Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-04-2011, 10:59   #11
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Carver już zapomniał jak nieznośne może być oczekiwanie. Jak każda chwila przed wymarszem jednocześnie ciągnie się w nieskończoność, by nagle czas po prostu nadszedł.

Spojrzał krzywo na „kwatermistrza” i przez moment zamarzył, żeby poszedł z nimi – przynajmniej to by mu starło ten durny uśmieszek z twarzy.
- Nie szkoda marnować dobrego sprzętu na takich patałachów? – powiedział z przekąsem – Daj mi Kałacha z podwieszanym granatnikiem, granat ręczny M67 i EMP… a i Glocka. W razie kłopotów nie chcę zostać tam z gołą dupą. No i tyle amunicji ile zdołam umieść. Zrozumiałeś wszystko?
Do tego weźmie jeszcze podstawowe wyposażenie każdego żołnierza – bagnet US Army. Że głupota, że z nożem na Molocha? Może… ale nie ma lepszego narzędzia, żeby otworzyć konserwę.

Wbrew temu jak wygląda, doktorek – „dowódca” ma rację w pewnych sprawach. Nie ma co obładowywać się zbędnym złomem. Jasne, pancerzownica się przydaje – w okopie, na linii frontu, kiedy pędzi na ciebie mobsprzęt, a nie przy forsownym marszu przez pustynię. Carver westchnął przypominając sobie dawne czasy – czasy kiedy wojna to były wyrzutnie pocisków balistycznych i profesjonalna, wyposażona w nowoczesny sprzęt grupa prawdziwych twardzieli. Dzisiaj zostali sami twardziele, a ze sprzętu zostało tylko to, co każdy ma między uszami…

Poza tym, to w końcu misja ratunkowa. Ciekawe czy za nimi wyślą następną bandę idiotów, żeby ich „ratować?”
- Prędzej zginę niż dam się załatwić kilku maszynom – mruknął trochę bez sensu, sam do siebie.


***

Statford narzucił ostre tempo. Całe szczęście, bo tylko tego by brakowało, żeby przez ślamazarność od razu na początku dopadły ich maszyny. W końcu zobaczyli miasto. Jezu… Carver chyba nigdy się do tego nie przyzwyczai. Świat umarł 30 lat temu, a ruiny miast sterczą na pustkowiach jak jakieś nagrobki. Robina dawno nie nawiedzały takie myśli. Na południu wydaje się, że jest dobrze – że ludzie wstają z kolan, odradzają się. Jakby nie zwracali uwagi na zagrożenie na północy.
„Kurwa, Carver – nie pierdol.”
Splunął siarczyście i ruszył w dół, do miasta.

Zaczęło robić się nerwowo. Karabiny w pogotowiu, palce na spustach – to było coś co Carver znał i rozumiał. Lustrował wzrokiem ruiny miasta.

Nagle jakieś poruszenie. „Która łajza się potknęła?!” zdążył pomyśleć Robin zanim rozpętało się piekło. Chmura czarnych… czegoś – bo to nie mogą być ptaki! – przysłoniła resztki światła wpadającego do miasta. Może dzięki temu łatwiej zauważyli czerwony blask.

Carver chwycił mocniej karabin i pobiegł w kierunku najbliższego chodnika. Skryje się za odpadłymi od budynków gruzami, albo w ostateczności wewnątrz jednego z budynków – o ile naprawdę są opuszczone. A potem rozejrzy się i może pozna odpowiedź na najważniejsze pytanie nurtujące ludzkość: „Co tu się dzieje, do diabła?”
 
Wilczy jest offline  
Stary 23-04-2011, 00:17   #12
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Sam wyszedł z odprawy w wisielczym nastroju. Odzywki typu "weźcie tyle prowiantu ile uznacie za słuszne" doprowadzały go do szewskiej pasji. Wyraźnie widać było, że dowódca nie ma nawet pomysłu ile misja potrwa i chce w razie czego obwiniać podkomendnych za to, że wzięli za mało jedzenia. Dodatkowo ten murzyn. Idiota zachowywał się jakby trafił tutaj ze szkółki niedzielnej. Widać, że nie wiedział z czym się to wszystko je. No cóż, pierwszy do piachu zapewne. Fist nie zamierzał się tym zbytnio przejmować, postanowił tylko zadbać o to, żeby nie pociągnął innych za sobą do grobu.

Prosto z pokoju odpraw poszedł po prowiant. Wziął go na cztery dni, a wody na siedem. Istniały uzasadnione obawy, że misja potrwa dłużej, ale nie mógł sobie pozwolić na większe obciążenie. Trzeba liczyć na to, że uda się znaleźć jakieś pożywienie po drodze. Później stanął w kolejce do zbrojowni. Wziął Glocka z dwoma magazynkami na wypadek walki w ciasnych pomieszczeniach, KBKG i jeden granat M67. Dawało to całkiem niezłą masę, ale przecież nie mógł ruszać przeciwko Molochowi z kijem.

Resztę oczekiwania na wymarsz spędził samotnie. Chodził tam i sam, sprawdzał jeszcze raz cały ekwipunek, modlił się, spał. Był mocno zdenerwowany. Nie raz ruszał na akcje, ale do tej pory tylko przeciwko ludziom. Najdłuższe z nich trwały około osiem godzin, a wszyscy towarzyszący mu ludzie wielokrotnie dali dowód swojej sprawności i wyszkolenia, a niektórzy także odwagi. Tutaj wszystko było inne. Zagrożenie kompletnie mu nieznane i znacznie potężniejsze od mafiozów z Detroit (a to coś znaczyło), teren nieznany, ludzie nieznani, czas akcji też. Same niewiadome.

W końcu ruszyli. Samuel wyrzucił z głowy wszystkie myśli, które ją do tej pory zaprzątały. Skupił się wyłącznie na szybkim marszu i bacznym rozglądaniu na wszystkie strony. Nie wiedział ile w ten sposób pociągnie, ale nie zamierzał się łatwo poddawać, a już na pewno nie wymięknie szybciej niż te żółtodzioby, które wyruszyły z nimi.

Miasto wyglądało upiornie. Tutaj od wielu lat nie było zapewne ani śladu człowieka. Zdecydowanie chciało się je opuścić możliwe szybko. Dla Sama był to teoretycznie normalny teren działań. W końcu szkolił się wśród wieżowców. Ale on też czuł się nieswojo między tymi pustymi, martwymi budynkami, gdzie próżno było szukać żywego ducha.

Ale po chwili miasto ożyło. Fist był wściekły. Nawet nie na tego żołnierza, który potrącił kamień. To mogło się zdarzyć każdemu. Ale na tych idiotów, którzy zaczęli się drzeć. Migające czerwone światło zwiastowało kłopoty. Sam odruchowo przyklęknął, opierając karabin na barku i celując w tamtą stronę. Niepotrzebnie, bo odległość była za duża, żeby był sens strzelać. Omiótł jeszcze szybko wzrokiem okolicę, poderwał się i pobiegł do najbliższego budynku, w którym już schroniło się kilku towarzyszy. Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu oceniając pozycje do walki. Przykucnął przy wybitym oknie wystawowym i oparł lufę karabinu o parapet. Gotów do strzału rozglądał się za maszynami.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy

Ostatnio edytowane przez Radagast : 24-04-2011 o 19:21. Powód: konsultacja z MG
Radagast jest offline  
Stary 25-04-2011, 22:17   #13
 
Namir's Avatar
 
Reputacja: 1 Namir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodze
-No nareszcie koniec. Jak ja nie znoszę tych odpraw.- Westchnąłem w duchu, wychodząc z sali. Czekała nas ładna przeprawa przez góry i powinienem teraz zastanowić się co jest mi niezbędne do misji. Na pewno skrzynka elektroniczno-techniczna. Podstawą jest dobre zaplecze. Trochę kabli, narzędzi, taśma izolacyjna, zestaw śrub i nakrętek, nożyce do metalu i przenośna lutownica to niezbędne minimum. Dobra, a co z bronią? Minąłem kolejny zakręt i zobaczyłem kolejkę stojącą przed kwatermistrzem. - Nie mogę brać zbyt dużo bo jeszcze czeka na mnie prowiant na nieokreśloną ilość dni. A tereny molocha i okolice nie oferują zbyt wiele do znalezienia czy upolowania. Rośliny i zwierzęta wytrute a to co zostało jest bardziej zmutowane niż neodżungla. A więc wracając do tematu broni. - podszedłem kilka kroków - potrzebuje czegoś lekkiego ale z kopniakiem, żeby przegryzło lżejsze maszynki. Hmmmm tak Anaconda będzie dobra jako dodatek do tych Glocków co nam zaoferowali. Lepiej mieć o jednego gnata więcej niż mniej. Dodajmy granatnik i senteks i jesteśmy w domu. Cholera to będzie ważyło z tonę. - rozejrzałem się po towarzyszach, którzy odebrali swój sprzęt. Nie jest źle, oni mają ciężej.

- No panoczku potrzebuje Glocka .40 i Colta Anacondy z dwoma magazynkami dla każdego, granatnik MK 79 z sześcioma nabojami i po jednym granacie EMP, obronnym i zapalającym. A w bonusie bagnet taktyczny. - spojrzałem na niego spokojnie. Taa on się na pewno cieszy z tego, że się tam wykończymy.


Szlag by tego molocha! Jak spotkam jakąś maszynę to wypatroszę gołymi rękami! kląłem w myślach idąc w szyku już którąś godzinę i ciągle mając przed oczami stopy łącznościowca. Lewa, prawa, lewa, prawa... Ten to biedny jest ze swoim sprzętem. Jak mu było? Jack? Chyba tak. Ta jego radiostacja musiała ważyć dobra kilkanaście kilo. To było dla mnie jedyne pocieszenie odrywające od myślenia o plecaku pełnym sprzętu i wody. Zgarnąłem minimalne racje, takie jakie mieliśmy w okopach Frontu. Trzy litry - trzy do czterech dni i pięć konserw. Wystarczy w sam raz.


Ile minęło? Nie wiem. Nareszcie zaczęliśmy schodzić ze szczytu. Niedługo będziemy na miejscu. W takich chwilach dziękowałem Bogu za to, że mam swoje buty już rok. Gdyby to były świeżaki już bym nie miał stóp. A tak? Kilka odcisków i nic więcej. Skraj miasta! Ostatni wysiłek i czas na odpoczynek. Trochę mnie dziwiło, że jeszcze na nic nie natrafiliśmy mimo, iż to są tereny maszyny. No nic, może mamy szczęście...

A jednak nie! Usłyszałem krzyk Basajewa a potem dziwny wrzask tych ,,ptaków". Szybko wyszarpnąłem z kabur pistolety i podbiegłem do najbliższej ściany. Plecy osłonięte. Co to za światło? Szlag! Maszyny!
Obrzuciłem wzrokiem ulice szukając wejścia do jakiegoś domu, sklepu czy czegokolwiek innego co pozwoliłoby się okopać. Zobaczyłem Fista rozstawiającego w oknie karabin. Tam! Rzuciłem się szaleńczym biegiem do budynku. Nie było zmęczenia. Napędzała mnie adrenalina i strach. Znowu czułem się jak na Froncie i to nie było przyjemne.
 
__________________
We are the chosen ones, we sacrifice our blood
We kill for honour...
It seems to me like a journey without end
So many years, too many battles.

Ostatnio edytowane przez Namir : 25-04-2011 o 22:19.
Namir jest offline  
Stary 29-04-2011, 00:51   #14
 
DrutZRuszczkom's Avatar
 
Reputacja: 1 DrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodze
Tykanie zegarka to jedyny odgłos, jaki dało się usłyszeć w ciemnym pokoiku, który Carter dzielił wraz z jakimś przydupasem. Tik, tak, tik, tak, tik,tak. To był jeden z tych najbardziej wkurzających zegarków, jakie można było znaleźć na Ziemi, dodatkowo trafił się akurat murzynowi. Czuł się jak bohater jakiejś marnej tragedii, dręczony przez fatum. Tragedii, która powoli dobiegała końca. Wziął w łapy budzik i cisnął nim o ścianę.

Wmawiał sobie, że nie boi się śmierci, gdyż teoretycznie umarł wraz z końcem jego ostatniej walki, rozstrzygniętej poprzez oszustwo. I faktycznie, może już jest martwy, ale spodziewał się innego końca. Spodziewał się zabrać swój pięknie brzmiący i budzący strach w większej części Detroit tytuł „Hurricane” do grobu, tymczasem skończy z przedziurawionym brzuchem od jakiegoś karabinu, który należy do maszyny Molocha. Psiakrew, te rozmyślania nie dawały mu spokoju. Ubolewał nad tym wraz z pierwszym krokiem zrobionym w tym bunkrze. Właściwie odkąd odzyskał świadomość leżąc na operacyjnym stole, na którym zaszywano mu drobne rany i usuwano kawałki szkła z ciała, po ostatniej bijatyce, w której powalił trzech żołnierzy. Spojrzał na sprzęt, który przyszykował na wyprawę. Prócz standardowego stroju wojaka, którego wręcz nienawidził na biurko leżał naładowany AK-47 z podwieszaną latarką i czterema magazynkami, Browning HP z dwoma oraz dwa granaty, jeden zaczepny drugi obronny. Obok tego stały puszki z konserwą oraz trzy butelki wody, każda po dwa lity i dodatkowo butelka mieszcząca litr, w której pływał ognisty trunek, zwany potocznie wódką. Rubin stwierdził, że to jedyny możliwy napój, który spożyje jako ostatni przed śmiercią. Co do jedzenia to nie miał wielkiego wyboru, na pólkach praktycznie gniły tylko konserwy, a jako ostatni posiłek, według murzyna najbardziej nadawały się klopsy z porządną ilością ziemniaków, najlepiej jeszcze domowej roboty. „Szkoda, że na wojnie nie ma klopsów.” – Stwierdził z przykrością.

I wybiła godzina W, która co prawda nie rozpoczęła szalonych okrzyków żądnych wolności Polaków, ale takoż otwierała bramę do wolności. Względnej oczywiście. Wrota bunkra otwarły się wpuszczając do środka światło słońca, które oślepiło żołnierzy. Do ich nozdrzy dotarło świeże powietrze, co oczywiście rozbudziło uśmiech na twarzach co niektórych. Wszystko jest lepsze od gęstej atmosfery panującej w podziemnych tunelach.

Carter starał się zbędnie nie marnować sił, żeby nie paść na kolana przy pierwszym starciu, wszak siła grupy zależy od najsłabszego ich ogniwa, toteż nie wychylał za bardzo głowy i trzymał się z tyłu. Dotarli na szczyt. Murzyn spojrzał na widok malujący się pod jego stopami. Przerażające, to najłagodniejsze możliwe określenie, jakiego można użyć. Ale prócz tego, całość potrafiła zachwycić, w końcu nie codziennie można widzieć coś takiego. Dalej było już z górki, dosłownie. Gdyby była zima, można by zjechać z tej góry i dotrzeć na dół w maksymalnie minutę. Rubin zaśmiał się cicho na myśl, że całe komando zjeżdżałoby na sankach, machając rękoma i ciesząc się jak dzieci. Zawiało lekko, przyjemnie ochładzając spocone czoło Cartera. Przyzwyczaił się już do ciężkiej harówy, trenując ostro po nocach, więc całość nie strącała go jeszcze z nóg, ale i tak cholernie się zmęczył.

Dotarli do miasta. Ktoś chyba postanowił zburzyć sielankę jaka dotychczas panowała, podkładając któremuś z żołnierzy pod nogi kamień. Jeden, mały niepozorny kamyczek zbudził w jednej chwili martwe miasto. Czarne ptaszyska zdawały się przykrywać niebo. – A to jeszcze lepsze. Rozdióbią nas kruki. – Szepnął do siebie Rubin. „Wielkie głowy” zaczęły coś krzyczeć, co można było porównać z dmuchaniem w ogień, gdyż gdzieś daleko, na końcu ulicy zapaliło się światło. Eks bokser rzucił się wraz z oddziałem do pobliskiego sklepu.
-Sprawdź czy jest stąd jakieś tylne wyjście - Powiedział któryś z nich. Murzyn zareagował i zagłębił się w pomieszczenie, chwilowo oświetlając ciemniejsze kąty latarką.
 
__________________
"Bóg wysmarkał nos, a glutem byłeś ty."
DrutZRuszczkom jest offline  
Stary 01-05-2011, 01:16   #15
 
Modeusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Modeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodzeModeusz jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kwjxvBqs1EA&feature=related[/MEDIA]

Odgłos łamanych desek, dźwięk rozbitego szkła... Wpadliście do jednego z budynków znajdujących się przy ulicy. Wisiał na nim pordzewiały szyld złożony z wielkich liter. Napis był dla was nieczytelny - język z pewnością rosyjski. Z resztą, nie było czasu na czytanie. Trzeba było jak najszybciej znaleźć kryjówkę. W środku wszystko co było do rozkradzenia i zniszczenia zostało rozkradzione i zniszczone. Zajęliście pozycję. W ciszy i skupieniu wyglądaliście z niecierpliwością wrogów. Przez otwory w ścianach można było przemieszczać się do kolejnych sektorów budynku jednak na razie wstrzymaliście się od dalszej eksploracji.


Carver

Zmęczenie dawało ci się szczególnie we znaki. Starałeś skupić się na obszarze przed muszką karabinu ale głowa mimowolnie opadała ci w dół. Światło księżyca wpadające przez okna powodowało, że musiałeś mrużyć oczy. Delikatny pisk w uszach. Z ust buchała ci para. Powieki opadły ci do końca.

- Wstawaj Robin - Zerwał cię z błogiego odpoczynku głos pochodzący z nieznanego kierunku. Poderwałeś się z miejsca i zacząłeś nerwowo rozglądać się dookoła. To samo pomieszczenie lecz nikogo nie było w środku poza tobą.

- Kogo szukasz ? - Pytanie padło jakby z końca budynku.

Oświetlałeś ściany latarką starając się odszukać źródło głosu. Bez powodzenia.

- Zdradziłeś... ! - Cichy głosik zamienił się nagle w przeraźliwy krzyk. Otrzymałeś silny cios w twarz który oślepił na chwilę twoje lewe oko. Broń wypadła ci z ręki a ty zatoczyłeś się parę kroków do tyłu. Chwyciłeś się za obolałe miejsce.

- Tchórz... ! - Znowu krzyk. Niewidzialna siła zadała ci przy tym cios w prawy bok. Skuliłeś się z bólu natychmiast i upadłeś na kolana.

- Ufaliśmy ci... ! PRECZ ! - Tym razem cios padł prosto w odsłoniętą twarz trzaskając ci nos. Krew buchnęła ci na oczy. Spadłeś na ziemię sparaliżowany bólem. Nieruchomy wpatrywałeś się w sufit balansując na granicy omdlenia. Wtem dostrzegłeś, kręcąc sprawnym okiem, że na ścianie na którą padało światło księżyca, pojawia się zarys cienia jakiejś postaci. Usłyszałeś ciche kroki. Starałeś się poruszyć lecz nie mogłeś drgnąć nawet palcem. Nagle nad tobą pojawiła się dziwnie znajoma twarz. Śmiertelnie blada z wielkimi czarnymi oczami z których wypływały strugi krwi. Skądś ją znałeś lecz nie mogłeś sobie przypomnieć. Budziła w tobie ogromny strach i trwogę. Była przerażająca.



- Mam cię... W końcu - Przeraźliwy syk wydobył się z przekrwionych ust.


Ocknąłeś się cały zlany potem. Trzymałeś w ręce broń i mierzyłeś w drzwi. Towarzysze byli obok ciebie. To tylko zły sen. Tak, przysnąłeś sobie. Wtem dostrzegłeś, że na broń spadła kropla krwi. Dotknąłeś nosa - był cały. Ciekła ci jednak z niego krew. Rozmazałeś ją na palcach. Cholera...


Wszyscy

Z oddali usłyszeliście ciężkie kroki stawiane na płytach chodnikowych. Nieznajomy szedł powoli. Doszedł was dźwięk odbezpieczania broni. Wszyscy przełączyliście się w stan pełnej gotowości. W pomieszczeniu dosłownie wrzało. Wyteżyliście wzrok.

- Nie strzelać bez mojego rozkazu. - szeptał Statford.

Najpierw pojawił się promień światła. Następnie cień rzucony na witrynę. Potem zarys broni. Na końcu ON. Był ubrany w mundur wojskowy. W ręku trzymał broń a latarkę miał przymocowaną do hełmu. Wszedł do środka. Dowódca jednak nie zezwalał na oddanie strzału. Postać zaczęła krążyć po pomieszczeniu nie zauważając was, skrytych w mroku.



Carverowi ciężko jednak było zatamować krwotok z nosa który przeradzał się powoli w wodospad. Krew wpadała ci do ust. Zaczynałeś się powoli dusić. Nie wytrzymałeś - zacząłeś kaszleć krwią. Zaalarmowany nieznajomy od razu skierował głowę wraz ze światłem w waszą stronę.

- Chto eto takoe ?! Kto tam ?! - Krzyczał po rosyjsku żołnierz.

Ktoś nie wytrzymał napięcia. Strzał padł z jednego z AK-47 raniąc śmiertelnie żołnierza w korpus.

- Kurwa nie strzelać ! - Wrzasnął Statford. Było już jednak za późno. Nieznajomy osunął się na ziemię wypuszczając z rąk broń.


W świetle księżyca odbijała się teraz blada jak ściana twarz Statforda.
 
__________________
War... War never changes.
The end of the world occurred pretty much as we had predicted. [...]
The details are trivial and pointless. The reasons, as always, purely human ones...

Ostatnio edytowane przez Modeusz : 17-05-2011 o 03:38.
Modeusz jest offline  
Stary 02-05-2011, 10:20   #16
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Marsz przez pustkowia z kilogramami absolutnie niezbędnego sprzętu okazał się nieco bardziej forsowny niż Robin byłby w stanie przyznać przed samym sobą. Broń wydawała się ciągnąć go ku ziemi. „Czy karabin zawsze był tak cholernie ciężki?! Złap oddech, Dziadku!” Musiał przez chwilę odpocząć.

-Wstawaj Robin.
Nie pamiętał kiedy ostatnio ktoś się do niego zwrócił po imieniu. Na pewno żaden z ostatnich pracodawców – „spluwa do wynajęcia nie ma przecież imienia.” Tak mówili do niego tylko w domu… i tutaj, na froncie przed laty. Zanim… odszedł.
-Pokaż się! Albo cię rozwalę! – głos Robina miał zabrzmieć groźnie, ale nawet on sam słyszał w nim strach.

Potem przerażenie całkowicie zawładnęło Carverem. Próbował uciekać, krzyczeć. „NIE! Nie zdradziłem! Nie mogliśmy... Musiałem!” Ale ze ściśniętego gardła nie wydobywał się nawet szept. Nie wytrzyma tego dłużej! Padł na ziemię, obolały… i ktoś był tutaj razem z nim. Ta twarz… Może nie byłaby taka straszna, gdyby nie była tak przerażająco podobna do… kogo?

Jakimś sposobem udało mu się nie krzyknąć. Oddychał ciężko. Sen… „Uff… Przysnąłeś sobie w robocie, co Carver? Zachowujesz się jak amator…” pomyślał z ulgą i lekkim rozbawieniem. Ale wcale nie było mu do śmiechu. Jasne, miewał koszmary – mało kto wraca z frontu bez nich – ale nie takie. To było… inne. Potrząsnął głową, chcąc przegonić resztki koszmaru. Wtedy właśnie – może przez gwałtowny ruch – zobaczył krew kapiącą z nosa. „Co do diabła…?” Było coraz gorzej. W dodatku w najgorszym momencie – akurat kiedy mieli „gościa.” Carver nie mógł się powstrzymać – kaszlnął. A kiedy padło na nich światło latarki, zareagował automatycznie – nacisnął spust. Rosjanin padł na ziemię. Dziadek pluł sobie w brodę. „Co jest Carver?! Najpierw zasypiasz, a potem odwalasz coś takiego?! Kurwa, kurwa, kurwa…” myślał. Starał się za to nie myśleć o przyczynie krwotoku… i o złamanym we śnie nosie. To by było… ryzykowne.

Z trudem zepchnął te myśli na dalszy plan. Nawarzył piwa, a teraz była pora na działanie. Spojrzał na dowódcę, który chyba zupełnie zbaraniał. Carver pewnie rzuciłby jakąś kąśliwą uwagę, gdyby sytuacja nie była tak paskudna – z jego winy.
-Sir! Sir, kurwa! – chciał wyrwać Statforda z odrętwienia – Musimy coś zrobić, natychmiast!
W pierwszej chwili Carver chciał szybko zniknąć z tego miejsca. Otwarta walka w takich warunkach to szaleństwo. Ale spojrzał na słaniających się na nogach współtowarzyszy… sam był wyczerpany. Ewentualny pościg dopadłby ich w pięć minut. W dodatku całą mordę miał we krwi. A z „opatrunków” miał do dyspozycji tylko rękaw swojego munduru. Musi coś z tym zrobić… za chwilę. Kiedy jakoś opanuje ten burdel. Szukał okna albo chociaż dziury w ścianie, przez którą miałby widok na ulicę, żeby widzieć jeśli nadejdzie więcej żołnierzy. Ale nie miał zamiaru do nich strzelać… dopóki nie będzie musiał.
- Ciekawe czy ktoś tu właściwie zna rosyjski? – rzucił półgębkiem.
 

Ostatnio edytowane przez Wilczy : 02-05-2011 o 10:27.
Wilczy jest offline  
Stary 05-05-2011, 17:42   #17
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Oczekiwali w kompletnej ciszy, zakłócanej jedynie oddechami drużyny. Fist klęczał oparty na swoim karabinie, gotowym do strzału i badawczo rozglądał się po ulicy. Nie dostrzegał żadnego ruchu. Ten niby-spokój strasznie go denerwował. Wiedzieli przecież, że maszyny ich już nakryły. To, że nie nadchodziły wcale nie uspokajało. Przeciwnie, kazało myśleć, że dzieje się tu coś niewyjaśnionego i że Wielki Blaszak coś knuje.

Cisza i napięte oczekiwanie zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Każda sekunda zdawała się godziną. W końcu rozległ się szczęk broni i kroki na betonie. Pojawił się człowiek. A przynajmniej coś co wyglądało na człowieka, bo przecież ludzi już dawno tu nie było... nie powinno być. Statford zabronił strzelać bez rozkazu. Nieznajomy spokojnie podszedł do drzwi budynku, w którym się ukrywali. Nie wiedzieć po co wszedł do środka. Dever nie spuszczał go z oka. Podobnie z resztą było z muszką i szczerbinką. Mężczyzna spokojnie rozglądał się po pomieszczeniu najwidoczniej nieświadom wycelowanej w niego broni. Statford milczał. Mieli przewagę liczebną. Mogli bez problemu unieszkodliwić intruza. Mogli go unieruchomić i wziąć na spytki. Ale bez rozkazu nikt nie śmiał nic zrobić, a dowódca najwidoczniej był zbyt głupi żeby rozkaz wydać. W Fiście narastała irytacja. Już miał sam zadziałać, gdy czyjeś kasłanie zaalarmowało przeciwnika. Rosjanina jak się okazało. Niestety ledwo się odezwał, został postrzelony w korpus. Samuel od razu odwrócił się w stronę, z której padł strzał. "Dziadek". Tego się spodziewał chyba najmniej. Nie zdążyli co prawda się jeszcze poznać za dobrze, ale ten człowiek wydawał się doświadczonym żołnierzem i jednym z rozsądniejszych w oddziale.

- Opuść broń - powiedział do niego Sam. Nie podnosił głosu, żeby nie pomagać ewentualnym wrogom na zewnątrz w namierzeniu ich. Co prawda strzał musiał ich zaalarmować, ale echa w opuszczonych budynkach czyniły znalezienie źródła tego huku niemal niemożliwym. Celował Carverowi w głowę. Wolał nie robić sobie wroga z tego człowieka, ale musiał mieć pewność, że nie zacznie strzelać bez opamiętania. Najwidoczniej to miejsce już pozbawiało go zdrowych zmysłów.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 05-05-2011, 22:30   #18
 
DrutZRuszczkom's Avatar
 
Reputacja: 1 DrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodze
Cisza. Po zajęciu stanowisk w powoli zapadającym się budynku tylko to towarzyszyło oddziałowi „Super Samobójców”, w skrócie SS. Prócz tego pojawiły się jeszcze zduszone wstrzymywanie powietrze zmęczonych żołnierzy i strach. Właściwie strach pełnił tu funkcję pierwszorzędną, gdyż to on wszystko napędzał. To on sprawił, że wszyscy skryli się w tej dziurze jak tchórzliwe myszki, chowające się przed okrutnym kotem. I bardzo dobrze.

Rubin wolał się nie wychylać i przede wszystkim pozostać żywym. Nawet nie przeszkadzało mu to, że musiał się przeciskać się między jakąś szafą czy innym niezidentyfikowanym przez ciemność przedmiotem, a żołnierzem, który naparł na niego z całej siły, by całkowicie zmniejszyć ich widoczność. „Co za kretyn, zaraz zmiażdy mi płuca i będzie jeszcze gorzej.” – pomyślał murzyn, lecz starał się wytrzymać. Nie byłoby to takie trudne, gdyby nie przebiegł właśnie 1000 mil! Zakasłał cicho.

Próg drzwi przekroczył jakiś mężczyzna. Nie było widać zbyt wiele szczegółów, ale dało się usłyszeć dźwięk odbezpieczanej broni, co w zupełności wystarczyło. Carter przyłożył karabin do ramienia i przy celował. Kątem oka zauważył, że większość ludzi zrobiła tak samo. Teraz pozostało tylko czekać na znak dowódcy. Raz, dwa, trzy... Palec powoli zaciskał się spuście. Człowiek coś powiedział, chyba po rosyjsku. Rubin pomyślał przez chwilę o szyldzie, na który pewnie nikt nie zwrócił szczególnej uwagi. Oczywiście, nie umiał czytać, ale z tych bochomazów domyślił się, że też po rosyjsku. Strzał! Murzyn podskoczył lekko ze strachu i przez chwilę pomyślał, że to sam, z własnego nierozgarnięcia przypadkowo wystrzelił. Ktoś trafił nieznanego w ramię, na co ten osunął się na ziemię. Tym „ktosiem” okazał się wojak, którego tutaj nazywali „Dziadkiem”. Gość miał cholernie łudząco podobne imię i nazwisko do murzyna, lecz całkowicie się różnili. Był już starym wilkiem, który pewnie na nie jednej bitwie walczył.
- Ciekawe czy ktoś tu właściwie zna rosyjski? – powiedział, właściwie do siebie.
- Myślę, że i tak nie będzie nam potrzebny. – Odpowiedział mu Carter, po czym pobiegł na tyły pomieszczenia, poszukując jakichś tylnych drzwi, co zaproponował któryś wcześniej. Ktoś za jego plecami powiedział, żeby opuścił broń. – Tylko mi się tu nie pobijcie. – Rzucił do żołnierzy.

Bijatyka - przywołuje wspomnienia..
 
__________________
"Bóg wysmarkał nos, a glutem byłeś ty."
DrutZRuszczkom jest offline  
Stary 07-05-2011, 10:33   #19
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
"A tego tutaj to co przywiało?"- Omega miał na myśli tego obcego żółnierza, który wszedł do sklepu.

" Nie strzelać ta jasne, poczęstujmy go może cukierkami"

Omega starał się skulić jak najniżej, lada nie pozwoliła mu strzelać, jak był w ukryciu. Ale przynajmniej inni mieli czyste pole do strzału. Zastanowiło go jedno: "Skąd pojawił się ten człowiek? przecież tutaj jest ta cholerna Blaszanka!"

Padł strzał, Stanford znowu wrzasnął. "I cholera, po cholerą się cholera ukrywać? przecież z takim dowódcą można po prostu maszerować środkiem drogi. Nieważne czy bedzie się kryć, czy nie, jego i tak usłyszą. Trep. Ale nie podpada pod żaden wojskowyu regulamin. I co za palant strzelił?"
zza osłony, nieznajomy leżał na podłodze. Wszyscy gapili się albo na trupa, albo na tego... no... Carveya albo Robina, nie kojarzył go za bardzo. To on strzelił. "Po jaką cholerę"

Wychylił głowę
"Dobra, co teraz rozkaże dowódca?" Omega wychylił się jeszcze bardziej. Nieznajomy się nie ruszał, był martwy. Do jego uszu doszedł jakby skrzekliwy pisk. "Te cholerstwa latające. A, jeszcze ten pomiot blaszanki z policyjnym światełkiem."

Podszedł bliżej dowódcy. Ten był cholernie blady.
-Jakie rozkazy. Mam przekazać meldunek do bazy?
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.

Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 13-11-2011 o 12:05.
JohnyTRS jest offline  
Stary 07-05-2011, 22:34   #20
 
Namir's Avatar
 
Reputacja: 1 Namir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodzeNamir jest na bardzo dobrej drodze
Z cichym trzaskiem odciągnąłem ,,cyngiel" Colta i wymierzyłem go w drzwi. Cokolwiek by się tam pojawiło po pierwszym strzale z tego działka musiałoby wypaść w kawałkach na ulice. Siedziałem cicho, cały zlany potem i oczekiwałem... Na co? Nie wiem. Może na dźwięk małych metalowych nóżek łowców stukających w ziemię? A może ciężki zgrzyt gąsienic mobsprzętu? Wszystko było możliwe tak głęboko na północy. Przez myśli przeszły mi wspomnienia z frontu i tego co maszyny robiły z ludźmi. Wzdrygnąłem się.
Niech to szlag! Będziemy musieli uciekać. Szybko otaksowałem sklep szukając wyjścia. Tak, były za nami drzwi. Ale, ale! To nie maszyna! Kroki. Na pewno były ludzkie. Odetchnąłem z ulgą ale zaraz zbeształem się za swoją głupotę, przecież to może być mutek albo coś jeszcze gorszego.

Poczułem jak pot spływa mi po twarzy zimnymi stróżkami. Przełknąłem cicho ślinę, która nie chciała przejść przez zaschnięte gardło. Czemu tak długo to trwa? Już wolałbym, żeby skończyła sie ta niepewność, niż siedzieć tak jak skazańcy oczekujący na wyrok.
W końcu postać pojawiła sie w drzwiach. Ręka mi zadrżała, gdy powstrzymywałem się od strzału. To był człowiek! Nie widziałem dokładnie jak wyglądał ale to na pewno była istota ludzka.
Powiedział cos w dziwnym języku. Nigdy wcześniej go nie słyszałem i nie miałem pojęcia co mogło to znaczyć, ale dźwięk odbezpieczanego karabinu wystarczył za wszystko.
Huk!
Cholera kto to strzelił?! Rozejrzałem się przerażony bo sam dźwięk mało nie wypędził mojego serca z piersi! Cholera to chyba jeden z tych świeżaków z bazy. Stanford wykrzyczał komendę, i choć reszta zachowywała się cicho już wiedziałem, że nie warto. Ten strzał był słyszalny z kilometra a może i więcej. Teraz trzeba było uciekać. Szybko wstałem i ostrożnie podbiegłem do trupa chcąc przeszukać go i zabrać wszystko co może nam pomóc w walce i ewentualnym dowiedzeniu się kto to.
Wskazałem Stanfordowi by żołnierze mnie osłaniali a sam zacząłem ekspresowe oględziny pakując po kieszeniach znaleźne fanty. Dodatkowe magazynki i karabin podałem jednemu z naszych młodych a hełm z latarką zabrałem dla siebie.
 
__________________
We are the chosen ones, we sacrifice our blood
We kill for honour...
It seems to me like a journey without end
So many years, too many battles.
Namir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172