

Szajel zaś przestąpił krok do przodu na drżącej od bólu nodze i wypowiedział głośno.
- Nasienie Szaleństwa!

Potem w uliczce było już tylko złote światło i Ariel oczekująca powrotu przyjaciela. Zaś gdy on wrócił bez słowa chwycił towarzyszkę pod ramię, i zaczął prowadzić w stronę amfiteatru. Ariel nie odwróciła się ani na chwilę, wolała nie patrzeć na to co zostało za nimi. Uliczka zaś brudna była od krwi oraz, narządów. Wyglądało to jak by coś rozsadziło napastnika od środka, na drobne kawałeczki.

Czas obecny.


Szajel rozejrzał się dookoła pobrzękując kajdanami.
- Gdzie jeste...-szepnął do świata jako takiego.- Czemu tu jestem? Co się dzieje!?-krzyknął podrywając się do góry, lecz nagle osłabiony opadł na kolana, zdawało się że nie widział starca który wraz z nim był w celi.
- Spokojnie... spokojnie... - znów zachrypiał głos starca. Będziesz miał mnóstwo czasu, aby samemu odpowiedzieć sobie na te pytania... Ale się nie martw... Chyba nie będą cię tu trzymać dłużej, niż mnie. - mówiąc to, wykonał znaczący gest, przejeżdżając palcem po swej zmarszczonej szyi.
Szajel spojrzał na współwięźnia okiem w którym błyszczał stach, niepewność i typowe dlań szaleństwo. Na czworakach zbliżył się do staruszka, na tyle na ile pozwoliły mu łańcuchy. Zbliżył swoją twarz do jego lica, zaglądając głęboko w oczy.
- Ty nie jesteś, tym różowym demonem... -stwierdził po chwili, cicho sam do siebie. - Czemu jestem tu, a nie tam, bo powinienem być tam, gdzie powinienem, a nie tu, bo tu nie powinienem być, chyba? -stwierdził zawzięcie machając rękoma, oczekując wyjaśnienia od nowego “towarzysza”.
Starzec zamrugał zamglonymi oczyma. Wzruszył ramionami.
- Ja też nie powinienem tu być. Ani ty, ani ja. A jednak jesteśmy tu i gnijemy. Oh, biada! - zawył.
- Kim jesteś? -zapytał Szajel nieoczekiwanie, normalnym tonem, po czym spróbował zmaterializować swe skrzydła.
Niestety, skrzydła pozostały zneutralizowane, co bardzo zdziwiło tancerza, a człowiek zadrżał na samo brzmienie tego pytania.
- Kim... kim jestem? Oooh... - jęknął umęczonym głosem. Już saam nie wiem... Jestem nikim... Nikt to ja... Ale kiedyś, byłem kimś... chyba.
- A ja jestem nikim...- powiedział Szael który żył w tym przekonaniu od wielu lat. -Czemu nie mogę zmaterializowac skrzydeł? Gdzie jestem?- powtórzył pytanie.
- Skrzydeł... - człowiek uniósł ożywione spojrzenie na twarz tancerza.
Starzec poruszył się niespokojnie, brzęcząc łańcuchami, które połączone z kajdanami na rękach i obręczami na nogach, nie pozwalały mu oddalić się od ściany.
- Czy ty jesteś... - w głosie człowieka pojawiło się nagłe podekscytowanie. Czy jesteś Wiecznym? - dokończył pytanie.
-Jestem Szajel.- odpowiedział rzeczowo tancerz. - To wiesz, czemu nie mogę zmaterializowac skrzydeł?- zapytał bardzo spokojnym wręcz dziecinnie miłym głosem.
- Nie... nie wiem... Być może to przez te... kajdany. - wskazał na żelastwo zaciśnięte zarówno na jego, jak i na nadgarstkach Szajela.
- A gdzie jesteśmy? -zapytał tym samym tonem rózowowłosy, a jedna powieka drgnęła mu na wskutek tiku nerwowego.
Człowiek, który w międzyczasie zwiesił bezradnie głowę, znów ją uniósł i odparł od niechcenia.
- Gdzie...? Gdzie moglibyśmy być, jeśli nie w celi? - spod jego zarostu wydobyły się słowa
przesączone brakiem rozumu.
- Czemu tu jesteśmy. CZEMU. -powtórzył głośno Szajel, i zbliżył twarz, do facjaty starca, na tyle na ile pozwalały mu łańcuchy, niemal dotykając jego czoła swoim.- Czemu...?-wyjęczął strapionym głosem, rozbieganymi oczyma błądząc po pomieszczeniu i twarzy rozmówcy.
- Bo widocznie na to zasłużyliśmy. - odparł brudny więzień, a jego cuchnący oddech doszedł do nozdrzy Nieskończonego.
Szajel wzdrygnął sie od tego zapachu, odsuwając twarz. - Długo już tu jestem? - Zapytał po czym powtórzył po raz kolejny. - Gdzie jestem?
- Więzienie... Blackwinter... ale wątpię, żeby ci to coś mówiło, skoroś nie tutejszy i używasz Wspólnego. - stwierdził starzec.
Mimo iż szalony, jego umysł zachował bystrość.
- Nie bój się... jesteś tu zaledwie od kilku godzin... przyciągnęli cię tu po zachodzie.
- Kto... i gdzie mój worek?! Gdzie jest mój worek!!- wykrzyknął tancerz zdając sobie sprawę, że jego rzeczy nie są przy nim. Do tego zaś co było w tobołku był niezwykle przywiązany.
Człowiek drgnął gwałtownie.
-Jak to kto!! Rębajła tego przeklętego Legionu! - splunął na bok. Cokolwiek miałeś przy sobie, stało się pewnie ich zabawką!
Szajel zamrugał gwałtownie. Zabawką? Jego rzeczy... błyskotki, paciorki farbki, rysunki.. pieniądze które dostał od Chichi, wszystko to miało stać się zabawką. Tancerz spojrzał na łańcuchy, poczym odsunął się od starca pod ścianę, zaczął się z całych sił koncentrować. Skupił cała uwagę swego umysłu na tej czynności, nie było to łatwe, ale za wszelką cenę próbował zmaterializować skrzydła, czy też przywołać chociaż trochę mocy źródła. Wysiłek tancerza spełzł na niczym. Gdy czuł, że zaczyna czerpać odrobinę siły źródła, więź była brutalnie przerywana. Kiedy spróbował przywołać swe skrzydła, kamienie w jego kajdanach zaczęły jarzyć się magicznym światłem, a Szajel odczuwał dotkliwy ból. W końcu poddał się, wyczerpany tą torturą.
- Cokolwiek próbujesz zrobić, te kajdany to udaremnią. Zdaje się, że pochłaniają każdą cząstkę magicznej energii. Gdyby nie one... już dawno by mnie tu nie było.
-Nie da się tego jakoś przełamać? Wszystko da się jakoś zmienić...- wydyszął zmęczony tancerz.
Człowiek otworzył usta, lecz nim cokolwiek powiedział, zamknął je i wpatrywał się w coś stojącego przed celą. Otóż stała tam dwójka mężczyzn trzymających płonące pochodnie. Ich światło boleśnie ukłuło Szajela, gdy na nich spojrzał. Ludzie coś powiedzieli i jeden ze strażników sięgnąl po swój klucz. Otworzył celę, a drugi mężczyzna wszedł do jej środka. Chwycił Szajela za ramię i podniósł go.
- Idziesz z nami. - powiedział w języku Wspólnoty.
- Gdzie są moje rzeczy?- wypalił od razu tancerz w stronę jednego z gwardzistów, w języku wspólnym.
Strażnik trzymający Szajela za ramię, zdzielił go po twarzy. Osłabiony Nieskończony zatoczył się i upadł. Człowiek znów chwycił młodzieńca, tym razem za szaty. Podniósł tancerza na nogi i wypchnął go z celi. Tam drugi mężczyzna złapał różowowłosego za kark i czekał aż jego towarzysz wyjdzie. Tamten miał zamiar opuścić już celę, ale nagłe słowa więźnia, w języku Ludończyków, wywołały w nim wybuch gniewu. Strażnik rzucił się na skrępowanego mężczyzna i zaczął go brutalnie kopać, aż więzień skulił się na ziemi i w pokorze przyjmował kolejne ciosy. Po tym incydencie natychmiast opuścił celę, zamykając ją na klucz.

Ludzie w milczeniu prowadzili ze sobą Szajela, poprzez sieć ciemnych korytarzy, zdobionych podobnymi kratami. Po pewnym czasie, eskorta dotarła do zakratowanych wrót, za którymi znajdował się kolejny człowiek, siedzący na niewygodnym stołku przy drewnianym biurku zapełnionym stertami papieru. Korytarz przed nimi oświetlony był wieloma pochodniami, umożliwiającymi człowiekowi pracę nad papierami. Strażnik, na widok swych kompanów, wstał z miejsca i ruszył, aby otworzyć im przejście. Ludzie kontynuowali podróż przez kolejne korytarze, tym razem jasno oświetlone. W ścianach, zamiast cel, znajdowało się teraz wiele drewnianych drzwi. Ludzie jednak nie wybrali żadnych, szli dopóki nie dotarli do schodów. Gdy dotarli do ich końca, przeszli przez kolejną serię korytarzy, dopóki nie dotarli do końca ich wędrówki. Po drodze Szajel mógł zobaczyć bardzo wielu, podobnie wyglądających ludzi. Ich celem była komnata znajdująca się za niepozornymi, wzmacnianymi stalą, drewnianymi drzwiami. Strażnicy wprowadzili przez nie Szajela i znaleźli się w rogu sali o wysokim sklepieniu.


Ludzie i Nieskończony mimowolnie stali się świadkami egzekucji. Stojąca przed pustym, kamiennym tronem ciemnowłosa kobieta wykonała gest, po którym lód pokrył usiłującego uciec w przerażeniu wieśniaka. Kryształ, pochłonąwszy ciało człowieka rozbił się na kawałki, zawierające w sobie części jego ciała. Po tym wszystkim kobieta cofnęła się i usiadła na swym tronie. Nawet nie patrząc na Strażników i Więźnia, powiedziała:
- Postawcie go przede mną.
Ludzie zdawali się podświadomie wiedzieć, iż ta mówi do nich. Posłusznie wypełnili jej rozkaz, z dodając od siebie odrobinę brutalności. Kolejne uderzenie o mały włos nie zwaliło Szajela z nóg. Strażnicy doprowadzili skrzydlatego przed oblicze kobiety i zmusili go do opadnięcia na kolana. Z bliska, Szajel mógł dokładniej przyjżeć się kobiecie. Miała ona subtelny urok, kryjący się w jej pozornie łagodnych rysach twarzy i delikatnej sylwetce. Odziana była w ciemne szaty, a na głowie miała pierzastą koronę z trzema parami skrzydeł, odchodzących od jej obręczy. Przenikliwe spojrzenie jej srebrnych oczu padło na twarz Nieskończonego.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 23-06-2011, 17:08   #160
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
- Jak ci na imię? - zapytała tancerza w języku Neverendaaru.
Szajel spojrzał na nią obłąkańczym wzrokiem. Uderzenia strażników, przez całą tą drogę, wprowadziły jego umysł na ścieżki którymi rozum nie powinien chodzić. Wspomnienia, tak niszczące i tak bolesne. Szajel uśmiechnął się szeroko, niczym wariat i biegając wzrokiem po sali zaczął mówić do kobiety. - To znowu ten różowy dziwoląg... Bezdomny, śmieć, pupilek... dziwak...wariat... śmieć.. -powtarzał coraz szybciej chichocząc cicho.
- Ciekawe... - kobieta przymrużyła oczy, i podparła przechyloną głowę o rękę.
W ciszy przyglądała się Szajelowi i jego szaleństwu.
Tancerz uderzył mocno pięściami o ziemie i zacisnął zęby, przez które z niemałym trudem w końcu wysyczał.- Sza... Szaa... Szajel... tak się nazywam...[/i] -powiedziawszy to wypuścił ciężko powietrze po czym uderzył czołem o posadzkę, co zaowocowało mocnym bólem głowy.
- Szajel... - kobieta powtórzyła jego imię z dziwną przyjemnością. Intrygujesz mnie, Szajelu. Powiedz mi... co tu robisz, tak daleko od Neverendaaru?
- Jestem tu....- wydyszął tancerz i zachichotał. - Już nie pamiętam po co! - dodał z szerokim uśmiechem i zaśmiał się patrząc na dziwne nakrycie głowy kobiety. - Ptaaak... kapelusz niczym ptakk.[/i] -skomentował przeciągając niektóre słowa.
Nieznajoma milczała.
Szajel w końcu złapał kilka głębszych oddechów i powoli zaczął odpowiadać.
- Nie wiem... nie pamiętam już po co tu przybyłem... jakaś misja... nie pamiętam.- oznajmił załamanym głosem łapiąc się kurczowo za włosy, w palcach obracając jedna z ozdóbek wplecionych w włosy.
- Misja... powiadasz? - głos nieznajomej stał się niezwykle łagodny, uspakająjący. Opowiedz o tej misji...
- Nie pamiętam...- mamrotał Szajel pod nosem dobrą chwilę, aż nagle wyprostował się i niemal krzyknął w stronę kobiety.- Gdzie są moje rzeczy?!- mówiąc to skupił spojrzenie swych zielonych oczu na kobiecie.
- Hmm. - kobieta westchnęła i machnęła drugą ręką.
Jeden ze strażników dobył wiecza i uderzył rękojeścią pomiędzy łopatki tancerza. Szajel skulił się z bólu.
- Spróbuj sobie przypomnieć...
-Uhhh...- Szajel jęknął z bólu i skulił się na posadzce rękoma obejmując rękoma kolana- Tato ja chciałem Ci tylko pomóc - wymamrotał cicho, jak gdyby zupełnie tracąc kontakt ze światem.
- Widzisz Szajelu... nie chcę cię skrzywdzić. Potrzebuję twojej pomocy... Ale jeśli ty mi nie pomożesz, zrobią to twoi koledzy, strażnicy. Co tu robisz, w Ludonii? Jesteś sam?
- Teraz jestem już sam... szukam... szukam Jego. Nieskończonego, o szmaragdowych skrzydłach. - wydukał tancerz którego umysł niespodziewanie powrócił na normalne tory, zaś on powoli zaczął wszystko sobie przypominać.
Przywódczyni żołnierzy zmrużyła oczy.
- Co to za misja? - jej głos stał się mniej cierpliwy, bardziej oschły i zimny.
- Nie jestem już cześcią tej misji.- odparł Szajel siadając na ziemi po turecku, jak gdyby nie przejmował się panująca tu atmosferą.- Oni szukają kogoś... nie pamiętam kogo...- wtedy to też grzywka Szajela się osunęła a jemu przed oczami zadyndał wisiorek w kształcie błyskawicy, który wplótł we włosy na początku wyprawy. - Tańcząca Błyskawica! -krzyknął głośno uradowany. - To ty? -zapytał kobietę podejrzliwie.
Na dźwięk przydomka usłyszanego z ust Szajela, kobieta podniosła głowę, a jej wzrok, pełen skupienia i ciekawości, zaczął wręcz świdrować twarz tancerza, jakgyby chciała wedrzeć się do jego umysłu i zgłębić tajemnice skrywane przez Arlekina.
- Tańcząca Błyskawica... Valeria Brightfeather. - powtórzyła szeptem, zaskoczona wieściami. Czy ona... zaginęła? Kto wam przewodzi?

-Ja już nie biorę udziału w misji, więc mną nikt nie przewodzi... mówiłem przecież.- powiedział Arlekin tonem obrażonego dziecka, gdyż jego umysł ponownie zaczął wędrować swymi dziwnymi trasami.
Strażnik, stojący obok niego znów zaatakował, tym razem kopiąc z całą swą siłą w brzuch.
Szajel przetoczył się w bok ispojrzał na kobietę, po czym mruknął tylko- Generał Thornhead...- i dodał wesoło - zjadłbym coś!
- Zheng Thornhead... To musi być inicjatywa Rady... - odparła szeptem do siebie. Opowiedz mi o waszej podróży, młodzieńcze... o tym gdzie byliście, co widzieliście i co was spotkało...
- Dużo by mówić...- odparł Szajel a nagle jego twarz przybrała chytrego wyrazu. - ale mogę odpowiedzieć, gdy będę miał lepsze warunki, tylko ja tu o tym wszystkim wiem w okolicy, więc chyba jestem potrzebny.- bycie szalonym miało zalety i wady. Czasem nieoczekiwanie wyciągało sie dobre wnioski... które mogły wpędzić w tarapaty.
Kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nie do końca zdajesz sobie sprawę z sytuacji, w której się znajdujesz... - rzekła. Równie dobrze mogę zdobyć te informacje przez... nieco mniej subtelne metody. Ale jak powiedziałam, chciałabym tego uniknąć.
- Czemu chcesz wiedzieć?- zapytał Szajel błyskawicznie zmieniając ton głosu, na poważny acz wciąż melodyjny.
Nieznajoma westchnęła.
- Widzisz skarbie... pojawienie się Nieskończonych w tym świecie i w tym czasie może poważnie zaszkodzić moim obowiązkom i interesom mych... władców.
- Oni chyba nie będą tu długo...- rzucił w przestrzeń Szajel. - Kto jest twoim władcą?- zapytał nagle.
Zaśmiała się głośno w odpowiedzi.
- Podobasz mi się... jesteś szalony i odważny, chłopczyku. - powiedziała rozbawiona, po czym wstała i zeszła z tronu, stając metr przed tancerzem.
Kobieta przymrużyła oczy i w nagłym blasku wydobywającym się z jej pleców, wyrosły jej bladoniebieskie, upierzone skrzydła.
- Wiesz... mógłbyś okazać się nam wielce przydatny. Słuchaj mnie teraz uważnie. Proponuję ci współpracę... Dołącz do nas, a nie pożałujesz... Zapomnij o wszystkim, czemu do tej pory byłeś lojalny. Przysięgnij teraz wierność, w imię Nowej Wieczności...
Szajel zachichotał cicho odgarniając z czoła różowe kosmyki i spojrzał na kobietę błyszczącym od szaleństwa wzrokiem.
- Współpracujesz z szmaragdoskrzydłym? Chce go dopaść, nie będe współpracował z kimś kto go zna...[/i] - wyjaśnił śmiejąc się cicho niczym malutki chłopiec, po czym jego źrenice jak gdyby rozszerzyły się w przypływie wielkiego strachu. - Gdzie jest Rozi...?- jęknął przerażony.
- Mówisz o tym małym stworzeniu, które kryło się w twojej torbie? Bardzo mi się spodobało, dlatego zamknęłam je w klatce i trzymam w mojej komnacie... - jej głos był pełen jadu.
- Wydaje mi się, że potrzebujesz trochę czasu na przemyślenie mojej propozycji... Straż! Odprowadźcie go do lochów! - kobieta wydała rozkaz i na powrót osiadła na swym tronie.
- Oddaj mi Rozi! -krzyknął Szajel. - Oddaj mi ją a zgodzę się na wszystko. - powiedział a na jego ustach ponownie wykwitł szaleńczy uśmiech.
Nieskończona spojrzała pogardliwie na tancerza, którego Strażnicy zaciągali z powrotem do lochów. Mężczyźni chwycili go pod ramiona i nie reagowali na jego histerię.
Gdy Szajel wpadł do lochu od razu skoczył w stronę krat wrzeszcząc na całe gardło. - Oddajcie mi Rozi!!! - po tych słowach zaś z całej siły uderzył czołem w kraty, krew popłynęła z rozciętej skóry, zaś on upadł na plecy zmęczony. Gdy opadł na ziemię, usłyszał znajomy głos.
- Nie wyglądasz za dobrze... chłopcze. - to był jego towarzysz niewoli.
-Oni mają Rozi... -wydukał cicho tancerz. - Chcą bym się do nich przyłączył.-dodał jeszcze.
Starzec poruszył ustami, co Szajel zauważył pomimo słabego oświetlenia. Nie powiedział jednak niczego, tylko westchnął męczeńsko.
- Dawno temu... te ziemie przemierzał pewien skrzydlaty mędrzec. Niezwykle potężny i samotny... Pewnego razu, natknął się na te miasto. Władca tychże ziem, wielce strapiony zbyt częstymi najazdami bandytów miał przepiękną córkę. Jej matka... zmarła przy porodzie. Skrzydlaty, któremu jej uroda wydała się niesamowita, obiecał władcy rozprawić się z bandytami. Tak też się stało, mędrzec rozgromił napastników. Jednym ruchem dłoni, okrył ich ciała lodem, a następnie roztrzaskał je na tysiące kawałków... Władca obiecał mu w zamian rękę swojej córki, lecz... dziewczyna została zraniona podczas napadu. Ostrze było zatrute... a sztuka leczenia była jedyną niedostępną wiedzą dla mędrca. W rozpaczy, skrzydlaty wyruszył wraz z umierającą córką w góry. Chciał zatrzymać czas, aby dziewczyna nie umarła... Stworzył na ich szczycie wielki lodowy grobowiec, w którym zamknął i siebie... Lecz przedtem... zawarł z władcą krainy pakt. Udzielił mu błogosławieństwa, dzięki któremu pan mógł korzystać z jego mocy i samodzielnie chronić swój lud... Wiele lat później... przybyli inni najeźdźcy. Przynieśli ze sobą ogień, czary i klątwy. Władca nie był w stanie stawić im wszystkim czoła, tak więc ludzie ci zakuli go w kajdany, zamknęli w lochach jego pałacu, a sami zasiedli na jego tronie... Władca tkwi tu po dziś dzień... oczekując zemsty. Lecz nic zrobić nie może... a czas sprowadził na jego umysł obłęd...
Szajel spojrzał na starca i uśmiechnął się szeroko. - Ta kobieta, mówiła mi, że jestem szalony. -zaśmiał się cicho i patrząc w sufit celi, mimo krwi zalewającej oczy powiedział. - Ciekawe czy mój ojciec też jest władcą, nigdy o tym nie mówił ale kto wie. Muszę go odnaleźc wiesz? I tego szmaragdoskrzydłego też. -oznajmił jak gdyby starzec mógł mieć pojęcię o kim tancerz mówi.
Człowiek patrzył w oczy Szajela ze zrozumieniem.
- Najpierw musisz znaleźć sposób na wyjście stąd. Co zamierzasz... przyłączyć się do nich, zginąć, czy może... spróbować uciec?
- Chce odzyskać Rozi... Nie chce ginąć, jeszcze nie teraz. Muszę też odzyskać moją broń, kocham ją a ona mnie. Nie wiem czy da się stąd uciec, i nie wiem czy chce się do nich przyłączać. -stwierdził niezwykle rzeczowym tonem, najwyraźniej jego umysł trafił na normalne tory. - Co byś mi poradził? -zwrócił się chyba do starca, jednak jego twarz wpatrzona była w sufit.
- Jeśli mam rację to... mógłbyś stąd uciec. Ale nie bez mojej pomocy... mogę ci pomóc, ale musisz... mnie uwolnić.
- Jak bym mógł uciec? I co da mi ta ucieczka, czy nie lepiej zgodzić się na współpracę? -zapytał tancerz.
Człowiek pokiwał glową.
- A co jeśli próbują uśpić twoją czujność... wyobrażasz sobie, jak każde ich słowo okazuje się kłamstwem...?
Szajel zamyślił się.
