Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2011, 23:19   #110
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, "Wesoły Utopiec":

Brego, Galen:

Łóżko. Noc. Sen.
Mało jest słów, które w połączeniu brzmią tak pięknie. Szczególnie dla wiedźminów po popijawie z krasnoludami.

Obaj powlekli się ciężko do łóżek, jeden po drugim.
Pierwszy na spoczynek udał się Galen, kończąc rozmowę z oberżystą, a Brego za nim, tuż po zdobyciu informacji od tego samego osobnika.

Runęli na swoje posłania, zaś ciemność zamknęła się nad łowcami potworów.

***

Odgłosy otoczenia powoli przecisnęły się przez kurtyny snu.
Ćwierkanie ptaków, szum wiatru, gwar gadających upierdliwie ludzi, walenie młotem o metal.

Wszystko to stawało się głośniejsze i głośniejsze. W końcu dotarły do granicy oznaczającej normę dnia codziennego, ale wcale nie chciały się na niej zatrzymać!
Odgłosy stawały się coraz głośniejsze, aż stały się niemalże nie do wytrzymania w połączeniu z natarczywym bólem głowy!

Otworzyli oczy, powoli zwlekając się z miękkich materacy.

Bardziej rażące niż zwykle, słońce, wpadało przez okno, zwiastując rychłe nadejście południa.
Chyba wypadałoby wrócić do życia...

***

Powiew świeżego powietrza uderzył ich w twarz tuż po wyjściu z budynku. Największym problemem było jednak to, iż... wiatr był przeraźliwie głośny!

Nic tam, robota czekała. Może raczej rozmowa o robocie.
Ruszyli przed siebie, szukając największego domu we wsi. Poza karczmą, naturalnie. Niemniej jednak ciężko było ocenić który z nich jest większy od innych i nie był to skutek Redańskiej Żołądkowej.
Najzwyczajniej w świecie różniły się kształtem, lecz nie wielkością.

W końcu, po radzie jednego z wieśniaków, dotarli do celu. Przynajmniej jeśli wierzyć informatorowi.
Dom nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród innych. Był tak samo drewniany, identycznej wielkości, również z bardzo dawno kładzioną strzechą.

Jakby nie było, żeby się dowiedzieć, trzeba było sprawdzić.
Zapukali do drzwi, krzywiąc się przez poziom głośności dźwięku wydawanego przy zetknięciu pięści z drzwiami.

-Czego?! Świt jest, psia twoja mać!-odezwał się, po chwili, głos z wnętrza małego domku.

-Idę!-wrzasnął ponownie, zaś po chwili drzwi otworzyły się z rozmachem, ukazując nie do końca zadbanego człowieka o nieco mętnym spojrzeniu.
Podrapał się po brzuchu.

-Czego?


???

Sibard:

Zwycięski, aż do tej chwili, jeniec patrzył na charczącego człowieka leżącego na ziemi z dłoniami przy twarzy.
Sącząca się spomiędzy nich krew sugerowała, iż nos niedoszłego oprawcy nie prezentuje się zbyt interesująco.
Jakby tego było mało, prawdopodobnie już nie będzie wyglądał ani okruszynkę ładnie.

Przynajmniej przestał krzyczeć.

-Uważaj, bo zaczynam się zwierzać. Przygotuj posła, który ci to zapamięta-splunął na ziemię, tuż przy stopie najemnika.
Najwyraźniej nie trafił z załzawionymi oczami.

Ów scena kontrastowała z niemalże idyllicznym otoczeniem.
Gdzieś złociły się zboża, odcinając się od zieleni wysokich traw oraz pojedynczych drzew o bujnych koronach poruszanych lekkim wiatrem.

Gdzieś nad górującym mężczyzną przeleciał malutki ptaszek, świergocząc wesoło.


Temeria, Ina:

Teddevelien:

Łódka sunęła zadziwiająco szybko.
Drzewa pojawiały się tylko po to, by ruszyć biegiem w kierunku łódki i minąć ją, jakby jej nie zauważyły.

