Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2011, 19:19   #74
Wroblowaty
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
- Kufa... Pięknie kolejny objazad - warknął krasnolud poprawiając się na grzbiecie Bestii. Jechali ostrożnie zwartą kolumną od dobrych piętnastu minut, co nóż omijali jakieś resztki pospiesznie wznoszonych barykad, znad niektórych jeszcze unosiły się smużki czarnego dymu, a wszystkim mijanym szańcom bez wyjątku, towarzyszył cierpki, metaliczny zapach przelanej krwi... Andaras siedzący z przodu zasłaniał niskiemu krasnoludowi całkowicie widok, dla tego Kh'aadz rozglądał się co chwila na boki, po frontonach mijanych kamienic, a od jakiejść chwili wypalonych i z niemym żalem sterczących do góry kikutach po jeszcze nie tak dawno temu kolorowych straganach czy mniejszych, pełnych ruchu i gwaru pracowniach.

- Ehhh ludzie... - Kh'aadz westchnął głęboko, ze smutkiem chłonąc owoce zniszczenia spłodzone przez szaleństwo, które niczym pleśń obrosło serca i umysły mieszkańców tego miasta.

- Mówiłeś coś? - Andaras zapytał odwracając nieco głowę do tyłu. Widać nawet jego czuły słuch, nie zdołał wychwycić cichego narzekania jego barczystego towarzysza.

- Nic... Tak tylko... Sobie pod nosem mruczę...- krasnolud odparł głosem, który wraz z wyostrzającym się obrazem sterczącej z kolejnego rumowiska, zakrwawionej dziecięcej rączki, coraz bardziej cichł, przechodząc niemal do samego poruszania wargami. Złe czasy idą, ziemia znowu zaczyna cuchnieć krwią, a góry robią się niespokojne... - zaczął rozmyślać o wszystkim, co ostatnimi czasy się działo, zwłaszcza, że teraz mógł dodatkowo przyjrzeć się tym wydarzeniom, przez pryzmat rewelacji, jakimi Andaras podzielił się z nim tego wieczoru.

- Kiepsko to wszystko wygląda... - powiedział już na głos ni to odnosząc się do swoich przemyśleń ni do kolejnego rumowiska zwęglonych belek i stosów połamanych sprzętów, które wyrosło na ich drodze. Znowu musieli skręcić w jakąś wąską boczną uliczkę, jeszcze intensywniej śmierdzącą spalenizną i krwią, kilka drewnianych okiennic skrzypnęło jakby poruszonych podmuchem
niewyczuwalnego wiatru, lub dociągniętych mocniej drżącymi z niepokoju rękami od środka. Po kolejnej minucie przez monotonny stukot kopyt ich koni i szum nocy, do ich uszu przebiły się niewyraźne wrzaski i porykiwania. Zatrzymali się na skraju jakiegoś małego placu, może targu mięsnego, odgłosy szamotaniny, coraz częściej upstrzone jakże dobrze znanym krasnoludowi brzdękiem żelaza dobiegały bezpośrednio z przodu, Kh'aadz wiercił się niespokojnie, nie mogąc zorientować się w zasłanianej plecami Andarasa sytuacji, warknął cicho dając upust swojej irytacji i jakby za dotknięciem
czarodziejskiej, Tfu!, różdżki Bestia przestąpiła z nogi na nogę, obracając się nieco bokiem, pozwalając dostrzec krasnoludowi walczący po drugiej stronie placu tłum.

Bezwładna kotłowanina ciał i kończyn, wrzaski wściekłości i okrzyki bólu mieszały się z przekleństwami i groźbami powolnwj i bolesnej śmierci, a wszystkiemu akompaniował szczęk stali, smród potu i krwi.

- Przebijamy się! Nie ma czasu na objazdy! - krzyknął Golin obracając się w siodle do reszty jadącej za nim drużyny, po czym szybko skierował swojego konia wzdłóż murów do jednej z wylotowych uliczek. Słusznie robi pomyślał krasnolud nie mając zbytniej ochoty pakować się w kolejne kłopoty. Jednak sam nie wie co wydażyło się najpierw, czy usłyszał wybijające się ponad wrzaski tłumu wściekłe zawołanie bojowe w swym ojczystym języku, czy dostrzegł gdzieś pomiędzy walczącymi niską rudobrodą sylwetkę ze świecącą, na łyso ogoloną głową.

- Nie może być... - wyszeptał do siebie i mrugając z niedowierzania, jednak podświadomie jeszcze bardziej koncentrując wzrok na miejscu, gdzie jak mu się wydawało dostrzegł krasnoluda.

Z agonalnym wrzaskiem, padł na ziemię, tuż obok swojej odrąbanej w kolanie nogi jeden z napastników napierających na garstkę obrońców skupionych przy wtulonym w ścianę wozie. Padający człowiek utworzył chwilową wyrwę w tłumie, pozwalając na mgnienie oka przyjrzeć się niskiej, barczystej sylwetce, która z zaciśniętymi zębami i wściekłością w ruchach, podnosiła krasnoludzki topór do kolejnego ciosu. Łysa czaszka, rudawa broda zapleciona w wijące się teraz niczym rozgniewane węże warkocze, ściągnięte gęste brwi nie mogły należeć do nikogo innego, jak Faina, syna Molina z Morii. Pół sekundy trwało, nim do Kh'aadza dotarło, że to na prawdę jego bliski druh tam, w tym zgiełku wznosi swoje zawołanie i topór do bitwy. Kh'aadz nie mógł widzieć Dearbhail ruszającej w stronę tłumu, ale zręcznym ruchem zerwał z pleców tarczę i drugą ręką sięgnął po zatknięty za pas nadziak

- Psia mać elfie! Druch w potrzebie! Na nich! - Kh’aadz krzyknął do Andarasa samemu próbując ubodzić Bestię piętami, aby skłonić ją do szarży. Przez zgiełk i hałas walki, nie usłyszał odpowiedzi elfa ale wystarczyło mu to, że nie musiał długo czekać, aby poczuć, że Bestia rusza gwałtownie w stronę walczących.

- Mooooriaaa!!! - Ryknął krasnolud wznosząc wysoko nadziak i wychylając się zza pleców Andarasa, szarżującego na niespodziewający się niczego tłum.

Koń Andarasa tratował i kopał, Kh'aadz starał się dosięgnąć nadziakiem tych, którzy mieli by pecha zbliżyć się nadto do Bestii, ale wieżgające zwierze trzymało wszystkich na dystans. Andaras niemal z przyłożnia poczęstował jednego z przeciwników strzałą w twarz, ten padając szarpnął za uzdę Bestii, a ta najpierw wyrżnęła go głową w pierś, a potem stanęła dęba, wymachując groźnie kopytami. Takich ewolucji Kh'aadz już nie wytrzymał, gdy koń znowu silnie wieżgnął stojąc na tylnych nogach, krasnolud zsunął się na bok i wyrżnął głośno o bruk. Instynktownie szybko się przeturlał i wykorzystując pęd z upadku nad wyraz, jak na krasnoludzkie standardy, sprawnie znowu stanął na nogach, w samą porę podnosząc tarczę, by przyjąć na nią silne uderzenie buzdyganu, dzierżonego przez, co teraz Kh'aadz zauważył, jednego z Dunlandczykó, którzy przyczepili się do nich przy sklepiku znajomego elfa. To nie ten sam, którego kopnąłem w twarz, przedzierając się z Endymionem? - pomyślał krasnolud udeżając silnie obuchem nadziaka w dłoń, człowieka, trzymającą broń, której pióra zaczepiły się pechowo w wystrzępiony górny rant krasnoludzkiej tarczy.

- Będę musiał znowu obić krawędzie blachą... - przeszło przez myśl Kh'aadza, gdy obserwował opadającą bezwładnie, zgruchotaną w nadgarstku dłoń z palcami sterczącymi nienaturalnie we wszystkie strony świata. Podniusł znowu wzrok na wykrzywioną w bólu twarz o spłaszczonym i jeszcze nieco opuchniętym nosie.

- Taaaaaa.. To zdecydowanie ten! - krzyknął na głos, jakby ciesząc się z odnalezienia dawno zagubionego drobiazgu, jednocześnie wymierzając silny cios na odlew, który tym razem dosięgnął głowy i z nieprzyjemnym, głuchym trzaskiem posłał martwego Dunlandczyka pod nogi nadbiegającego nieco z boku i z tyłu tęgiego jegomościa z rzeźnickim tasakiem w dłoni. Kh'aadz odwrócił się szybko w jego stronę i ryknął przeciągle, stając w lekkim rozkroku, nisko na nogach z wyciągniętymi na boki rękami. Ta pozycja sprawiła, że może i niski w oczach nadbiegającego napastnika krasnolud, zrobił nię jeszcze szerszy, a świecące się z pomiędzy kasztanowej brody białe kły i zielonkawo lśniące odbijającym się od jedynej w okolicy latarnii światłem oczy nadały mu iście demonicznego wyglądu. Tym bardziej racjonalna była decyzja "rzeźnika" o pospiesznym odwrocie. Tym bardziej dla Kh'aadza fortunnym, że wycofujący się w nieładzie tęgi jegomość, wywracając się pociągnął ze sobą do ziemi dwóch ziomków.

Wtedy Kh'aadz dostrzegł znowu Faina, który tym razem nisko na nogach gnał z jednoznacznym, paskudnym, zamiarem w stronę spiętej Bestii, na grzbiecie której stał Andaras.

- Nieee! - Kh'aadz krzyknął, mając nadzieję, że jego głos przebije się przez otaczającą ich wżawę i dotrze na czas do Faina aby go powstrzymać. Niezależnie od tego, krasnolud rzucił się w stronę druha, po drodze odpychając kogoś uderzeniem tarczą w twarz. Nie zdążył, Fain powalił ogromnego konia na ziemię, Andaras cudem zeskoczył z ranionego i szalejącego z bólu zwierzęcia. Oczy Faina, gdy ten w końcu dostrzegł i rozpoznał Kh'aadza wyrażały bezgraniczne zdumienie. Ale nie było czasu na uprzejmości i wyjaśnienia, obaj khazaadzi kiwnęli tylko porozumiewawczo głowami i ramię w ramię, ze wspólnym okrzykiem na ustach ruszyli na pozostałych przy życiu Dunlandczyków, którzy jeszcze chwilę temu, tak pewni swego zwycięstwa, teraz desperacko walczyli o życie... Koniec końców, dano im wybór. Topór, albo nadziak...
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline