Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2011, 19:31   #206
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Wyraz twarzy Zabraka ulegał błyskawicznym zmianom. Jeszcze przed chwilą, gdy klęczał przy umierającym Jaredzie, spoglądał na Korela z wściekłością. Nie skrywał jej, a cała twarz była przez nią zniekształcona. Szkolące się od łez oczy ciskały pioruny. Ciepły wiatr rozwiewał włosy Tamira dodając mu dodatkowo groźny wyraz.
Gdy Jedi podniósł się i wydał polecenie Nejlowi, jego głos i twarz były obojętne. Jedynie jeszcze w oczach widać było wściekłość. Gniew tlił się w nich, całkowicie zastępując radosne iskierki życia. Zaschnięte na policzkach łzy wyglądały jak nowe tatuaże Zabraka, a wzburzone wcześniej włosy, teraz częściowo opadły na twarz, pokazując Korelowi tylko jej połowę. Tylko jedno pałające wściekłością i chęcią zemsty oko.

Strach był wyraźnie wyczuwalny w polu Mocy. Torn mógł niemal dotknąć przerażenia Korela, tak, jak kilka chwil wcześniej, które wydawały się całymi eonami, mógł dotknąć wściekłości Jareda. To uczucie, bijące od Korela, zaskoczyło Tamira. Jedi nie sądził, że ta szumowina jest zdolna do odczuwania lęku. Uważał się przecież za takiego potężnego. Gdy walczył z ich trójką był tak pewny siebie, tak pewny swojego zwycięstwa. Popełnił jednak błąd. Kolejnym było zabijanie Codda w obecności Torna. Teraz miał dowiedzieć się co na ten temat myśli były uczeń Yalare.
Odczuwany przez Shistavanena strach sprawiał, że Torn odczuwał satysfakcję. Pierwszy raz od tylu lat, od pierwszego zetknięcia ich świetlnych mieczy, wywoływał u Mrocznego Jedi niepewność. W dodatku tak namacalną w polu Mocy. Tamir cieszył się z tego. Jakaś cząstka jego podpowiadała mu, że nie powinien. Że tak nie postępuje Jedi, że to wbrew kodeksowi. Ale ta cząstka szeptała do Torn. Natomiast inna część krzyczała, że Korel zasłużył na to, co szykował dla niego Zabrak. Zabił wiele istnień, przyczyniał się do ich cierpienia, zdradził Zakon, znęcał się nad Tamirem, przyczynił się do porwania Ery i zabił Jareda!

Pewny krok Jedi, zostawiał wyraźny ślad w gorącym piasku Tatooine. Tak samo wyraźny ślad zostawił Korel w jego życiu. Tamir nosił na duszy zbyt wiele ran zadanych przez Shistavanena. Nie potrafiły się zabliźnić i otwierały się za każdym razem, gdy tylko ich drogi się krzyżowały. A tym razem, to spotkanie, zraniło Torna ponownie. Ale po raz ostatni. Chcący uciec Korel nie miał szans. Zabrak nie chciał mu dać nawet cienia nadziei na bezpieczny odwrót. Nie za to, co zrobił. Torn spiął mięśnie, wezwał na pomoc Moc i ruszył by zabić.
Wyczuł zawirowanie w polu Mocy, wyczuł zamiar Korela. Shistavanen miał silną wolę walki i chęć przeżycia. Tamir musiał mu to przyznać. Jednak w tej chwili, nie dorównywały one wściekłości Zabraka i chęci do zakończenia tego wszystkiego tu i teraz. Mroczny Jedi był zatem bez szans.
Ciche buczenie miecza świetlnego, zostało na chwilę przerwane, gdy ten został nagle szarpnięty w bok. Buczenie przeszło na chwilę w równomierny pomruk, który zlał się z odgłosem rozcinanej materii, by ponownie przejść w buczenie. Cięcie było nagłe, błyskawiczne, precyzyjne, gładkie. Śmiertelne.
Tamir zadał je bez żadnego okrzyku. Z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk, gdy kończył życie swojego nemezis. Zadał idealny cios, pozbawiając Korela szans na jakąkolwiek walkę i nadziei na jakikolwiek ratunek. Shistavanen na chwilę tylko błysnął w polu Mocy, a później zgasł. Leżał na gorącym piasku przepołowiony z wyrazem szczerego zdumienia odmalowanym na pośmiertnej masce.
Zakończone pomyślał Jedi z uśmiechem na ustach. Widząc jak ciało Korela rozpada się na dwie części, jak umiera, odczuł nieopisaną ulgę. Ulgę i satysfakcję. Jednak mimo uśmiechu na ustach, wpatrywał się w martwą twarz Shistavanena z pustką w oczach. Jego wzrok w żadnym stopniu nie odzwierciedlał ulgi, radości i satysfakcji jakie odczuwał na ten widok.

Krzyk. Świat Tamira do tej pory skurczony tylko do niego samego i Korela, nagle rozszerzył się i uderzył w Zabraka. Ten musiał sobie przypomnieć, że wciąż znajdują się na Tatooine, że wciąż muszą spotkać się z Mistrzem Karnishem i uwolnić Erę, a także prawdopodobnie spotkać się z Artelem Darciem.
Krzyk jednak nie był odgłosem, który pasował Jedi do obrazka, jaki spodziewał się zobaczyć po zabiciu Korela. Nie powinno być tutaj już nikogo, kto mógłby do niego krzyknąć. Nejl miał udać się na pustynie, na miejsce spotkania, strażnicy przy bramie zostali przez niego zabici, a ciało Jareda jeszcze nawet nie zdążyła ostygnąć, po tym, jak młody Jedi zjednoczył się z Mocą.
Jednak wbrew wszelkim przypuszczeniom, wbrew tego, o co prosił, nie, czego zażądał Tamir, Nejl tutaj pozostał. Co więcej, cofnął się w kierunku miasta. Chciał pomóc Tornowi? Powstrzymać go? To już było bez znaczenia. Jego pobudki musiały zejść na boczny tor, gdyż Nejl miał problem. Blasterowe błyskawice, z którymi się zmagał, wystarczyły Tamirowi za tysiąc słów. Wydostanie się z Anchorhead wcale nie miało być takie proste. Ricon potrzebował wsparcia. A Zabrak miał zamiar mu go udzielić. Nie chciał być jedyną osobą z tego trzyosobowego zespołu, która spotka się z Mistrzem Karnishem.

Wściekłość ustąpiła. Zniknęła wraz ze śmiercią Korela. Jakby Shistavanen zabrał ją ze sobą, gdy stapiał się z Mocą. A może wściekłość Zabraka została porwana przez podmuch gorącego powietrza, który smagnął twarz Tamira, gdy ten ruszył na pomoc broniącemu się Jedi? To nie było ważne. To, że została teraz zastąpiona przez determinację, która zalała całe ciało Rycerza, także nie było ważne. Dla biegnącego Torna ważne było tylko jedno-pomóc przyjacielowi.
Już z daleka młody Jedi dostrzegł, że Ricon nie porusza się tak szybko, jak powinien. Coś było z nim nie tak. Brakowało mu tego polotu, jaki powinien mieć każdy Jedi, gdy posługiwał się mieczem świetlnym. W jego ruchach nie było żadnej finezji, wyglądały, jakby były wykonywane z wielkim trudem.
Gdzieś między jednym blokiem, a drugim, do uszu Tamira dotarły nawet wykrzykiwane przez Nejla słowa. Kazał uciekać?
O nie, co to, to nie, Ricon. Nie będzie narażania tyłka dla mnie. Żadnego bohaterstwa. pomyślał z determinacją, która w końcu wzięła nad nim górę i zdał sobie z niej sprawę.
Niestety, zdał sobie sprawę też z tego, że jest za późno. Nawet zmuszając swoje ciało do nadludzkiego wysiłku, Tamir nie był w stanie ocalić kompana. Doskoczył to Ricona, widział czerwoną błyskawicę niosącą śmierć. Chciał ją sparować. Chciał przyjąć na szmaragdowe ostrze swojego miecza. Chciał, ale był zbyt wolny. Bolt dosięgnął celu, godząc Nejla w gardło.
- Nie! - wykrzyknął, lądując na kolanach przy padającym towarzyszu. Nie zdążył nawet chwycić ciała Jedi, by uchronić je przed upadkiem. Ricon padł na rozgrzany piasek tej pustynnej planety. Spomiędzy dłoni zaciśniętych na gardle, unosiła się smużka dymu.
Tylko nie to! Tylko nie drugi raz! Na wszechobecną Moc, nie! jęczał w duszy, Tamir.
Serce biło w jego piersi jak oszalałe. Gardło miał tak ściśnięte przez ogarniającą go rozpacz, że nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa. Czuł żal. Wielki, nieopisany żal do całego wszechświata. Gdy tak patrzył na leżącego na piasku Nejla, na łzy cieknącego po jego policzku, wysychające nim jeszcze spadną na piasek, przeklinał wywiad Republiki. Zaciskając drżącą dłoń na szacie Ricona, pozwolił by raz jeszcze tego dnia, łzy zalały jego twarz. Szklące się oczy, patrzyły na blednącą twarz kolejnego umierającego przyjaciela. Czuł w Mocy jego ból. Jak gaśnie jego płomień.
Gdzieś w powietrzu świsnęła blasterowa błyskawica. Kolejna trafiła w piasek nieopodal dwójki Jedi, zostawiając na nim czarny, osmolony ślad. Ale obaj zdawali się tego nie zauważać. Ricon odchodził, ale wraz ze swoją śmiercią, zostawił coś dla Tamira. Coś, co sprawiło, że Zabrak rozchylił nieznacznie drżące usta. Wiadomość, którą Nejl przekazał Tornowi sprawiła, że cały żal gdzieś uciekł. Zniknęła rozpacz i cały świat się rozpadł. Gdy zaczął składać się na nowo, najpierw ułożył się w ostatnie słowa Nejla. Nejl Derko - mój syn - opieka. Powoli docierały do umysłu oszołomionego Zabraka. Ten wciąż klęcząc przy ciele towarzysza uświadomił sobie ich sens. Że Nejl miał syna. Nie był Corelianinem. Zatem Ricon musiał złamać kodeks. A teraz jego syn miał znaleźć się pod opieką Torna. Ale co Nejl przez to rozumiał? Tamir miał go odszukać i co? Obserwować jak dorasta, dbać o niego i wychowywać? Czy może wziąć pod swoje skrzydła jako padawana? Jakiej opieki zmarły Jedi oczekiwał po swoim towarzyszu?

Czerwony bolt, który śmignął przed oczami Tamira przywrócił go brutalnie do rzeczywistości. Pozostał sam, wciąż jeszcze żył i jeżeli chciał spełnić ostatnią prośbę przyjaciela, musiał przeżyć. Musiał opuścił nieprzyjazne miasto. Jego wzrok padł na otwartą bramę na pustynię. Mógł po prostu wybiec i spotkać się z Mistrzem Karnishem, by razem pomogli wciąż żyjącej Erze. Ale jeżeli wybiegnie, siepacze Ghuli podążą za nim, a z bronią dystansową, ustrzelą go, nim Mistrz Jedi zdąży przylecieć mu z pomocą. Decyzja była zatem prosta. Torn musiał ponownie stanąć do walki. Tym razem bez emocji. Bo i sam nie wiedział, jakiej powinien się trzymać. Wściekłość była już tylko wspomnieniem. Teraz był zbity z tropu i zmieszany. A tego na pewno nie mógł się trzymać, bo zginie.
- Odnajdę twojego syna, Nejl. Obiecuję. - wyszeptał, zrywając się do biegu.

Przeciwnicy byli schowani w wąskiej uliczce. To było ułatwienie podczas walki bezpośredniej, ale najpierw musiało do takowej dojść. Na szczęście ich błyskawice były albo niecelne, albo szmaragdowa klinga doskonale sobie z nimi radziła, zbijając je na boki. Cel Tamira był prosty. Schować się za rogiem, schodząc całkowicie z pola strzału dziesiątki zbirów. Tylu zdążył naliczyć.
Gdy tylko plecy Zabraka przylgnęły do ściany, ten wypuścił powietrze z ust. W dłoni wciąż miał miecz świetlny Korela, którym ten zabił Jareda. Tamir preferował walkę jednym mieczem, więc ten drugi w starciu bezpośrednim mógł mu jedynie przeszkadzać. Ale Zabrak znalazł dla niego inne zastosowanie. Miał być użyty w taki sam sposób, w jaki użył go Shistavanen.
Jeden ruch kciuka wystarczył, by żółta klinga ożyła, a jej buczenie zlało się z dźwiękiem wydawanym przez miecz Tamira. Strzały ustały, co nie było dobrym znakiem. Siepacze Hutta wiedzieli, gdzie pobiegł Zabrak, więc w każdej chwili mogli wyłonić się zza rogu. Jedi musiał działać więc szybko, a jednocześnie precyzyjnie. Dlatego też ścisnął cylindryczny kształt nieco pewniej w dłoni, by go wyważyć. Musiał wyczuć punkt równowagi, wiedzieć w którym miejscu złapać, by nadać mu odpowiedniej rotacji i tak, by po rzucie nie zrobić krzywdy samemu sobie. Raz jeszcze wypuścił z ust powietrze, tym razem z westchnieniem i wychylił się zza rogu...
Miecz Korela opuścił dłoń Tamira zaraz po tym, jak ten wysunął się w uliczkę. Żółta klinga kręciła się z dużą prędkością, pokonując w błyskawicznym tempie odległość między rogiem uliczki, a zmierzającym w tamtą stronę dwóm oprychom. Tak, jak Torn myślał, ruszą do końca uliczki, by ostrzelać go zza rogu. To był ich błąd i uśmiech Mocy w kierunku Zabraka.
Wirujące ostrze ścięło głowę zaskoczonemu Trandoshaninowi razem z ramieniem, gdyż leciało po ukosie. Jednak idący za nim Rodianin miał szczęście i niezły refleks. Jednak nie uniknął całkowicie klingi, która pozostawiła głębokie wyżłobienie w jego udzie. Zbir padł na ziemie wyrzucając z ust wiązankę przekleństw.
Dwóch zostało wyeliminowanych, a Tamir zaszarżował na pozostałych, którzy otrząsnęli się z zaskoczenia po niespodziewanym ataku Jedi i otworzyli do niego ogień.
Alejka wypełniła się czerwonymi błyskawicami, które przecinały powietrze, próbując dosięgnąć atakującego Jedi, którego adrenalina podskoczyła do niesamowitego poziomu. Z krzykiem zadał pierwsze cięcie.
Tamir pozostawił głęboką bruzdę na torsie jednego z ludzi Ghuli, podczas gdy on sam został ranny w ramię przez jedną błyskawic. Wykonał szybki obrót, zbijając lecącą czerwoną wiązkę, która ugodziła w stopę znajdującego się w pobliżu Rodianina. Kolejny unik, który pozwolił wmieszać się w szeregi zbirów i celny cios z kolana w krocze, posłał na ziemię rosłego człowieka o śniadej skórze. Tamir nie lubił brudnych zagrywek, ale jeżeli chciał jakoś przeżyć, nie mógł tylko machać mieczem jak opętany.
Dlatego też ugodził łokciem w podbródek kolejnego bandytę, samemu zostając potraktowany silnym kopnięciem w brzuch. Ten cios odrzucił Tamira na ścianę, co pozwoliło na zwiększenie dystansu między nim, a grupką siepaczy Ghuli. Ci zamierzali wykorzystać wypracowaną przewagę, posyłając w kierunku Torna serię z karabinu blasterowego. Ta, dzięki refleksowi i wielu godzinom szkolenia, rozbiła się o ścianę budynku, a Zabrak cięciem po ukosie od dołu, rozpłatał kolejnego zbira. Następnego odepchnął od siebie prostując szybko dłoń i uderzając go za pomocą Mocy. Poczuł jednak pieczenie w dwóch miejscach uda i odwrócił się, by jego twarz spotkała się z pięścią najstarszego spośród przestępców. Wytrącony z równowagi Tamir zrobił kilka niepewnych kroków w tył, ale tchnięty podszeptem Mocy, uchylił się w bok co zaowocowało uniknięciem serii z karabinu w plecy. Seria blasterowych błyskawic, której uniknął Torn ugodziła dwójkę zbirów, jednego zabijając roztrzaskując mu czaszkę, drugiego dotkliwie raniąc. A Trandoshanin odpowiedzialny za to, stracił broń, przepołowioną gładkim cięciem, samemu zostając poczęstowanym solidnym łokciem w podbródek.
Torn prześliznął się pod wibrotoporem grubego Ganda, odcinając rękę Aqualishowi, a po wykonaniu piruetu aktywował drugie ostrze, które przebiło pod kątem ostrym podbródek Devaronianina, wychodząc z drugiej strony jego czaszki.
Gdzieś pomiędzy jednym, a drugim cięciem, wystrzałem z blastera i serią z karabinu blasterowego, Zabrak wyskoczył z uliczki ruszając w kierunku bramy. Obracając się przez ramię, zauważył tylko piątkę stojących siepaczy Ghuli, z czego jedynie troje było zdolne do dalszej walki i wciąż uzbrojone. Ale Tamir nie miał zamiaru próbować z nimi swoich sił. Buzująca w jego żyłach adrenalina pozwalała mu nie zwracać uwagi na kilka otrzymanych ciosów, ale nawet on potrafił realnie ocenić swoje szanse. Większość z tych zbirów wciąż była zdolna do walki i było tylko kwestią czasu, nim znów się podniosą i zaatakują zmęczonego Torna, a wtedy Zabrak zginie. A na to nie mógł sobie pozwolić. Był coś winien Nejlowi, musiał zadbać, by pamiętano o bohaterskiej śmierci Nejla Ricona i Jareda Codda, musiał ocalić Erę z łap Artela i przede wszystkim, rozmówić się z wywiadem Republiki. Przez ich partactwo już dwa razy wpadli w pułapkę. Najpierw Elom, teraz Tatooine. A to były tylko przypadki, w których Tamir brał udział. Kto wie, jak wiele ich jeszcze było?

Nim Zabrak się spostrzegł, znalazł się już na pustyni, zostawiając za sobą osadę, martwych przyjaciół i rozcięte na dwoje ciało Korela. Tatooine na zawsze zostanie mroczną kartą w jego historii. Tego Tamir pewien. Tak samo, jak tego, że po znalezieniu się na pokładzie Ambasadora, będzie musiał się sobą zająć.
Gdy adrenalina opadła, Torn poczuł bolące rany. Zdawał sobie sprawę z tego, że dostał. Nie był przecież nietykalny. Ale dopiero teraz, gdy jego myśli nie były skupione tylko na unikaniu i zadawaniu kolejnych ciosów, odczuł jak mocno dostał. Czuł pieczenie w prawym ramieniu. Tam dostał na samym początku. Jednak jaki był stan rany nie wiedział, gdyż ciało zasłaniała kurtka, którą otrzymał od Ery. Jeszcze nie tak dawno w idealnym stanie, teraz miała dziurę wypaloną przez strzał z blastera.
Inna rana zmusiła Zabraka do zwolnienia. Okazało się bowiem, że ukłucia w nogę, które poczuł, to były trafienia w lewe udo. Jedno to było ledwie draśnięcie, które było poważniejsze. Czuł także ból z lewego boku, nieznacznie pod żebrami. Nawet sobie nie przypominał, by jakiś cios go tam dosięgnął. A jednak, gdy odsunął kurtkę, zobaczył rozciętą koszulkę i krwawy ślad na niej. Rana nie mogła być głęboka, inaczej krwawiłaby o wiele bardziej, a Tamir nie byłby w stanie tak daleko zabiec.
Także twarz Zabraka nie była w dobrym stanie, ale tego bez lustra, Tamir nie mógł ocenić. Jego prawe oko było podbite, lewy łuk brwiowy rozcięty i rozcięta warga. Ale żył.
 
Gekido jest offline