Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2011, 20:36   #5
Gniewny
 
Gniewny's Avatar
 
Reputacja: 1 Gniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodze
Spalony Rycerz

Na leśnych traktach nierzadko dochodziło do rozbojów i mordów. Czasy były niepewne, toteż wielu mężczyzn, a czasem i kobiet, znajdywało w bandytyzmie łatwy i niemały zarobek. Wszak nie było wielkiej trudności by złapać za kawał żelastwa, zaczaić się gdzieś w krzakach i rozbijać łby samotnym jeźdźcom, co to mieli zbyt mało oleju w głowie by czekać na wschód słońca, miast tego decydując się na nocną jazdę.

Za krzakami jeżyny czaiła się dwójka mężczyzn, braci, choć matkę mieli wspólną, to co do ojca pewni nie byli. Różnili się wręcz całkowicie. Jeden chudy jak patyk, jasnowłosy i gładki jak dzieweczka, a drugi raczej przysadzisty, o kruczych włosach i kanciastej szczęce, mimo młodego wieku przeoranej głębokimi zmarszczkami.
- Jon... Jon! Wstawaj kutasie... – Tom, zwany Paluchem, potrząsnął za ramię swego kompaniona, który swym życiem i dokonaniami nie zasłużył sobie na żaden przydomek. Jak świat długi i szeroki, każdy zwał go Jonem, a raczej zwałby, gdyby on sam raczył ruszyć swą kościstą dupę dalej niż kilkanaście mil od miasta.
- Uhmrrr... Czego kurwa Paluch. Życie Ci niemiłe... Taki sen miałem... Twoją matkę posuwałem, w dupę.
- Zamknij się, to też twoja matka, a poza tym była gruba jak maciora i brzydsza od Ciebie. Ktoś jedzie traktem, jeden jeździec. Łapaj za siekierę i zajdziemy skurwiela.

Stuk końskich kopyt na kamienistym trakcie rozbrzmiewał miarowo wśród nocnych ciemności. Jeździec był sam. Mimo że sierp księżyca i gwiazdy oświetlały drogę całkiem dobrze i widać było znośnie, samotnik trzymał w dłoni pochodnię. Ogień rzucał cień na jego twarz, tańcząc figlarnie na wietrze. Mężczyzna nie był już młodzieniaszkiem, mógł mieć lat trzydzieści i życie pełne zmartwień, a mógł już dochodzić piątego krzyżyka. Jego włosy były czarne jak smoła, długie, spływające na ramiona, nie lśniły w blasku księżyca, a raczej wyróżniały się głęboką, nieprzeniknioną czernią. Podobnie jak i oczy, nieprzyjemne, groźne, oczy szaleńca. Choć, ani Paluch, ani Jon nie mogli tego ujrzeć, może wtedy zawahaliby się i powtórnie przemyśleli swoje plany. Ubrany w skórzaną, ćwiekowaną kurtę, kolczugę i kilka elementów płyty – naramienniki, nagoleńce i kołnierz. Przy pasie, w pochwie spoczywał miecz. Niewiele można było o nim rzec, prócz tego, że kula na głowni stylizowana była na kształt płomieni. Bez żadnych klejnotów i złoceń, zwykła, mocna stal.

Za krzakami Jon mocniej ścisnął siekierę, a Tom z uśmiechem na ustach podrzucał sztylet.
- Tylko przejedzie... Wtedy wyskakujemy... Zrzucasz skurwysyna z siodła, a ja... Ciach... I po sprawie.
- Dobra, dobra... No... To... Pałka, jebałka, napierdalamy.

Jon skoczył pierwszy, zaklął, gdy krzak jeżyn podrapał mu skórę, ale był blisko, zbyt blisko, by ten cholerny rycerzyna mógł zareagować. Ale zareagował. Nawet nie odrzucił pochodni. Świst klingi przeszył powietrze i po ułamku sekundy Jon wpatrywał się w czarne ostrze, sterczące mu z piersi. Krwawa plama rozszerzała się, a rozbójnik powoli tracił czucie w ciele, a oczy zasnuwała mu blada mgiełka śmierci. Ostatnim co ujrzał były czarne, szalone oczy, a potem ciemność i krzyk swego brata.

***

- Mówisz, że znasz tych ludzi? – strażnik miejski Fryderyk z Lannetów wypytywał wieśniaka, który powiadomił o trupach. Zazwyczaj nikt się tym nie kłopotał, a ciała po prostu zrzucano z drogi i obdzierano z wszystkiego, o czym zapomnieli mordercy. Lecz tym razem sprawa wydawała się poważniejsza, bo i morderstwo nie wyglądało ładnie. Mówiąc jak najłagodniej.
- Ja... Znaju, znaju... To ten, większy, to je Jon, chłopak starej Bruny, a ten drugi to jego brat jest, Paluch. Wie ser... Jak to chłopy, silne, to się trochę, no wie ser, zajmowali, zbójnikowaniem, ale to w dobrej wierze, dla matki.
- Mowisz, że byli bandziorami? To może i lepiej, że zginęli, ale aż tak... Trudno na to patrzeć.
- Ano trudno, dlatego, to ja zawiadomił.
- Ech, co za człowiek mógł to uczynić...

Na drodze leżały ciała, od stóp do szyi były spalone. Do czarnego ciała. Smród spalenizny niósł się w powietrzu, a zwiastował śmierć i ból.

***

De`Alvione lśniło światłem lamp na horyzoncie. Noc była jasna, choć księżyc powoli zbliżał się do nowiu. Spalony Rycerz jechał powoli, oświetlając drogę pochodnią. Lubił podróżować nocą. Więcej okazji do bitki, a i atmosfera bardziej tajemnicza. Nie musiał się też przejmować, że ktoś go ujrzy. Cisza i samotność, dwie rzeczy, które wędrowny rycerz ukochał. Ramię bolało, jak zwykle, powinien zmienić opatrunek kilka dni temu, ale napatoczyli się Ci bandyci, nie była to wymagająca potyczka, ale wystarczająco kłopotliwa, by musiał się śpieszyć. Nie chciał by kto go dogonił i wypytywał. Miał swoje metody. Dawniej, gdy służył jeszcze u boku Króla, metody miał inne, tfu, szlachetne. Teraz, teraz niekoniecznie...

Wszystko się zmienia, nic nie jest stałe. Taka jest natura płomienia.
 
Gniewny jest offline