Jednakże, jakby nie patrzeć, ich środek transportu miał trzy napędy. Jeden z nich był całkowicie naturalny.
Wiatr napinał żagle małej łódeczki, energicznie pchając ją do przodu bez względu na upływający powoli czas.
Drugim były mięśnie bez przerwy pociągające za wiosła co chwila zatapiane w wodzie.
Trzeci to, obecnie umiarkowanie szybki nurt Chotli.

Z łatwością można było dostrzec, iż wioślarze bardzo często zmieniali się, przez co każdy miał zagwarantowanych kilka chwil odpoczynku.

Dzień powoli gasł jak dogasający ogarek. Jego miejsce zajęła noc, rozsiadająca się na tronie władcy doby.

Po pewnym czasie Chotla rozszerzała się, wpadając do Jeziora Wyzimskiego. Stały tam dwie łodzie, które energicznie ruszyły w pogoń za przewoźnikiem, który... zwolnił.

Kapitan zablokował stery i odwrócił się, by pomachać wypełnionym ludźmi, szybko zbliżającym się "szalupom".
W pewnym momencie zdało się, że pasażerowie szykują się do czegoś.

W końcu, mniej więcej na środku jeziora, trzy łodzie zrównały się.

-Ruchy! Ruchy! Ruchy!-nakazał kapitan.

Odzew był natychmiastowy. Dwaj ludzie przykucnęli na dziobach, znajdujących się na wysokości połowy płynącego między nimi promu.
Nagle wybili się, lądując na kapitańskim pokładzie!

Natychmiastowo zasiadali przy wiosłach, zmieniając poważnie zmęczonych wioślarzy, którzy na chwilę musieli przysiąść w bezruchu, by być w stanie wykonać jakikolwiek ruch.

W trakcie manewrów opłynęli Wyzimę łagodnym łukiem, nieuchronnie zbliżając się do zwężenia oznaczającego Ismenę - szeroką rzekę o szybkim nurcie.

Zadziwiające, jak w kilkanaście godzin, wykorzystując trzy siły nieustannie pchające ich do przodu, przebyli Inę, Chotlę, Jezioro Wyzimskie, by wpłynąć na Ismena, a potem do Pontaru.

***

-Ta wąska dróżka wiedzie prosto do Roggeveen. Będzie szybsza niż trakt, który prowadzi naokoło.
Na trakt można będzie wjechać za miastem. Prowadzić będzie do Blaviken, ale Trovel jest trochę dalej niż w połowie drogi z Roggeveen do Blaviken
-wyjaśnił lancknecht, jadąc kłusem.

Wzdłuż drogi prowadzącej na północno północny zachód.
Najwyraźniej zamierzał zastosować jeden z wydajniejszych sposobów przemieszczania się konno.
Co jakiś czas, na przemian pospieszał wierzchowca do galopu i zwalniał do kłusa. Był to sposób dobrze znany jeźdźcom, pozwalający na pokonanie dużych dystansów bez żadnej przerwy.

***

Spory odcinek czasu temu wpadli do Roggeveen i równie szybko wypadli, zostawiając miasto za sobą.
Teraz przed nimi wznosiło się kolejne, nieco mniejsze od mijanego, lecz na tyle duże, by posiadać solidne bramy pilnowane przez straże z pikami.

Grupa zwolniła do stępa, przejeżdżając obok pilnujących miasta mężczyzn leniwie wspierających się na drzewcach w żarze dnia.
Konie przekroczyły progi niższego muru, wjeżdżając do biedniejszej dzielnicy, okalającej wyższą i twardszą kamienną ścianę.
To za nią znajdowała się bogatsza dzielnica i to właśnie tam mieli się udać.
Przynajmniej, jeśli wierzyć człowiekowi dostarczającemu konie.

Spokojnie wymijali domy bardziej i mniej zaniedbane, bardziej i mniej zniszczone.
Wszystkie jednak były pokryte błotem do wysokości około metra od ziemi.

