Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-04-2011, 22:28   #71
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Ulice Tharbadu
Po opuszczeniu zamku Endymion i Golin mieli w końcu możliwość zamienienia kilku zdań. Ożywione a wręcz rozjuszone ulice miasta Tharbad może nie były teraz idealnym miejscem na rozmowy, ale żaden z nich nie spodziewał się zobaczyć drugiego, a tym bardziej w obecności króla i całego tego zamieszania z rozróbami w mieście.

- Świat jest mały - odezwał się Golin - chwilami nawet cholernie, zadziwiająco mały, nigdy nie wiesz gdzie i koga spotkasz.

Na te słowa Endymion lekko się uśmiechnął wiedział bowiem, że znaczyło to tyle co dobrze cię widzieć znowu. Okazywanie uczuć nie było mocną stroną Golina i Endymion dobrze o tym wiedział, zresztą sam nie był zbyt wylewny w gestach i czynach i miał tego świadomość.
Do tej dwójki można było gadać cały dzień a oni potrafili się słowem nie odezwać.

- Mam wrażenie, że to co dzieje się ostatnio to albo niesamowity zbieg okoliczności, albo coś się święci, bo za dużo w ostatnim czasie tych przypadkowych wydarzeń ułożyło się w jedną całość - odparł Endymion.

- To znacznie większa sprawa, widziałeś co się stało po tym jak wyznałeś, że zabiłeś Thurga - Zauważył Golin po czym dodał - A swoją drogą było też zabić Zarisa, tym akurat byś się przysłużył.

Tu Endymion musiał przyznać rację Golinowi, wprawdzie król nie był zachwycony wieściami dotyczącymi Thurga ale też nie rozdzierał szat nad tym co się stało. Endymion spodziewał się znacznie bardziej niekorzystnego przebiegu zdarzeń w tej kwestii. Niemniej jednak cieszył się że ma to już za sobą, i jest jako tako w jednym kawałku, a przynajmniej na razie.

- Zauważyłem - odparł Endymion - zauważyłem, króla nie bardzo to zmartwiło, myślałem, że mocniej się wnerwi. Bardziej obchodziła go chyba ta szkatułka. A w kwestii Zarisa to elf ocalił mu skór....

- Ten co ma szkatułkę - szybko wtrącił Golin.

- Tak, mam nadzieję że nic się nie wydarzyło i czeka na nas w umówionej karczmie. bo jeśli nie to mamy przechlapane - odpowiedział Endymion.

- Ja.... ja raczej nie, to ty ją zostawiłeś w jego rękach - tym razem w głosie Golina dało się słyszeć nutę ironii. - Dlaczego “Haradzka”? Czemu tam macie się spotkac? I co ty właściwie wiesz o tym elfie? - pytał Golin. - Spotkanie wśród Haradrimów, to dziwny pomysł... - mruknął.

- A skąd miałem do cholery wiedzieć co to jest i jakie ma znaczenie – wyraźnie zdenerwowany Endymion uniósł się – pieprzona szkatułka, Makhler i jeszcze te dwa śmierdziele z lasu i dołóżmy do tego Thurga i wychodzi na to, że nie popisałem się Pod Mostem zbyt wiele faktów uszło mej uwadze. Jeśli chodzi o Andarasa to ma swoje tajemnice ale raczej można mu zaufać.

- No nie powiem, że nie – Głos Golina był lodowaty i ostrzejszy niż nie jeden miecz – skupmy się teraz na szkatułce. W sumie, jeśli dostarczymy ją całą Eldorianowi to wszystko na razie ułoży się po naszej myśli.

- Miejmy nadzieję - Odparł bez przekonania w głosie Endymion.

Wiedział bowiem, że Andaras od tak nie ucieszy się na konieczność spaceru na zamek. Wiedział też, że elf potrafi być uparty, i może nie chcieć oddać szkatułki, ale na razie Endymion wolał o tym nie myśleć, bowiem cenił sobie znajomość z Andarasem.


Karczma Haradzka

Gdy dotarli do karczmy okazało się, że z Andarasem przebywa człowiek, który uratował go przed bełtem. Cała ta sytuacja, która wydarzyła się u zielarza wydawała się Endymionowi podejrzana. Największa zagadką dla niego było zachowanie Andarasa, który podpalił sklep, a to zupełnie nie pasowało do niego. Niemniej jednak najpilniejszym problemem wydawało się namówić Andarasa na wycieczkę na zamek, zanim Golin bezceremonialnie zażąda szkatuły od elfa. A tego najbardziej się teraz obawiał, nie chciał bowiem aby tak to wyglądało. Tymczasem wszyscy rozsiedli się za stołem i zaczęto wnosić jedzenie. Tylko obaj strażnicy stali jeszcze jak kołki drewniane, toteż na znak Andarasa Endymion przedstawił imię swojego towarzysza, po czym także się dosiedli do uczty. Wszak nie zmarudzą tutaj dużo czasu a może przy okazji coś jeszcze się wyjaśni. Tak jak się spodziewał Endymion Andaras nie był wyraźnie zadowolony koniecznością zawitania na zamku, stanowczo domagał się wyjaśnień. Gdyby w tym momencie strażnik zdobył się na wysiłek wytłumaczenia całej sytuacji a nie tylko zdawkowej informacji i próby gry na uczuciach elfa, ten nie zrobił by się taki podejrzliwy. Podejrzliwość stała się nieodłącznym towarzyszem Endymiona od pewnego czasu i miał dziwne wrażenie, że nie tylko jemu się ona zaczęła udzielać. Andaras poprosił o rozmowę na osobności, najpierw z Kh`sadzem potem z Endymionem. Były to kluczowe chwile po których Andaras zgodził się pójść na zamek.


Rozmowa Andarasa z Endymionem na górze karczmy Haradzkiej

Po powrocie krasnoluda do biesiadujących do pokoju na górze karczmy udali się Andaras z Endymionem.

- Wiem już mniej więcej o co chodzi Endymionie. Sprawa jest faktycznie wielkiej wagi – rozpoczął elf.

- Tak jest w istocie. Nikt z nas nie podejrzewał, że to pudełko zawiera potężny artefakt – odparł strażnik.

- Czemu jednak od razu nie powiedziałeś o królu i artefakcie? Wiedząc o tym nie przedłużałbym rozmów tu w karczmie. Przecież to nie jest miejsce na rozmowy o takich rzeczach – zapytał Andaras.

- Widzisz nie bardzo chciałem rozmawiać przy obcych, nie wiem czy można im zaufać - odparł po chwili wahania strażnik.

- Ja też tego nie wiem. Może i dobrze zrobiłeś – odparł Andaras i po chwili dodał - Ale sam przyszedłeś z nową dwójką to pewni ludzie?

- Tylko Golinowi mogę zaufać w pełni. Wybacz że nie powiedziałem do razu o co chodzi ale teraz mogę powiedzieć co wiem – odpowiedział Endymion gotów przyjąć grad pytań, którymi spodziewał się zostać zasypany.


-Mów. Z chęcią usłyszę co wiesz. A potem udamy się do twojego króla. Myślę, że wspólnie może udać nam się rozwikłać zagadkę. Bowiem pudełko prawie na pewno nie zawiera artefaktu. Nie bije od niego żadna magia. A przedmiot o wielkiej mocy musiałby ją wytwarzać. Nie dałoby się tego ukryć....- zauważył Andaras po czym dodał.
- Chce jednak żebyś wiedział że idziemy tam ze względu na ciebie. Skoro w zjednoczonym królestwie kultyści współpracują z książętami to chyba źle o was świadczy. Ale skoro jesteś strażnikiem króla z pewnością nie jest on zły. Nie służyłbyś takiemu wiem o tym. Zatem jemu akurat zaufać możemy.


- Ze względu na mnie - zdziwił się Endymion po czym odparł - Co do artefaktu to nie umiem ci odpowiedzieć, a co do reszty, to co chcesz usłyszeć najpierw?

Kilka ostatnich zdań zdziwiło Endymiona, nie przepuszczał bowiem by Andaras darzył go aż taki wielkim poważaniem. Pyzatym słowa „ źle o was świadczy’’ zaczęły głęboko zastanawiać Endymiona.

- Tak na ciebie – potwierdził elf - boję się jednak że naświetlenie tej sprawy w coraz większym gronie sprowadzi nam na głowę kłopoty. Jeśli to coś ma moc jedynego pierścienia jak twierdził Khaaz trzeba to odnaleźć i zniszczyć. Tak jak zrobiono to z pierścieniem. W niepowołanych rękach mogłoby zaszkodzić wielu dobrym ludziom. A przynajmniej tak mi się obecnie wydaje.

- Obawiam się że zamieszanie w mieście i tak zciągnęło na nie zbyt wiele par oczu. Im prędzej się wyjaśni cała ta sprawa tym lepiej – odparł strażnik.

- Też tak uważam – zgodził się Andaras po czym rzekł - chciałeś coś usłyszeć ode mnie pytaj śmiało przyjacielu.

Endymion obserwując Andarasa od jakiegoś czasu nie mógł się oprzeć stwierdzeniu iż ma on kilka swoich sekrecików. Jednakże nie interesowały one do tej pory strażnika ponieważ nie dotyczyły go w żaden sposób. Jednak po ostatnich wydarzeniach a nawet słowach, które Andaras rzekł przed chwilą Endymion postanowił zapytać.

- Hmmmmm......widzisz obserwuję cię od pewnego czasu i dochodzę do wniosku że masz bardzo wiele tajemnic. O nic nie pytałem bo uznałem że nie dotyczy to w żaden sposób moich spraw........ ale teraz po wydarzeniach u zielarza zmieniłem zdanie.

- Każdy ma tajemnice większe czy mniejsze. Które u mnie cię nie pokoją? – zapytał wprost Andaras.

-Dlaczego zielarz zginął? – rozpoczął Endymion - Dlaczego strzelano także do ciebie?, dlaczego podpaliłeś sklep to nie pasuje do ciebie, jakbyś chciał zatrzeć ślady, o co tu chodzi?

-Prawdopodobnie zginął przypadkiem – roapoczoł Andaras - Akurat pokazał się w oknie prawdziwym celem byłem ja... A dlaczego ja widzisz miłość przyjacielu ma swoje dobre i złe strony.... Mam narzeczoną w Haradzie. Z bogatej rodziny, wyruszyłem do Śródziemia by odnaleźć rozwiązanie na pewną moją dolegliwość. A konkurencja nie śpi. Rywal do jej ręki, a wiano będzie miała słuszne wysłał zabójcę. Koresponduje z nią, a Panoramus był pośrednikiem w przekazywaniu listów. Nie wiem jak trafił na mój trop. Podejrzewam, że śledził list od niej aż tu i przyczaił się... Perłe natomiast przysłała moja narzeczona coś zwęszyła i kazała śledzić mego rywala. Wyszło wtedy na jaw wynajęcie zabójcy. I tak na planie pokazuje się Perła, on i jeszcze ktoś zostali wynajęci żeby mnie ochraniać.

- Co to za dolegliwość, jeśli można wiedzieć - dopytywał się Endymion.

-Co do podpalenia miało wywołać zbiegowisko. Ciężko się strzela do kogoś w tłumie. Dunlandczycy też już na nas czekali zapewne. Widział ich gdy byłem na zapleczu. Zatem tłok był dla nas szansą na ocalenie. Zbiegowisko pożar to oznacza straż miejską a ona oznacza bezpieczeństwo – odparł elf po czum z nuta niepewności w głosie dodał.

- Co do dolegliwości rozumiem że całość rozmowy zostaje między nami i tylko nami?

- Tak - odparł Endymion.

- Mogę ci zaufać? –upewniał się Andaras.

- Nikomu nie powtórzę co tu usłyszałem – potwierdził strażnik.

- Dobrze Endymionie bowiem nie chciał bym być traktowany jak trędowaty. Ty mnie znasz wiesz jaki jestem. Jednak inni mogliby mieć pewne uprzedzenia.... Otóż całość rozbiega się oto pokazał medalik na szyi. To jakiś magiczny przedmiot. Dodam że zły. Moi rodzice zginęli z jego powodu gdy byłem młody. Ludzie jakiegoś lorda tu z królestwa chcieli go zdobyć. I to bardzo. Nie zawahali się się zabić... Wtedy nie wiedział że chodzi oto była to jedyna pamiątka jaką miałem po rodzicach. Sam rozumiesz naturalne było, że nosiłem go niemal zawsze. Uciekłem też daleko bardzo daleko by ci źli ludzie mnie nie dopadli. Byli to zbrojni lorda, więc wiedziałem że znajdą mnie tu zamieszkałem w Haradzie. Tam też poznałem narzeczoną... Jednak po wielu latach zaobserwowałem coś niepokojącego. Gdy próbuje się go pozbyć zdjąć choćby na dłuższy moment zaczynam opadać z sił. Coś w stan zbliżony do choroby nie wiem jak daleko może się to posunąć ale gdy kiedyś go zgubiłem prawie umarłem. Odnaleziono go w ostatniej chwili – powiedział elf dodając na zakończenie- Zacząłem się zatem niepokoić i połączyłem fakt morderstwa rodziców z medalikiem.

Słowa elfa zrobiły na strażniku niemałe wrażenie, nie przepuszczał, że Andaras może skrywać takie sekrety.

- Z kąt wiesz że jego moc jest zła i czy nadal cię ścigają? – to jedyne o co zapytać teraz przyszło do głowy Endymionowi zapytać Andarasa.

- Niedawno bardzo niedawno odkryłem też, że gdy ktoś ginie w mojej obecności czuję, że medalion zaczyna działać. Trwa to krótko i świecą mi się wtedy upiornie oczy.... Ten kto go stworzył jest z pewnością zły. I chyba z pomocą tego mogę odczuwać jego emocje... Budzi się i może być niebezpieczny... Chce go zniszczyć tak jak ten przeklęty amulet. Na szczęście nie wpływa on na mnie psychicznie. W żaden sposób... O czym świadczą moje czyny.

- Jestem Animista Endymionie potrafię rozróżnić czy dana moc jest zła czy nie. Medalion nie ma jej dużo wręcz przeciwnie mało. Ale jest zła. Co do pościgu nie wiem wątpię. Perła i ktoś z kim pracuje zabili zamachowca. Wszystko wskazuje na to że był sam. Jednak dla pewności wolałbym mieć go pod ręką. Tym bardziej że znów powiedzieliśmy na dole za dużo... A o nim wiemy za mało. Lepiej trzymać go przy sobie. Do króla nie brać ale potem lepiej mieć go ze sobą ma pewne talenty więc się przyda. A zostawić go z tą wiedzą nie można. Póki co pracuje w pewnym sensie dla mnie ale puszczony samopas zacznie szukać pracy.... A informacje na sprzedaż już dobre ma. Ci co ścigają Rohmirkę z pewnością zainteresują się jego rewelacjami... A wcześniej czy później mogłoby do tego dojść – zauważył Andaras - A i szkatułka nie zawiera artefaktu. Nie wyczuwam od niej żadnej mocy. Zatem pewnie zawiera wskazówki jak go odnaleźć. I kusiło mnie by ją zniszczyć. Uważam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. A może to jedynie ciemono widztwo Kh`aadza zaczęło mi się udzielać.
- Elfie nic dobrego z tego nie wyniknie - powiedział parodiując go dla rozluźnienia atmosfery.

- No to wychodzi na to, że prawie każdego z nas ścigają - zażartował Endymion - Mnie i jakby nie patrzeć Kh`aadza Dunladczycy, Rohmirkę poszukujący szkatuły, a ciebie konkurencja do ręki narzeczonej – zaśmiał się Endymion - Co do szkatuły to niedługo się okaże, ale mam nadzieję że się mylisz. Bo to oznacza ze niebezpieczeństwo iż wpadnie w niepowołane ręce nadal istnieje. Jak już wspomniałem na dole wielu jej właścicieli straciło życie.

- Na moje oko nasza przygoda z nią związana dopiero się zaczyna. I trzeba działać szybko prowadź zatem do króla - zakończył rozmowę Andaras.

- Dobrze – z ulgą w głosie odparł strażnik.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 19-04-2011 o 22:31.
ThRIAU jest offline  
Stary 20-04-2011, 21:26   #72
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Wizyta na zamku i słowa, które tam padły, nie dawały krasnoludowi spokoju, wyglądało na to, że wpadł w pajęczynę wielkich wydażeń, mogących mieć duży wpływ na całe Śródziemie i im zacieklej walczył aby się z niej uwolnić, tym bardziej, lepkie wątki intryg, przypadków, zrządzeń losu czy celowych działań krępowały jego ruchy. Owinięty szczelnie płaszczem, siedział na zdecydowanie jak na jego zdanie za wysokim zwierzęciu, mając za plecami wydawało się nieco szaloną młodą kobietę z krainy koni. Przy okazju krótkiej rozmowy, zagajonej przez krasnoluda, który chciał się dowiedzieć jak najwięcej o śmierci Ginara i Bofura Stoneshallow, Rohirimka okazał się wesołą i ciekawą świata, choć zdaniem Kh'aadza nieco dziecinną osobą. Choć zwarzywszy na wiek raczej nie powinno go to dziwić.

Gdy rozmowa umarła śmiercią naturalną, Kh'aadz przyłapał się na wspomnieniach z ich potyczki z orkami w lasach TrollShaws... Obecność tych kreatur dała mu sporo do myślenia. To, że w najgłębszych jeszcze nie przywróconych do eksploatacji sztolniach Morii zdażało się raz na miesiąc czy dwa natknąć na jakiegoś skulonego w mroku, wychudzonego obdartusa było rzeczą w miarę normalną, ale te orki z powierzchni ani nie były wychudzone, ani nie ukrywały się przed niczyimi oczami... A jeśli orkowie znowu się pojawiają...To znaczy, że znowu ktoś większy od nich, smaga ich brudne plecy batem i to jego trzeba się najbardziej obawiać...

Gdy w końcu dotarli do karczmy, zdziwił się, że lokal świeci aż takimi pustkami, choć miało to ten zasadniczy plus, że dzięki temu szybko wypatrzył siedzącego pod ścianą wraz ze swym "Tajemniczym Wybawicielem" Andarasa. Krasnolud podprowadził pozostałą trójkę do stolika, sam rozsiadając się i bez zbędnego gadania nalewając sobie do jednego z pustych kubków wina z kamionkowej butelki, stojącej tuż obok smacznie wyglądającej, choć egzotycznie przyprawionej kaszy z kawałkami wołowiny i warzywami.
Perłą, bo tak przedstawił gdo Andaras wydał się być bardzo miłym i szalenie uprzejmym osobnikiem...

- Aż za bardzo... A to nie oznacza nic dobrego... - pomyślał krasnolud bacznie obserwując gapiącego się na Dearbhail, jak ciele na malowane wrota, Perłę. Rozmowy o wszystkim i o niczym toczyły się w najlepsze, nawet Endymion wraz z towarzyszącym mu Golinem usiedli i jakby nieco bardziej się rozluźnili, choć widać było, że nie w smak im dłuższa posiadówka. Krasnolud doskonale wiedział gdzie im tak śpieszno i gdy tylko Endymion poruszył kwestię tajemniczego pojemnika, szybko podchwycił temat. Andaras, tak jak podejrzewał, nie wykazywał się szczególną chęcią kupowania kota w worku i wycieczki niespodzianki, dla tego Kh'aadz skinął palcem na przyjaciela, aby ten nachylił się do niego nad stołem, po czym zasłaniając się ręką od potencjalnych ciekawskich uszu, naświetlił zwięźle sytuację elfowi.
Gdy Andaras przestał się krztusić, po brutalnym uświadomieniu, krasnolud nadal bacznie się wniego wpatrywał. Gdy również Endymion postanowił uchylić towarzyszowi rąbka tajemnicy, Dearbhail w geście protestu z naburmuszoną miną założyła ręce na piersi w niemym proteście, przeciw
wyłączaniu jej z rozmowy i ograniczaniu dostępu do informacji, Perła wydawał się faktem szeptów w towarzystwie kompletnie nie zainteresowany, ale coś podpowiadało Kh'aadzowi, że ciekawość go w środku zżera... Andaras już nie wyglądał na tak wesołego jak jeszcze przed chwilą. Ba! KRasnolud
po raz pierwszy widział go tak skołowanego, tak więc gdy ten poprosił go o rozmowę w cztery oczy, Kh'aadz nie protestował, bo jest czas na nażekanie i stawanie okoniem, ale jest też czas, gdy po prostu trzeba być przyjacielem. Bez słowa wstał i poszedł z towarzyszem do pokoju na piętrze, gdy zamknęłi za sobą drzwi, elf usiadł na posłaniu i powiedział.

- Kh'aadz czas porozmawiać o kilku rzeczach. Jednak zanim zaczniemy chciałbym twojego krasnoludzkiego słowa honoru... Na to że ta rozmowa zostanie miedzy nami. A informacje w które ci dam zostaną tylko do twojej wiadomości.. - głos Andarasa z pozoru był spokojny, ale nawet gruboskurny krasnolud wyczuwał kotłujące się pod powierzchownością elfa emocje. Andaras chyba w żadnej jeszcze rozmowie z krasnoludem nie był tak poważny.

- Zdajesz sobie sprawę o co mnie prosisz? - słowo honoru to nie słodycze, które można rozdawać każdemu kto o nie prosi...

- Tak. A gdy skończę zobaczysz ile ryzykuje mówiąc ci to wszystko...

...

Gdy ich rozmowa dobiegła końca, Kh'aadz nadal układał sobie w głowie wszystko co usłyszał i czego się dowiedział... Nawet się nie zorientował, kiedy Andaras wrócił wraz z Endymionem i oznajmił swoją decyzję...
- Na zamek i oby to był początek końca tego szaleństwa - pomyślał Kh'aadz Dopiero gdy podniusł głowę zauważył wyciągniętą w jego stronę dłoń Rohirimki, zapraszającej do przejażdżki na tym okropnie wielkim zwierzęciu.

- Nie tym razem dziecinko... - Odparł spokojnie.

- ..Ten elf przyciąga do siebie kłopoty jak miód pszczoły, a przy tym kompletnie nie zważa na niebezpieczeństwa i sam pcha się w największe sidła... Ktoś musi go pilnować...
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 27-04-2011, 03:32   #73
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Tharbad, Kwiecień 251 roku





[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Kb0tTYD5xpM[/MEDIA]



Ciemna noc zawisła na miastem. Mgła i dym snuł się nad dachami Tharbadu. Perła tchniony impulsem podążył za grupą poznanych tego dnia towarzyszy. Wyruszyli wcześniej konno i miał nadzieję, że Liw dotrzyma im tempa. On sam liczył, że podróż przez niespokojne ulice zajmie im dłużej niżby to się miało odbyć w innych okolicznościach. Skacząc zwinnie z dachu na dach parł jak cień w stronę portu.

Przyzwyczajony do wysokich i trudnych dachów Umbaru, znacznie mniejszą znajomość Tharbadu niźli by sobie sam tego życzył, nadrabiał łatwością rozłożystych i w miarę podobnej wysokości budynków, także poruszał się dość szybko. Kilkakrotnie jednak zmuszony był kluczyć obchodząc zbyt duże do przeskoczenia odległości, lub gdy budynek dymił obficie, sugerując tym prawdopodobnie naruszoną konstrukcję poszycia. A ponad wszystko Perła cenił sobie własną skórę.

Dopiero kiedy domy kończyły się na rzeką zatrzymał się raczej pewny, że tamci już przekroczyli Most Tharbad i że nie zdołał ich dogonić. Zostało czekać ich pojawienia się w drodze powrotnej. Potężna budowla z kamienia zaczynała się wielką ufortyfikowaną bramą pomiędzy dwoma wysokimi basztami, a nabrzeżny teren wokół podnóża mostu otoczony był solidnym murem. Podobne umocnienia znajdowały się w każdym miejscu, gdzie strategiczna budowla spotykała się ze stałym lądem, czyli na obu brzegach wyspy i dalej po drugiej stronie Gwathlo. Silnie obsadzony garnizon stacjonował na wyspie-twierdzy, która w razie zdobycia przez wroga jednego lub nawet dwóch przyczółków w mieście mogła się bronić dalej wciąż blokując przeprawę wojsk nieprzyjaciela. Przy otwartej bramie krzątało się kilku zbrojnych a na murze przechadzało się dwóch strażników. Ruch przeprawy nie był zbyt wielki, lecz widać było, że zbrojni sprawdzają wozy wjeżdżające na wyspę.

Perła schowany za kominem uważnie lustrował okoliczne dachy i widoczne z jego pozycji zaułki i uliczki w nadziei cudu dostrzeżenia Liw. Dziewczyna była profesjonalistką i szczerze wątpił w to, że wypatrzy ją o ile ona tego zechce lub popełnibłąd. Kto wie, może w właśnie teraz obserwowała jego. Lub była na wyspie. Valamir skradając się ostrożnie dachem wzdłuż rzeki w stronę muru otaczającego wejście na most był świadkiem rozmowy niezdających sobie z tego sprawy postaci.

Poniżej w wąskiej uliczce, równoległej do głównej, która wpadało prosto na Most Tharbadu, stało pod ścianą dwóch mężczyzn i z ich przyciszonych tonów Perła bez problemu wyłowił zderzenie dwóch światów. Mężczyźni nie byli sobie równi statusem społecznym. Nim sens podsłuchanych zdań zdążył przebrzmieć w jego głowie ostatnim słowem i nim zdał zrozumieć jaka informacja do niego dotarła, rozmowa zakończyła się jękiem stłumionym przez zaciśniętąna ustach rękę i ciężkim upadkiem jednego z mężczyzn na bruk. Napastnik, który w ten sposób zakończył spotkanie z leżącym w cieniu przydrożnego wozu człowiekiem, chowając nóż, którego błysk nie umknął uwadze Velasaara, przyspieszonym krokiem zniknął za najbliższym rogiem.










Aby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi jechali unikając galopu. W kolumnie, którą prowadził Golin a zamykał Endymion. W środku na czarnych rumakach jechał Andaras z Kh’aadzem i Dearbhail. Wśród dymu i sporadycznie płonących domów Haselhoof spokojnie biegł za Bestią. Ulice nie były całkiem opustoszałe. Tak jak wcześniej wciąż słychać było krzyki wzburzenia, gniewu, nienawiści czasem nawoływań ratunek lub wrzaski bólu. Jednak nie tak liczne jak wcześniej. Samych walczących, bijących się mieszkańców jak dotąd nie spotkali. Dwa razy przebiegły przez ulicę kilkoosobowe patrole straży miejskiej.

Główna ulica w kilku miejscach była nieprzejezdna. Zaczęte o poranku zamieszki w ciągu dnia rozwinęły się w demonstracje i małe bitwy na ulicach i wciąż straż nie zdołała uporać się z wszystkimi wozami, beczkami i meblami, które piętrzyły się w gdzieniegdzie w nadpalone stosy blokujące teraz normalny przejazd. Na bruku, zwłaszcza przy takich barykadach było sporo krwi. Podczas jednego z takich objazdów, klucząc w wąskich bocznych uliczkach, jechali gęsiego rozglądając się po mijanych zaułkach i zacienionych odnogach skrzyżowań. Wtedy to najpierw do ich uszu dobiegł szczęk oręża, później zza rogu wyłonił się obraz walczących ludzi.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OVTAo4JOlV0[/MEDIA]


Na bocznym placu, oświetlonym tylko jedną latarnią i blaskiem z tych niezamkniętych drewnianych okiennic, gdzie mieszkańcy choć pewnie spać nie mogli, to i wychylać się najwyraźniej też się bali, stał wóz otoczony łańcuszkiem napierających na jego obrońców ludzi. Na bruku ulicy leżał kupiec na co wskazywał ubiór jegomościa. W obfitej kałuży krwi z odciętą niemal głową patrzył niewidzącym wzrokiem prosto w uliczkę u wylotu której zatrzymali się strażnicy, khaazad z półelfem i Rohirimka.

Z perspektywy obserwatorów wozu broniło zaciekle przed zgrają około dwudziestu napastników trzech lub czterech ochroniarzy, z czego jeden był wyraźnie ranny. Największe jednak spustoszenie wśród atakujących mieszczan wspomagających pokaźną grupę Dunlandczyków czynił krasnolud wywijający zręcznie toporem. Andaras z Endymionem rozpoznali pośród nich kilku tych samych drabów spod sklepu Panoramusa, natomiast Kh’aadz dodatkowo uświadomił sobie w niesamowitym zdumieniu, że walczący zaciekle pobratymca to nikt inny jak Fain. Musiał kilke razy zamrugać, aby się upewnić, ale tę facjatę poznałby wszędzie. Mało tego, że khazaad był w potrzebie, to jeszcze druh najbliższy. Dearbhail również nie mogła oderwać wzroku od wozu, a dokładniej od szerokich pleców górującego nad tłumem olbrzyma, który tak bardzo jej kogoś przypominał.

Napierający ludzie uzbrojeni byli w pałki, widły i nawet włócznie czy piki, natomiast Dunlandczycy mieli buzdygany i miecze. Kilku mieszczan i jeden brodaty mieszkaniec zza Issen leżało nieruchomo pod nogami walczących. Ranny ochroniarz nie zdążył sparować mocnego uderzenia pałki. Zatoczył się tracąc balans pod uderzeniem w kark. Moment później przebiła go włócznia na wylot przygwożdżając go do drewnianej burty pojazdu. Koń pociągowy niespokojnie podskakiwał w miejscu targając w zaprzęgu wozem na boki i odstraszając podchodzących z przodu napastników, lecz nie mógł ruszyć na przód. Obok niego, drugi zimnokrwisty siwek, leżał na bruku ciężko dysząc a piersi konia sterczał połamany drzewiec.

Wśród atakującej gawiedzi bystre oko elfa wyłowiło co najmniej trzech ochroniarzy, których stroje były dość rozpoznawalne lecz fakt, że walczyli napierając w szyku niejako chroniąc czwartego osobnika pozwolił wyciągnąć mu jeszcze jeden wniosek. Niezbyt skromnie odziany Tharbadian był również kupcem, więc wszystko wyglądało nie tyle na napad, co raczej na wyrównanie rachunków. Straży nie było nigdzie widać i jedyną rzeczą kierującą myśli ku nim były piki zauważalne pośród miejscowych zbrojnych, którymi walczyli mieszczanie. Mała bitwa zajmowała co najmniej pół placu, mimo, że wóz stał pod ścianą kamienicy. Gdyby wszyscy atakujący mogli na raz rzucić się na obrońców, z pewnością zalaliby jak fala, jednak młynki krasnoludzkiego topora i szybkie cięcia krótkiego miecza barczystego ochroniarza, który oprócz oręża drugą wolną ręką wymierzał siarczyste bomby z olbrzymiej pięści, ciężko spadającej na głowy i szczęki podchodzących zbyt blisko, trzymały brawurę wszystkich w bezpiecznych szachu. Dunlandczycy i mieszczanie atakowali metodycznie wypatrując luki w obronie osaczonych. Kilku łapserdaków z gwiedzi z mocno podejrzanymi gębami zaczęło własnie wyciągać kostkę brukową z ulicy pomagając sobie widłami i motykami.

Reszta obrońców równie wprawnie jak barczysty ochroniarz operowała mieczami na oczach wszystkich raniąc dwóch napastników, jednak uganiali się jak w ukropie i musieli już walczyć już dłuższy czas, bo ich ruchy choć były pewne i precyzyjne lecz jakby wolniejsze, a z grymasu ich twarzy widać było, że przychodzą im z coraz większym wysiłkiem. Z prawej strony słychać dała się słyszeć stłumiona, nadbiegająca wrzawa. Kilku lub kilkunastu mieszczan. Andaras pierwszy usłyszał, że nie była to bynajmniej straż miejska. Musiał to też usłyszeć i Golin, bo odezwał się ruszając koniem naprzód.

- Przebijamy się! Nie ma czasu na objazdy! - krzyknął

Widać nie było mu w smak zawracać się i znowu szukać objazdu, tym bardziej, że część placu niezajęta przez walczących była przejezdna.

Najmniej z tego co dzieje się na placu widział zamykający kolumnę Endymion. Strażnik obracając się co jakiś czas upewniał się, że droga która przyszyli jest czysta, i że nikt ich nie śledzi. Wszystko do tej pory wyglądało na to, że nikt nie podąża ich tropem. Natomiast teraz jego uwagę przykuł ledwo dostrzegalny ruch na dachu, nad nimi, który zauważył tylko dzięki przypadkowi. Księżyc na ułamek sekundy wypłynął zza chmur, mgły i dymu rzucając ukradkowy cień czegoś lub kogoś czającego się nad nimi.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 27-04-2011 o 03:38.
Campo Viejo jest offline  
Stary 28-04-2011, 19:19   #74
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
- Kufa... Pięknie kolejny objazad - warknął krasnolud poprawiając się na grzbiecie Bestii. Jechali ostrożnie zwartą kolumną od dobrych piętnastu minut, co nóż omijali jakieś resztki pospiesznie wznoszonych barykad, znad niektórych jeszcze unosiły się smużki czarnego dymu, a wszystkim mijanym szańcom bez wyjątku, towarzyszył cierpki, metaliczny zapach przelanej krwi... Andaras siedzący z przodu zasłaniał niskiemu krasnoludowi całkowicie widok, dla tego Kh'aadz rozglądał się co chwila na boki, po frontonach mijanych kamienic, a od jakiejść chwili wypalonych i z niemym żalem sterczących do góry kikutach po jeszcze nie tak dawno temu kolorowych straganach czy mniejszych, pełnych ruchu i gwaru pracowniach.

- Ehhh ludzie... - Kh'aadz westchnął głęboko, ze smutkiem chłonąc owoce zniszczenia spłodzone przez szaleństwo, które niczym pleśń obrosło serca i umysły mieszkańców tego miasta.

- Mówiłeś coś? - Andaras zapytał odwracając nieco głowę do tyłu. Widać nawet jego czuły słuch, nie zdołał wychwycić cichego narzekania jego barczystego towarzysza.

- Nic... Tak tylko... Sobie pod nosem mruczę...- krasnolud odparł głosem, który wraz z wyostrzającym się obrazem sterczącej z kolejnego rumowiska, zakrwawionej dziecięcej rączki, coraz bardziej cichł, przechodząc niemal do samego poruszania wargami. Złe czasy idą, ziemia znowu zaczyna cuchnieć krwią, a góry robią się niespokojne... - zaczął rozmyślać o wszystkim, co ostatnimi czasy się działo, zwłaszcza, że teraz mógł dodatkowo przyjrzeć się tym wydarzeniom, przez pryzmat rewelacji, jakimi Andaras podzielił się z nim tego wieczoru.

- Kiepsko to wszystko wygląda... - powiedział już na głos ni to odnosząc się do swoich przemyśleń ni do kolejnego rumowiska zwęglonych belek i stosów połamanych sprzętów, które wyrosło na ich drodze. Znowu musieli skręcić w jakąś wąską boczną uliczkę, jeszcze intensywniej śmierdzącą spalenizną i krwią, kilka drewnianych okiennic skrzypnęło jakby poruszonych podmuchem
niewyczuwalnego wiatru, lub dociągniętych mocniej drżącymi z niepokoju rękami od środka. Po kolejnej minucie przez monotonny stukot kopyt ich koni i szum nocy, do ich uszu przebiły się niewyraźne wrzaski i porykiwania. Zatrzymali się na skraju jakiegoś małego placu, może targu mięsnego, odgłosy szamotaniny, coraz częściej upstrzone jakże dobrze znanym krasnoludowi brzdękiem żelaza dobiegały bezpośrednio z przodu, Kh'aadz wiercił się niespokojnie, nie mogąc zorientować się w zasłanianej plecami Andarasa sytuacji, warknął cicho dając upust swojej irytacji i jakby za dotknięciem
czarodziejskiej, Tfu!, różdżki Bestia przestąpiła z nogi na nogę, obracając się nieco bokiem, pozwalając dostrzec krasnoludowi walczący po drugiej stronie placu tłum.

Bezwładna kotłowanina ciał i kończyn, wrzaski wściekłości i okrzyki bólu mieszały się z przekleństwami i groźbami powolnwj i bolesnej śmierci, a wszystkiemu akompaniował szczęk stali, smród potu i krwi.

- Przebijamy się! Nie ma czasu na objazdy! - krzyknął Golin obracając się w siodle do reszty jadącej za nim drużyny, po czym szybko skierował swojego konia wzdłóż murów do jednej z wylotowych uliczek. Słusznie robi pomyślał krasnolud nie mając zbytniej ochoty pakować się w kolejne kłopoty. Jednak sam nie wie co wydażyło się najpierw, czy usłyszał wybijające się ponad wrzaski tłumu wściekłe zawołanie bojowe w swym ojczystym języku, czy dostrzegł gdzieś pomiędzy walczącymi niską rudobrodą sylwetkę ze świecącą, na łyso ogoloną głową.

- Nie może być... - wyszeptał do siebie i mrugając z niedowierzania, jednak podświadomie jeszcze bardziej koncentrując wzrok na miejscu, gdzie jak mu się wydawało dostrzegł krasnoluda.

Z agonalnym wrzaskiem, padł na ziemię, tuż obok swojej odrąbanej w kolanie nogi jeden z napastników napierających na garstkę obrońców skupionych przy wtulonym w ścianę wozie. Padający człowiek utworzył chwilową wyrwę w tłumie, pozwalając na mgnienie oka przyjrzeć się niskiej, barczystej sylwetce, która z zaciśniętymi zębami i wściekłością w ruchach, podnosiła krasnoludzki topór do kolejnego ciosu. Łysa czaszka, rudawa broda zapleciona w wijące się teraz niczym rozgniewane węże warkocze, ściągnięte gęste brwi nie mogły należeć do nikogo innego, jak Faina, syna Molina z Morii. Pół sekundy trwało, nim do Kh'aadza dotarło, że to na prawdę jego bliski druh tam, w tym zgiełku wznosi swoje zawołanie i topór do bitwy. Kh'aadz nie mógł widzieć Dearbhail ruszającej w stronę tłumu, ale zręcznym ruchem zerwał z pleców tarczę i drugą ręką sięgnął po zatknięty za pas nadziak

- Psia mać elfie! Druch w potrzebie! Na nich! - Kh’aadz krzyknął do Andarasa samemu próbując ubodzić Bestię piętami, aby skłonić ją do szarży. Przez zgiełk i hałas walki, nie usłyszał odpowiedzi elfa ale wystarczyło mu to, że nie musiał długo czekać, aby poczuć, że Bestia rusza gwałtownie w stronę walczących.

- Mooooriaaa!!! - Ryknął krasnolud wznosząc wysoko nadziak i wychylając się zza pleców Andarasa, szarżującego na niespodziewający się niczego tłum.

Koń Andarasa tratował i kopał, Kh'aadz starał się dosięgnąć nadziakiem tych, którzy mieli by pecha zbliżyć się nadto do Bestii, ale wieżgające zwierze trzymało wszystkich na dystans. Andaras niemal z przyłożnia poczęstował jednego z przeciwników strzałą w twarz, ten padając szarpnął za uzdę Bestii, a ta najpierw wyrżnęła go głową w pierś, a potem stanęła dęba, wymachując groźnie kopytami. Takich ewolucji Kh'aadz już nie wytrzymał, gdy koń znowu silnie wieżgnął stojąc na tylnych nogach, krasnolud zsunął się na bok i wyrżnął głośno o bruk. Instynktownie szybko się przeturlał i wykorzystując pęd z upadku nad wyraz, jak na krasnoludzkie standardy, sprawnie znowu stanął na nogach, w samą porę podnosząc tarczę, by przyjąć na nią silne uderzenie buzdyganu, dzierżonego przez, co teraz Kh'aadz zauważył, jednego z Dunlandczykó, którzy przyczepili się do nich przy sklepiku znajomego elfa. To nie ten sam, którego kopnąłem w twarz, przedzierając się z Endymionem? - pomyślał krasnolud udeżając silnie obuchem nadziaka w dłoń, człowieka, trzymającą broń, której pióra zaczepiły się pechowo w wystrzępiony górny rant krasnoludzkiej tarczy.

- Będę musiał znowu obić krawędzie blachą... - przeszło przez myśl Kh'aadza, gdy obserwował opadającą bezwładnie, zgruchotaną w nadgarstku dłoń z palcami sterczącymi nienaturalnie we wszystkie strony świata. Podniusł znowu wzrok na wykrzywioną w bólu twarz o spłaszczonym i jeszcze nieco opuchniętym nosie.

- Taaaaaa.. To zdecydowanie ten! - krzyknął na głos, jakby ciesząc się z odnalezienia dawno zagubionego drobiazgu, jednocześnie wymierzając silny cios na odlew, który tym razem dosięgnął głowy i z nieprzyjemnym, głuchym trzaskiem posłał martwego Dunlandczyka pod nogi nadbiegającego nieco z boku i z tyłu tęgiego jegomościa z rzeźnickim tasakiem w dłoni. Kh'aadz odwrócił się szybko w jego stronę i ryknął przeciągle, stając w lekkim rozkroku, nisko na nogach z wyciągniętymi na boki rękami. Ta pozycja sprawiła, że może i niski w oczach nadbiegającego napastnika krasnolud, zrobił nię jeszcze szerszy, a świecące się z pomiędzy kasztanowej brody białe kły i zielonkawo lśniące odbijającym się od jedynej w okolicy latarnii światłem oczy nadały mu iście demonicznego wyglądu. Tym bardziej racjonalna była decyzja "rzeźnika" o pospiesznym odwrocie. Tym bardziej dla Kh'aadza fortunnym, że wycofujący się w nieładzie tęgi jegomość, wywracając się pociągnął ze sobą do ziemi dwóch ziomków.

Wtedy Kh'aadz dostrzegł znowu Faina, który tym razem nisko na nogach gnał z jednoznacznym, paskudnym, zamiarem w stronę spiętej Bestii, na grzbiecie której stał Andaras.

- Nieee! - Kh'aadz krzyknął, mając nadzieję, że jego głos przebije się przez otaczającą ich wżawę i dotrze na czas do Faina aby go powstrzymać. Niezależnie od tego, krasnolud rzucił się w stronę druha, po drodze odpychając kogoś uderzeniem tarczą w twarz. Nie zdążył, Fain powalił ogromnego konia na ziemię, Andaras cudem zeskoczył z ranionego i szalejącego z bólu zwierzęcia. Oczy Faina, gdy ten w końcu dostrzegł i rozpoznał Kh'aadza wyrażały bezgraniczne zdumienie. Ale nie było czasu na uprzejmości i wyjaśnienia, obaj khazaadzi kiwnęli tylko porozumiewawczo głowami i ramię w ramię, ze wspólnym okrzykiem na ustach ruszyli na pozostałych przy życiu Dunlandczyków, którzy jeszcze chwilę temu, tak pewni swego zwycięstwa, teraz desperacko walczyli o życie... Koniec końców, dano im wybór. Topór, albo nadziak...
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 29-04-2011, 11:00   #75
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Miasto wrzało. Śmierć i chaos wzięły je w posiadanie. Wszędzie trupy... Andaras był niemal pewien. Chwile do przejęcia miasta przez Dunladczyków zostały już policzone. Piasek w klepsydrze powoli się przesypywał... Wjechali w końcu na plac gdzie trwała walka. Wyglądało to z pozoru na jakieś porachunki. Choć elf wiedział, że równie dobrze może się kryć w tym jakieś drugie dno. Tyle ostatnio ich spotykało że nie zdziwiłoby go to. A jedynie potwierdziło tendencję. Lubił akcję i wyzwanie zatem nie przeszkadzał mu obrót spraw. Im większe zamieszanie, tym większa szansa by ugrać coś dla sprawy jego ojczyzny. Być może w odległej przyszłości od Andarasa będzie zależało... Czy Haradczycy opowiedzą się za czy przeciw Zjednoczonemu Królestwu.

Martwy kupiec wpatrywał się w stronę z której nadjeżdżali. Był to jakby omen tego co miało się stać. Patrzył wypatrując pomocy która nadeszła choć już nie dla niego. Być może nie nadeszłaby wcale a wręcz skręciła w boczną uliczkę... Gdyby nie stara prawda że świat jest mały. Wnet okazało się że Rohmirka chyba rozpoznała jednego z obrońców i rzuciła się w jego stronę. Obrońców było czterech. W tym jeden z nich był olbrzymim człowiekiem a jeden krasnoludem sprawnie niosącym śmierć. Być może to głównie ich wysiłkom inni zawdzięczali że jeszcze żyją. Napastników było na oko dzwudziestu. Oko człowieka bowiem elf doliczył się dokładnie tylu. Połowa z nich była mieszczanami. Byli słabo uzbrojeni a i ich morale pozostawiało z pewnością wiele do życzenia... Reszta to już Dunladczycy twardsi ciut lepiej uzbrojeni ale wciąż żadna rewelacja. Był jeszcze kupiec i jego trzech ludzi.

Andaras znał podstawy strategi. Skała nie raz pokazywał mu jak wyglądają pewne manewry sztuczki czy zasadzki. A nawet bez tego elf czy każdy człowiek znałby jedną prawdę. Jeśli oddział nawet kilkakrotnie większy jest związany walką z przodu. A na jego tyły zaszarżuje konnica choćby i nie liczna, odział zostanie rozbity. I to nie tyle ze strat co w wyniku morale. Ci ludzie przed nimi oddziałem nie byli. Byli motłochem... Zwycięstwo zatem było pewne. I być to właśnie przyświeciło szalonej dziewczynie gdy pierwsza wyrwała się do walki. Elf tylko westchnął widząc szarżującą Rohimirkę. Powiedzenie panie przodem nabrało dla niego nowego znaczenia. Ale był pewny swego.

- Psia mać elfie, druch w potrzebie! Na nich! - Kh’aadz nad wyraz pobudzony krzyknął do Andarasa samemu próbując ubodzić Bestię piętami, aby skłonić ją do szarży.
-Panowie kobieta w opałach, krasnolud w potrzebie! Komu bóg, komu ojczyzna i skrzynka miła za mną.- zawsze uważał że w takich pod bramkowych sytuacjach humor przede wszystkim.
Gdy dobył tarczy i nadziaka, a Andaras spiął konia, krasnolud wrzasnął na całe gardło unosząc wysoko oręż.
- Mooooria!!!

Tą Morię wrzaśnięto na całe gardło z pewnością słyszeli wszyscy łącznie z obrońcami. Plan był prosty gdzie Andaras tam skrzynka, gdzie skrzynka tam strażnicy. Zatem właściwie elf wydał rozkaz do ataku. Elf był zdziwiony co prawda pod ich kopytami zginęli napastnicy. Ba praktycznie ich czwarta cześć. Ale jakoś nikt im chyba o morale i prawach taktyki nie powiedział. Motłoch nawet nie drgnął a przystąpił do walki. Andaras wypuścił strzały powalając dwóch kolejnych z nich. W tym zamieszaniu i wyraźnym oporze Khaaz spadł z konia. Elfowi udało się wymanewrować Bestią tak że nie stratował krasnoluda. Teraz po prawej walczyło dwóch krasnoludów. Z zaledwie jak dla nich czterema Dunladczykami. Po lewej zaś Rohmirka otoczona wieloma przeciwnikami. Lecz z pomocą Olbrzyma i pozostałej dwójki ochrony. Śmierć zebrała swoje pierwsze żniwo zatem elf poczuł napływ mocy. Jego oczy zaczęły świecić a jego ogarniała euforia. Wiedział że tak będzie. Teraz improwizował myślał początkowo że w tym momencie będzie już po walce. Że wszyscy zaczną uciekać. On zamknie oczy i jakoś to będzie. Skoro nie, postanowił poddać kolejnej próbie morale napastników. Zwrócił się w stronę kupca jego ochrony i motłochu za nimi. Wszyscy widzieli go idealnie.

- Kupiec zabity, odstąpcie! Albo zrobię się nieprzyjemny.- wykrzyknął elf w stronę “wrogiego kupca”. Wycelował do niego z łuku miał go jak na dłoni. Tamten wiedział że jego śmierć bądź życie zależą od upiornego elfa. Andaras obrócił się lekko jednocześnie wypuścił strzałę w plecy tego ochroniarza który trzymał chyba Deabrill. Ratując dziewczynę. Ochroniarz dostał strzałą między łopatki i zwalił się twarzą na bruk. Wiadomość była prosta ucieczka albo śmierć. Znów napastnicy okazali swe męstwo bowiem nikt wcale uciekać nie zaczął. Jeśli przeżyją będą mogli zostać królewskimi gwardzistami tacy są twardzi- pomyślał sarkastycznie elf. Nie zamierzał szarżować w zbiegowisko Rohmirki mógłby stratować kogoś swojego. Na prawo zaś czterech Dunladczyków było między młotem a kowadłem w postaci dwóch nacierających krasnoludów. Wygraliby to pewne jednak plan elfa znów był prosty. Szarża między nich. Kto wykaże się refleksem i odskoczy. Znajdzie się w zasięgu broni, jednego bądź drugiego brodacza. Bestia zaszarżowała. Jednak ten dzień bogowie wybrali na tak zwane nie miłe niespodzianki. Elf zaciskając zęby obrócił konia spinając go wprost na stojących kilka metrów dalej Dunlandczyków. Ten który stał plecami do Bestii pchnięty koniem wpadł na Faina, który toporem zbił go do ziemi tak, że brodacz padł pod wóz na ciało zabitego kupca. Widok jaki ukazał się Fainowi był niesamowity. Zza wysokich i barczystych napastników nie widział wiele co działo się do tej pory na placu, prócz tego, że do walki po jego stornie włączyli się konni w towarzystwie krasnoluda, bo krzyk Kh’aadza dodał mu otuchy, kiedy wiedział, że szanse wcale nie rosną z każdą mijaną chwilą. Teraz widząc po upadku Dunlandczyka potężnego czarnego konia dosiadanego przez czernowłosego elfa ze swięcącymi na czerwono białkami przez chwilę zawachał się wmurowany, później rzucił się z toporem na Bestię raniąc jej pęciny. Zamiast zatem przejechać niczym nożem przez masło. Siejąc zniszczenie spotęgowane strzałami z łuku. Potężny rumak utkwił między walczącymi. Choć elf nie widział by ktoś bezpośrednio go blokował. To że elf nie zareagował na widok krasnoluda wstającego i zadającego cios było rzeczą normalną. Nie spodziewał się że tamten będzie aż taki poryczy. Oczy mu się świeciły ale to konni przyszli mu z pomocą. Ponoć darowanemu koniowi w zęby się nie patrzy. Widać krasnoludy nie poznały tego powiedzenia...

W oddali widział jeszcze szarżującego Golina który w pojedynkę rozpędził zmierzający z bocznej uliczki motłoch. Tamci widać byli bystrzejsi i słyszeli o morale... Widać jak zawsze mam pecha myślał elf.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 29-04-2011 o 11:06.
Icarius jest offline  
Stary 30-04-2011, 16:44   #76
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Perła zamarł w bezruchu obserwując wjazd na most prowadzący do zamku, miał wielką nadzieję, że jego towarzysze zdążyli już przeprawić się na drugą stronę a nie utknęli gdzieś w zaułkach miasta, złapani w tłum, który na fali zamieszek ukazywał swą zwierzęcą naturę.

Nie pozostawało mu nic poza oczekiwaniem, dzięki czemu miał,w końcu, czas żeby pomyśleć. Andaras nie wydawał się zaniepokojony swoją wizytą na zamku, więc wypadało wierzyć jego intuicji. Sprawa zresztą miała dotyczyć nie jego Haradzkiego pochodzenia, a jakiejś tajemniczej szkatułki będącej w jego posiadaniu. Będzie musiał wypytać go o to po powrocie z zamku.

Coraz bardziej nie podobało mu się w tym mieście, miał wrażenie, że jest tu za bardzo odsłonięty, zamknięcie miasta i zamieszki tylko spotęgowały uczucie klaustrofobii. Chciał czym prędzej zająć się znalezieniem tej, która wynajęła go do zabicia Nizara, to pomogłoby Andarasowi zyskać w oczach ojca jak i Haradczyków. Wykazałby się umiejętnościami tak potrzebnymi przyszłemu przywódcy. Za każdym razem jednak coś powstrzymywało wyjazd.

Wypad na zamek to na pewno nie był dobry pomysł. Jeśli choćby przez przypadek wyjdzie na jaw pochodzenie Andarasa będzie musiał wymyśleć jakiś sposób, żeby wyciągnąć go z zamku, a to wcale nie wydawało się banałem. Nie mógł nawet poprosić o pomoc miejscowych, bo to oznaczałoby jego nieudolność.

Po jaką cholerę ten pół elf brnie w te wszystkie problemy? - Zastanawiał się Perła z niedowierzaniem. Najlepszą metodą było ich unikanie, ale Andaras zdawał się tego nie rozumieć. Ech, czas zastanowić się jak dostać się do zamku jeśli zajdzie taka potrzeba.

W tym momencie, myśli Valamira przerwała cicha rozmowa, która odbywała się w zaułku, powyżej którego przyczaił się w oczekiwaniu na powrót bądź przybycie towarzysza. W pierwszym odruchu chciał ją zignorować, to nie był przecież jego problem. Jednak to co usłyszał spowodowało, że skupił swoją całą uwagę na tym co się działo na dole.

- Panie, stało się. - powiedział uniżonym i trochę wylęknionym głosem mężczyzna.

- Jestes tego pewien? - zapytał władczym głosem rozmówca.

- Tak. Podałem do wieczerzy w winie. - zapewnił skrupulatnie.

- Wszyscy wypili? - upewniał się ten pierwszy.

- Tak. Chyba. Król... - zająknął się scisoznym głosem który uwiązł mu w gardle. - wypił na pewno... - dokończył wyraźnie wystraszony.

- Kiedy to było?

- Godzinę przeszło będzie panie...

- Dobrze się spisałes - powiedział mężczyna - Nie będziemy czekać skutków, zapłacę już teraz... - dokończył uderzając w drugiego nożem.

-Aggggggghh.... - jęk bólu i zdziwienia poprzedził upadek truciciela.

W trakcie trwania rozmowy przez głowę Valamira przwinęło się tysiące myśli. W ułamku sekundy starał się przewidzieć konsekwencje zamachu na króla, który jak się okazywało znajdował się na zamku w Tharadzie. Jego śmierć mogła być bardzo na rękę planom które snuł w swojej głowie w związku z Andarasem.

Po dokłębnym przeanalizowaniu faktów zdecydował, że ratunek może być jednak lepszym rozwiązaniem. Szczególnie, że miał zleceniodawcę wystawionego jak na dłoni, wystarczyło go ogłuszyć, by potem przesłuchać i rozbić cały spisek. Dzięki temu zdobyłby wdzięczność całego królestwa, a to mogło procentować w przyszłości. W chwili gdy napastnik kończył swoją brudną robotę, Perła ocenił odległość, budynek miał nie więcej niż 4 metry wyskokości, co nawet dla zwykłego człowieka nie stanowiło problemu. On sam mająć może 6-7 lat skakał z takich wysokości, więc nie przewidywał najmniejszych komplikacji, nawet nie wiedział jak bardzo się mylił. Odczekał, aż napastnik się odwróci i skoczył.

Bogowie muszą mnie nie lubić, pomyślał Perła w chwili kiedy, jak się okazało, wystający gwóźdź, o który zaczepił się kawałkiem ubrania w momencie skoku, spowodował zachwianie równowagi, co skończyło się bardzo bolesnym lądowaniem. Tylko ostatkiem sił udało mu się powstrzymać od krzyku, jednak niezbyt miękkie lądowanie było głośne na tyle, żeby tajemniczy zabójca zerwał się do ucieczki. O pościgu nie było mowy, noga była w najlepszym razie skręcona...

Szybko przeanalizował sytuację i stwierdził, że przecież nic straconego. Ustawił się w pozycji, w której ciężar ciała oparł na zdrowej nodze, byłskawicznie chwycił jeden z noży do rzucania i ciśnął nim w napastnika, który jako, że wybiegał z zaułka nie miał możliwości manewrowania. Wystarczyło więc odpowiednio mocno trafić uciekającego w plecy, żeby zranić na tyle, aby nie był w stanie uciekać. Valamir użył nawet więcej siły niż było potrzeba, bo nawet gdyby okazało się, że tamten zostanie ranny na tyle, aby się wykrwawić nadal była szansa, że wracający Andaras zdąży go wyleczyć. Niestety Bogowie poraz kolejny tego dnia postanowili zakpić z jego umiejętności...nóż owszem trafił, ale jedynie zadrasnął spiskowca by po chwili upaść na bruk. Tamten jedynie krzyknął i pobiegł dalej.

Perła zaśmiał się na głos i z niedowierzaniem pokręcił głową, taka sytuacja nie zdarzyła się w całej jego karierze...może się już starzeje? Pomyślał. Szybko otrząsnął się i kujejąc podszedł do umierającego truciciela.


- Po... poo.. móż mi... - charczał w przerwach na chlustanie z ust krwią, niewysoki i raczej szczupły mężczyzna z wybałuszonymi, bardziej ze starchu niż z bólu, oczami.

- Podaj mi nazwę trucizny, której użyłeś a Ci pomogę - Perła wyrzucił z siebie słowa z prędkością błyskawicy, żeby tylko zdążyć przed śmiercią truciciela.
- To coś...było....w płynie - ostatkiem sił wycharczał umierający, wyglądało na to, że nie ma pojęcia o czym mówi, a więc nie było sensu tracić czasu.

Perła wstał i tak szybko na ile pozwalała uszkodzona noga udał się w strone bramy na zamek. Wartownik widząc go zmierzył go od stóp do głów, jedocześnie mocniej zaciskając dłoń na włóczni i kierując grot w jego stronę, pewnie nie był przyzwyczajony do takich gości.

- Życie króla jest w niebezpieczeństwie, nie ma czasu na wyjaśnienia, prowadź mnie do swojego dowódcy, tylko szybko! Przywołał najbardziej stanowczy głos na jaki było go stać, pamiętał, że ojciec często używał takiego tonu kiedy rozmawiał ze swoimi podwładnymi.

- Życie króla? Co ty gadasz? - żołnierz przy bramie patrzył zbaraniały.

Na szczęście jego słowa usłyszał stojący obok młodzika weteran, który szybko ocenił sytuację.

- Ja cie zaprowadzę! Rzucił - Ale jak sobie żarty stroisz to oj pożałujesz...

Już żałuję, pomyślał Perła, do którego właśnie dotarło, że pakuje się gniazna żmij i to na własne życzenie...

Dowódcą był rosły mężczyzna, wąsaty, w spiczastym hełmie i pelerynie zarzuconej na zbroję, również weteran, Perła nie był pewien czy jego uda się przekonać równie łatwo.

- On mówi, że życie Króla jest zagrożone. - wyrzucił z siebie wartownik.

- A kim ty jestes i skąd to wiesz? - zapytał surowo kierując swoje zimny żołnierski wzrok na Perłę, który już zaczynał się pocić, miał tylko nadzieję, że to z bólu.

Nie było sensu wdawać się tłumaczenia, bo sam wiedział za mało, ale dostać się na zamek musiał, wyciągnął więc kawałek pergaminu, który nosił ze sobą właśnie na takie okazje. Potwierdzał on, że człowiek, który go posiada służy królowi jako agent tajnego wywiadu.

Na widok papierów wojskowych dowódca przyjrzał się Perle dokładniej, odsyłając ruchem ręki starszego strażnika, który oddalił się na swój wczesniejszy posterunek.

- Król został otruty, - nie ma czasu do stracenia, prowadź mnie do niego w tej chwili, wezwij też medyka, aby kontrolował moje poczynania, być może nasza wspólna wiedza pozwoli jeszcze coś zdziałać. Tłumaczyć będę się później. - Mówiąc to oddał broń, aby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń.

Żołnierz bez słowa odebrał bróń i wspólnie poszli na zamek . Po drodze oficer rzucał na lewo i prawo rozkazy. Jednym z nich było odszukanie medyka na zamku i stawienie sie z nim w głownej sali.

Kiedy dotarli na mijesce, kazał zaczekać Valamirowi w towarzystwie jakiegoś strażnika. Sam zniknął za drzwiami, by po chwili wrócić z dostojnym młodziencem, po czym powtórzył raz jeszcze słowa usłyszane wcześniej.

- Król ma sie dobrze... - powiedział, oceniajac podejrzliwie Umbarczyka, młodzieniec o delikatnej urodzie kogoś podobnego do elfa.

W tym czasie nabiegł również medyk w eskorcie dwóch żołnierzy.

- Co to za trucizna? - krzyknąl medyk juz z oddali do was.

Stojacy obok jak jeden mąż spojrzeli na Valamira, który już wiedział, że nie będzie mu łatwo wykaraskać się z obecnej sytuacji. Jedyce co mógł zrobić to podzielić się wiedzą którą posiadał.

- Panowie, na informacje o próbie zamachu trafiłem zupełnym przypadkiem i nie miałem czasu aby dotrzeć do szczegółów sprawy, zdrowie króla było ważniejsze. Nie wiem jakiej trucizny użyli spiskowcy, ten który ją podał nie znał jej nazwy. Jedyne czego się dowiedziałem to, że wino podane na dzisiejszej uczcie było zatrute, każdy kto go skosztował może być zagrożony...Perła miał nadzieję, że jego tłumaczenia przynajmniej ocierają się o wiarygodność.

- Na pewno wiesz Panie - Tu zwrócił się do medyka, że niektóre trucizny potrafią uaktywnić się nawet po kilkunastu godzinach od podania a ich skutki można z łatwością pomylić z naturalnymi przyczynami śmierci. Jeśli król czuje się dobrze jak mówi ten oto młodzieniec, mamy trochę czasu na ustalenie jaka trucizna została użyta...
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 01-05-2011 o 19:10.
Fenris jest offline  
Stary 01-05-2011, 20:39   #77
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Miasto spowijała noc, po niebie leniwie przesuwały się obłoki chmur gnane wiatrem, od czasu do czasu odsłaniając bladą twarz księżyca. Kolumnę jeźdźców przedzierającą się przez miasto spowite siwymi dymami pożarów i targane ulicznymi starciami rozjuszonych mieszczan prowadził Golin. Na jej końcu jechał Endymion, ubezpieczając tyły. Kilka dni wcześniej taka sytuacja była by całkowicie nie do pomyślenia, żeby w takim mieście jak Tharbad płonęły barykady na ulicach, a na ich szczytach ginęli ludzie. Jednak teraz właśnie tak się działo i nie zanosiło się na jakiekolwiek zmiany na lepsze w tej materii. W ocenie Endymiona gdyby zaraz na początku zamieszek na ulicach pojawili się zbrojni była spora szansa zapanować nad miastem. Nad miastem, którego nastroje przypominały ciemną chmurę burzową spowijającą niebo i zwiastującą nadchodzącą burze. Endymion zdawał sobie sprawę, że to właśnie oni, a zwłaszcza on i Andaras są wiatrem, który przygnał tę chmurę i sprawił, że teraz nad miastem szaleje burza. Toteż widok zgliszczy, spalonych barykad i ulic splamionych krwią zrobił na nim ogromne wrażenie. Nie sądził, że mieszczanie będą w stanie posunąć się tak daleko w gniewie, który ich najwyraźniej całkowicie zaślepiał.

Główna ulica miasta była nieprzejezdna toteż Golin był zmuszony kluczyć bocznymi uliczkami przedzierając się na zamek. Gdy kolumna zatrzymała się u wylotu jednej z takich uliczek na niewielki plac do uszu strażnika doszły odgłosy walki. Endymion jadąc jako ostatni w szyku miał znacznie ograniczoną widoczność. Placyk jak i uliczka w której się znajdowali była bardzo słabo oświetlona, nawet gdy z za chmur wyszedł księżyc nie dało się wiele więcej dostrzec, jednak w tym momencie uwagę strażnika przykuł poruszający się cień, skutecznie odciągając jego uwagę od wydarzeń na placu. Spoglądając w kierunku dachu gdzie widział owo niepokojące zjawisko i za siebie w uliczkę upewnił się, że wszystko jest w porządku i nikogo tam nie ma. Dopiero okrzyk bojowy Kh`aadza uświadomił Endymionowi, że jednak cos się dzieje na placu przed nimi. Zanim strażnik zorientował się w sytuacji prawie wszyscy jego towarzysze tratowali, swymi rumakami, zaskoczony motłoch zajadle atakujący kilku obrońców skupionych przy wozie. Nawet Golin siarczyście klnąc pognał w wir walki za Andarasem. Niewiele myśląc Endymion dobył miecza i ruszył na tłum atakujący obrońców skupionych wokół wozu, oglądając się w kierunku dachu gdzie przed chwilą zdawało mu się dostrzec ruch. Nie dostrzegając niczego podejrzanego skupił się na pierwszym przeciwniku znajdującym się na jego drodze. Nieszczęśnik otrzymał potężne cięcie przez szyję. Otaczający Endymiona tłum nie miał zamiaru atakować, mogło być to spowodowane wtargnięciem na plac dużej grupy uzbrojonych mieszkańców miasta. Golin widząc to natychmiast ruszył na nich. Dwóch grabów z jakimiś drzewcami zostało stratowanych, reszta rozbiegła się po placu lub zawróciła. To nagłe wtargnięcie tłumu uzbrojonych mieszczan z jednej z uliczek wprowadziło niemałe zamieszanie. Na szczęście Golin swoją szarżą wybił im z głowy przyłączenie się do potyczki. Przynajmniej wszystko na to wskazywało. Wysiłki Golina skupiły się na utrzymaniu z dala tłumu mieszczan od walczących przy wozie.
Endymion spinając konia zmuszał go do zataczania okręgów wokół własnej osi, z zakrwawionym mieczem uniesionym do góry gotów był stawić czoło kolejnemu napastnikowi lub ruszyć z pomocą któremu kolwiek z towarzyszy, jeżeli takowa potrzeba zaistnieje. Nie podobała mu się cała ta sytuacja, obawiał się, że w każdej chwili może wydarzyć się coś nowego, niespodziewanego i nieprzewidywalnego. Kątem oka obserwuje rozbiegający się po placu tłum. Widząc szarżę Andarasa na Dunlandczyków postanowił wspomóc jego działania tak by Kh`aadza i jego pobratymca odciążyć od walki krzycząc jednocześnie

- Na wóz… na wóz…..Kh`aadz bierz lejce ….i jak wszyscy wskoczą ruszamy w stronę zamku, reszta osłaniać….osłaniać i z życiem jeśli wam miłe.

Był to jedyny pomysł na jaki wpadł Endymion obawiając się, że walka zacznie się wydłużać zasilana przez nowe zastępy mieszczan i Dunlandczyków. Trzeba było przyznać, że motłoch napastników i mieszczan zachowywał się niezwykle odważnie przyjmując atak konnych i stając do walki z nimi. Nawet upiornie, czerwone oczy Andarasa na niewiele się tu zdały. Największe wrażenie elf zrobił na krasnoludzie, który w szale bitewnym kosił swym toporem wszystko co się znalazło w zasięgu jego ostrza. Brodacz nie do końca świadomy tego co się rozegrało przed chwilą rzucił się na konia Andarasa raniąc go poważnie w nogę. Pomimo ogromnych strat resztki tłumu mieszczan nadal nie chciały odstąpić od walki, Endymion zaraz po wyciągnięciu miecza z ciała któregoś z ochroniarzy natychmiast wdał się w walkę z Dunlandczykiem. A że doświadczenie w walce z nimi miał niemałe szybko zadał mu ranę w obojczyk. Razem z krasnoludami przepędzili resztę Dunlandczyków.

Dopiero teraz, gdy walki ustały, Endymion spostrzegł, że koń Dearbhail został poważnie ranny. Leżał na bruku, raz po raz unosząc głowę, bardzo mocno krwawił. Zdaniem strażnika nie można było wiele zrobić dla konającego zwierzęcia. Jednak nie dziwiła go postawa dziewczyny proszącej o pomoc Andarasa w ratowaniu swojego konia. Jednak Andaras nie dawał większych szans Hazelhoofowi. Odrobinę optymizmu w serce Dearbhail wlał Golin oświadczając, że jest szansa na ocalenie konia, ale trzeba go przetransportować do stajni lordowskiej gdzie są odpowiednie warunki dla ratowania jego życia. Stało się to czego Endymion się obawiał, zamiast przebijać się na zamek, debatowali jak wsadzić dwa konie na wóz, na którym jest miejsce dla jednego zwierzęcia. Gdy stanęło na tym, że dla Bestii należy znaleźć drugi środek transportu wtrącił się Golin, dla którego liczyły się zupełnie inne sprawy niż ranne konie.

- Mamy rozkazy ważniejsze od koni. Niestety. Oddaj szkatułkę dla mnie lub jedź ze mną na moim koniu. - powiedział Golin. - Pojedziemy prosto na zamek. Endymion zostanie tu pomóc.

- Zbyt niebezpiecznie. Pojedziemy wszyscy. Nie możemy ryzykować. To zajmie tylko chwilę. A jest tu było nie było, sporo chłopa. Nie zaryzykują starcia. A jeden czy dwóch ludzi? Mogą próbować, na strzały i bełty nie ma mocnych - odparł elf.

Dearbhail odezwała się po chwili.
- Andarasie, może rzeczywiście pojedź z Golinem na Zamek... możecie też od razu zabrać Hazelhoofa. A my tu dopilnujemy tego, żeby i Bestia bezpiecznie i w miarę wygodnie dotarła na miejsce. Masz moje słowo!

- Nie mam zamiaru się spierać. Ja nie żartuje wiem że możemy was zostawić i jechać. Ale dwóch to jednak ryzyko - upierał się Andaras.

- Andarasie czy wszystkie elfy są takie uparte??? jeśli wam się nie uda zawsze możecie zawrócić. Ładujcie Hazelhoofa na wóz i ruszajcie czym prędzej w drogę my tu sobie poradzimy. Poszukamy drugiego wozu dla twojego konia i też czym prędzej się z tond zabieramy - rzekł Endymion dając wyraz swojego poparcia dla słów Dearbhail. Wiedział bowiem, że sytuacja w każdej chwili może się zmienić na znacznie gorszą. Stali wszyscy pośrodku pobojowiska otoczeni ciałami zabitych, a ich broń ociekała krwią i czy byłby to patrol, czy kolejna grupa uzbrojonych mieszczan to nie łatwo było by się z tego wyplątać.

-Zawrócić z bełtem w plecach? – obruszył się elf - Nie no może i możemy zresztą podobno ja mam pilnować konia więc jest mi to już obojętne. Niech wam będzie uparciuchy. Ale jak kogoś zaszlachtują, nie omieszkam powiedzieć a nie mówiłem!!

- To weźcie ze sobą Kh’aadza! -wypaliła Dearbhail bez zastanowienia.

I tak oto wyglądała podróż elfa, krasnoluda i trojga ludzi na zamek przez targane zamieszkami miasto Tharbad. Nie udało się przemknąć przez miasto pod osłoną nocy, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi. Endymion spojrzał w nocne niebo i księżyc rozświetlający postrzępione krawędzie leniwie sunących, ciemnych chmur.
Lepiej niech zatonie w chmurach spuszczając zasłonę ciemności na plac skąpany we krwi i usłany ciałami zabitych – pomyślał strażnik – przed nami jeszcze wiele uliczek i placów do pokonania. To będzie długa noc.
 
ThRIAU jest offline  
Stary 01-05-2011, 21:10   #78
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Dearbhail jechała w milczeniu, rozglądając się niepewnie na boki. Miasto opanowane przez zamieszki było dla niej widokiem strasznym tym bardziej, że lubiła te wielkie, potężne miasta Północy. Były kolorowe, pełne życia, hałaśliwe, interesujące.

Teraz jednak, ulice wydawały się jej szare, zamiast przyjaznego hałasu życia codziennego słyszała wołania o pomoc i jęki rannych. Ulicami Tharbadu przeszła się dziś śmierć.

Rohirka spuściła wzrok, gdy mijali kolejną barykadę zabryzganą krwią. Chociaż sama była wojownikiem uważała, że walka jest wyjściem, po które należano sięgać na samym końcu. Nienawidziła sytuacji, gdy musiała oglądać czyjeś cierpienie. Nie mogła znieść świata, w którym ludzie zamiast rozwiązywać swoje problemy słowami sięgali po broń i zamiast argumentów używali żelaza. A to zawsze wiązało się z rozlewem krwi...

Jedynym, co uspokajało Dearbhail w tym momencie była bliskość Hazelhoofa. Dziewczyna pamiętała, jak by to było wczoraj, gdy poznała tego zwierzaka. Tak, poznała, bo nigdy nie myślała o nim tylko jako o swoim wierzchowcu. To prawda, koń nosił ją na swoim grzbiecie ale wierzyła, że robi to dlatego, bo jest jej przyjacielem. Zresztą, byli dobraną parą, wszyscy to powtarzali. Dearbhail ze swoimi szalonymi pomysłami, wybuchowym temperamentem i niesamowicie spokojny, posłuszny Hazelhoof. Dziewczyna czasami myślała, czy koń nie wybrał jej właśnie z powód charakteru – bo ktoś przecież musi czuwać nad tą szaloną głową.

Wszystkie te myśli przywołały na jej twarz uśmiech, który szybko jednak zbladł. Ich niewielka kolumna zatrzymała się.

Chociaż wielokrotnie słyszeli odgłosy walki, to jednak, o dziwo, dopiero teraz natrafili na potyczkę. Dziewczyna szybko odwróciła głowę, gdy tylko zobaczyła rozgrywającą się przed nimi małą batalię. Nagle jednak, coś do niej dotarło.

- Nie... to niemożliwe... - mruknęła cicho pod nosem, po czym zwróciła głowę w stronę walczących.

Jak przez mgłę usłyszała słowa Golina i nie zwróciła na nie większej uwagi. Mocno spięła boki Hazelhoofa, zmuszając go do szybszego biegu. Zwinnie wyminęła towarzyszy, po czym wyciągnąwszy miecz rzuciła się prosto na napastników napierających na czwórkę obrońców, pozwalając Hazelhoof’owi taranować walczących a samodzielnie siekając ich mieczem.

Dearbhail wpadła w tłum obalając kopytami Hazelhoofa dwóch Dunlandczyków, jednego z nich koń porządnie stratował depcząc mu tylnią nogą klatkę piersiową, że krew buchnęła ustami. Stojący obok mieszczanie z widłami uskoczyli na bok. Jeden miał w dłoni fragment bruku i zamierzył się do rzutu w konia. Ten z widłami chciał uciec lecz nie miał jak bo dwóch najbliżej stojących ludzi zblokowało go. Pchnął widłami w kierunku dziewczyny, które ona zbiła mieczem. Hazelhoof stanął dęba, gdy kostka brukowa ugodziła go w zad i noga Dearbhail wypadła z jednego strzemiona. Reszta tłumu obróciła się w jej stronę, co wykorzystali obrońcy wozu siekając dwóch napastników do ziemi. Kiedy Rohirimka opędzała się mieczem od dwóch napastników, z lewej strony atakujący ochroniarz kupca złapał ją za nogę.

Dopiero teraz zauważyła, że jej towarzysze podążyli za nią. Zamieszanie, które spowodowali było jej zarówno na rękę, jak i nie. Mężczyzna trzymający ją za nogę puścił ją, ale Hazelhoof zmuszony był do ciągłego obracania się. Dearbhail poczuła, jak żołądek niebezpiecznie podchodzi jej do gardła. Walka jednak trwała dalej, coraz więcej osób padało. Rohirka zaczęła więc zbijać jedynie ciosy, które w nią kierowano, a jeśli już zmuszona była uderzyć, to tylko płazem miecza. Ktoś coś krzyczał, ale nie była w stanie rozpoznać głosu i słów, skupiona na potyczce. W końcu jednak zmuszona była rozejrzeć się i widok, który ukazał się jej oczom nie był zbyt przyjemny. Łagodny do tej pory wzrok Andarasa, elfa, którego Dearbhail polubiła od pierwszego wejrzenia, przypominał teraz wzrok jakiegoś szaleńca... oczy świeciły się dziwnym blaskiem na który dziewczyna znajdowała tylko jedno określenie – krwiożerczy.

Następne wydarzenia znowu stały się chaotyczne i potoczyły się zdecydowanie za szybko, jak na gust Dearbhail. Ochroniarz ze „Złotej Rybki” który wydawało by się śledził dziewczynę padł przeszyty mieczem. Nawet na swój chłopski rozum Rohirka czuła, że nie jest to rana do odratowania.

Potem, wszystko inne zostało zagłuszone przeraźliwym rżeniem Hazelhoofa. Rannego Hazelhoofa. Dearbhail przestała zwracać uwagę na to, co dzieje się w około. Ledwo więc zarejestrowała, że z placu uciekł kupiec, którego wcześniej widzieli wśród atakujących.

Wygramoliła się spod ciała Hazelhoofa i z przerażeniem patrzyła na rannego konia. Nie zważając na nic, co dzieje się w koło, pobiegła prosto do Andarasa.

- Proszę cię, pomóż mu, przecież potrafisz! - Złapała elfa za rękaw i zaczęła ciągnąć w stronę konia. - Jesteś magiem, mówiłeś, że umiesz leczyć, musisz mu pomóc!

Elf stawiał tylko lekki opór. Sam wiedział już co z Bestią i jak wygląda sytuacja na wozie. Dał się zaciągnąć do konia. Widział jeszcze martwego ochroniarza zatem ten element jego dylematów odpadł.

-Dziewczyno leczyć magią, a wskrzeszać niemal to dwie różne sprawy! On kona, to nie jest rana do leczenia. Umrze niemal na pewno mogę próbować ale tu nie ma warunków. Wydłużę tylko jego męczarnie a i nas do zguby mogę doprowadzić. Wiesz co należy zrobić. Mogę cię co najwyżej wyręczyć. - Przytulił już niemal szlochającą dziewczynę.

Dearbhail pokręciła głową i krzyknęła przez łzy:

- Nie! Mylisz się, to nie prawda! Pewnie nie umiesz mu pomóc! - Gdy Andaras przytulił ją uderzyła go kilka razy w klatkę piersiową. - Nie, nie, nie! Mylisz się, na pewno się mylisz, przecież można mu pomóc - nie wyswabadzając się z uścisku elfa podniosła tylko głowę i wzrokiem poszukała Golina. - Golinie! Ty coś tu poradzisz, prawda? Przecież da się coś zrobić!

- Zostawcie te chabety! Trza własne cztery litery teraz ratować! Z nich i tak już nic nie będzie! - skłamał krasnolud nie wspominając o kabanosach i po odpowiednim przyrządzeniu nawet niezłej koninie, mając na uwadze ewentualne uczucie jakim Andaras czy Dearbhail mogli darzyć swoje rumaki.

Golin zszedł z konia i oglądając ranę Bestii a później Hazelhoofa powiedział.

- Tamten się wyliże z czasem - głową wskazał na Bestię. - Ale nigdy nie wróci do swojej formy. Będzie kuleć do końca życia... A Hazelhoof - powiedział jakby smutniej - bez odpowiedniej opieki wykrwawi się wkrótce. Zresztą i tak nie wiadomo, czy da się go odratować. To bardzo poważna rana.

Andaras posłał mu minę nad głową Dearbhail. Ja tu się staram zamknąć sprawę a ty jej głupoty gadasz – zdawała się mówić.

- Jedynym ratunkiem dla Hazelhoofa jest przewieźć go do lordowskiej stajni. - odpowiedział Golin na minę Andarasa. - Przykro mi. Przecież wiesz, że kulawy koń, to nie koń. Wiesz co powinieneś zrobić. - rzucił do elfa i wsiadł na swojego rumaka.

- Zwykłe środki może mu nie pomogą. Ale zapobiec kulawieniu to akurat potrafię. – odparował elf.

Dziewczyna uspokoiła się na słowa Golina.

- Więc jest nadzieja! Na co czekajmy, zabierzmy go tam jak najszybciej! - Wyswobodziła się z objęć elfa i podbiegła do Hazelhoofa. - Możemy użyć tego wozu! - wskazała na pojazd stojący na placu. - Proszę, pomóżcie mi! - zwróciła się już do wszystkich zebranych.

- A Bestię mam nieść na plecach?- zapytał elf. Dearbhail zamilkła, wyraźnie speszona słowami Andarasa.- Dziewczyno, dziewczyno... Czekaj rzućmy okiem. Dobra tu wrzucimy Hazelhoofa. Ale bierzesz konia Golina i razem z Endymionem idziecie po wóz dla Bestii. Zanim wrócicie zacznę się nim już zajmować. Ale bez wozu się nie pokazuj - zmusił się do uśmiechu choć smutnego.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Zekhinta : 01-05-2011 o 21:13.
Zekhinta jest offline  
Stary 02-05-2011, 07:46   #79
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HhhsO4bXQAY[/MEDIA]



Tharbad, Kwiecień 251 roku



- Na pewno wiesz Panie, - tu Valamir zwrócił się do medyka - że niektóre trucizny potrafią uaktywnić się nawet po kilkunastu godzinach od podania a ich skutki można z łatwością pomylić z naturalnymi przyczynami śmierci. Jeśli król czuje się dobrze jak mówi ten oto młodzieniec, mamy trochę czasu na ustalenie jaka trucizna została użyta...