- Nie chce pomagać nikomu, kto chce skrzywidć moich byłych towarzyszy. -odparł w końcu.
- Jesteś podobny do mędrca z opowieści... tak, czuję to! Masz do dyspozycji ogromną moc, moc której nie jesteś świadom! Te kajdany... gdybyś sięgnął po tę moc, zerwałbyś je z łatwością...
- Skoro nie jestem jej świadom, to jak mam po nią sięgnąć? -zadał chyba najbardziej logiczne pytanie w tej styuacji. - Po za tym... ja rzadko kiedy jestem czegokolwiek świadomy... -dokończył smutnym głosem i zagrzechotał łańcuchami.
- A masz jakiś wybór... no chyba że chcesz tu gnić tak jak ja... lub dołączyć do nich... Tylko nie łudź się. Pozbędą się ciebie, kiedy nie będziesz im do niczego już potrzebny.
- To co mam zrobić? -zapytał Szajel a jego usta powoli zaczęły układać się w uśmiech co zwiastowało nadchodzący atak szaleństwa.
Więzień odchrząknął i zabrzęczał łańcuchami.
- Ja... nie za bardzo wiem, co masz zrobić. Może na początku usiądź wygodnie, zamknij oczy i skup się.
Szajel przysiadł pod ścianą przymykając oczy. Skupił się i... wybuchnął wesołym śmiechem. Śmiał się spory kawałek zatykając sobie usta, by potem otworzyć oczy i rozbieganym wzrokiem omieść salę.
- Czeeeść. -powiedział przeciągle do starca i zatrzepotał zalotnie rzęsami. Ponownie zachichotał, zaś na jego czole wykwitła kropelka potu. Spłynęła mu po twarzy zaś w jego oczach widać było objawy wewnętrznej walki. Szajel wziął oddech. Śmiech ucichł, kropla potu opadła na ziemię. Tancerz odetchnął ponownie, zamknął oczy usiadł pod ścianą i skupił się jak tylko mógł.
Za powiekami Szajel dojrzał niewielki, jasno-fioletowy promyczek światła, które dzieliła od Szajela, nieokreślona przestrzeń. Szajel wykonał ruch jak gdyby chciał zbliżyć się do światła. Mały, skrzący się punkcik drgnął i urósł nieznacznie.Tancerz kontynuował swój powolny marsz w jego stronę. Szajel kroczył przez ciemności, próbując zbliżyć się do światła, jednak bez żadnego większego sukcesu. Światło pozostawało nieosiągalne, a dosięgnięcie go wymagało czegoś... większego. Podczas tej daremnej wędrówki, Szajel poczuł, iż ktoś na niego spogląda. Była to obecność niezwykle potężna, bardziej wyrazista i większa, od wszystkiego, co do tej pory czuł Nieskończony.
Gentz otworzył oczy. Westchnął cicho i pokręcił głową ukazując współwięźniowi niepowodzenie. Ponownie się skupił. Gdy znowu ujrzał światełko w ciemności stał tylko w miejscu rozglądając się by w końcu powiedzieć w myślach.
- Zbliż się, proszę.
Zamiast odpowiedzi, bądź jakiejkolwiek reakcji, Szajelowi odpowiedziała jedynie cisza. Chłopak obrócił się, aby poszukać śladów tej obecności, lecz wtedy poczuł za plecami silny podmuch powietrza. Obejrzał się za siebie i ujrzał wielkie stworzenie lądujące na niewidzialnej, równie czarnej co wszystko wokół, ziemi.


Ów stworzenie było olbrzymim, prawie sześciometrowym ptakiem. Jego wspaniałe, szerokie skrzydła budziły respekt, a wielkie, zaostrzone pazury stanowiły swego rodzaju przestrogę. Stworzenie spojrzało na Szajela z wyższością i otworzyło lekko dziób. Ptak był półprzeźroczysty i emanował fioletową poświatą.
Szajel uśmiechnął się do ptaka podziwiając jego piękno. Jak gdyby nigdy nic powoli zaczął wyciągać ku niemu rękę, by pogłaskać stworzenie pytając jednocześnie - Kim jesteś?
Ptak przekrzywił głowę, a Szajel usłyszał w myślach czyjś łagodny głos, zwielokrotniony echem.
- Jam jest Zefir, Bóg Przestworzy, Opiekun Niebios i Boski Posłaniec. Tyś jest Szajel Gentz, mój podopieczny... Obserwowałem cię i strzegłem twego żywota od chwili twych narodzin.
- Nie lubię swojego nazwiska... -burknał od razu smutno Szajel i zaczął głaskać bóstwo po nogach jak gdyby było zwykłym, przerośniętym zwierzęciem. -Czemu pierwszy raz Cię widzę?
- Gdyż teraz potrzebujesz mojej pomocy bardziej, niż kiedykolwiek przedtem. Światło za tobą, należy do Źródła. Dotykając je, zdobędziesz chwilowo ogromną moc, lecz bez boskiego wsparcia tego nie uczynisz...
Szajel przytaknął po czym zamyślił się, po chwili powiedział smutno.- Nie wiem czy to coś da. Zdobędę moc, zerwe kajdany... i co dalej? Jest tu wielu strażników i ta kobieta z... no z tym takim kapeluszem. -Szajel jak to na niego przystało zaczął dokładnie opisywać okrycie głowy a kiedy skończył kontynuował. - A ja nie mam przy sobie ani broni, ani Rozi. Nie dam chyba sobie rady... odparł w końcu.
- Czy to naprawdę jest twoim problemem...? Czy jesteś Nieskończonym, dzieckiem Boskich Kreatorów, Wiecznym... istotą dla której nie ma ograniczeń... ? Nie jesteś też sam... twoje działanie poderwie w ruch łańcuch wydarzeń, których nawet się nie spodziewasz...
Szajel uśmiechnął się i odpowiedział - Nie wiem czy niem jestem, ale wiem że jestem Szajel. -odsłonił białe zęby w dziecinnym uśmiechu lecz potem jego twarz przybrała zdeterminowanego wyrazu. - Ale wiem, że nie dopuszczę by ktoś skrzywidził moich kompanów, nawet jak nie ma mnie z nimi. Potrzebuje tej mocy i chce ją zdobyć. -odparł prostując się.
- To właśnie dowód, iż jesteś Nieskończonym... Pomogę ci chłopcze, lecz wpierw musisz złożyć mi hołd i poprzysiąc wierność... Nawet Bogów obowiązują pewne zasady...
Szajel usmiechnął się i powiedział tylko. - Przysięgam. - po czym odskoczył od bóstwa, obracając się na pięcie. Skłonił się nisko, rozpoczynając taniec. Pięty tancerza co chcwilę uderzały o siebie, zaś skrzydła niczym wielkie różowe wachalrze przysłaniały go stwarzając aurę tajemniczości. Szajel wyginał swym ciałem zręcznie, by na zakończenie zacząć kręcić się dookoła własnej osi co zaowocowało rozrzuceniem kilku różowych piór na wszystkie strony. Gdy skończył ponownie się skłonił.
Ptak naprężył swe ciało, zatrzepotał kilka razy skrzydłami i pisknął przenikliwie.
- Wejdź na mnie, a doprowadzę cię do potęgi... - usłyszał w myślach.
Szajel podfrunął do stworzenia i zasiadł na jego karku delikatnie. Chwycił w swe dłonie pióra stwora by nie spać, po czym poklepał go po karku. Ptak potężnym machnięciem skrzydeł odbił się od ciemności i poszybował w kierunku blado-fioletowego światła. Pisknął przy tym głośno, z każdą chwilą nabierając prędkości. Światło zdawało się powoli rosnąć, zbyt powoli biorąc pod uwagę prędkość stworzenia. Szajel, któremu włosy szalały w podmuchach wiatru, wyraźnie czuł rosnącą moc, im bliżej był owego światła. W końcu, zupełnie niespodziewanie, ptak wleciał w kulę światła, a Szajel poczuł tylko wszechogarniający spokój i radość...
Ciało Szajela trysnęło różowym światłem, które oślepiło jego współwięźnia. Światło wydawało się przypominać niematerialne płomienie, które spełzły z ciała Nieskończonego i ogarnęły wszystko wokoło. Gdyby tego było mało, włosy tancerza nagle urosły. Wydłużyły się i odrobinę sciemniały. Nim Szajel cokolwiek zrobił z nagłym przypływem energii, usłyszał chrzęst wydobywający się z jego kajdan. Te niegdyś solidne, teraz był naznaczone gęstą siateczką pęknięć. Chłopak poruszył rękoma, a kajdany rozsypały się w proch. Wtedy też, światło zniknęło, pozostawiając tancerza sam na sam z jego współwięźniem. Teraz Szajel czuł się zdecydowanie lepiej. Czuł swoją moc, zwiększoną poprzez pogłębienie więzi ze Źródłem i gotów był opuścić lochy.
- Bogom niech będą dzięki! - krzyknął starzec i uniósł się na nogi.
Jego proszące spojrzenie padło na oczy Szajela.
- Strażnicy pewnie zauważyli te fajerwerki. Już ich słychać... szybko! Połóż się na ziemię!
Szajel spojrzał lekko rozkojarzonym wzrokiem na swego współwięźnia. Włosy niesamowicie mu urosły, sięgały aż do bioder! Kolor zaś z różowego przeszedł daleką drogę, aż zatrzymał się na czerwieni.


Tancerz niewiele myśląc położył się na ziemi walcząc z chęcią zmaterializowania swych skrzydeł.
W korytarzu dało się usłyszeć głośne dźwieki czyichś cieżkich kroków, aż w kratach stanęła dwójka strażników więziennych. Obaj mieli przepasane krótkie mieczy, i jeden z nich, stojący z tyłu, niósł ze sobą pochodnię.
- Co tu się dzieje!? - wrzasnął jego towarzysz, który tojąc przy celi szukaj doń klucza.
- On... on... coś się stało. Stracił przytomność. - Szajel usłyszał głos starca, który wskazywał tancerza palcem.
Strażnik szybko uporał się z zamkiem i wraz ze swoim towarzyszem weszli do środka.
- Ty, pod ścianę! - jeden z nich rzucił rozkaz do starca, po czym strażnik z kluczami pochylił się nad ciałem Szajela.
Człowiek wyciągał już dwa palce, aby dotknąć jego szyi i sprawdzić stan więźnia.
W tym też momencie Szajel zmaterializował skrzydła, którymi uderzył w twarz strażnika. Odepchnął sie od ziemi, wykonując szybki obrót dookoła własnej osi. Całe jego ciało błysnęło światłem mającym oslepić wrogów. Mężczyźni krzyknęli oburzeni i upadli na ziemię. Pochodnia, którą trzymał jeden z nich, wypadła człowiekowi z rąk i potoczyła się po wyściełanej słomą skale. Suche siano szybko zajął ogień, lecz miał problemy z rozprzestrzenieniem, gdyż ta była wilgotna.
- Szybko! Wykończ ich... i uwolnij mnie. Jeden z nich ma klucze! - Szajel usłyszał przejęty głos starca, który w blasku ogniu wyglądał jeszcze gorzej, niż wyobrażał to sobie Szajel.
Szajel otoczył swe ciało elektryczną poświatą, skrzenie przydawało się w walce kontaktowej. Szybko wyciągnął rękę po miecz wiszący u pasa jednego z oślepionych mężczyzn. Tancerz chciał naładować miecz elektrycznością, i tak wzmocnionym orężem sprawnie pozbyć się wrogów, celując w ich punkty witalne. Była to swego rodzaju zemsta za to co zrobili mu na górze, jednak głównie Szajelem kierowała wściekłość za pojmanie Rozi jak i zabranie jego rzeczy. Miecz opuścił pochwę i zaiskrzył od elektryczności uderzając w gardło pierwszego z przeciwników. Ten opadł na ziemię w śmiertelnych konwulsjach, w momencie gdy serce jego towarzysza zostało przebite ostrzem. Szajel obrócił się do starca i zapytał celując w niego mieczem.
- Kim jesteś?
- Ja... jestem władcą z mej opowieści. Uwolnij mnie, a te żałosne istoty pożałują chwili, w której wtargnęły do mego pałacu... - odparł posępnie, patrząc Szajelowi w oczy.
- A czy mam pewność że mnie oszczędzisz?- zapytał a obłedny uśmiech począł obejmować jego twarz. Zaś ten dziwny głos w głebi jego umysłu, który wcześniej gdy walczył przed miastem nakłaniał go do złego szeptał mu do ucha. “ Zabij starca... nie przyda się nam... kto wie może wchłoniemy jego moc?
- Przecież widzę, że nie jesteś ich przyjacielem. A wróg mojego wroga... jest moim przyjacielem. Poza tym wątpię, abyś zapamiętał drogę do wyjścia z lochów...
Szajel uśmiechnął się do starca i puknął się palcem w głowę. - Mój umysł może i mnie nie słucha, ale pozwala mi zapamiętać wszystko co kiedykolwiek widziałem. -odparł z uśmiechem ciekaw reakcji starca, wszak stracił właśnie swa kartę przetargową.
Starzec zwiesił głowę. Zamilkł, aby po chwili poderwać się gwałtownie.
- Uwolnij mnie. - wycedził zza zaciśniętych zębów. Nie pożałujesz tego... Dam ci wszystko, czego zapragniesz... jak odzyskam pałac. Złoto... tajemnice... artefakty... Dam ci je, ale musisz mi pomóc! A teraz szybko, ogień się rozprzestrzenia!
Szajel uśmiechnął się niczym obłąkany, pochylił się nad jednym ze strażników i odszukał klucze. Następnie znalazł ten właściwy i umieścił go w zamku kajdanek, jednocześnie coś kazało przystawić mu miecz do gardła starca. - Tego... wiesz jak będziesz próbował... tak jak to mówią... coś kombinować jak będziesz to wiesz... - stwierdził nieskładnie tancerz walczący z własnym umysłem i uwolnił starca.
- W porządku. Rozumiem. - odparł Starzec, który po wielu latach zniewolenia, odzyskał swobodę. A teraz w drogę... wiele trupów przed nami. - na jego ustach wykwitł paskudny uśmiech
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172