Gdzieniegdzie dało się zaobserwować stragany z żywnością wątpliwego pochodzenia, aczkolwiek nie wyglądającą szczególnie odstręczająco.

Nieco szersza, wydeptana trasa zaprowadziła ich do kolejnej bramy. Tam znajdowali się nie dwaj, a czterej mężczyźni z halabardami.
Ci nie wyglądali na znudzonych tak, jak ci poprzedni.

Z uwagą spoglądali na ludzi przechodzących obok nich, ale żaden nie zwrócił uwagi stróżów porządku.
Jak się okazało, miał to być jedynie wstęp.

W powietrzu czuło się nadchodzącą sensację wspomaganą przez podwyższony stan gotowości.
Prawie na każdym kroku dało się zauważyć patrol złożony z trzech osób.

-Macie jakieś opatrunki?-zapytał słabo starszy mężczyzna. Wypowiedział hasło czy to przypadek?

-Jeśli wódka to opatrunek...-odparł lancknecht, po chwili wahania.

-Co tak późno?! Szybko na rynek!-powiedział zduszonym szeptem.

-Nie tak prędko. Gdzie kapłanka i ten drugi typek?-zapytała kobieta.

-Jedźcie w lewo i pierwsza w prawo. Tam pytajcie o świątynię. Czekajcie, aż odpowiedzą, że każdy nosi ją w sobie.
To będzie jeden z ogonów kapłanki.
Na prawo i przy fontannie zapytajcie o świeże ryby. Właściwa osoba odpowie, żebyście szukali w Novigradzie.
On będzie miał wiadomości o celu, ale najsampierw sprawa nie cierpiąca zwłoki!
-zaapelował, lecz towarzyszka Teda już nie słuchała starca.

Wystrzeliła w lewo, by jak najszybciej zlikwidować fanatyczkę. To samo uczynił chudy socjopata, pozostawiając ćwierćelfa i lancknechta samych.

-Jak on wygląda?-zapytał szybko najemnik.

-Długie, czarne włosy, średniego wzrostu. Poznacie po kwiatowym tatuażu nad lewym okiem. Jedźcie!-zaczął poganiać, a dwóch mężczyzn popędziło wierzchowce główną drogą.

Szybko dostrzegli kłębiący się na placu, tłum pragnący zobaczyć jak umiera elf.
Oboje przywiązali konie do pierwszej lepszej barierki, zaczynając się przepychać wśród psioczącej, klnącej na przechodzących tłuszczy. Raz na jakiś czas ktoś przydepnął ich stopę, innym razem jakiś łokieć wbił się w ich bok, lecz w końcu udało się!

Na środku stała szubienica na pół tuzina osób, lecz stały na niej tylko trzy osoby.
Czarnowłose elfy w jednakowych ubraniach z maską przyozdobioną wyszczerzonymi, ostrymi kłami!

-O w kurwę!-złapał się za głowę lancknecht.

-No i który to?! Mamy strzelać?!-przekrzyczał tłum.

Jakby tego było mało, wokół kłębili się strażnicy czuwający nad przebiegiem egzekucji!
Do tego wątpliwym było, by którykolwiek z towarzyszy zdołał uprzedzić powieszenie, mające odbyć się za kilka chwil...


Redania, Ghelibol:

Vernar:

Wieśniacy nie wyglądali na ostatecznie przekonanych słowami wampira, lecz mimo wszystko na ich twarze wypłynęło coś na kształt ulgi.

-Ano jeśli chcecie, to możecie nam w zboża żęciu pomóc. Chybcikiem trzeba je położyć i dać... eee... do spiżarni dać. O tak, do spiżarni-powstrzymał się od powiedzenia prawdy, zaś jego kłamstwo raziło jak słońce w bezchmurny dzień.

-Tylko myśmy czym zapłacić nie mamy. Nijak gniewać się na was, jeśli zrezygnujecie z pomocy-dodał drugi, nieco nieśmiało.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline