Takuma - Na pewno? - Elf również zaczynał coraz lepiej orientować się w przypadkowej sytuacji w jakiej się wszyscy znaleźli. - Nie interesuje cię sprawy możnych Pogromco Smoków?
Wszyscy zebrani spojrzeli na mężczyznę, który jeszcze tego samego dnia myślał, że jedyne co otrzyma z łona tego miasta to szare dni, które zleją się w jednolitą breję, co zaleje go po szpik kości, ciągnąc go coraz bardziej w dół człowieczeństwa, stagnacji i pustej egzystencji. Tymczasem jednak sprawy zaczęły przybierać nader ekscytujący obrót. Takuma odkrywał, jak kolejny raz udaje mu się odcinać od więzów bycia po prostu. Od życia z dnia na dzień. Znów czuł coś. Czyli żył.
Pozwolił sobie na lekki uśmiech. - Wstrzymaj wodze elfie. To tylko zbieżność imion. Rok w którym Dawny Król objął berło, był urodzajny w chłopców o tym imieniu. Szczególnie tam skąd pochodzę. - gdy ktolowiek uśmiecha się w taki sposób podczas mówienia o czymkolwiek, oznaczać to może wiele rzeczy. Że kłamie. Że drwi. Albo że mówi kompletną prawdę i śmieszy go całe zajście. - A skąd pochodzisz człowieku? – spytał się elf. - Co to kurwa, wieczór wspomnień rodzinnych? A skąd ty pochodzisz elfie? Może z ... – zdenerwowany Cahir podniósł głos. Nie zdając sobie tego nawet sprawy, cała czwórka naprężyła mieśnie. Dłoń Takumy nieświadomie zbliżyła się nieświadomie w stronę pasa, za którym spoczywał nóż. - Zamilcz. – szepnął cicho, acz stanowczo Arivald, po czym zaczął nadsłuchiwać.
Nikt z zebranych nic nie słyszał. A potem usłyszeli wszyscy. W miejscu w którym się znajdowali, przez cały czas był również mężczyzna. Ten sam mężczyzna, niski i garbaty lachmaniarz, który był jednym z kamieni w lawinie, która sprowadziła ich wszystkich w to miejsce i uwikłała ze sobą. I teraz, jakby nigdy nic, ten kamyk siedział przed namiotem utkanym nieporadnie ze starych, wieloktrotnie cerowanych szmat i mamrotał coś pod nosem. - Jak dużo mógł słyszeć? – spytał się Cahir. - Wszystko. Jest tu od początku. – odpowiedział Volfryg de Vregele.
Arivald wystąpił krok do przodu. Schylił się przy sakiewce, która cały czas leżała na ziemi. Wziął jedną z monet i podszedł do garbatego mężczyzny. - Piękny obrus, ot co... da radę go, prawda? I wtedy będzie można... bez problemu... ja zawsze mówiłem, a oni nie słuchali, nigdy. I co, pstro... jak śledzie w beczce... - Ty. - elf stanowczym głosem przerwał dziki monolog człowieka o umyśle gwiazdy zmieszanej z błotem. - nie widziałeś nas. Jeśli komukolwiek coś powiesz, tego samego dnia pożegnasz się na zawsze z językiem. Rozumiesz? - skończywszy swą wypowiedź włożył w dłoń swego rozmówcy monetę. - Srebro, srebro, srebro. Jak księżyc. Widziałeś księżyc prawda? On Nas dotyka. Ale tylko gdy ma na to ochotę. - Rozumiesz? – gdy Arivald powtórzył swoje poprzednie słowa, chwycił mężczyznę za włosy, zmuszając go do powstania. Elf przyciągnął do siebie tego szaleńca, tak aby ich czoła stykały się i wycedził powoli: - Nie widziałeś nas.
Mężczyzna tylko patrzył się na Arivalda. Musiało to wystarczyć. Elf pchnął garbusa z powrotem w stronę jego prowizorycznego namiotu. Ten, nie zdoławszy złapać równowagi, potknął się i wleciał w szmaty, rozdzierając jedną z nich. Z tego barłogu usłyszeć można było dźwięk metalu uderzającego o bruk i dziwny skrzek. Arivald jednak nie zdążył jednak sprawdzić co to było, gdyż w tym momencie usłyszał w oddali kroki ludzi, mogących być tylko strażą. Rzekł cicho. - Straż.
Cała czwórka ponownie zlustrowała siebie. Tym razem pierwszym którym wykonał gest był Volfryd. Podbiegł do zrujnowanego domu, przy którym Mojo rozłożył swój namiot. Spruchniałe drewno w okiennicy odleciało szybko i prawie bezgłośnie. Cahir spojrzał się na Takumę. Zebrał szybko rozsypane monety i sakiewkę i również ruszył do najpewniej opustoszałego domu. Takuma westchnął.
Gdy cała czwórka przykryła się już zasłoną ciemności w zrujnowanym domu i oczekiwała rozwoju wydarzeń, Cahir spytał się cicho: - Więc dlaczego ściga nas straż?
__________________ For extra credit, mention that the loneliness of the Ents makes you sad.
Ostatnio edytowane przez Vaka : 29-04-2011 o 01:49.
|