- Tak on ma rację. – odrzekł medyk do Argara. - Panie musimy obejrzeć kielichy i dzbany z winem podanym do biesiady.

- Dobrze. Chodźcie za mną. – powiedział bez namysłu książę Osgiliath.

W sali nie było nikogo, prócz służby zbierającej naczynia ze stołu. Powstrzymani przez księcia szybko opuścili pomieszczenie.

- Znajdź majordomusa. – powiedział Argar do dowódcy garnizonu. – Zablokuj wyspę a służba ma zakaz opuszczania zamku.

- Tak jest. – zbrojny w pośpiechu oddalił się do wykonania poleceń.

Kiedy Valamir z medykiem sprawdzali puchary nie przestawiając ich jednak ze swoich miejsc oraz dzbany z piwem i winem, do sali wkroczył w Eldarion z kilkoma strażnikami. Po wysłuchaniu raportu siostrzeńca przyjrzał się Perle jakby usiłując przypomnieć sobie, szukając czegoś w pamięci i powiedział.

- Telasaarze, jak dobrze, że w końcu ktoś wykonuje swoją służbę wyśmienicie. Jesli się nie mylisz twoje zasługi nie zostaną niezauważone. – powiedział do wstającego z klęczek Perły po czym odwrócił się do stojącego po drugiej stronie stołu medyka. – Czy to możliwe?

- Sprawdzamy to panie. Jak się Wasza Miłość czuje? – zapytał zatroskany.

- Zapewniam cię, że nawet jesli podano mi truciznę to raczej chyba nic mi nie będzie. – odpowiedział spokojnie król. - Obawiam się, że inaczej sprawa ma się z resztą biesiadników. – dodał smutno.

- Ja piłem tylko wodę wuju. – wypalił Argar. – Chyba wody nie zatruwaliby? – zapytał opadając ciężko na krzesło.

- Idźmy sprawdzić co z resztą lordów. – powiedział Eldarion do siostrzeńca. – Czy jest ratunek na scenariusz Telasaara? – zapytał medyka.

- Jeszcze nie wiemy Panie. – odpowiedział tamten. – Ja również pójdę obejrzeć zdrowie biesiadników. Jeśli kto jest zatruty, to po objawach, jak kto już jakie przejawia, będzie łatwiej odkryć rodzaj trucizny podanej.

Król w milczeniu pokiwał głową na znak zgody.

Perła nie licząc dwóch stojących przy drzwiach wartowników został sam i widząc, że jeden ze zbrojnych przyniósł do sali kilka pękatych ksiąg uwolnił od ich ciężaru strażnika. Pojawił się majordomus w obstawie dowódcy garnizonu wyspy. Valamir rozłożywszy księgi i woluminy na biesiadnym stole zaczął wertować pożółkłe karty. Wiedział czego szukać, a materiały medyka były wyśmienite merytorycznie w rozdziałach poświęconym truciznom.










- Tak to jest gdy się miecz używa jak patelnię. – mruknął Golin przenosząc wzrok od Hazelhoofa do trupa olbrzymiego ochroniarza.

W końcu jak postanowili tak zrobili.
Po wyprzęgnięciu martwego siwka z dwukonnego zaprzęgu druga kobyła pociągnęła wóz powożony przez zakapturzonego Kh’aadza. Na deskach pozjada leżał nieruchomy Hazelhoof a poruszające się chrapy były jedyną oznaką życia. Andaras klęczał przy koniu podczas drogi z wprawą robiąc co mógł by zatrzymać krwawienie. Pod nosem mruczał inkantacje do uleczenia obrażeń których nie widział gołym okiem. Wiedział, że jeśli płuco zostało przebite i dostała się tam krew, to w obecnej sytuacji tylko magia mogła pomóc pięknemu rumakowi Dearbhail. Golin jechał na przodzie wybierając drogę. Wkrótce minęli biegnący patrol kilku zbrojnych.

- Na placu klika ulic dalej burzył się motłoch! - krzyknął strażnik królewski wskazując kierunek. - Pomóżcie rannym.

Biegnący żołnierze przyspieszyli tempa rzucając się w tamtą stronę.

Im bliżej portu tym było spokojniej i pojawiało się więcej strażników patrolujących ulice. Mijali też co jakiś czas biegnących mieszkańców miasta. Uciekających przed problemami lub po prostu spieszących się do bezpieczeństwa domów. Do bliskich. Żaden z trójki nie czuł na sobie spojrzenia towarzyszącego im w drodze cienia. Przy bramie na most warta ani myślała mimo nalegań Golina na otworzenie bramy. Trwało to dosyć długo zanim wrota uchyliły się wpuszczając ich na zamek. Dopiero wtedy zrozumieli, że na zamku musiało stać się coś nadzwyczajnego lub utracono kontrolę nad miastem skoro padł rozkaz zamknięcia wyspy.

- Macie otworzyć bez zwłoki bramę dla wojownika Rohanu w towarzystwie człowieka i krasnoluda! Mogą być z wozem! – rzucił wyprężonym jak struny zbrojnym przy moście.










Zaraz po wyjeździe Andarasa, Golina i Kh’aadza na plac wbiegła grupa strażników miejskich. Widząc rzeź jaka miała miejsce na placu nieufnie i ostrożnie zaczęli zbliżać się w kierunku Dearbhail, Endymiona i Faina. Ten ostatni niechętnie został z nimi, ale usłuchał Żelaznorękiego zapewniając przyjaciela, że się młodymi zaopiekuje.

- Rzućcie broń! - rozkazał jeden ze zbrojnych wysuwając się na przód gromady.

- Po moim trupie! – odkrzyknął krasnolud unosząc topór nieco wyżej. – Przed tymi bałwanami nie złożyłem a więcej ich było! I przed wami też nie zamierzam! Może wy odłóżcie!

Dopiero interwencja Endymiona, któremu nie uśmiechała się wizja komplikacji planu i wdawania się w wyjaśnienia ze strażnikami, powiedział zbrojnym kim jest i co zaszło. Mężczyźni rozbiegli się sprawdzając rozsiane na placu ciała.

- Tosz to Henk! – krzyknął jeden w zdumieniu odwracając nogą zabitego mieszczana na plecy.

- I Gunter! – dodał drugi ze smutkiem patrząc na twarz innego trupa.

- Dezerterzy! – podsumował krótko sierżant.

- Dezerterzy... – mruknął któryś. – Ja ze swoimi bić się nie będę.. – dodał rzucając na ziemię drzewiec piki, na co dwóch innych spojrzało po sobie nie wiedząc jak zareagować. Po ich minach widać było, że ważyli w myślach podjęcie decyzji.

- Podnieś to! – pogroził mu dowódca mieczem. – Dopóki służysz w armii będziesz wykonywał rozkazy! Oni stanęli po złej stronie! – warknął podchodząc do leżącego w kałuży krwi trupa. – A tego poznajesz? – zapytał retorycznie. – Z bandą zbirów!

Po chwili nerwowej atmosfery, dopiero kiedy na plac z uliczki, w której zniknął wóz z Hazelhoofem wbiegło kilku innych strażników niedoszły dezerter podniósł broń i mruknął pod nosem niewyraźne przeprosiny do starszego stopniem.

- Ja też wolałbym być z żoną i dziećmi w domu jak bić się z sąsiadami i druhami ze służby. – dowódca powiedział patrząc ze zrozumieniem na podwładnego. – Ale jest jak jest i jeśli nie zapanujemy nad miastem to czeka nas jeszcze większe piekło. Musimy stać po stronie prawa!

Oddział bez szmeru wrócił do zbierania walającej się po placu broni i układania ciał pod ścianą budynku.

Endymion, Dearbhail i khazad w towarzystwie dwóch innych zbrojnych których przydzielił im sierżant cofnęli się w kierunku z którego przybyli na drodze z Haradzkiej. Rohirimka wraz z Fainem zostawiając pod pieczą zbrojnych Bestię pobiegli za koniem strażnika. Przed najbliższą miejsca bitwy, z mijanych wcześniej barykad, zaledwie kilka uliczek dalej, stał porzucony wóz. Długo nie zajęło zaprzęgnięcie do niego konia Endymiona i wkrótce byli z powrotem na placu, który teraz rozświetlony był wyraźnie blaskiem wszystkich ulicznych latarni i pochodni.

- Panie, nie wiem czy to jest ważne, lecz ten zabity kupiec z Lond Daer miał w tych skrzyniach broń. Miecze, kusze i bełty głównie. – odezwał się sierżant podchodząc do Endymiona. – Przy sobie miał pokwitowanie długi na okrągłe tysiąc złotych monet u innego kupca. Nic cennego przy trupie nie ma. – powiedział drapiąc się po brodzie. – Miejscowi miłością do Dond Daerczyków nie pałają. – dodał. – A Dunlandczycy jeszcze mniejszą do krasnoludów. To już drugi incydent dzisiaj z udziałem khazadów. Lud podburzany przed nich poluje na krasnoludy, co jest niezwykle dziwne... – powiedział czując, że musi podzielić się tym ze Strażnikiem Królewskim.

- Gnali mnie jak psy przez pół miasta – powiedział Fain spluwając na najbliżej leżącego Dunlandczyka. – Gromada tamtych z pikami napadła na wóz kiedy wbiegłem na plac. – powiedział wskazując na zaułek. – Obrońcom wozu pomogłem jak zobaczyłem te zakazane mordy motłochu, choć pewnie uciekłbym taktycznie tym niedomytym, czarnym brodaczom! Bo my krasnoludy jesteśmy urodzonymi sprinterami... – powiedział dumnie gładząc brodę. – Bardzo niebezpieczni na długich dystansach! Sam bym się z nimi rozprawił, ale na zamek muszę się dostać do Lorda Marroca i to dla mnie ważniejsze było, niż żebym miał im z głowy wytłuc ich zapędy i w bijatyki się wdawać. Dlatego z wami ruszam na wyspę druhowie Kh’aadza Żelaznorękiego – powiedział do Endymiona i Dearbhail.

Dearbhail w tym czasie ostrożnie wprowadziła na wóz Bestię, która nie pozwoliła nikomu innemu zbliżyć się siebie. Zbrojnie stojący dookoła spluwając mamrotali, że to bestia a nie koń i z wyraźną ulgą i niemałym podziwem patrzyli na Rohirimkę, która bez problemu zajęła się koniem Andarasa. Rumak uspokojony jej obecnością położył się wozie kładąc swój ciężki łeb na jej kolanach. Dearbhailnie musiała nic przy nim robić i tylko z podziwem patrzyła na fachowo założone w pospiechu opatrunki półelfa.

Pod obstawą kilku strażników po niedługim czasie podążali na wyspę w ślad za Golinem, Andarasem i Kh’aadzem. Okazało się, że wyspa jest zamknięta, lecz na ich widok zanim zdołali cokolwiek powiedzieć brama uchyliła się wpuszczając ich na most. Dostali się na zamek, gdzie oddając w ręce stajennego weterynarza Bestię, która dołączyła do opatrywanego Hazelhoofa, spotkali Golina, Andarasa i Kh’aadza.










[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jKr-gWKkwuM[/MEDIA]



Po powrocie króla w towarzystwie siostrzeńca i bladego medyka, którzy wbiegli do sali jak oparzeni pierwszy odezwał się Argar. Medyk rzucił się w kierunku ksiąg mamrocząc objawy jakie zauważył u trupa i chorych.

- Lord Marroc otruty, Derufin i Adrahilas są nieprzytomni! – krzyknął siostrzeniec króla.

- Miałeś rację Telasaarze! – powiedział król ze zgrozą. – Szukajcie ratunku!

- Panie to trochę potrwa! Ponadto stan lorda Adrahilasa jest tak ciężki, że chyba tylko magia mu pomoże jak szybko nie znajdę antidotum! – niemal wyszeptał blady jak ściana medyk. – Ja magią nie umiem leczyć panie. Lord Marroc brzydził się jej... I bał. – dodał wyjaśniająco.

- Czy znamy już zamachowców? – Eldarion gestem ręki ponaglił medyka do powrotu do przerwanej czynności zwracając się do majordomusa i dowódcy garnizonu.

- Panie, na zamku zniknął jeden ze służących! Godzinę temu widziano go przekraczającego północny most. – odpowiedział zbrojny.

- Rodzina jednak mieszka tu! Na wyspie! – dodał zarządca zamkowy. – To dobry człowiek jednak. Wdowiec i ma dziesiątkę dzieci na utrzymaniu. Jednak dom jest pusty. Nikogo nie ma. Reszty służby jeszcze nie przesłuchałem.

- A ty co wiesz Telasarze? – Eldarion zwrócił się bezpośrednio do Perły.

Z otwierającymi się na oścież wielkimi wrotami do sali weszła gromada zbrojnych, co odwróciło wzrok wszystkich od Valamira.

Wśród nich Perła poznał wszystkich towarzyszy z Haradzkiej oraz jednego, o dziwo łysego krasnoluda. Większość z nich umorusana była we krwi. Wszyscy oddali pokłon królowi, który pozdrowił ich ręką podbiegając ku nim. Widać szlachetne gesty kurtuazji dworskiej były szanowane mimo napiętej atmosfery.

- Nareszcie! - ucieszył się mimo natłoku spadających na niego problemów. - Jest i Andaras. - powiedział oceniając wzrokiem półelfa.

Przybysze mieli wzrok utkwiony w króla lub w ziemię i Perła stojąc za stołem w głębi sali za plecami medyka wiedział, że póki co jego obecność wyłowiło spośród zgromadzonych w sali osób tylko oko Andarasa.

Nim ktokolwiek zdążył przemówić naprzód wystąpił Fain. Wyciągnął zza pazuchy kubraka podłużną tubę i kłaniając się nieznacznie podał ją Eldarionowi.

