Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2011, 00:51   #14
DrutZRuszczkom
 
DrutZRuszczkom's Avatar
 
Reputacja: 1 DrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodze
Tykanie zegarka to jedyny odgłos, jaki dało się usłyszeć w ciemnym pokoiku, który Carter dzielił wraz z jakimś przydupasem. Tik, tak, tik, tak, tik,tak. To był jeden z tych najbardziej wkurzających zegarków, jakie można było znaleźć na Ziemi, dodatkowo trafił się akurat murzynowi. Czuł się jak bohater jakiejś marnej tragedii, dręczony przez fatum. Tragedii, która powoli dobiegała końca. Wziął w łapy budzik i cisnął nim o ścianę.

Wmawiał sobie, że nie boi się śmierci, gdyż teoretycznie umarł wraz z końcem jego ostatniej walki, rozstrzygniętej poprzez oszustwo. I faktycznie, może już jest martwy, ale spodziewał się innego końca. Spodziewał się zabrać swój pięknie brzmiący i budzący strach w większej części Detroit tytuł „Hurricane” do grobu, tymczasem skończy z przedziurawionym brzuchem od jakiegoś karabinu, który należy do maszyny Molocha. Psiakrew, te rozmyślania nie dawały mu spokoju. Ubolewał nad tym wraz z pierwszym krokiem zrobionym w tym bunkrze. Właściwie odkąd odzyskał świadomość leżąc na operacyjnym stole, na którym zaszywano mu drobne rany i usuwano kawałki szkła z ciała, po ostatniej bijatyce, w której powalił trzech żołnierzy. Spojrzał na sprzęt, który przyszykował na wyprawę. Prócz standardowego stroju wojaka, którego wręcz nienawidził na biurko leżał naładowany AK-47 z podwieszaną latarką i czterema magazynkami, Browning HP z dwoma oraz dwa granaty, jeden zaczepny drugi obronny. Obok tego stały puszki z konserwą oraz trzy butelki wody, każda po dwa lity i dodatkowo butelka mieszcząca litr, w której pływał ognisty trunek, zwany potocznie wódką. Rubin stwierdził, że to jedyny możliwy napój, który spożyje jako ostatni przed śmiercią. Co do jedzenia to nie miał wielkiego wyboru, na pólkach praktycznie gniły tylko konserwy, a jako ostatni posiłek, według murzyna najbardziej nadawały się klopsy z porządną ilością ziemniaków, najlepiej jeszcze domowej roboty. „Szkoda, że na wojnie nie ma klopsów.” – Stwierdził z przykrością.

I wybiła godzina W, która co prawda nie rozpoczęła szalonych okrzyków żądnych wolności Polaków, ale takoż otwierała bramę do wolności. Względnej oczywiście. Wrota bunkra otwarły się wpuszczając do środka światło słońca, które oślepiło żołnierzy. Do ich nozdrzy dotarło świeże powietrze, co oczywiście rozbudziło uśmiech na twarzach co niektórych. Wszystko jest lepsze od gęstej atmosfery panującej w podziemnych tunelach.

Carter starał się zbędnie nie marnować sił, żeby nie paść na kolana przy pierwszym starciu, wszak siła grupy zależy od najsłabszego ich ogniwa, toteż nie wychylał za bardzo głowy i trzymał się z tyłu. Dotarli na szczyt. Murzyn spojrzał na widok malujący się pod jego stopami. Przerażające, to najłagodniejsze możliwe określenie, jakiego można użyć. Ale prócz tego, całość potrafiła zachwycić, w końcu nie codziennie można widzieć coś takiego. Dalej było już z górki, dosłownie. Gdyby była zima, można by zjechać z tej góry i dotrzeć na dół w maksymalnie minutę. Rubin zaśmiał się cicho na myśl, że całe komando zjeżdżałoby na sankach, machając rękoma i ciesząc się jak dzieci. Zawiało lekko, przyjemnie ochładzając spocone czoło Cartera. Przyzwyczaił się już do ciężkiej harówy, trenując ostro po nocach, więc całość nie strącała go jeszcze z nóg, ale i tak cholernie się zmęczył.

Dotarli do miasta. Ktoś chyba postanowił zburzyć sielankę jaka dotychczas panowała, podkładając któremuś z żołnierzy pod nogi kamień. Jeden, mały niepozorny kamyczek zbudził w jednej chwili martwe miasto. Czarne ptaszyska zdawały się przykrywać niebo. – A to jeszcze lepsze. Rozdióbią nas kruki. – Szepnął do siebie Rubin. „Wielkie głowy” zaczęły coś krzyczeć, co można było porównać z dmuchaniem w ogień, gdyż gdzieś daleko, na końcu ulicy zapaliło się światło. Eks bokser rzucił się wraz z oddziałem do pobliskiego sklepu.
-Sprawdź czy jest stąd jakieś tylne wyjście - Powiedział któryś z nich. Murzyn zareagował i zagłębił się w pomieszczenie, chwilowo oświetlając ciemniejsze kąty latarką.
 
__________________
"Bóg wysmarkał nos, a glutem byłeś ty."
DrutZRuszczkom jest offline