- Panie, wprawdzie do rąk lorda Marroca miałem to dostarczyć, ale to tylko dlatego, że Tharbad jest najbliższym miastem Królestwa pod Morią – powiedział z dumą. – To wielki zaszczyt dostarczyć to do rąk Eldariona. – dokończył uroczyście cofając się o krok. – Zaproszenie na otwarcie Mostu Khazad-Dum!

Król westchnął z powagą i zrywając pieczęcie wysunął zwój pergaminu. Otworzył go i zaczął czytać. Jego wyraz twarzy pozostał kamienną maską lecz kiedy spojrzał na wszystkich zgromadzonych z oczu bił mu żal wymieszany z determinacją.

- Nasi przyjaciele z Morii ukończyli Most Khazad-Dum. – oświadczył wszystkim bez cienia emocji, jakby mówił to z grzecznosci i doprawdy mało go to obchodziło w tej chwili. Tylko głupcy obserwujący i słyszący króla mogli uwierzyć, że tylko taką informację zawiera krasnoludzkie pismo. – Ostrzegają również, że wkrótce nasze ziemie zaleją hordy orków. Dziesiątki tysięcy Uruk-hai...





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 02-05-2011 o 07:48. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 06-05-2011, 23:03   #80
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
- Nie smuć się młodzianie, choć i powodów do śmiechu też nie ma. - bąknął Fain do Dearbhail kompletnie nie mając pojęcia jak zagadać do młodego Rohirima. - Bez twojej szarży wszystko może inaczej by się skończyło... dla mnie... - bąknął ciszej - tylko o tym dla Kh’aadza nie powtarzaj. - dodał wycierając zakrwawione ostrze topora.

Dziewczyna kiwnęła głową na słowa krasnoluda.

- Tak, oczywiście - mruknęła trochę nieprzytomnie. Patrzyła za wozem z Hazelhoofem i jej towarzyszami, dopóki nie znikli z zasięgu wzroku. W jej głowie kłębiło się wiele myśli... zbyt wiele, jak na jej gust. Matula zawsze powtarzała, że Dearbhail to ma pustą głowę, że między uszami to jej wiatr hula. I dziewczyna nigdy na to nie protestowała, jakoś zdawała sobie sprawę, że do najmądrzejszych nie należy. Nie rozumiała wielu ważnych spraw, często nie mogła przez to uczestniczyć w rozmowie. Ale nie martwiła się tym. Dla niej życie było po prostu życiem i trzeba było je przeżyć dobrze. Nie ma tu miejsca na jakieś głębsze przemyślenia.

Teraz jednak stała jak zaklęta i nie mogła się na niczym skupić. Do jej głowy brutalnie wdzierała się świadomość, że oto stoi na polu walki. Że na około niej leżą martwi ludzie. Że któregoś z nich... ona sama mogła pozbawić życia.

Nawet gdyby chciała, nie mogła by sobie przypomnieć dokładnego przebiegu potyczki. Wiedziała, że na około niej kłębili się ludzie, że ją atakowali i że ona te ataki odpierała.

Zacisnęła powieki, próbując skupić się na czymś innym. I to nie przyniosło pożądanego efektu. Jej myśli, jak zwykle, gdy czuła się niespokojna powędrowały do rodzinnych stron i osób jej bliskich. W tym również i do Hazelhoof’a. A jeśli on tego nie przeżyje? Przecież jest taka możliwość? I jeśli to się stanie to tylko z jej, Dearbhail, winy!

Chyba pierwszy raz w życiu Rohirka zdała sobie sprawę z tego, jak okropnie bezmyślną jest osobą. I jakiego farta miała, że dotychczas ta jej lekkomyślność nie skończyła się żadną katastrofą.

Ponownie spróbowała się skupić na czymś innym. Rozejrzała się niechętnie po placu i to dało jej pretekst do zajęcia myśli innymi tematami.

- Przepraszam, ale mam kilka pytań... – odezwała się ponownie w stronę krasnoluda. - Znałeś może tego człowieka? - wskazała na ciało ochroniarza ze “Złotej Rybki”.

- Nie. Nie znałem wcześniej ochroniarza tego nieboraka. - pokazał trzonkiem topora na kupca z na wpół odrąbaną głową. - Dawno nie widziałem człowieka bijącego się niemal jak krasnolud. - dodał z podziwem patrząc na nieruchomą postać olbrzymiego mężczyzny, który z furią siał spustoszenie wśród wrogów podczas starcia, a teraz leżał nieruchomo ze spokojnym wyrazem twarzy patrząc w niebo. - Dlaczego pytasz pani? - dodał gładząc się po brodzie zakłopotany starając się ukryć zdumienie, że stoi przed nim jednak niewiasta, a nie młodzieniec.

- Mów mi Dearbhail, proszę - powiedziała automatycznie. To już była rutyna. Każda nowo poznana osoba myślała, że ma do czynienia z chłopcem a Dearbhail spokojnie to ‘prostowała’. Musiała przyznać, że było to dla niej w pewien sposób zabawne. I nawet teraz, w tej przygnębiającej sytuacji dziewczyna poczuła, że kolejna pomyłka nie jest irytująca tylko dość zabawna. - A odpowiadając na twe pytanie... Cóż, nasze drogi krzyżowały się ostatnio często... chyba nawet zbyt często - zmarszczyła brwi, jak by się nad czymś zastanawiała.

- Dobrze mu z oczu patrzyło. Rozumiem, że znajomy. Przykro mi. - westchnął Fain przyglądając się rozmowie Endymiona z sierżantem.

Dearbhail jednak na tę rozmowę nie zwróciła najmniejszej uwagi. Znowu chodziło jakieś mądre, ważkie sprawy. Zresztą, jakie by nie były, dotyczyły Endymiona. I chociaż Dearbhail poczuła przez chwilę głęboką ciekawość skoncentrowała się tylko na jednym – znaleźć kolejny wóz. Zadanie to okazało się jednak prostsze, niż mogło by się wydawać. Udali się wraz z nowo poznanym krasnoludem, Endymionem i dwójką strażników do jednej z mijanych wcześniej barykad. Rach ciach i już, koń Endymiona został zaprzęgnięty do wozu. Teraz pozostawało wprowadzić na pojazd Bestię.

Gdy wrócili na plac Dearbhail zeskoczyła z wozu i od razu skierowała się do strażników, pod opieką których zostawiła rumaka Andarasa. Mieli nie tęgie miny, ale trochę się im nie dziwiła. Bestia zasługiwał na swoje imię. Był wielki, czarny jak noc... i niebezpieczny. Dziewczyna wiedziała to nie tylko patrząc na konia. Czuła, że jest to zwierzę bardzo żywiołowe, na pewno agresywne. Rozumiała więc niepokój strażników. Ale ona sama nie bała się Bestii – zdawała sobie sprawę z impulsywności zwierzęcia, wiec wiedziała, jak ma z nim postąpić a co najważniejsze doceniała jego wspaniałość.

Ściągnęła z dłoni rękawice i podeszła spokojnym krokiem do Bestii. Podsunęła otwartą dłoń pod chrapy konia, który szybko zaczął węszyć. Jego uszy skierowały się do przodu a po chwili zabrał się za wylizywanie spodu dłoni Dearbhail. Dziewczyna drugą ręką pogłaskała go po szyi. Nie poczuła skurczu mięśni, położenie uszu się nie zmieniło. Rzuciła krótkie spojrzenie na koński zad i gdy zobaczyła, że ogon Bestii jest spuszczony, ale nie wciśnięty w zad odetchnęła z ulgą. Została zaakceptowana.

Chwilę gładziła końską szyję, szepcząc słowa w swoim ojczystym języku. W końcu złapała lejce i powoli poprowadziła za sobą Bestię, ciągle przemawiając do niego spokojnie. Koń stąpał za nią wolno, wyraźnie odciążając ranną nogę. Dearbhail wprowadziła go na wóz, gdzie o dziwo dał się położyć, jednocześnie kładąc wielki łeb na kolanach dziewczyny.

Dearbhail odetchnęła głęboko, z ulgą. Wydawało się jej, że minęła wieczność. Podniosła głowę, aby powiedzieć Endymionowi, że mogą ruszać i zauważyła, jak obecni patrzą na nią z podziwem, szepcząc coś między sobą.

Podróż na zamek minęła dosyć szybko i spokojnie. Dearbhail przez cały czas mówiła do Bestii i rozczesywała mu grzywę palcami.

Gdy tylko pojawili się w stajni, Dearbhail spokojnie sprowadziła Bestię z wozu i od razu zaprowadziła w stronę weterynarza.

- Biedaczysko ma pociętą nogę, ucierpiała pęcina... - mrukneła do mężczyzny. Szybko jednak dodała - Jak z nim? - wskazując głową Hazelhoof’a. Imię konia nie chciało jej przejść przez gardło.

- Normalnie to spisałbym na straty, ale to jest stajnia lordowska a moja wiedza i fachowość nie byle jaka. - powiedział dumnie wąsaty weterynarz. - Jest cień szansy. O dziwo krwawienie mimo tak świeżej rany ustało zanim jeszcze koń przybył do mnie. To niesamowite i rokuje bardzo dobrą przyszłość. Wspaniały rumak. - powiedział patrząc na nieruchomego konia. - Jak przeżyje to dopilnuję, żeby doszedł do formy. Chętnie też go odkupię jeśli na zamku właściciel bawić nie będzie na czas choroby. - dodał. - Po niższej cenie rzecz jasna już teraz mogę zapłacić, a jak koń padnie to będzie, cóż, moja strata...

W czasie mowy weterynarza na twarzy Dearbhail uczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie. Najpierw pojawiła się na niej niewymowna ulga - dla Hazelhoof’a jest nadzieja! Potem wdzięczność, i do wąsatego mężczyzny i do Andarsa za to, że tak szybko i dokładnie zajął się jej przyjacielem. Gdy padły słowa “Wspaniały rumak”, w oczach dziewczyny zalśniły łzy a usta wygięły się w lekką podkówkę. Jednakże wzruszenie, które ogarnęło jej serce zostało momentalnie zastąpione przez wściekłość.

- Nigdy! - syknęła przez zęby. - Sprzedać Hazelhoof’a? - Spojrzła weterynarzowi prosto w oczy - to jak bym miała sprzedać własną matkę czy ojca! Jak w ogóle śmie pan coś takiego mówić! Jestem wdzięczna za to, że się pan nim zajął, że tak pan o niego dba ale... ale na takie zachowanie brakuje mi słów!

- Zaraz, spokojnie młodzień... dziewczyn... pani. - zaczął zaskoczony gwałtownością wojowniczki. - Uczciwa propozycja to nic złego przecież. Potrafię docenić piękno i wartość tego wierzchowca. - mówił. - Rozumiem, że nie na sprzedaż. - dodał pospiesznie odchodząc do swoich obowiązków, co raz oglądając się przez ramię za siebie.

Dearbhail patrzyła jeszcze chwilkę za nim, jednak gdy tylko zajął się swoją pracą szybko odwróciła się do swoich towarzyszy. Trafiła na końcówkę sprzeczki pomiędzy elfem i krasnoludami. Kh’aadz i Fain odeszli wzburzeni i wtedy Dearbhail podbiegła do Andarasa.

- Dziękuję ci. Naprawdę ci dziękuję. Bardzo pomogłeś Hazelhoof’owi, to dzięki tobie jest dla niego szansa. - Złapała dłoń elfa i uścisnęła ją lekko. - Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie odwdzięczyć ci się za pomoc, ale jeśli będziesz czegoś potrzebował, nie wahaj się mówić.

-Cieszę się że mogłem pomóc. - powiedział elf. - Co do pomocy, cóż trzymam za słowo wojowniczko z Rohanu. Kto wie kiedy ona się przyda, w tych dziwnych czasach. Jeśli będziesz miała kiedyś jeszcze jakieś sprawy przyjdź do mnie śmiało. Staram się pomagać jeżeli mogę.

W odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko, wesoło, tak, jakby nic złego się dziś nie wydarzyło i kiwnęła mu głową. Nie mówiąc już nic więcej skierowała się za resztą na spotkanie z królem... które ponownie okazało się być zbyt mądre, jak na jej chłopski rozum. Przede wszystkim zdziwiła ją obecność mężczyzny, którego poznali dziś w karczmie – Perły. Przecież miało go tu, na zamku, nie być! No i ta cała bieganina, ktoś potrzebował pomocy, Endymion rozmawiał z kimś o jakiś truciznach a za wisienkę na torcie robiło wyglądające na naprawdę nie na miejscu – nawet dla nieokrzesanej Dearbhail – zaproszenie Faina na otwarce mostu w Khazad-dum.

Dlatego też Rohirka z ulgą przyjęła słowa króla, aby udali się na spoczynek. Żegnając się krótkimi słowami z towarzyszami pozwoliła służącej zaprowadzić się do swojej komnaty. Na miejscu nie omieszkała się zaczepić dziewczyny, gdy tylko przekroczyły próg pomieszczenia.

- Przepraszam, ale czy mogę prosić o przygotowanie kąpieli?

- Oczywiście, zajmę się wszystkim.

- Dziękuję. A i poprosiła bym jeszcze o upranie tego ubrania...– Dearbhail zastanawiała się, czy nie poprosić jeszcze o coś, ale stwierdziła, że tak naprawdę nie ma na nic ochoty. Tak więc po długiej i ciepłej kąpieli udała się prosto do łóżka. Sen jednak nie nadchodził jeszcze długo i dopiero gdy świtało dziewczyna zapadła w krótką, lekkę drzemkę.

Rano odświeżyła się tylko, zjadła lekkie śniadanie i resztę czasu do audiencji spędziła w stajni, przy Hazelhoof’ie i Bestii.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172